Okres, który nas czeka po PiS, to „sytuacja założycielska”. Celem przedsięwzięcia jest bowiem w istocie zaproponowanie przez demokratyczną opozycję w całości nowej formuły, Demokracji 2.0 - pisze prof. Bartłomiej Nowotarski*, konstytucjonalista i politolog
Polscy demokraci, niezależnie od barw i poglądów, partyjni czy niepartyjni, stoją już dziś przed zadaniem nie tylko przedstawienia polskim obywatelom wizji po-pisowskiej oraz po-koronowirusowej polskiej demokracji, ale także procedury jej realizacji, zgodnie ze światowymi i cywilizowanymi standardami demokratycznych transformacji (tzw. demokratycznej tranzycji).
Przy czym, aby nie było łatwo, nie będziemy już mieli do czynienia ze znaną nam z lat 90. XX wieku tranzycją charakterystyczną dla żegnania się z typami twardych i brutalnych dyktatur (wtedy komunistycznych). Tym razem, do jakiejś formy konstytucyjnej, liberalnej czy post-liberalnej demokracji będziemy zmierzać z innej kategorii autokracji, zwanej dziś „dyktaturą wyborczą”. I to zrobi ewidentną różnicę.
Nie ma miejsca tutaj na wyłożenie wszystkich meandrów tej transformacji, chociażby dlatego, że jest to nowe zjawisko, nowa droga, na którą obecnie wkroczyły zaledwie 2-4 państwa (Boliwia, Ekwador, Armenia, Malezja).
Dlatego nawiążę w tym miejscu zaledwie do paru kwestii, w tym procedury zwanej „konstytuantą”, niejako w odniesieniu do tekstów redaktora Ernesta Skalskiego oraz posła Adama Szłapki na ten temat. Obaj panowie w kwietniu w „Wyborczej” pisali wyraźnie o konieczności koncepcji nowej polskiej republiki, odnowionej polskiej demokracji po dewastujących ją rządach tzw. Zjednoczonej Prawicy.
[W kwietniu 2018 roku - na rok przed wyborami parlamentarnymi 2019 - prezentowaliśmy w OKO.press koncepcję Adama Szłapki o konstytuancie - red.]
Obaj trafiają w wielu miejscach w samo sedno, dodatkowo proponując procedurę Konstytuanty, czyli nadzwyczajnego – przecież będą to czasy nadzwyczajne – zgromadzenia, które by taką wizję wypracowało.
W najskrajniejszej wersji konstytuanta oznacza początek w ogóle, albo zdecydowanie nowy początek, w sytuacjach w których władza wraca do swoich absolutnych korzeni, czyli społeczeństwa, jako suwerena. Wtedy o zgodę na jej powołanie trzeba prosić obywateli w formie referendum oraz rozpisywać specjalne do niej wybory.
To zrozumiałe w sytuacjach:
Wtedy konstytuanta ma być jedynym reprezentacyjnym organem, a zatem brać także na siebie kontrolę nad bieżącym rządzeniem. Inaczej może dojść do konfliktu dwóch legitymacji do władzy: konstytuanty i tradycyjnego parlamentu.
W obecnym stuleciu takie konstytuanty padały jednak często łupem populistycznych dyktatorów: Boliwii, Ekwadoru czy Wenezueli, jeśli nie zostały – jak kiedyś w RPA (1993-96) - podane kontroli tymczasowych konstytucji lub niezależnych sądów konstytucyjnych.
W innej wersji, konstytuanta może być jednak ciałem, które czerpie legitymację wprost z istniejących już konstytucji oraz parlamentów (np. specjalnie do takiej roli wybranych na bazie obowiązującej konstytucji).
W samych Stanach Zjednoczonych niegdyś użyto dwóch rodzajów konstytuant:
Co można by im wytknąć: obie nie były ani zbyt reprezentatywne, ani transparentne dla zwykłych obywateli. Dziś to raczej nie do pomyślenia.
Konstytuanta musi być instytucją typowo „włączającą”, inaczej jej produkt (konstytucja) nie znajdzie w przyszłości swoich obrońców, pozostanie wyłącznie „na papierze”. To ostatnia rzecz, którą moglibyśmy sobie życzyć dla nowej, a więc po-pisowskiej i po-covidowej demokracji w Polsce.
Zatem jeśli, tak jak w USA po wojnie domowej oraz aktualnie w Polsce, istnieją zarówno obowiązująca konstytucja oraz parlament, konstytuanta powinna działać w reżimie konstytucji oraz raczej pod nadzorem legislatywy.
Zresztą amerykańskie określenie takiego okresu jako „Rekonstrukcja” dobrze będzie odzwierciedlać także polską przyszłą rzeczywistość. Przecież będziemy zarówno przywracać (i reformować) połamane konstytucyjne instytucje do życia, jak i rozliczać za ich dewastowanie.
Bardziej skomplikowane do rozstrzygnięcia będzie jednak bieżąca relacja konstytuanty z parlamentem. A to dlatego, że parlamenty większości demokracji nie mają najwyższych notowań u wyborców, także z powodu słabej reprezentatywności partii politycznych.
To parlamenty i partie wykoleiły w ostateczności ważne procesy konstytucyjnych zmian w Islandii (2008-13) czy Rumunii (2014), a istotna autonomia konstytuant stała u podstaw sukcesów Irlandii (2012-15) czy nawet Kenii (2004-05).
Normalne parlamenty z partiami działają na zasadzie agregacji interesów, a w konstytuancie idzie o debatę i deliberację. A próg wyborczy 5 proc. jest zbyt wysoki, aby mówić o wystarczającej inkluzywności i reprezentatywności. Poza tym, dla dobra naszej przyszłości, obywatele nie mogą być wyłącznie biernymi konsultantami konstytucyjnych pomysłów. Bo inaczej, jak mają się utożsamiać z nową republiką.
Zarówno pozytywne, jak i negatywne doświadczenia konstytuant ostatnich lat (Egipt, Fidżi, Kenia, Irlandia, Islandia, Wsch. Timor) mogą podpowiedzieć nam drogę następującą:
Sejm i Senat powołają, w drodze ustawy, Konstytuantę oraz określą jej tzw. mapę drogową.
Przedstawiciele obu izb zasiądą w prezydiach podkomisji organizujących pracę przyszłej konstytuanty A na końcu, zgodnie z Konstytucją, zagłosują nad jej przedłożeniami. I na tym kończyłaby się dominująca rola polityków.
Merytorycznie, Konstytuanta winna być podzielona na równorzędne podkomisje: ekspercką, organizacji społeczeństwa obywatelskiego, samorządową, obywatelską deliberatywną oraz złożoną z polityków partii parlamentarnych i pozaparlamentarnych (np. z minimalnym poparciem 2 proc.).
Ważne, aby debaty toczyły się wyłącznie nad projektami prawa przygotowanymi przez ekspertów na wniosek pozostałych komisji. Eksperci sami przygotowaliby także projekt naprawy 36. (jak policzyłem) połamanych przez PiS przepisów obowiązującej konstytucji, co wymagać będzie poprawienia również ok. 15 kolejnych. (w sumie, to zaledwie 15 proc. całości Konstytucji).
W takiej oto koncepcji zejdą się w dyskusji: świat polityczny z profesjonalnym oraz społeczno-obywatelskim.
Dlatego w konstytuancie także powinna pracować podkomisja Prawdy i Zadośćuczynienia, ustalająca prawdę o naruszeniach prawa i sposobach zadośćuczynienia ofiarom tych naruszeń.
Z całą mocą chcę podkreślić również fakt, że sukces ostatniej (2015) irlandzkiej transformacji ustrojowej zapewniła konstytuanta w 65 proc. składająca się z nie-polityków.
Zgodnie z jej wolą, parlament tylko poddał nowe prawa pod referendum. W ten sposób opowiedziano się zarówno za obniżką do 17 lat praw wyborczych, jak i za zgodą na małżeństwa nieheteroseksualne.
Okres, który nas po PiS czeka, zdecydowanie wolę nazywać „sytuacją założycielską”. Celem przedsięwzięcia jest bowiem w istocie zaproponowanie przez demokratyczną opozycję w całości nowej formuły Demokracji 2.0, która będzie w stanie nie tylko odzyskać, ale i pozyskać zaufanie: polityków, niepolitycznych funkcjonariuszy publicznych, ale przede wszystkim obywateli jako przyszłych jej obrońców.
Wszystko zgodnie z zasadą, że dobra konstytucja potrafi budować wolę jej obrony. Istotnym posunięciem może być oferta lepszych i nowych tzw. instytucji włączających, inaczej emancypacyjnych realizujących pakiety aspiracyjne Polek i Polaków.
To przede wszystkim kwestia najważniejszych usług publicznych: ochrony zdrowia, emerytur czy oświaty. No ale także, a może przede wszystkim, włączających instytucji politycznych. Historia instytucjonalna wyraźnie pokazuje, że oba systemy instytucji włączających wzajemnie się uzupełniają i wspierają. Szczególne tu miejsce mają wszelkie ciała typu parlamentarnego mogące zasysać różne aspiracje do publicznej debaty.
Skrótowo powiem o dwóch najważniejszych instytucjach włączających: o władzy sądowniczej oraz państwie obywatelskim
Nie tyle odbudowa, ile wręcz wzmocnienie pozycji i przede wszystkim reputacji trzeciej władzy będzie naszym podstawowym wyzwaniem. Obawiam się, że tu prawie wszystko trzeba będzie zmienić, z edukacją adeptów sędziowskiej profesji na czele.
Sędzia ma być nie tylko niezależny, profesjonalny, odpowiedzialny, dziś musi być też responsywny, czyli słyszeć, rozumieć, a nawet reagować oraz kształtować opinię publiczną. Sędzia niezależny i profesjonalny, to nie tylko znający kodeksy, ale przede wszystkim wykazujący się tzw. integralnością osobistą, czyli odważny i z zasadami. W wielu krajach to właśnie test na te cechy charakteru dominuje w akcie nominacji na sędziego.
Odpowiedzialność i responsywność sędziów nie może być egzekwowana przez polityków, ale sędziowie powinni mieć na uwadze opinie obywateli. Formą wpływu obywateli mogłyby być powszechne wybory zatwierdzające sędziów (tzw. retencyjne). Innym rozwiązaniem może być jakaś wersja progresywnego aktywizmu sędziowskiego.
Sędzia progresywny to instytucja ściśle włączająca, a nie dyskryminująca, ponieważ przyczynia się do społecznych emancypacji poszczególnych grup społecznych. Od wielu lat czynią tak sądy w USA, Indiach czy Kolumbii, nawet organizując – w ważnych, zawisłych na wokandach, sprawach – własne wysłuchania publiczne. W ten sposób przyczyniali się do rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w swoich krajach np. broniąc praw jego organizacji.
Dla mnie nie ulega wątpliwości: w nowej, trudnej rzeczywistości sędziowie powinni być bardziej otwarci na człowieka, bardziej otwarci na ducha niż literę prawa.
Przez ostatnie lata Polki i Polacy zaczęli ewoluować w swoich poglądach na istotne kwestie demokracji. Pokazały to wyraźnie badania oksfordzkiego Pew Center z 2020 roku (na znaczącej próbie 1500 osób, metodą „twarzą w twarz”).
Za najważniejszą wartość zaczęliśmy uznawać:
Co ważniejsze, od 2015 roku nastąpił tu wyraźny skok wzwyż we wszystkich trzech kategoriach – bo aż o 10 proc.
KOD, Obywatele RP, Strajk Kobiet, Iustitia oraz inne organizacje mogą mieć satysfakcję. Ciężko pracowali, aby przebić się z zagrożeniami demokracji do opinii publicznej. Jednocześnie analizy CBOS już wcześniej pokazywały, że aż 72 proc. z nas chciałoby mieć wpływ na procesy prawodawcze. Wielu krajom daleko do szwajcarskich standardów, gdzie zaledwie 50 tys. obywateli może wprowadzić zmiany do konstytucji drogą obligatoryjnego referendum.
W Polsce nadal referendum może przeprowadzić tylko władza. Nie tylko to musi się zresztą zmienić.
Po pierwsze, należy w przyszłości uwzględnić prawo referendalnego obywatelskiego weta, które broniłoby Polskę przed łamiącym konstytucję ustawodawstwem lub/i takowymi orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego. To działa właśnie w Szwajcarii oraz Urugwaju.
Po drugie, do polskich samorządów (na początku do miast na prawach powiatu) można by wprowadzić drugie izby. Tym razem nie polityczne, lecz złożone z wylosowanych, i często rotujących, niepartyjnych obywateli. Nie tylko przypadek belgijski (Eupen) pokazuje, że da się to zrobić z korzyścią dla obywateli.
Nowa demokracja musi szukać nowych potencjałów. W pierwszej kolejności pośród obywateli.
* Bartłomiej Nowotarski – prawnik konstytucjonalista, politolog, prof. Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Specjalizuje się we współczesnych dyktaturach, kryzysach demokracji oraz procesach jej rozwoju.
Komentarze