0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

OKO.press: Udało się pani kiedyś tak szybko wyciągnąć dziecko z pieczy zastępczej?

Kamila Zagórska: Nie.

A ile lat pani to robi?

Ponad 20 lat.

Spotkała się pani kiedyś ze sprawą u innego prawnika, w której w tak krótkim czasie sąd zmienił decyzję odnośnie pieczy zastępczej?

Było kilka przypadków szybkich decyzji - na palcach jednej ręki bym je zliczyła – ale nie aż tak szybkich.

To skąd ten sukces teraz?

Na pewno ukłony dla sądu, który podjął się w tej sprawie komunikacji mailowej - to bardzo nietypowe, a niezwykle przyśpieszyło uzyskanie zmiany orzeczenia.

Przeczytaj także:

Od momentu, gdy złożyliśmy wniosek o zmianę tego postanowienia, wszystko działo się szybko. Kontaktowała się ze mną asystentka sędziego, dostarczaliśmy dokumenty przez biuro podawcze, ale też skany wysłaliśmy do sądu mailem.

A sędzia szybko reagował na te nasze wnioski – były zwrotne informacje co jeszcze potrzeba. A my w tempie światła wysyłaliśmy to skanami. To rzeczywiście fajnie zagrało.

Ta responsywność sądu była bardzo szybka i widać było jego wolę załatwienia tej sprawy. Bez tego na pewno byśmy się potykali jeszcze długo o formalności i terminy.

Czemu więc w tej sytuacji sąd tak dobrze współpracował i reagował?

Myślę, że dlatego, iż sprawa stała się dosyć głośna i do sędziego zaczęły też napływać informacje, których nie miał w momencie podejmowania decyzji.

W mojej ocenie Bruno ucierpiał z powodu braków systemowych.

W interwencjach sądu rodzinnego brakuje procedur, które są w sądach karnych, gdzie są tzw. sądy 24-godzinne. Tam bierze się delikwenta, sędzia na rozprawie w terminie 24 godzin od zatrzymania ma z nim bezpośredni kontakt i dopiero po jego wysłuchaniu podejmuje decyzje. W rodzinnych tego nie ma.

A sąd powinien natychmiast wezwać matkę do kontaktu i złożenia wyjaśnień – miał wszystkie jej dane, by tego dokonać. Mógł też wysłać kuratora czy cokolwiek innego zrobić, a tego nie było.

Są przepisy, które pozwalają na błyskawiczne umieszczenie przez sąd dzieci w pieczy instytucjonalnej, ale Bruno jest mały, więc nie powinien trafić do domu dziecka, a do domu rodzinnego. Ale takich w Warszawie nie ma wolnych. A jeśli nawet miałby trafić do domu dziecka to na nie dłużej niż 24 godziny. W tym czasie sąd powinien ściągnąć niezbędne informacje i podjąć decyzję czy utrzymać tę interwencyjną decyzję, czy też nie ma niebezpieczeństwa dla dziecka i można skorzystać z lżejszych środków.

Bo umieszczenie dziecka w pieczy instytucjonalnej to najostrzejsze, najbardziej drastyczne rozwiązanie i jego wykorzystanie w sytuacjach interwencyjnych powinno być ograniczone w czasie.

Sąd powinien mieć kontakt z matką, rodzicami i sprawdzić co się dzieje w tej rodzinie takiego, że potrzebna jest interwencja sądu. I - ważne - jak może pomóc tej rodzinie, a nie ją karać.

Czego sąd nie wiedział w czasie podejmowania decyzji?

By dostać akta, trzeba czekać minimum 3 dni, a wtedy był weekend, więc już mieliśmy 5 dni opóźnienia. Uzyskanie dostępu zajęło nam w sumie 6 dni i w tym czasie dużo pisało się o sprawie w mediach. Po tym czasie w aktach zobaczyłam reakcje sądu – być może na te publikacje. Sąd sam z urzędu napisał sprawozdanie (z tego, co mu przekazała policja przed podjęciem decyzji – red.), sam zapytał WCPR, czy są rodziny zastępcze. Nie wiem, skąd sąd miał informacje, że Bruno ma wadę serca, ale zapytał też dom dziecka, jaką zapewnił mu w tej sytuacji opiekę. To wszystko oznacza, że jakieś informacje do sądu spływały.

Przez media?

Myślę, że tak. To bardzo prawdopodobne. Bo w zwykłym postępowaniu takie sprawy się wleką, wleką i wleką, a końca nie widać. Tu zaś widać było, że sędzia działa błyskawicznie.

Złożyliśmy wniosek o zmianę zabezpieczenia dziecka i jego powrót pod opiekę matki na początku poprzedniego tygodnia i sąd dotrzymał proceduralnego terminu podjęcia decyzji w trybie zabezpieczenia tj. w ciągu 7 dni. A to jest dużą rzadkością.

Myśli pani, że na sąd wpłynęły też informacje o szykanach politycznych ze strony policji, jakimi była wcześniej poddawana Angelika Domańska?

Podejrzewam, że do sądu dotarły takie informacje. W tak medialnej sprawie pewno sędzia poczytał i dowiedział się, czym się zajmuje pani Angelika i jakie są okoliczności tego, co się wydarzyło. Ale to są tylko moje przypuszczenia.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze