0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

W piątek, 11 maja 2018 roku, anonimowa osoba poinformowała pracowników Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie, w którym od kilku dni przebywa Jarosław Kaczyński, o podłożeniu tam ładunku wybuchowego. Władze szpitala natychmiast powiadomiły policję i inne służby.

Komisarz Joanna Węgrzyniak, oficer prasowa z komendy policji na warszawskiej Pradze: „Po południu otrzymaliśmy ze szpitala przy Szaserów zgłoszenie o alarmie bombowym. Ponieważ to szpital wojskowy, w akcji brały udział także inne służby, m.in. Służba Ochrony Państwa. My przeprowadziliśmy sprawdzenie pirotechniczne. Okazało się, że informacja o podłożeniu ładunku była fałszywa”.

Po szczegóły dotyczące tego, co się działo w tym czasie z pacjentami szpitala i czy kogoś ewakuowano, komendant Węgrzyniak odesłała nas do władz WIM. Zapytaliśmy więc Instytut:

  • Ilu pacjentów i z których oddziałów zostało ewakuowanych?
  • I czy wiązało się to z zagrożeniem dla ich zdrowia lub życia?

„W chwili obecnej czynności wyjaśniające w sprawie alarmu bombowego na terenie Wojskowego Instytutu Medycznego prowadzi Policja. Do czasu zakończenia działań nie informujemy o szczegółach zdarzenia” – odbił piłeczkę płk Jarosław Kowal, rzecznik i wicedyrektor WIM.

Wiadomo z pewnością, że cała placówka nie została ewakuowana – byłaby to ogromna i widoczna z zewnątrz operacja.

Ale zamknięto ją i przez jakiś czas nie wpuszczano nowych pacjentów i odwiedzających. Jak informował w piątek płk Kowal, nie wstrzymano ruchu karetek i przyjęć w nagłych wypadkach.

Przeczytaj także:

Brudziński: dorwiemy debila. Sprawa priorytetowa

Początkowo, zanim rozeszła się wiadomość o alarmie bombowym, pacjenci odprawieni ze szpitala z kwitkiem spekulowali, że zamknięcie placówki ma jakiś związek z pobytem w nim Jarosława Kaczyńskiego i nadzwyczajnymi środkami bezpieczeństwa stosowanymi wobec niego. „Pycha kroczy prze upadkiem?” – pytał na Twitterze dziennikarz „Rzeczpospolitej” Jacek Nizinkiewicz.

Ostro zareagował na to minister spraw wewnętrznych Joachim Brudziński. Zarzucił dziennikarzom, że to przez ich wpisy dotyczące prezesa Kaczyńskiego „życie wielu pacjentów szpitala na Szaserów zostało zagrożone”. „Debil, który dwukrotnie zgłaszał policji fałszywy alarm bombowy być może był inspirowany takim barbarzyńskim hejtem, jaki jest kierowany pod adresem PJK [prezesa Jarosława Kaczyńskiego] przez polityków opozycji i dziennikarzy” - spekulował.

Twitty Joachima Brudzińskiego - o hejcie dziennikarzy

Kliknij strzałkę, aby przeczytać kolejnego twitta

W kolejnych wpisach pisał (pisownia oryginalna): „Totalni tłiterowicze oburzeni słowem „debil” które użyłem pod adresem DEBILA! Który swoimi telefonami naraził wielu pacjentów szpitala na niebezpieczeństwo utraty życia. Kierujcie swoje oburzenie w inną stronę, bo

ja nie tylko podtrzymuję, że ta kreatura jest DEBILEM ale obiecuję, obiecuję, że dołożę jako szef MSWiA wszelkich starań aby policja i inne służby namierzyli jak najszybciej tę osobę. Mam nadzieję, że prokuratura dołoży postara się, aby sąd mógł ukarać te kreaturę, tak surowo, jak tylko pozwala na to obowiązujące prawo”.
Twitty Joachima Brudzińskiego ws. alarmu bombowego

Kliknij strzałkę, aby przeczytać kolejnego twitta

Zgodnie z art. 224a kodeksu karnego, za fałszywe powiadomienie o zagrożeniu dla życia lub zdrowia wielu osób grozi kara więzienia - od pół roku do 8 lat.

Art. 224a kk "Kto wiedząc, że zagrożenie nie istnieje, zawiadamia o zdarzeniu, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób lub mieniu w znacznych rozmiarach lub stwarza sytuację, mającą wywołać przekonanie o istnieniu takiego zagrożenia, czym wywołuje czynność instytucji użyteczności publicznej lub organu ochrony bezpieczeństwa, porządku publicznego lub zdrowia mającą na celu uchylenie zagrożenia, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.”

Gdyby rzeczywiście policji i prokuraturze udało się złapać sprawcę alarmu w WIM, byłaby to jakaś nowość.

Śledztwa w sprawie dwóch innych głośnych alarmów za obecnych rządów PiS zakończyły się bowiem porażką śledczych. I umorzeniami ze względu na niewykrycie sprawców.

Alarm, który rozwiązał manifestację KOD. Sprawa umorzona

19 grudnia 2015 roku Komitet Obrony Demokracji zorganizował pod Sejmem manifestację w obronie Trybunału Konstytucyjnego i demokracji. Było to jedno z pierwszych dużych zgromadzeń KOD. Według władz Warszawy wzięło w nim udział około 20 tys. osób.

W trakcie przemów kolejnych uczestników, organizatorzy manifestacji dostali od policji informację, że otrzymała ona zgłoszenie o podłożeniu bomby w rejonie Sejmu. Mimo, że zgromadzenie miało potrwać do 16.00, ze względów bezpieczeństwa, organizatorzy ogłosili jej rozwiązanie o godz. 13.17.

Jak wyjaśniał później - w odpowiedzi na zapytanie posła Mirosława Suchonia - wiceminister spraw wewnętrznych Jarosław Zieliński,

o ładunku poinformował anonimowy mężczyzna, dzwoniąc na numer alarmowy 112. Funkcjonariusze Komendy Stołecznej Policji podjęli więc „działania zmierzające do ustalenia numeru telefonu osoby, która zgłosiła zagrożenie bombowe”.

21 grudnia 2015 roku zgromadzone materiały przesłali do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Mokotów. A ta wszczęła śledztwo w sprawie popełnienia przestępstwa opisanego w art. 224a kk. Postępowanie prowadzili funkcjonariusze Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw KSP.

Jak pisał wiceminister Zieliński, „W toku czynności przeprowadzonych w omawianej sprawie ustalono numer telefonu, z którego zrealizowano ww. zawiadomienie, przesłuchano w charakterze świadka operatora numeru alarmowego 112 oraz zabezpieczono nagrania z przeprowadzonej rozmowy. Ponadto, policjanci zapoznali się z nagraniami z monitoringu miejskiego.

Czynności te jednakże nie doprowadziły do wykrycia sprawcy opisanego czynu. W związku z powyższym, postanowieniem z dnia 1 marca 2016 roku przedmiotowe śledztwo zostało umorzone wobec niewykrycia sprawcy czynu zabronionego.”

Alarm, który przerwał uroczystość na cześć prof. Łętowskiej. Sprawa umorzona

5 czerwca 2016 w warszawskim Domu Literatury na Krakowskim Przedmieściu odbywała się uroczystość wręczenia prof. Ewie Łętowskiej nagrody Polskiego PEN Clubu im. Ksawerego i Mieczysława Pruszyńskich. Przybyli na nią znani polscy prawnicy, byli sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, akademicy, pisarze. Zdążyli jednak wysłuchać tylko laudacji na cześć laureatki. Po nich - a przed wystąpieniem samej Łętowskiej - prezes PEN Clubu Adam Pomorski zakończył bowiem uroczystość i poprosił gości o opuszczenie budynku z powodu alarmu bombowego.

Później opowiadał OKO.press: „Mail z pogróżkami przyszedł po 18.00, już w trakcie trwania uroczystości wręczania nagrody prof. Ewie Łętowskiej. Jako nadawca figurował pewien znany wykładowca uniwersytecki, z pewnością ktoś się podszył pod jego adres. Mail zapowiadał wybuch bomby o 19.00, odebrała go pracowniczka PEN Clubu, ja byłem przecież na sali".

Dom Literatury został sprawdzony przez policyjnych pirotechników. Okazało się jednak, że i tym razem alarm był fałszywy. Śledztwo w tej sprawie prowadziła śródmiejska policja, pod nadzorem Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ.

Zapytaliśmy śródmiejską policję:

  • Czy ustalono sprawcę alarmu bombowego w Domu Literatury?
  • Czy przestawiono mu zarzuty?
  • A jeśli sprawca nie został wykryty - z jakich przyczyn nie udaje się go namierzyć?

"Mimo szeregu podjętych w tej sprawie czynności nie ustalono osoby podejrzanej o to przestępstwo" - poinformował nas asp. sztab. Robert Koniuszy, oficer prasowy śródmiejskiej komendy policji.

Prokuratura Okręgowa w Warszawie wyjaśniła zaś, że

"Przeprowadzone w toku postępowania czynności operacyjne i procesowe nie doprowadziły do ustalenia sprawcy/sprawców wywołania fałszywego alarmu. Postanowieniem z dnia 18.08.2017 roku śledztwo zostało umorzone wobec nie wykrycia sprawców przestępstwa".

***

Jak informuje komisarz Joanna Węgrzyniak, z komendy policji na warszawskiej Pradze, z postępowań dotyczących art. 224a kk, do jej jednostki trafiały dotąd głównie te dotyczące fałszywych alarmów bombowych w sądach, czasami szkołach. "I były sprawy, że wykrywano sprawców".

Może i w sprawie Szaserów się uda.

Udostępnij:

Bianka Mikołajewska

Od wiosny 2016 do wiosny 2022 roku wicenaczelna i szefowa zespołu śledczego OKO.press. Wcześniej dziennikarka „Polityki” (2000-13) i krótko „GW”. W konkursie Grand Press 2016 wybrana Dziennikarzem Roku. W 2019 otrzymała Nagrodę Specjalną Radia Zet - Dziennikarz Dekady. Laureatka kilkunastu innych nagród dziennikarskich. Z łódzkich Bałut.

Przeczytaj także:

Komentarze