Przedsiębiorcy, samorządy i dostawcy energii ponoszą koszty opieszałości rządu w sprawie cen prądu. Ministerstwo Energii już kilka razy zapewniało, że rozwiąże problem. Premier Mateusz Morawiecki tłumaczy to koniecznością uzgodnień z Unią. Na to był jednak czas w ubiegłym roku. Przez konflikt wewnątrz rządu i spór o praworządność mamy teraz drogą energię
„Dla 65 proc. odbiorców energii cena prądu pozostała na poziomie z 2018 roku” – podał 14 maja PAP za odpowiedzią Ministerstwa Energii na interpelację poselską. „Pozostali czekają na rozporządzenie do ustawy zamrażającej ceny prądu” – czytamy jednak dalej. Oznacza to, że 35 proc. odbiorców wciąż jest w niepewnej sytuacji. To przede wszystkim przedsiębiorcy, samorządy i nie-państwowi dostawcy energii. Na rozporządzenia ustalające procedurę rekompensat czekają od 28 grudnia 2018 roku. To wtedy uchwalono ustawę zamrażającą ceny prądu na 2019.
Przedstawiciele rządu zapowiadają co rusz, że problem za chwilę zostanie rozwiązany:
Optymizm ministrów okazał się płonny. Na konferencji po posiedzeniu rządu 14 maja premier
Mateusz Morawiecki przyznał, że „jeszcze pewnie trzeba będzie odrobinę czasu poczekać”,
ponieważ rząd chce być „w zgodzie z prawem UE i wszelkie mechanizmy kompensacyjne i inne muszą być uzgodnione z Komisją Europejską”. Nie sprecyzował, ile wynosi „odrobina czasu” według rządowej skali.
Niespełna tydzień po uchwaleniu ustawy „zamrażającej”, Rzeczniczka KE Mina Andrejewa podała do wiadomości, że Unia oczekuje wyjaśnień ze strony polskich władz, gdyż zachodzi podejrzenie wystąpienia niedozwolonej pomocy publicznej. Choć nie ma takiego obowiązku, praktyka nakazuje, by rządy narodowe informowały (w oficjalnym żargonie: notyfikowały) o możliwej ingerencji w rynek przed wprowadzeniem budzącej wątpliwość regulacji. Robią to, żeby uniknąć chaosu i kompromitacji post factum – czyli dokładnie tego, z czym mamy do czynienia w Polsce.
Jeszcze w styczniu szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk zapewniał, że o żadnej pomocy publicznej nie może być mowy. Przeliczył się. Złudzeń nie pozostawił dyrektor generalny ds. energii Komisji Europejskiej Dominique Ristori w wypowiedzi z 13 maja: „Możliwość zamrożenia cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych jest zgodna z europejskimi regulacjami, [lecz] w przypadku odbiorców biznesowych to nieracjonalne”.
Na twardszym stanowisku stoi kończący swoją kadencje prezes URE Maciej Bando. „Energia jest towarem. Gdy jest susza i idziemy do warzywniaka, gdzie okazuje się, że pietruszka podrożała, nie oczekujemy od państwa rekompensaty za droższą pietruszkę ani dopłat do wody do jej podlewania. Państwo samo też się do tego nie zgłasza” – mówi w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej”.
Trzymając się porównania prezesa URE, Komisja godzi się na rekompensaty dla właścicieli warzywniaków (tu: spółki obrotu energią) za to, że sprzedają pietruszkę na domowe potrzeby w cenie niższej, niż wynoszą koszty jej zakupu od rolnika (elektrowni) na targu (Towarowej Giełdzie Energii), ale już nie firmom produkującym bulion warzywny (przedsiębiorcom).
Polska miała na notyfikowanie Komisji Europejskiej dużo czasu. Ceny emisji CO2 zaczęły szybować na początku 2018 r., z ok. 5 euro za tonę do 25 obecnie. Stało się to m.in. za sprawą dobrej koniunktury. Również węgiel jest dziś ponad dwukrotnie droższy, niż w 2015 r. W połowie 2018 r. podwyżka mogła wydawać się nieunikniona, jednak Ministerstwo Energii miało wtedy inne sprawy na głowie – trwał konflikt z premierem Morawieckim o nadzór nad spółkami paliwowymi.
We wrześniu 2018 r. z całą pewnością Krzysztof Tchórzewski miał świadomość skali problemu. Minister energii zwrócił się wtedy do KE z wnioskiem o „pilne podjęcie działań” dla powstrzymania wzrostu cen na rynku praw do emisji CO2. W grudniu Komisja przychyliła się zresztą do prośby, pozwalając Polsce sprzedać prawa do emisji dodatkowych 55 mln ton CO2, których nie wykorzystała w poprzednich latach.
Rząd miał zatem co najmniej kwartał, aby skonsultować z Komisją rozwiązania zabezpieczające polskich konsumentów przed skokowym wzrostem cen energii, które jednocześnie nie naruszałyby zasad jednolitego rynku UE. Jednak w drugiej połowie 2018 r. apogeum osiągnął wielomiesięczny spór rządu Morawieckiego z KE w sprawie „reform” PiS w sądownictwie. Tchórzewski stał na słabej pozycji negocjacyjnej, nie mógł też liczyć na wsparcie premiera.
Teraz, jeśli ministerstwo wydałoby rozporządzenia do ustawy, groziłby mu kolejny blamaż. Jeśli bowiem KE nakaże zmienić ustawę ze względu na ingerencję w rynek, to wydane rozporządzenia mogą okazać się przynajmniej częściowo nieważne. A wtedy podmioty, które dziś otrzymałyby rekompensaty, musiałyby je oddać z odsetkami.
Na korzyść rządu działa fakt, że odbiorcy indywidualni bezpośrednio nie odczuwają konsekwencji opóźnień, bo płacą wynikającą z ustawy i zatwierdzoną przez URE cenę prądu z 30 czerwca 2019 r. Wpływ chaosu w energetyce na wynik nadchodzących wyborów będzie zatem umiarkowany. W gorszej sytuacji są przedsiębiorcy i samorządy, bo dostawcy energii nie chcą z nimi podpisywać długoterminowych (i zazwyczaj o wiele korzystniejszych) umów obejmujących 2019 r. Płacą zatem aktualne, wyższe o kilkadziesiąt procent ceny.
Sami dostawcy nie wiedzą bowiem, jaką stawkę mogą zaoferować – tę wynikającą z kosztu zakupu na giełdzie czy tę uwzględniającą rekompensatę? W dodatku nierzadko gospodarstwom domowym dostarczają prąd poniżej kosztów. Niektórych dostawców prowadzi to w stronę bankructwa. W rozmowach z OKO.press eksperci zapowiadają, że Skarb Państwa może czekać seria kosztownych pozwów z tego tytułu. Na dodatek nic nie wskazuje, by ceny produkcji prądu z węgla miałyby się zmienić. W przyszłym roku może nastąpić powtórka z chaosu.
Czy jest rozsądne wyjście? Prezes URE odpowiada „DGP” z rozbrajającą szczerością: „Nawet nie pełniąc swojej funkcji, gdybym wiedział, co robić, na pewno bym powiedział.
Nikt nie ma pomysłu, jak ten impas przerwać, i to mnie martwi”.
Gospodarka
Mateusz Morawiecki
Krzysztof Tchórzewski
Kancelaria Prezesa Rady Ministrów
Ministerstwo Energii
ceny
prąd
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Maciek Piasecki (1988) – studiował historię sztuki i dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, praktykował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej w Londynie. W OKO.press relacjonuje na żywo protesty i sprawy sądowe aktywistów. W 2020 r. relacjonował demokratyczny zryw w Białorusi. Stypendysta programu bezpieczeństwa cyfrowego Internews.
Komentarze