0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Roman Bosiacki / Agencja Wyborcza.plFot. Roman Bosiacki ...

Ilona Michalak ścigała prawnie mundurowych, którzy represjonowali ją za rządów PiS. Prokuratorzy zaś robili wszystko, by chronić tych funkcjonariuszy – na co dzień z nimi współpracują. Ignorowali wnioski, z akt ginęły dowody, pisma procesowe, płyta z nagraniami uległa uszkodzeniu. Po 3,5 latach aktywistka dopięła swego – do sądu właśnie trafił akt oskarżenia przeciwko pierwszym policjantom, a prokuratura okręgowa wszczęła postępowanie wobec prokuratorów rejonowych.

„Ścigali mnie jak groźnego przestępcę”

Historia zaczyna się 30 grudnia 2020 roku, gdy Ilona Michalak – aktywistka protestująca przeciwko łamaniu prawa przez rządzących od 2015 roku – wyszła na rynek Bydgoszczy z kartonikiem po pizzy. Na nim napisała: „Stop represjom politycznym”. Przez kraj przetaczały się wtedy demonstracje Strajku Kobiet. Ona stała sama, więc odmówiła wylegitymowania się, gdy policjanci orzekli, iż uczestniczy w nielegalnym „zgromadzeniu”.

Pod naciskiem przechodniów, mundurowi w końcu odstąpili od jej legitymowania, ale tajniacy śledzili ją w drodze do biura. A tam piątka policjantów z Komisariatu Policji Bydgoszcz Szwederowo staranowała zamykane przez nią drzwi i zatrzymała ją na klatce schodowej. Zabrali jej telefon, torebkę i zabrali na komisariat. „Napadli mnie jak na groźnego przestępcę” – mówi pani Ilona. Na komisariacie spędziła trzy godziny.

Aktywistka bardzo mocno przeżyła zatrzymanie. „Jak bandyci, jak bojówki specjalnie czekali, aż będę sama. Zatrzymali mnie na klatce schodowej, by nikt tego nie widział, a potem kłamali, że zrobili to na ulicy” – opowiada. Po tym doświadczeniu pani Ilona straciła poczucie bezpieczeństwa. Gdy szła do pracy, oglądała się za siebie. W biurze patrzyła przez okno, czy tajniacy znów nie stoją, a na dźwięk radiowozu na ulicy – zamierała. Przez jakiś czas mąż przychodził po nią do pracy. „Choć przecież nie jestem strachliwa – od dawna chodziłam na protesty. Ale wtedy nie mogłam spać, musiałam brać leki uspokajające, miałam bóle mięśni” – wspomina.

„Została nam miska ryżu”

Dwa i pół miesiąca później sąd orzekł, że nie ma podstaw do ścigania pani Ilony za „odmowę legitymowania”. Kolejny sąd, pięć miesięcy później przyznał, że zatrzymanie aktywistki było „nielegalne, bezzasadne i nieprawidłowe”.

Na rozprawie w sprawie zadośćuczynienia sędzia odtworzył nagranie z monitoringu miejskiego. „Pierwszy raz to zobaczyłam. Sędzia był tak wstrząśnięty tym, co widać na nagraniach, że przeprosił mnie za to, co zrobiła mi policja" – opowiada Michalak. Sąd przyznał jej 4 tys. zł zadośćuczynienia. Michalak złożyła więc do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa nadużycia uprawnień (art. 231 kodeksu karnego), naruszenia miru domowego, pozbawienia wolności osobistej przez piątkę policjantów, którzy zatrzymali ją na klatce schodowej. Chciała, by mundurowi ponieśli konsekwencje swoich czynów.

Dwa lata temu, gdy OKO.press po raz pierwszy opisywał sprawę, pani Ilona deklarowała, że zdaje sobie sprawę, iż to potrwa długo. „Jestem gotowa, by doprowadzać te sprawy do końca” – mówiła.

Przeczytaj także:

Niemal rok później – 21 września 2021 – mundurowi z tym samym dowódcą nie wpuścili jej na rynek bydgoski, gdy na uroczystości miejscowej skarbówki bawili się tam ministrowie PiS. Inni ludzie mogli wejść, pani Ilona z kartką „Została nam miska ryżu” już nie.

Policja nie reagowała też, gdy jakaś kobieta zaatakowała Michalak w obecności policjantów. Potem w zeznaniach dowódca twierdził, że w ogóle go tam nie było, choć co innego pokazywał miejski monitoring. W tej sprawie najpierw pani Ilona złożyła zawiadomienie o możliwości popełnienia przez policjantów przestępstwa, potem przyszło umorzenie przez prokuratora z powodu „braku czynu zabronionego”. Ostatecznie, po odwołaniu sąd nakazał prokuraturze wszczęcie postępowania, uznając, że mogło dojść do „naruszenia podstawowych praw konstytucyjnych”.

„Setki godzin mojej pracy”

Walka pani Ilony ciągnęła się dwutorowo. Jak twierdzi aktywistka, w każdej ze spraw, w których chciała, by policjanci odpowiedzieli za łamanie jej praw, „prokuratura robiła wszystko, aby tak się nie stało”. Kolejne umorzenie przez prokuraturę, kolejne zaskarżenie i kolejny sąd, który nakazywał wszczęcie postępowania. W każdej ze spraw były po 3-4 takie sekwencje.

Dla Michalak doprowadzenie spraw do końca stało się istotnym celem w życiu, pierwszą „pracą”. Jako inżynier pracowała już na pół gwizdka. Bo gdy prokuratura kolejny raz umarzała sprawę, Michalak miała tydzień na złożenie zażalenia. Rzucała więc wszystko i pisała kilkunastostronicowe pisma prawnicze. Konkrety, paragrafy, cytaty, odniesienia do akt, uzasadnienia. „Odkładałam wszystko na bok, bo nie mogłam pozwolić, by doszło do prawomocnego umorzenia i zakończenia sprawy” – opowiada.

Z początku w tworzeniu pism prawniczych pomagała jej zaprzyjaźniona adwokat Beata Lorkowska. Ale Michalak uczyła się prawa, czytała przepisy, przykłady pism, poznawała kodeksy. Nabrała w końcu takiej wprawy, że jej prawnicze odwołania wymagały coraz mniej korekt. „Stałam się dla nich dolegliwa, nieustępliwa, upierdliwa. Moja rodzina przyzwyczaiła się, że nie odpuszczę i że to już część mojego życia. Ale ja czułam strach przed przeszukaniem domu, przed zabraniem mi dowodów do sprawy” – mówi aktywistka.

Składała dziesiątki wniosków dowodowych, pism, zażaleń, traciła całe dnie na wielokrotnych wizytach w prokuraturze, sądach, na przesłuchiwaniu świadków. „Zebrałyby się z tego setki godzin mojej pracy” – szacuje.

Prokuratura ignorowała ją – nie reagowała na zawiadomienie albo przeciągała postępowanie, nie zdobywając żadnych dostępnych dowodów. Michalak pamięta jedną z rozmów w Prokuratorze Wojskowej z prokuratorem mjr. Aleksandrem Szydłowskim. „Poszłam do niego z zestawem działań, których nie wykonał, dowodów – których nie pozyskał. Zignorował mnie".

Gdy to nie pomagało, Prokuratura Rejonowa Bydgoszcz Południe zaczęła się chwytać innych sposobów, by stępić wysiłki Michalak. Wysyłała jej pisma na stary, nieaktualny już adres, choć właściwy posiadali. „Chyba mieli nadzieję, że nie odbiorę awizo w ciągu 7 dni, a sprawa prawomocnie się umorzy” – mówi Michalak.

Co roku kluczowe decyzje – umorzenia – wysyłali jej na początku lata, gdy była szansa, że jest na wakacjach, nie odbierze i nie odpowie na czas. Raz prokuratura przesłała jej dwa umorzenia jednocześnie. „Wiedziałam, że nie zdążę w ciągu tygodnia napisać zażalenia na oba. To było dla mnie niemożliwe. Wybrałam więc ważniejszą – napadu na mnie”.

Odpuściła brak reakcji mundurowych, którzy byli świadkami ataku kobiety na nią. Prokuratura umorzyła tę sprawę.

„Byliśmy takimi mrówkami, które ze słoniem nie wygrają”

Michalak: „Cały czas musiałam czuwać, odbierać pisma, codziennie sprawdzać, czy nie ma awizo w skrzynce pocztowej. Musiałam trzymać rękę na pulsie. Bo oba te śledztwa nie były prowadzone rzetelnie”.

W aktach działy się dziwne rzeczy:

  • jej zawiadomienie zniknęło z akt na 10 miesięcy;
  • wniosku o pozyskanie nagrań z monitoringu miejskiego nie było w aktach przez 7 miesięcy;
  • powtórny wniosek zniknął;
  • nagrania „napadu” policjantów na aktywistkę prokurator w ogóle nie ściągnął.

Płyty CD z nagraniami ze zdarzenia po publikacji ich na sali sądowej zginęły też z akt Sądu Rejonowego w Bydgoszczy. Na szczęście były kopie w innych aktach. „Gdyby ich nie było, to sprawa dawno temu by się zakończyła, bo policjanci zeznali, że legitymowali mnie normalnie, na ulicy”.

Prokurator nigdy sam nie pozyskał kluczowych dowodów w sprawie: ani nagrań, ani zeznań mundurowych. „Ja to zrobiłam, bo składali zeznania w sprawie przeciwko mnie. Wyręczyłam prokuratora w śledztwie, sama je prowadziłam, a on i tak je umorzył” – opisuje Michalak.

Na policjantów, którzy składali zeznania odmienne niż to, co było widać na nagraniach, złożyła kolejne zawiadomienie: o składaniu fałszywych zeznań.

W innych aktach ktoś przenumerował strony, aby ukryć usunięcie płyt z monitoringiem, zmienił też karty przewodnie, by nie było śladu po usuniętych dowodach. Jedna płyta odnalazła się w innym tomie, ale uszkodzona. Śledztwo w sprawie nadużycia uprawnień przez policjantów, w tym komendantów, powierzono Komendzie Miejskiej Policji w Bydgoszczy.

Na jakimś spotkaniu z w sprawie walki o praworządność opowiedziała o swojej sytuacji prokuratorom walczącym o apolityczną prokuraturę. Jedna pani prokurator podtrzymała ją na duchu: „Proszę nie ustawać”. Inny śledczy podpowiedział jej co robić.

„Trzeba interesować się aktami, dokumentować wszystko i robić swoje”.

Tak robiła.

Po latach walki była potężnie zmęczona. „Wiele razy siedziałam całą noc, pisząc wnioski, zażalenia, bo musiałam rano je wysłać. Ale mówiłam sobie, że jeśli prześladowani prokuratorzy dają radę, walcząc o zasady, o prawo, to ja też dam radę" – opowiada.

Siłę czerpała też z działań innych aktywistów opozycji ulicznej, ich konsekwencji i uporu. „Zbyszek Komosa – ten jest silny. Byliśmy takimi mrówkami, które ze słoniem nie wygrają”.

„Czuję jakbym była w jakimś filmie. Kryminalnym”

Zażalenia pisała też do Prokuratury Okręgowej, ale w czasie rządów PiS nie było żadnej reakcji. Zrozumiała, że prokurator, który ma zebrać dowody w sprawie, robi wszystko, by chronić policjantów.

Zaczęła więc gromadzić dowody na to, co nie zostało zrobione w prokuraturze, co w niej znikało. Nie składała zawiadomień na prokuratorów, bo za czasów Ziobry nie miało to sensu. Weszła w stan przetrwania. Przewlekała tylko sprawę, by doczekać do sytuacji, gdy prokuratora będzie wolna.

Wybory 15 października dały jej nadzieję, że znowu będzie normalnie.

22 stycznia, czyli miesiąc po tym, gdy Adam Bodnar został prokuratorem generalnym, Michalak skierowała do niego dwa wnioski o objęcie nadzorem postępowań prokuratorów bydgoskich. Dokładnie wypunktowała, jakie cuda działy się w jej aktach sprawy i w postępowaniach.

Po dwóch tygodniach sprawa została przekazana do Prokuratury Krajowej, a potem do Regionalnej w Gdańsku. Ta zaś przekazała ją do Okręgowej w Bydgoszczy jako nadzorującej śledztwa. Dopiero wtedy sprawa trafiła do Prokuratury Okręgowej w Elblągu.

5 sierpnia 2024 ta poinformowała panią Ilonę, że wszczęła śledztwo w sprawie niedopełnienia obowiązków i przekroczenia uprawnień przez prokuratorów Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe z art. 231 kodeksu karnego. Śledztwo w tej sprawie się toczy.

Obydwie sprawy zajęły jej ponad trzy lata. „Chcę, żeby instytucje stosowały prawo, by choćby tylko dla siebie mieć poczucie, że prawo jakieś tu, na ulicach mojego miasta obowiązuje. Mogłam poddać się, ale czułabym wtedy, że w każdym momencie każdy może mnie napaść, bo nie obowiązuje prawo oprócz tego z dżungli. A ja, w swoim mieście mogę stać się ściganą zwierzyną”.

Ludzie mówią jej, że mogłaby o swojej walce napisać książkę. „A ja się czuję, jakbym była w jakimś filmie. Kryminalnym”.

30 sierpnia Ilona Michalak otrzymała Specjalny Medal Wolności jako przedstawicielka tych obywateli, którzy mieli odwagę samotnie protestować przeciwko łamaniu prawa człowieka przez PiS.

„Kiedy władza zabrania nam mówić, to musimy krzyczeć. W przeciwnym razie będziemy niewolnikami nie władzy, ale własnego strachu. A ja nie chcę żyć w strachu” – mówiła ze sceny aktywistka.

;
Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze