0:000:00

0:00

„Tarcza antyinflacyjna chroni Polaków” – brzmi tytuł najnowszego dzieła „Wiadomości” TVP o inflacji. W mediach społecznościowych widzimy za to tytuł "Spadające ceny". Ponad trzyminutowy materiał to studium propagandy sukcesu w trudnych dla PiS czasach. Zapraszamy na recenzję materiału TVP z 23 sierpnia autorstwa Konrada Węża i Piotra Domańskiego.

Materiał można obejrzeć na stronie TVP i na koncie programu na Twitterze:

View post on Twitter

Scena z bazarku

„Bazarek w Łodzi. Ceny warzyw i owoców wyraźnie spadają” – zaczyna jeden z autorów, a my już w drugim zdaniu możemy mieć pewność, że za produkcję odpowiada osoba, która o procesach inflacyjnych nie ma pojęcia.

Same warzywa i owoce są bowiem fatalnym wyznacznikiem inflacji. Już dzieci w przedszkolach uczą się, że warzywa i owoce w większości sadzi się wiosną, a masowo dojrzewają latem. W ekonomii to proste zjawisko nazywamy sezonowością.

Zimą warzywa są drogie, bo można je wtedy hodować tylko w ogrzewanych szklarniach lub sprowadzać z krajów południowych. Latem ceny spadają, bo mamy dużo świeżych warzyw i owoców na rynku, czyli, mówiąc po ekonomicznemu – ich podaż jest duża.

Dlatego to zupełnie naturalne zjawisko, że ceny warzyw w sierpniu spadają. I nie oznacza to, że inflacja jest w takim razie coraz niższa.

Co roku w sierpniu

Żeby nie być gołosłownym – spójrzmy na liczby. Choćby na sierpień 2018 roku. Wówczas wskaźnik inflacji wynosił 2 proc. Ceny warzyw w stosunku do lipca 2018 spadły o 4,6 proc., owoców – o 5,5 proc. A pamiętajmy jeszcze, że ogólny wskaźnik inflacji odnosi się do tego samego miesiąca rok wcześniej. I na przykład w przypadku warzyw ceny były wyższe niż w 2017 roku aż o 8,6 proc. Ale robiąc sondę na bazarze nikt nie pyta przecież o ceny sprzed roku, a o te sprzed kilku tygodni czy miesiąca.

I te liczby to nie jest to pojedynczy przykład, a zasada. W sierpniu 2019 roku warzywa potaniały o 2,7 proc. (owoce zdrożały o 0,4 proc.) wobec lipca, w 2017 roku potaniały o 8 proc. (owoce o 4 proc.).

O tym wszystkim w materiale nie usłyszymy. A pierwsze zdania mają moc, ustawiają ton dla całego dzieła. Autorzy chcą nas przekonać, że ceny w Polsce spadają. Wiemy już jednak, że o inflacji albo nie mają pojęcia, albo nami manipulują. Jak więc chcą wpłynąć na nasze zdanie?

"Cukier za pięć złotych jest"

„Klienci dużo mniej płacą też za cukier” – mówi autor, a wtóruje mu zapytana na bazarze starsza kobieta. „Cukier za pięć złotych jest” – mówi.

Pojawia się jednak pytanie – dużo mniej niż kiedy? Szaleństwo cukrowe wywołane dużym popytem i paniką nakręcaną w mediach i internecie spowodowało, że w lipcu rzeczywiście można było znaleźć cukier w bardzo wysokich cenach przez chwilowe braki na rynku. W wyniku zakupowej paniki w lipcu 2022 kupiliśmy aż o 83 proc. więcej cukru niż rok wcześniej, chociaż nic nie wskazuje na tak duży wzrost zapotrzebowania.

W materiale kobieta cieszy się z ceny w wysokości 5 złotych, na stronie jednego z marketów spożywczych online można znaleźć kilogram cukru po 5,49 zł.

Ten sam produkt u tego samego sprzedawcy w styczniu 2022 kosztował 2,99 zł, a we wrześniu 2021 2,49 zł. Jeśli więc poważnie potraktować te liczby mamy ponad stuprocentową inflację cukru w skali roku.

Czy w takim razie rzeczywiście płacimy dużo mniej?

Autor podkreśla, że jeszcze niedawno cukier kosztował w niektórych miejscach nawet 8 złotych, i rzeczywiście ma rację. „Eksperci podkreślają, że wysokie ceny cukru sprzed kilku tygodni to efekt sztucznie wywołanej paniki” – mówi, i tutaj też w pewnym stopniu ma rację. Za chwilę jednak padnie w końcu sugestia, kto za tę panikę jest odpowiedzialny.

Tani chleb

„Tani jest również chleb” – słyszymy po 50 sekundach – „wbrew propagandzie strachu uprawianej przez opozycję”. W 53. sekundzie pada wreszcie nazwa winnego wszystkich problemów współczesnej Polski - to nieposłuszna opozycja.

A twarzą tej szkodniczki niszczącej Polskę i zatruwającej życie Polek i Polaków jest oczywiście Donald Tusk.

„Jeśli PiS będzie dalej rządził, to bochenek chleba w Polsce może kosztować nawet 30 złotych” – słyszymy głos przewodniczącego Platformy Obywatelskiej. Ale na materiale widać cięcie. Co więc dokładnie powiedział Tusk?

Pocięty Tusk

To wypowiedź z konwencji PO w Radomiu 2 lipca. Zacytujmy cały fragment:

„Teraz zacytuję ekspertów z artykułu w dzienniku »Rzeczpospolita« z 24 czerwca. Ekspertów, którzy prognozują, że jeśli PiS będzie dalej rządził, to bochenek chleba będzie w Polsce kosztował, ci ostrożni powiedzieli 10 złotych, ci najbardziej zaniepokojeni powiedzieli, że do końca roku może kosztować nawet 30 złotych”.

Artykuł jest dostępny w sieci. Donald Tusk też dopuścił się manipulacji, bo nikt nie mówi w nim o cenach „jeśli PiS będzie dalej rządził”. Chodzi jedynie o ewentualną cenę chleba do końca roku. W artykule padają tylko te dwie ceny: 10 zł i 30 zł. Ta druga pochodzi od Stowarzyszenia Producentów Pieczywa.

„Jeśli sytuacja makroekonomiczna w kraju nie ulegnie poprawie i nasza branża zostanie objęta ograniczeniami w dostawach gazu i prądu, można się spodziewać, że na jesieni cena chleba będzie oscylowała nawet w okolicach 30 zł za bochenek” – mówi w tekście Jacek Górecki, prezes SPP.

SPP poprosiło Ministerstwo Klimatu i Środowiska o uznanie firm produkujących pieczywo za odbiorców chronionych, co mogłoby pomóc w uniknięciu na przykład ewentualnych przerw w dostawach energii zimą. SPP chce więc coś uzyskać, a absurdalnie wysoka cena, o której mówi prezes Górecki ma wywrzeć wrażenie i wpłynąć na decyzję.

Tak właśnie wygląda „propaganda strachu” uprawiana przez opozycję. Tusk cytuje opinię prezesa SPP i artykuł z dziennika a „Wiadomości” go obcinają i wykrzywiają. Tymczasem najnowsze dane o cenach pieczywa od GUS mówią o lipcowym wzroście o 29 proc. przez rok, 18,5 proc. od początku roku i o jeden procent od czerwca.

"Jest lepiej"

„Wiadomości” cieszą się nie tylko rzekomymi spadkami cen chleba, ale i spadkami cen paliwa.

„Jest lepiej, na pewno jest lepiej” – mówi zapytany na stacji mężczyzna, a autor pokazuje, że na jednej z warszawskich stacji litr benzyny można kupić za 6,64 zł. I rzeczywiście jest lepiej niż np. miesiąc temu.

„Według monitoringu detalicznych notowań paliw prowadzonego przez e-petrol.pl średnia cena 95-oktanowej benzyny obniżyła się w tym tygodniu o 20 groszy i litr tego paliwa kosztuje aktualnie 6,66 zł” – czytamy w analizie portalu e-petrol.pl z 19 sierpnia.

Wytłumaczenie jest proste – cena ropy na światowych rynkach spada. Na początku czerwca cena baryłki ropy brent przekraczała 120 dolarów, w połowie sierpnia zbliżała się do 90. W ostatnich dniach znów widzimy wzrosty, ale trudno powiedzieć, czy zmieni się to w długotrwały trend zwyżkowy. Na razie ceny na stacjach rzeczywiście wciąż tanieją.

Oczywiście PiS i rząd Zjednoczonej prawicy z tymi trendami nie mają wiele wspólnego. VAT na paliwa został obniżony na początku roku, później żadnych interwencji nie było.

Polska dyskontem Europy

Z materiału dowiemy się też, że w Polsce jest tak tanio, że „na zakupy do Polski przyjeżdżają Niemcy, Litwini, Słowacy czy Czesi”, czyli wszyscy nasi sąsiedzi, którzy mogą swobodnie przekraczać polską granicę.

Tutaj trzeba oddać autorom „Wiadomościom”, że tego zjawiska nie wymyślili. „Znany w Pradze ekonomista Lukasz Kovanda wyliczył, że przedłużenie obniżki VAT w Polsce oznacza, że Czesi zaoszczędzą na jednym wyjeździe około 150 zł. Dla wielu z nich czas przeznaczony na dojazd i zrobienie zakupów to zaledwie 20 minut. Tak pozostanie do końca roku” – pisze „Business Insider”.

W artykule opisano też eksperyment czeskich dziennikarzy z takimi samymi zakupami w trzech sklepach tej samej sieci w Czechach, Polsce i Niemczech. W obu przypadkach zawsze najtaniej było w Polsce. Ceny na zwyczajnych zakupach spożywczych były niższe w Polsce nawet przed obniżką VAT, ale wówczas ta różnica była znacznie mniej atrakcyjna. Niespodziewaną konsekwencją działań polskiego rządu są więc masowe wizyty naszych sąsiadów w przygranicznych dyskontach spożywczych i na stacjach benzynowych.

„Wiadomości” odmalowują jednak obraz kraju tak wspaniałego, że wszyscy nasi sąsiedzi powinni się natychmiast do Polski przeprowadzić. To jednak z jakiegoś powodu się nie dzieje. Dwójka przepytanych obywateli Czech z Cieszyna jest jednak po wizycie w Polsce równie zadowolona ze swoich zakupów jak wszyscy inni uczestnicy materiału.

Ujęcie na cement

Po krótkiej przygranicznej wizycie w Cieszynie, znów pojawia się głos uosabiającego zło i antypolskość Tuska. „Wczoraj jest informacja, że za chwilę zabraknie cementu” – mówi przewodniczący PO. To cytat ze spotkania w Jaktorowie z połowy sierpnia, o czym oczywiście się z materiału nie dowiemy.

„Cementu jak widać nie brakuje” – słyszymy od autora, gdy pokazuje nam zdjęcia cementu. I dowodzi, że niektóre produkty w składach nawet potaniały. Kierowniczka hurtowni budowlanej mówi o obniżce cen płyt OSB o 10 złotych. To informacja z jednego sklepu, jednak rzeczywiście płyty OSB nie drożeją tak, jak jeszcze przed chwilą. Ceny w lipcu praktycznie stały, choć jeszcze w maju rosły o 50 proc. w relacji rok do roku. Trudno natomiast zrozumieć, co wykonywana z drewna płyta OSB ma wspólnego z cementem. A tutaj sytuacja wcale nie jest łatwa.

Branża cementowa zaniepokojona

Zestawienie portalu rynekpierwotny.pl na podstawie danych Grupy PSB pokazuje, że wśród materiałów budowlanych jedynie ceny płyt OSB wyhamowały tak silnie. W większości z 20 analizowanych kategorii produktów wzrost cen rok do roku w lipcu w stosunku do maja nieco zwolnił, ale wciąż są to wartości między 15 a 51 proc. Ale akurat kategoria „cement i wapno” drożeje silniej niż w maju. W lipcu produkty z tej kategorii można było kupić za 39 proc. większą cenę niż rok wcześniej.

Na razie cementu rzeczywiście nie brakuje, ale branża ostrzega, że jesienią i zimą może być ciężko ze względu na ceny i dostępność węgla, który jest niezbędny w produkcji.

Ostatecznie więc ten fragment „Wiadomości” sprowadza się do tego, że Donald Tusk opowiada o realnej możliwości ograniczeń w dostępności cementu, a „Wiadomości” zbijają to dwoma krótkimi ujęciami zapasów cementu w składzie budowlanym nie wiadomo gdzie, nie wiadomo w jakiej ilości, nie wiadomo za jaką cenę.

„Nawet o połowę w stosunku do marca spadły też ceny stali budowlanej” – słyszymy dalej. Nie słyszymy natomiast, że w najgorszym momencie ceny te wzrosły trzykrotnie. Nadal jest więc znacznie drożej niż przed 2021 rokiem.

View post on Twitter

Agrumentum ad rządum

Dalej mamy odwołanie do ostatecznego autorytetu.

„Rząd zapewnia, że nie zabraknie ani gazu, ani energii, ani węgla” – słyszymy. Wprawdzie jest to materiał o spadających cenach, ale autorzy postanowili nieco temat zmienić i przy okazji nas uspokoić. Nie wszyscy się jednak tutaj z rządem zgadzają.

Pisaliśmy niedawno w OKO.press o nowoczesnej elektrowni węglowej w Jaworznie, która od oddania w 2020 roku najczęściej jest w naprawie. Latem straty uzupełnia OZE, zimą może to być poważny problem.

„Import będzie trudny – bo wszystkie kraje mają trudności. Niemcy, Wielka Brytania czy Włochy mają problemy z dostawami gazu, we Francji wypadają remontowane bloki atomowe. W Szwecji, Austrii czy Szwajcarii mamy z kolei niższą produkcję energii z elektrowni wodnych.

W całej Europie jest mało mocy, import może nas uratować awaryjnie – może na jeden dzień. Sprowadzanie dużych ilości prądu od sąsiadów przez wiele tygodni nie będzie wchodzić w grę. Wypadnięcie na przykład Jaworzna w zimie rodzi pytanie, czy wystarczy nam bloków, by zapełnić tę lukę”

mówił dla OKO.press Paweł Czyżak, starszy analityk ds. energii i klimatu think-tanku Ember.

"Rząd dolewa oliwy do ognia"

„Zimą może nam zabraknąć kilku miliardów metrów sześciennych gazu” – brzmi z kolei tytuł wywiadu serwisu 300gospodarka z Joanną Panderą, prezeską Forum Energii.

Co wobec tak poważnych potencjalnych kłopotów robi rząd, który za pomocą swojej tuby medialnej, „Wiadomości”, zapewnia nas, że energii nie zabraknie?

„Jesteśmy świadkami wielkiego sporu wewnątrz rządu oraz w spółkach. Strukturalne problemy, o których wiemy od lat – np. brak transparentności w zawieraniu kontraktów i dystrybucji paliw, brak wsparcia dla najuboższych, spalanie węgla w gospodarstwach domowych – uderza w społeczeństwo z dużą siłą.

Rząd, zamiast zacząć je rozwiązywać, jeszcze dolewa oliwy do ognia, tworząc gigantyczne, największe w historii systemy wsparcia, które nie stworzą realnej zmiany” – mówi w wywiadzie Pandera.

Tusk i spekulanci

Wróćmy do „Wiadomości”.

„Stąd komentarze, że za krótkotrwały wzrost cen niektórych towarów odpowiedzialność ponoszą politycy opozycji i spekulanci” – pada oskarżenie.

Nie wiemy jednak, skąd te komentarze, bo ostatnie zdanie przed tym oskarżeniem to wskazówki Tomasza Głogowskiego z Polskiej Grupy Górniczej, jak kupować węgiel przez internet. A „komentarze” to jeden komentarz europosła PiS, Zbigniewa Kuźmiuka.

To, że opozycja jest według PiS i według „Wiadomości” odpowiedzialna za wszystkie złe rzeczy w Polsce, wiemy nie od dziś. Interesujące natomiast jest dodanie do listy winnych za „krótkotrwałe wzrosty cen” spekulantów.

Spekulanci to osoby lub podmioty, które zarabiają na wahaniach cen – na przykład masowo skupując produkty, wpływając w ten sposób na ich podaż, a więc i na ceny, a później sprzedając po wyższych cenach.

Ekonomiści spierają się co jest najważniejszą przyczyną obecnej inflacji, ale trudno znaleźć wśród nich opinię, że ważnym komponentem jest spekulacja. Figura spekulanta jest za to dobrze znana innej propagandzie, tej spod znaku Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

Dobre wzorce

Wiedzą o tym dobrze nawet w samym TVP. „Spekulant, badylarz, prywaciarz i chomikarz – PRL potrzebowało wrogów państwa – brzmi tytuł tekstu z „Tygodnika TVP” z września 2017. W telewizji PRL również popularne były sondy uliczne robione po to, by uzyskać takie odpowiedzi, jakich aktualnie się potrzebuje.

„Przechodnie pytani przez reportera »Dziennika Telewizyjnego«, jak walczyć ze spekulantami, radzili nie sprzedawać kilku sztuk tego samego towaru jednej osobie, prowadzić systematyczne naloty na bazary, przeznaczyć do walki więcej wojska i milicji, a nawet »lać w mordę«”. – czytamy w artykule.

Piotr Ambroziewicz w „Newsweeku” udowadniał, że władza ludowa ze spekulantami walczyła przez cały okres swoich rządów, a spekulant często bywał zwykłym kupcem. A dodatkowo wygodną figurą propagandową, którą można było przedstawić jako wroga i obwinić o problemy gospodarcze.

PiS pierwszy raz od początku swoich rządów mierzy się obecnie z poważnymi problemami gospodarczymi. Zamiast poważnych i długoterminowych rozwiązań mamy powrót do języka propagandy PRL, który część widzów TVP wciąż może dobrze pamiętać.

Pracownik "Wiadomości" TVP, Konrad Wąż, przekonuje jednak na koniec, że dobra władza radzi sobie z problemami, bo obowiązują tarcze antyinflacyjne, które obniżają przecież ceny paliw i energii. Mamy nadzieję, że czują się Państwo uspokojeni.

;

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze