Załamanie się projektu osobistych rozmów Putina z Trumpem w Budapeszcie jest być może punktem zwrotnym w tej wojnie. Putin sam wojny już nie wygra, Rosja ma coraz większe kłopoty u siebie, a nadzieję na pomoc Trumpa chwilowo przepadły. Wojna więc toczy się teraz tylko o to, by Putin utrzymał się u władzy i przeżył
Przypomnijmy: opowieściami o tym, że „w zasadzie” Ukraina może dostać Tomahawki, Trump skłonił Putina do nawiązania kontaktu z Waszyngtonem. Zaoferował osobiste spotkanie u swojego zwolennika Orbána. Ale kiedy Moskwa cieszyła się, że Trump złapał przynętę i zacznie negocjować oddanie Ukrainy Rosji i budowę „tunelu z Alaski do Rosji”, prezydent USA zażądał natychmiastowego rozejmu na linii frontu. Ideę poparła Ukraina i jej europejscy sojusznicy. Dla Moskwy to propozycja nie do przyjęcia. Oznaczałaby bowiem klęskę Putina, który najazd na sąsiedni kraj uzasadnia koniecznością „ratowania rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy”, a samą wojnę opowiada w kategoriach „albo ostateczne zwycięstwo, albo ostateczna klęska Rosji”.
Kreml więc pierwszy raz musiał wprost powiedzieć Trumpowi „Nie”. Załamały się w ten sposób nie tylko widoki na spotkanie z Trumpem, ale cała strategia negocjowania z USA. Opierała się ona na niekończących się „tak, ale...” i propozycjach negocjowania szczegółów „na poziomie eksperckim” aż do zmęczenia Trumpa i Europy.
Zamiast rozmów w Budapeszcie Putin dostał ostre amerykańskie sankcje gospodarcze – pierwsze w tej kadencji Trumpa. Moskwa twierdzi teraz, że Trump ją oszukał: szef dyplomacji Ławrow opowiada np., że „po rosyjsko-amerykańskim szczycie na Alasce [15 sierpnia 2025] przywódca USA Donald Trump wprost poparł długoterminowe rozwiązanie konfliktu na Ukrainie”.
Dla Moskwy „długoterminowe rozwiązanie” to podział świata na strefy wpływu i oddanie Ukrainy Rosji.
Po katastrofie spotkania w Budapeszcie Putin jednak ogłosił (26 października), że z wojny nie zamierza się wycofać. Nieważne, ile będzie trwała: żadnych terminów Putin wojskowym dawać już nie będzie.
To, że Putinowi wojna politycznie bardziej się opłaca niż pokój, powiedział zupełnie otwarcie jego wysłannik do Waszyngtonu Dmitriew (przez cały weekend próbował namówić Amerykanów do powrotu do negocjacji, jak się wydaje, na próżno).
„Koszty, jakie ponosi Rosja w związku z konfliktem na Ukrainie, nie dają się porównać pod względem znaczenia z problemami bezpieczeństwa, z jakimi boryka się Federacja Rosyjska”
– oznajmił 25 października.
Po Putinie i Dmitriewie głos zabrał też szef MSZ Rosji Ławrow (tyle wypowiedzi dygnitarzy z najwyższego szczebla pokazuje skalę kryzysu). W wywiadzie dla węgierskiego portalu „Ultrahang” (obficie cytowanego przez propagandę Kremla) uderzał 26 października w żałośliwy: „Pytają: kiedy zamierzacie zakończyć wojnę? Kiedy zgodzicie się na zawieszenie broni? To niesprawiedliwe! Sprawiedliwe byłoby, gdybyście powiedzieli Ukraińcom, żeby przede wszystkim przywrócili swoje prawa językowe, wszystkie prawa mniejszości narodowych, bo to jest zapisane w ich konstytucji”.
W czwartym roku krwawej wojny najeźdźczej Ławrow uznał za stosowne rozpaczać, że Ukraińcy nie chcą traktować języka najeźdźcy jak „każdego innego”.
Wydaje się teraz, że spotkanie w Budapeszcie, rozmowy o oddaniu Ukrainy Rosji i interesach na „tunelu z Alaski”, były ostatnim pomysłem Kremla na wyjście z twarzą z wojny.
Na spotkanie w Budapeszcie Kreml przyszykował specjalne czekoladki z Putinem na okładce i jego złotymi myślami (typu „Nie porzucamy swoich”, „Prowadzenie dialogu z Rosją z pozycji siły jest bezcelowe”) na papierkach, w które owinięte były czekoladki. Wydało się, bo zdesperowany Dmitriew próbował nimi częstować Amerykanów w ten weekend.
Szok, jaki ostatnie wydarzenia wywołały na Kremlu, najlepiej widać jednak w telewizji.
Nie było już mowy o majstersztyku dyplomatycznym Putina. Teraz telewizja pokazywała go w polowym mundurze, grożącego światu „oszałamiającym” odwetem. Propaganda sugerowała, że chodziło o Tomahawki i że groźby Putina były skuteczne, bo Trump się z pomysłu Tomahawków wycofał. [Czyli Trump wystraszył się Putina tydzień przed tym, jak Putin mu pogroził – to, że propaganda idzie na tak grube manipulacje, pokazuje, w jakiej jest panice].
Warto zwrócić uwagę, że z tego przekazu zupełnie wyparowała nadzieja na koniec wojny, tak widoczna tydzień wcześniej. Przed tygodniem Putin mistrzowskim ruchem miał kończyć wojnę i zdobyć Ukrainę na Trumpie. Teraz odniósł sukces polegający na tym, że wojnę będzie prowadził w nieskończoność. Bowiem „Rosja się nie ugnie, gdyż jest poważnym państwem”.
Atomowe straszenie „atomowymi sankcjami Putina” jest jednak wyraźnie powściągliwe i nie robi na świecie wielkiego wrażenia. Trump, który nadal pozostaje w nastroju antyrosyjskim, komentując test „Buriewiestnika”, stwierdził, że „największy na świecie” amerykański okręt podwodny o napędzie atomowym znajduje się „u wybrzeży” Rosji. Ameryka więc nie musi testować broni bardzo dalekiego zasięgu.
A „Buriewiestnik” – mówi wprost propaganda Kremla – jest co prawda straszny, ale obecnie nie nadaje się jeszcze do użycia przez wojsko. Co więcej, propaganda wyraźnie podkreśla, że testując nowy pocisk, Rosja w żaden sposób nie naruszyła międzynarodowych układów ani nie zagroziła USA. No i Rosja „odpowie oszałamiająco” dopiero wtedy, gdy zostanie zaatakowana. Nawet samo dostarczenie Tomahawków Ukrainie nie byłoby jeszcze powodem do odwetu. Rosja musiałaby być bezpośrednio zaatakowana.
Sęk w tym, że co najmniej od początku roku Rosja jest tak atakowana.
Tu widać ataki na rafinerie i infrastrukturę gazową, o których informacje zbieramy od sierpnia.
Propaganda Kremla przyznaje, że takie ataki trwają, robi to niechętnie i bardzo dawkuje te informacje. A wywołane szkody minimalizuje (oficjalnie trafiać ma co setny dron). Kreml powtarza jednak, że do tych ataków potrzebne jest zachodnie wsparcie.
Co więcej, teraz sytuacja się zmienia – coraz więcej jest doniesień o zniszczeniach rosyjskich podstacji energetycznych. Moskwa jest w tym tygodniu atakowana dronami codziennie.
Tę powściągliwość Kremla w wytyczaniu kolejnej „czerwonej linii nie do przejścia” można wyjaśnić na dwa sposoby.
Zagrożenie takim wariantem niechcący podsyca sama propaganda. Opowiada bowiem, że decyzja o użyciu broni atomowej należy wyłącznie do Putina, a ostatnie manewry wojskowe wykazały, że jego rozkaz zostanie sprawnie wykonany (w opisywanym wyżej telewizyjnym materiale o „atomowych sankcjach Putina”).
Moskwa wchodzi też akurat w propagandowy tryb przygotowań świątecznych do rocznicy przewrotu bolszewickiego w 1917 roku, oficjalnie od czasów Putina przemianowanej na rocznicę wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 roku. Rzecz w tym, że Moskwa czci swoją „rewolucję październikową” i na tę okoliczność od kilkunastu dni propaganda promuje „epicki film” o 1917 roku w Rosji. Ma to być film o Leninie (aktor bardzo dobrze ucharakteryzowany), carze, carycy i Kiereńskim. Czyli o wymianie władzy, jaka się Rosji zdarzyła na skutek niewygranej wojny.
„Moskwa pozostaje otwarta na poprawę relacji z Waszyngtonem” – powtórzył kolejny raz 27 października rzecznik prasowy Putina Pieskow. Wszystkie rosyjskie służby „pozostają w gotowości” do organizacji spotkania Trump-Putin – podkreślił tego samego dnia doradca Putina Uszakow. Ławrow 28 października wyraził nadzieję, że Trump „chce trwałego pokoju” w Ukrainie. Co – powtórzmy trzeci raz – oznacza oddanie Ukrainy Rosji.
Na razie nic na to nie wskazuje. Sytuacja wygląda więc dla Putina rozpaczliwie, bo car, który nie wygrywa, carem być przestaje. Stan gospodarki Rosji, mimo zaklęć, że sankcje nie mają żadnych skutków, się pogarsza. Pomysłów poza straszeniem nie ma. A nawet porządnie postraszyć się nie daje.
Od początku pełnoskalowej napaści Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre z linków wklejanych do tekstu mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN. Blokuje je Rosja.
Cały nasz cykl GOWORIT MOSKWA znajdziecie pod tym linkiem.
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze