0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plFot. Slawomir Kamins...

Rząd przyjął ustawę budżetową na 2025 rok, ale nie oznacza to jeszcze, że znamy dziś dokładnie plan wydatków rządowych na kolejny rok. Ustawa będzie jeszcze tematem konsultacji w parlamencie i przedmiotem analiz ekonomistów. „Spodziewam się jeszcze trochę turbulencji w pracy nad budżetem” – mówił premier Donald Tusk podczas konferencji prasowej po posiedzeniu rządu, na którym zatwierdzono projekt.

Najważniejsze punkty ustawy budżetowej nie powinny się już jednak diametralnie zmienić. Zgodnie z zapowiedzią pełen projekt powinien pojawić się na stronie Rządowego Centrum Legislacji w czwartek 29 sierpnia.

Budżet „hojny i odpowiedzialny”

Chociaż podstawowe założenia były już znane wcześniej, jest też trochę nowości. To pierwszy autorski budżet rządu Donalda Tuska i ministra finansów Andrzeja Domańskiego. Budżet na 2024 rok był jeszcze odziedziczony po poprzednikach z PiS, za ten rząd musi już wziąć pełną odpowiedzialność. Zdaniem ministra finansów jest to „budżet odpowiedzialności, ale budżet hojny”.

Zanim przyjrzymy się mu dokładniej, kilka podstawowych liczb:

  • 187 mld zł ma zostać przeznaczone na zbrojenia, to 4,7 proc. PKB,
  • 222 mld zł na zdrowie,
  • zadłużenie wyniesie 289 mld zł,
  • rząd zakłada wzrost gospodarczy o 3,1 proc. w tym roku i 3,9 proc. w przyszłym,
  • 5,5 proc. PKB wyniesie deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych,
  • 59,8 proc. PKB dług publiczny,
  • dochody przyszłorocznego budżetu to 632 mld zł,
  • dochody z VAT mają wzrosnąć o 50 mld zł.

Rząd nie boi się zadłużenia

Z konferencji wynika jasno, że nie ma mowy o nadmiernym zaciskaniu pasa i przejmowaniem się ponad miarę unijną procedurą nadmiernego deficytu. Oficjalnie rząd traktuje ten problem poważnie, ale nikt nie zamierza zbijać budżetowego deficytu jak najszybciej.

Rząd idzie w stronę konsolidacji finansów publicznych – na konferencji minister Domański kilkukrotnie powiedział, że rząd wykupi zadłużenie Polskiego Funduszu Rozwoju i Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 – dwóch największych funduszy pozabudżetowych. Koalicja Obywatelska w czasach opozycyjnych ostro krytykowała rząd PiS za powiększanie funduszy poza budżetem – a w konsekwencji poza parlamentarną kontrolą. Jednak dotychczas brakowało konkretnych deklaracji, jak ten problem rozwiązać.

Fundusze do budżetu

Dziś z ust ministra finansów padła konkrety. Andrzej Domański podkreślał, że rząd chce przywrócić ustawie budżetowej charakter najważniejszego dokumentu, który zbiera całą politykę gospodarczą państwa. I zadeklarował, że w przyszłym roku rząd skupi zadłużenie PFR o wartości 34 mld zł i Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 o wartości 28,5 mld.

To oczywiście oznacza powiększenie w przyszłym roku rządowego deficytu aż do 289 mld zł – tegoroczna ustawa budżetowa mówi o maksymalnym zadłużeniu w wysokości 184 mld zł.

To oznacza, że deficyt budżetu państwa wyniesie aż 7,3 proc. PKB. Ale jest to wartość, która nie jest kluczowa.

Komisja Europejska, oceniając czy dany kraj zadłuża się nadmiernie, patrzy na deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych. Ten ma w 2025 roku wynieść 5,5 proc. PKB. Czyli mniej niż w tym roku (5,7 proc. PKB). W ten sposób minister Domański będzie mógł w Brukseli pokazać, że rozpoczął redukcję długu.

Przeczytaj także:

Nauka na błędach

Podejście to pokazuje, że Koalicja Obywatelska w 2024 roku nie jest już Platformą Obywatelską z 2010 czy 2014 roku. Rząd nie chce popełnić błędów z lat rządów koalicji PO-PSL, gdy odpowiedzią na kryzys były bolesne cięcia.

Dziś, tak jak wówczas, Polska jest objęta przez Komisję Europejską procedurą nadmiernego zadłużenia. Czyli – będziemy zobowiązani do redukcji deficytu budżetowego do co najwyżej 3 proc. PKB. Rozmowy z KE, jak to zrobić dopiero się rozpoczynają. „Jesteśmy w tzw. dialogu technicznym z KE, analizowane są różne ścieżki, jest czteroletnia, siedmioletnia” – mówił minister, który sam przychylałby się do ścieżki czteroletniej. Do ostatecznych decyzji jednak daleko.

Rząd jednak wie, że nie może sobie dziś pozwolić na ostre cięcia. I wie, że ostra redukcja długu po prostu się nie opłaca.

Unijne reguły fiskalne nie mają bowiem ściśle określonych sankcji. A w przeszłości zdarzało się Komisji ignorować brak postępów na przykład ze strony Francji, gdy była taką procedurą objęta.

Nie jesteśmy sami

Deficyt powyżej limitu 3 proc. PKB ma obecnie 11 krajów UE, w tym Francja, Włochy, Austria czy Finlandia. Będziemy więc w sporym gronie. A rząd chce, by przede wszystkim redukować wskaźnik przez rosnące PKB. Im lepszy wzrost gospodarczy, tym niższy wskaźnik długu do PKB. Polski wzrost gospodarczy, po niemal recesji w zeszłym roku (realny wzrost o zaledwie 0,2 proc.) ma wrócić na ścieżkę wzrostu i przekroczyć 3 proc.

Przez lata obowiązywania unijnych reguł fiskalnych żaden kraj nigdy nie został ukarany za zbyt wolną redukcję długu, trudno więc się dziwić, że rząd Donalda Tuska tym razem nie będzie się trzymał ściśle przestrzeganych w poprzednich dekadach zasad neoliberalnej ekonomii. Szczególnie że ryzyko ustabilizowania się długu publicznego (łączna wartość wszystkich przeszłych deficytów) na poziomie 60 proc. PKB nie powinno samo w sobie przerażać – dalej byłoby to znacznie poniżej średniej unijnej, która obecnie wynosi 88 proc.

Kwota wolna? Na pewno nie teraz

Tam, gdzie wydatki są zdaniem rządu konieczne, minister Domański podkreślał, że środki się znalazły, i że nas na to stać.

Tak było choćby w przypadku zwiększenia wydatków na obronność do 4,7 proc. PKB (187 mld zł). Jednocześnie, choć rząd do procedury nadmiernego zadłużenia zamierza podejść spokojniej niż poprzednim razem, to potrafi z niej także skorzystać jako usprawiedliwienie dla braku wydatków.

Tak stało się choćby w momencie, gdy minister Domański został zapytany o obietnicę podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Jego pierwszą reakcją było wówczas przypomnienie, że jesteśmy objęci unijną procedurą. Dodał też, że jest zobowiązany przez premiera, by przygotować projekt.

Ale brzmiało to mało przekonująco i najpewniej z tą zmianą możemy się pożegnać.

O tym, dlaczego to zły pomysł pisaliśmy w OKO.press.

Niestety to samo tłumaczenie usłyszeliśmy, gdy padło pytanie o podwyżki dla nauczycieli. Dostaną oni jedynie 5 proc., choć ministra Nowacka walczyła o przynajmniej 10 proc. Taki sam wzrost wynagrodzeń dotyczy państwowej sfery budżetowej.

Związki zawodowe będą protestować

Niezadowolone z ustaleń rządu będą związki zawodowe. Domagały się, by podwyżki w państwowej sferze budżetowej wynosiły 15 proc. Rząd pierwotnie proponował zaledwie 4,1 proc. To prognozowana przez resort finansów na przyszły rok inflacja. Dla związków to zdecydowanie zbyt mało. Co więcej, rząd wcale nie podniósł wysokości podwyżki jako gest dobrej woli (choć byłby on bardzo delikatny), ale po prostu podniesiono prognozę inflacji na przyszły rok do 5 proc.

„Jeśli to by się potwierdzało, byłoby to duże rozczarowanie. Absolutnym minimum, choć też mocno niezadowalającym, byłby wzrost o planowany wzrost płacy minimalnej. Ten symboliczny wzrost (o 0,9 punktu proc.) nie zmienia nic, jeśli chodzi o główny problem, czyli zjawisko spłaszczania płac” – komentował dla OKO.press 5 proc. podwyżki szef Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych Piotr Ostrowski.

Ponad 4 mld zł na budownictwo

Tuż po zakończeniu posiedzenia rządu, a przed konferencją premiera i ministra finansów, przed szereg wyszła ministra funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz. W mediach społecznościowych napisała:

„Dobra wiadomość: w budżecie jest okrągłe 0 zł na kredyt 0 procent. Gorsza wiadomość: przed nami rozstrzygnięcie losów rezerwy obejmującej 1,6 mld z tej kwoty. Kredyt 0 procent zasługuje też na 0 zł z tej puli, a społeczne mieszkalnictwo na tyle pieniędzy, ile się da. To będzie moje stanowisko na jutrzejszym Komitecie Ekonomicznym Rady Ministrów”.

Na konferencji prasowej minister Domański i wiceministra Hanna Majszczyk de facto potwierdzili te informacje, choć nie grzebali jeszcze programu kredytu 0 proc. Według resortu finansów w budżecie mamy 4,3 mld zł na budownictwo mieszkaniowe, ale rzeczywiście 1,6 mld zł to środki rezerwowe. A ich ostateczne przeznaczenie nie jest jeszcze rozstrzygnięte.

„Ocena, na co te środki zostaną przeznaczone, jest przedwczesna” – mówiła Hanna Majszczyk. Teoretycznie mogłoby one pójść na program dofinansowania kredytów. Te dyskusje jeszcze przed członkami rządu.

Składka zdrowotna

Zgodnie z doniesieniami medialnymi na zmiany w składce zdrowotnej minister finansów znalazł na przyszły rok 4 mld zł. To znacznie mniej, niż choćby pierwotny projekt Polski 2050. Chociaż współautor projektu Ryszard Petru twierdził, że jego pomysł na obniżkę składki będzie kosztował budżet państwa 15 mld zł, to obliczenia Ministerstwa Finansów były znacznie wyższe: miałoby to być aż 69 mld zł.

Na dziś rząd gwarantuje jedynie likwidację przepisów, na podstawie których składka była pobierana przy sprzedaży środków trwałych.

Poza tym koalicjantów czekają dalsze trudne rozmowy, jak składkę jednocześnie obniżyć – do czego zobowiązała się większość koalicjantów, zmieścić się w budżecie 4 mld zł i po drodze nie pokłócić się na śmierć. Według ministra finansów wciąż wszystkie projekty są na stole. Ale wiemy już też, że pomysł Polski 2050, by składkę obniżać, wszystkim został ostatecznie pogrzebany.

;
Na zdjęciu Jakub Szymczak
Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze