Grudzień, środek nocy. Do biura Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO w Warszawie wchodzi kilkadziesiąt osób. Rozwiercają zamki w sejfach. Kieruje nimi Bartłomiej Misiewicz, cały czas na telefonie z Macierewiczem. Dlaczego ten nakazał wtargnięcie do instytucji NATO?
To był jeden z najgłośniejszych i nadal niewyjaśnionych incydentów pierwszego okresu rządów PiS. Bartłomiej Misiewicz, asystent nowego ministra obrony Antoniego Macierewicza, razem z Żandarmerią Wojskową wszedł w nocy do uruchomionego kilka miesięcy wcześniej biura Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO w Warszawie. I włamał się do znajdujących się tam sejfów.
„Byłem przedłużeniem Macierewicza” – zeznał potem przed sądem Misiewicz
CEK nie było instytucją polską. Akces do niego zgłosiły również inne kraje, należące do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Co ludzie Macierewicza chcieli osiągnąć? Czego naprawdę szukali na polecenie swego szefa pod koniec 2015 roku? I dlaczego później na szefów CEK zorganizowano taką nagonkę?
Publikujemy fragment najnowszej książki Grzegorza Rzeczkowskiego „Szpiedzy Putina. Jak ludzie Kremla opanowują Polskę”. Powyższy wstęp, tytuł oraz śródtytuły pochodzą od redakcji.
Krótko po północy, 18 grudnia 2015 roku, tuż po objęciu władzy przez PiS, do siedziby Centrum Eksperckiego Kontrwywiadu NATO (CEK) w Warszawie, w asyście Żandarmerii Wojskowej weszło kilkadziesiąt osób. Przewodził im Bartłomiej Misiewicz, dwudziestopięcioletni student toruńskiej uczelni Tadeusza Rydzyka, od lat wierny asystent Antoniego Macierewicza, nowego ministra obrony narodowej.
Drzwi otworzyli zapasowym kluczem, a zamki w sejfach rozwiercali. Jak później zezna w prokuraturze Misiewicz, operacją kierował Macierewicz, który wydawał mu polecenia.
Centrum Eksperckie Kontrwywiadu NATO powołano kilka miesięcy wcześniej pod auspicjami Sojuszniczego Dowództwa do spraw Transformacji, które ma siedzibę w amerykańskim Norfolk i zajmuje się wdrażaniem nowych doktryn Sojuszu Północnoatlantyckiego.
CEK miało się skupić nad rozwojem zdolności kontrwywiadowczych państw NATO, a jego pierwszym zadaniem było opracowanie planu przeciwdziałania wojnie informacyjnej prowadzonej przez Rosję. Doktryna miała powstać na szczyt Sojuszu, który odbył się w Warszawie w lipcu 2016 roku.
„Na powołaniu CEK zależało Amerykanom zaniepokojonym działaniami Rosji w Ukrainie po aneksji Krymu” – podkreślał Marek Biernacki, koordynator do spraw służb specjalnych w rządzie Ewy Kopacz. (…) Naciskał na to również generał Philip Breedlove, ówczesny dowódca sił NATO w Europie.
Akces do CEK oprócz Polski zgłosiły między innymi Słowacja, Niemcy, Litwa, Czechy, Węgry i Włochy. Na czele CEK stanęli Polacy. Dyrektorem we wrześniu 2015 roku został były wiceszef Służby Kontrwywiadu Wojskowego pułkownik Krzysztof Dusza, a szefem komitetu sterującego – generał Piotr Pytel, wtedy szef SKW. Po wygraniu wyborów przez PiS ze strony nowej władzy
padły oskarżenia, że w ten sposób panowie zabezpieczali sobie przyszłość, tworząc swego rodzaju przechowalnię.
Dlaczego jednak odbicie CEK nastąpiło pod osłoną nocy i jaki oprócz wyrwania Centrum z rąk byłych oficerów SKW z okresu rządów PO–PSL był tego cel? Konkretne zarzuty MON sformułowało dopiero trzynaście miesięcy później.
W komunikacie wydanym po tym, jak sąd na wniosek Duszy i Pytla nakazał prokuraturze zbadać, czy wtargnięcie do CEK nie było złamaniem prawa, resort Macierewicza stwierdził: „Oficerowie ci wynosili niejawne dokumenty, które następnie przechowywali w pomieszczeniach niespełniających warunków określonych w ustawie o ochronie informacji niejawnych. W pomieszczeniach tych gromadzili także część dokumentacji związanej z ich współpracą z FSB, a także materiały dotyczące tragedii smoleńskiej. Wszystkie te działania były przeprowadzone pod pozorem tworzenia CEK NATO”.
Samą sprawę nocnego wejścia do CEK kontrolowana przez PiS prokuratura umorzyła.
Za to oskarżyła Duszę i Pytla, tyle że sąd dwukrotnie nie potwierdził zarzutów stawianych im przez MON, a działania ludzi Macierewicza w CEK uznawał za bezprawne. Ocenił też, że wtargnięcie miało przyczyny polityczne, a nawet mogło naruszać prawo międzynarodowe.
Choć prokuratura i sądy rozpatrywały sprawę latami, nie dowiedzieliśmy się, dlaczego Antoni Macierewicz w ogóle najechał CEK. Śledczy zupełnie nie byli zainteresowani tym wątkiem, a sądy skupiły się na sprawie tajnych dokumentów rzekomo wynoszonych z CEK. Poszlaki wskazują, że Macierewicz rzeczywiście szukał dokumentów, ale tych, które mogłyby postawić go w złym świetle.
Z zeznań Misiewicza, do których dotarłem (…) wynika, że
to właśnie Macierewicz podejmował wszystkie decyzje związane z wejściem do CEK jako „głównodowodzący”.
„Byłem jego przedłużeniem” – zeznał przed sądem Misiewicz. „O wszystkim na bieżąco był informowany i wszystko zatwierdzał”.
Macierewicz polecenia wydawał ustnie, przez telefon. Misiewicz zeznał też, że podczas najazdu na CEK miał „niewielkie doświadczenie z dokumentami niejawnymi”. Jego zadaniem było jedynie wejść, wprowadzić nowe kierownictwo i zabrać dokumenty, które na polecenie Macierewicza jeszcze tego samego dnia trafiły do siedziby SKW (nie wiadomo, co w tej sprawie miał do powiedzenia przed sądem były minister obrony, bo zeznania składał w trybie niejawnym).
Misiewicz, pytany o szczegóły postępowania z dokumentami z CEK, często zasłaniał się niepamięcią. Zaprzeczył, by zapoznawał się z ich treścią, ale – jak wynika z zeznań złożonych przez jednego z obecnych na miejscu funkcjonariuszy SKW, cytowanych przez „Dziennik Gazetę Prawną” – Misiewicz sam przeglądał sejfy i był pierwszą osobą, która dokumenty czytała i segregowała.
Najwięcej uwagi przeszukujący skupili na sejfach Pytla i Duszy. By się do nich dostać, rozwiercono zamki. Według prokuratury w sejfach miało być dziesięć dokumentów niejawnych, które zostały wyniesione z SKW. Nie znaleziono jednak niepodważalnych dowodów, że stali za tym szefowie CEK. Zatrzymano za to ich rzeczy osobiste, które zwracano następnie z dużym opóźnieniem. Niektóre nawet przepadły. Generalski mundur Pytla ktoś wrzucił na dno kartonu i przygniótł innymi rzeczami. Skrzynia, w której przechowywał pamiątkową szablę otrzymaną z rąk prezydenta Bronisława Komorowskiego w dniu nominacji generalskiej, miała wyrwane okucia.
Sprawa dotycząca dokumentów została objęta tajemnicą, ale sądząc po tym, co napisał sąd w uzasadnieniu wyroku uniewinniającego oficerów, nie dotyczą one spraw dużej wagi. Opisane są po prostu jako „dokument” lub „notatka służbowa”.
Otwieranie sejfów nie było dokumentowane, co jest naruszeniem prawa, nie nagrywano tego ani nie protokołowano.
Wbrew przepisom nie dopuszczono też do tych czynności Duszy i Pytla, którzy przyjechali do siedziby CEK, ale na polecenie Macierewicza nie zostali nawet wpuszczeni do budynku. Nie wezwano prokuratury, policji czy ABW, przez co przy otwieraniu sejfów nie było osób uprawnionych do prowadzenia czynności śledczych, czego również wymaga Kodeks postępowania karnego. Wszystko odbywało się w kręgu zaufanych ludzi Macierewicza z SKW, z których utworzono komisję inwentaryzacyjną.
Na dodatek – co stwierdził sąd, uniewinniając obu oficerów w pierwszej instancji – przeszukania prowadzone były chaotycznie, nieprofesjonalnie i bez koordynacji. Mało tego:
w zagadkowych okolicznościach przepadły nie tylko zapisy monitoringu z CEK, ale nawet urządzenia rejestrujące: kamery i twardy dysk.
O wydanie zapisu monitoringu od 2016 roku wnioskowały zarówno prokuratura, jak i sąd. SKW za każdym razem twierdziła, że ich nie posiada. Dopiero gdy w procesie Duszy i Pytla funkcjonariusz zajmujący się obsługą tego monitoringu zeznał, że służba miała urządzenia, które nagrywały obraz z korytarzy i wejścia do poszczególnych pomieszczeń CEK, SKW potwierdziła, że monitoring rzeczywiście znajdował się w jej rękach, ale został zniszczony.
Oprócz oskarżenia byłych szefów CEK o rzekome wyniesienie i ukrywanie tajnych dokumentów na ich głowy spadły bezprecedensowe szykany. Pułkownik Dusza został zmuszony do odejścia ze służby, zdegradowany i razem z Pytlem oskarżony o współpracę z Rosjanami. Ten zarzut prokuratura uznała za niesłuszny dopiero po ponad siedmiu latach, już po zmianie władzy w 2023 roku.
Co ludzie Macierewicza chcieli osiągnąć? Czego naprawdę szukali na polecenie swego szefa pod koniec 2015 roku? I dlaczego na szefów CEK zorganizowano taką nagonkę?
Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wrócić pamięcią do końca 2013 roku, gdy przed posiedzeniem sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych poseł PiS-u poprosił o rozmowę w cztery oczy z ówczesnym szefem SKW Piotrem Pytlem. „Zaprowadził mnie do pomieszczenia, które zamknął, i zaproponował następujący deal:
ja i moja służba przestaję »robić sprawę« na pana Macierewicza, bo »wiadomo, że może mu ona zaszkodzić«, w zamian za to zyskuję nietykalność w postaci ustania ataków na moją osobę”
– tak generał relacjonował tę rozmowę trzy lata później w Kropce nad i w TVN24. I dodał: „Powiedziałem, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego działa w granicach prawa i tylko na podstawie przepisów”.
W rozmowie z „Newsweekiem” Pytel podtrzymał to, co powiedział Monice Olejnik, i ujawnił nazwisko posła. Był nim Marek Opioła, w latach 2019–2021 wiceszef NIK-u, a dziś członek Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, uważany za osobę bliską Macierewiczowi.
„Miałem wrażenie, że wysłał go sam Macierewicz, choć [Opioła] podkreślał, że reprezentuje swoją formację polityczną. Mówił: »kopiecie pod Antonim«. Gdy nie potwierdziłem, powtórzył mniej więcej to samo: »Kopiecie, kopiecie, wiem«” – opowiadał Pytel „Newsweekowi”. „To była próba przekupstwa. Taka rozpaczliwa prośba, za którą stała sprawa mogąca być bombą atomową dla Macierewicza i całego PiS-u”.
Opioła (…) zaprzeczył, by kiedykolwiek spotkał się i rozmawiał z generałem Pytlem o Macierewiczu, zaprzeczył też by prosił o zaniechanie działań prowadzonych przez służby specjalne.
Nie jest tajemnicą, że na tamtym posiedzeniu speckomisji Pytel prezentował posłom ustalenia dotyczące tłumaczenia raportu z likwidacji WSI w 2006 roku na język rosyjski. SKW zajęła się sprawą, bo tłumaczką dokumentu była Irina Obuchowa, z pochodzenia Rosjanka, która w czasach ZSRR pracowała w Moskwie jako przewodniczka zagranicznych grup w biurze turystycznym Intourist, które było przykrywką dla działań KGB wśród obcokrajowców.
Do Polski przyjechała w latach osiemdziesiątych dzięki polskiemu literatowi Leszkowi Żulińskiemu, który później okazał się agentem komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Wyszła za mąż za Marka Zielińskiego, byłego opozycjonistę z kręgu osób bliskich Macierewiczowi, dyplomatę pracującego w polskich placówkach w Rosji.
SKW odkryła, że Obuchowa nie tylko nie była certyfikowaną tłumaczką, lecz także, a może przede wszystkim, nie najlepiej mówiła po polsku.
Mimo to – bez sprawdzenia jej pod kątem bezpieczeństwa – otrzymała wstęp do siedziby SKW, o co zadbał jeden z bliskich współpracowników Macierewicza, kierującego wówczas wojskowym kontrwywiadem. I przetłumaczyła raport dotyczący WSI, zanim jeszcze został opublikowany po polsku, a jego tekst ukazał się w jednym z rosyjskich serwisów internetowych.
Gdy posłowie ujawnili, o czym szefowie SKW mówili im podczas posiedzenia speckomisji, rozpętała się burza. Jej ówczesny przewodniczący Stanisław Wziątek mówił nawet, że jego zdaniem Obuchowa miała bezpośrednie kontakty z rosyjskimi służbami specjalnymi, mimo to sprawa szybko się rozmyła.
Macierewicz zapewniał, że raport przetłumaczono na tak zwane języki kongresowe (francuski, angielski, rosyjski, niemiecki, hiszpański, włoski), choć tak naprawdę w pełni został przetłumaczony na rosyjski, a na angielski jedynie we fragmentach. Macierewicz nigdy nie wyjaśnił, dlaczego zatrudnił Obuchową. Akt tej sprawy nie było jednak w CEK, bo zostały w SKW, o czym musiał wiedzieć.
Sprawa tajemniczej tłumaczki, dziś już zresztą nieżyjącej, była tylko odpryskiem wielkiego skandalu, jakim okazały się likwidacja Wojskowych Służb Informacyjnych w 2006 roku i raport z tego procesu. Zniszczona została służba wywiadu i kontrwywiadu, która zdobyła uznanie w krajach NATO, głównie dzięki udanym misjom poza granicami Polski, w tym w czasie interwencji w Iraku i Afganistanie. Wielu funkcjonariuszy zostało zmuszonych do odejścia,
Macierewiczowi zaś udało się zaszczepić w służbach NATO-wskich przekonanie, że WSI była zinfiltrowana przez GRU.
Zadbał o to, przekazując im tłumaczenie wybranych fragmentów raportu, z których wynikało jasno: WSI to rosyjska agentura.
„Kiedy wiosną 2008 roku po raz pierwszy jako szef SKW pojechałem na doroczną konferencję szefów służb kontrwywiadowczych NATO, zostałem zasypany pytaniami, jak to jest, że przez tyle lat, współpracując z WSI, współpracowaliśmy tak naprawdę z Rosjanami?” – wspomina generał Janusz Nosek, szef SKW w latach 2008–2013.
Ogromne szkody przyniosła sama publikacja raportu dotyczącego WSI, która ujawniała tajne operacje polskie go wywiadu za granicą oraz zawierała informacje pozwalające ustalić dane pracujących dla nas agentów.
Według wiarygodnych, choć nigdy niepotwierdzonych informacji po wielu z nich słuch zaginął, prawdopodobnie przypłacili to życiem.
Ponad dwadzieścia osób wymienionych w raporcie pozwało później polskie państwo. MON musiał przepraszać za umieszczenie ich nazwisk w kontekście działań opisanych jako bezprawne i wypłacić grubo ponad milion złotych odszkodowań. Ostatnie przeprosiny MON opublikował na początku 2024 roku, już po oddaniu władzy przez PiS. Mimo to ani Macierewicz, ani żaden z jego ludzi nigdy nie ponieśli odpowiedzialności karnej.
Grzegorz Rzeczkowski, „Szpiedzy Putina. Jak ludzie Kremla opanowują Polskę”, Wyd. WAB, Warszawa 2024
Afery
Policja i służby
Antoni Macierewicz
Bartłomiej Misiewicz
Ministerstwo Obrony Narodowej
NATO
CEK NATO
minister obrony narodowej
Pytel
rosyjskie wpływy
sprawa Macierewicza
Dziennikarz tygodnika "Polityka". Socjolog i europeista, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były dziennikarz m.in. „Gazety Wyborczej” i „Przekroju”. Był zastępcą szefa działu kraj w „Dzienniku”. Nominowany do nagrody Grand Press 2009 w kategorii dziennikarstwo śledcze za cykl artykułów na temat KRUS. Nominowany do Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego 2018.
Dziennikarz tygodnika "Polityka". Socjolog i europeista, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego. Były dziennikarz m.in. „Gazety Wyborczej” i „Przekroju”. Był zastępcą szefa działu kraj w „Dzienniku”. Nominowany do nagrody Grand Press 2009 w kategorii dziennikarstwo śledcze za cykl artykułów na temat KRUS. Nominowany do Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego 2018.
Komentarze