31 grudnia 2024 wszystkie przewody doktorskie otwarte przed ustawą Gowina zostaną zamknięte. Władze namawiają, by doktoranci zamykali je sami, a potem bronili się na nowych zasadach. To może wiązać się z dużymi opłatami. Doktoranci protestują. Ministerstwo pozostaje nieugięte
Działalność naukowa, zwłaszcza na garnuszku państwowym, nigdzie nie jest specjalnie lukratywna. A już wczesne etapy takiej kariery zwykle kojarzą się ze sporymi wyrzeczeniami finansowymi, by nie mówić z „biedowaniem”.
W Polsce za stypendia doktoranckie w zasadzie nigdy nie sposób było wyżyć.
Przed reformą Gowina mogła na nie liczyć tylko część uczestników studiów doktoranckich. Ponadto zdobycie stypendium wymagało nieustannej rywalizacji i odciągało od pisania rozpraw doktorskich.
Kres temu miała położyć obowiązująca od 1 października 2018 roku ustawa Gowina (tzw. Ustawa 2.0). W miejsce dotychczasowych, stopniowo wygaszanych studiów doktoranckich, wprowadzono szkoły doktorskie. Jednocześnie zmniejszono nabór doktorantów, za to wszystkim zagwarantowano nieco wyższe stypendia.
Czy rzeczywiście wraz z powołaniem szkół zasadniczo poprawił się status materialny doktorantów – można by dyskutować. Że tak jest w istocie, twierdzi obecne Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Warto jednak przypomnieć wpis na Twitterze dr Marty Kieżun z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, która w kwietniu 2023 roku alarmowała:
„To jest hit! Mamy w zespole doktoranta obcokrajowca. Dziś dostał pismo z Urzędu Wojewódzkiego, że nie mogą mu przedłużyć zgody na pobyt na kolejny rok, bo jego stypendium doktoranckie jest za niskie, żeby się utrzymać. Panie ministrze @CzarnekP jak żyć?" – pytała Marta Kieżun.
Szkołami doktorskimi ani statusem materialnym osób robiących obecnie doktorat nie będziemy się dziś zajmować. Przyjrzymy się natomiast sytuacji doktorantów tzw. „starego trybu”. Chodzi tu o osoby, które otworzyły przewód doktorski przed wejściem w życie nowej ustawy. Zawarte w niej przepisy określały zasady, na jakich mogą one dokończyć prace i uzyskać stopień naukowy.
Podkreślmy, że status doktorantów wyjściowo był różny. Część (nieznaczna) miała asystenturę na uczelni, część (również dość nieznaczna) pobierała stypendia doktoranckie, wreszcie część (najliczniejsza) utrzymywała się z innych środków, a pracę doktorską wykonywała (podobnie jak wszyscy przed reformą) w ramach bezpłatnych studiów doktoranckich, które z czasem też miały się skończyć.
„Spośród ok. 20 osób z mojego roku tylko ja miałem etat asystenta na uczelni” – mówi OKO.press Paweł Sobotko z Wydziału Prawa i Administracji UWM w Olsztynie, były Rzecznik Praw Doktoranta Krajowej Reprezentacji Doktorantów. „3 lub 4 osoby na roku pobierały stypendia doktoranckie, reszta miała inne źródła dochodów”.
Dodajmy, że wszyscy doktoranci byli zwolnieni z opłat za wynagrodzenie promotora, koszty recenzji czy przyjazd recenzentów na obronę. Środki te zapewniała instytucja prowadząca doktorat.
Studia doktoranckie polegały na uczestnictwie w zajęciach dla doktorantów oraz na pracy indywidualnej z promotorem rozprawy doktorskiej. W ramach praktyk trzeba było bezpłatnie prowadzić zajęcia ze studentami.
Ustawa Gowina określiła, że przewody doktorskie w ramach starego systemu można było otwierać do 30 kwietnia 2019 i wielu uczestników studiów doktoranckich tak postąpiło. Jednocześnie w ustawie zastrzeżono, że niezakończone do 31 grudnia 2021 przewody zostaną zamknięte.
„Termin ten od początku wydawał się nierealny” – mówi Paweł Sobotko.
Przed ustawą Gowina przewidywano, że zrobienie doktoratu zabiera 4-6 lat, a przy pełnych obowiązkach dydaktycznych nawet 8 lat (taki był termin rotacji asystentów w myśl poprzednich przepisów).
Na dodatek w 2020 roku nastał COVID. Wiele prac całkowicie wstrzymano, gdyż związane były z kontaktem z ludźmi, zwierzętami, dostępem do laboratoriów itd. Decyzją Sejmu (taka zmiana musiała przejść przez parlament) termin zamknięcia niezakończonych przewodów doktorskich przesunięto o rok.
Później miały miejsce jeszcze dwa przesunięcia. Do końca 2023 i 2024 roku.
„Pierwsza zmiana terminu była dość naturalna, bo związana z pandemią. Nikt w ministerstwie nie protestował” – opowiada Sobotko.
„Drugie przesunięcie odbyło się już z większymi oporami. A trzecie – to był istny cyrk za ministra Czarnka” – ciągnie mój rozmówca.
„Podczas obrad sejmowej komisji ówczesny wiceminister – Dariusz Piontkowski – twierdził, że się nie zgadza na nowy termin, że było wystarczająco dużo czasu na skończenie prac i obronę. A następnego dnia sam Przemysław Czarnek wszedł na sejmową mównicę i oznajmił, iż klub PiS będzie głosował za przedłużeniem doktoratów".
"Zakulisowo dowiedzieliśmy się, że była to decyzja Jarosława Kaczyńskiego.
Prezes PiS uznał, że ponieważ zbliżają się wybory, trzeba unikać sytuacji, w których jakieś grupy będą protestować”.
W ten sposób doszliśmy do roku 2024. Spora część doktorantów „starego trybu” zdążyła się już obronić. Ale nie wszyscy.
Wielu na dłużej pokrzyżował plany COVID. Niektórzy się pożenili, doczekali dzieci. Inni się pochorowali albo musieli się zająć chorymi rodzicami. Jeszcze inni stanęli przed koniecznością zmiany promotora.
Część ma niemal skończone prace, inni potrzebują jeszcze paru miesięcy.
Ilu ich jest?
„Nikt panu tego nie powie” – mówi Paweł Sobotko.
„Nawet minister Wieczorek nie wie. Część tych doktoratów prowadzona jest od lat. Nie zamknięto przewodów, ale nikt ich nie pisze. Są „martwe”. Natomiast osób, które chcą zakończyć pracę i uzyskać stopień, jest według moich szacunków niespełna 2 tysiące” – informuje Sobotko.
„Zgodnie z danymi uzyskanymi z systemu POL-on, aktualnie status doktoranta „starego trybu” posiada 1785 osób” – czytamy w odpowiedzi na niedawną interpelację poselską wystosowaną przez MNiSW. Ministerstwo przy okazji zastrzega, że „nie odpowiada za poprawność danych w systemie POL-on”.
Podstawowy błąd legislacyjny, popełniony przez Gowina i nienaprawiony przez jego następców, polegał na tym, że ustawowo określono termin zamknięcia niezakończonych przewodów doktorskich – bez względu na etap, na którym się znajduje doktorant. A więc zamknięciu ulegną te przewody, w których doktorant nie rozpoczął pisania rozprawy, jak i te, w których rozprawa jest gotowa i została zrecenzowana, ale nie doszło do obrony.
Mogą się zdarzyć nawet takie sytuacje, że obrona przed komisją doktorską odbędzie się w najbliższych dniach, ale organ nadający stopień nie zbierze się na posiedzenie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem i również taki przewód zostanie z mocy prawa zamknięty.
Doktoranci, którzy zdali sobie sprawę, że mogą nie zdążyć obronić się i uzyskać stopnia doktora do 31 grudnia 2024, od kilku miesięcy zabiegali o jeszcze jedną zmianę terminu.
Zdawali sobie bowiem sprawę, że w ustawie wyraźnie mowa jest o zakończeniu przewodu, co następuje w momencie podjęcia uchwały o nadaniu stopnia doktora.
Tymczasem ostatnią rzeczą, na jaką piszący doktorat mają wpływ, jest moment złożenia pracy.
Potem trzeba czekać na recenzje, wyznaczenie terminu obrony, a to trwa.
„Nie da się w praktyce z góry określić, kiedy należałoby oddać rozprawę doktorską, żeby mieć pewność uzyskania stopnia doktora do 31 grudnia 2024. Znane są przypadki recenzentów, którzy potrafią nie nadsyłać recenzji rozpraw nawet przez 2 lata od ich otrzymania" – twierdzi Paweł Sobotko.
"Wyraźnie zapomniano też o tym, że doktorat może zostać skierowany do poprawy, a potem do powtórnej recenzji. W ustawie powinien więc być określony najpóźniejszy termin złożenia rozprawy doktorskiej, a nie termin, w którym należy uzyskać stopień doktora” – dodaje .
Instytucje prowadzące doktoraty podeszły do sprawy dwojako. Część uznała, że trzeba doprowadzić przewody do końca, byle tylko zmieścić się w wymaganym terminie, ale formalnie nie wyznaczyła doktorantom najpóźniejszego terminu złożenia rozpraw. Zapewne w wielu wypadkach odbiło się to na ich jakości.
Inna część instytucji zniechęcała zawczasu doktorantów, tłumacząc, że nie przyjmą gotowej pracy, po określonej dacie (np. 30 kwietnia 2024), bo będzie już za późno, by zmieścić się ze wszystkim do końca tego roku.
W takiej sytuacji znalazła się niedawno jedna z osób z otwartym na starych zasadach przewodem doktorskim, pragnąca złożyć gotową rozprawę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Polecono jej, by sama wystąpiła o zamknięcie przewodu, a następnie o jego ponowne otwarcie, ale już na nowych zasadach. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że po zmianie to doktorant płaci z własnej kieszeni za wszystko, co dzieje się po złożeniu pracy.
Opłaty te nie są małe. Obecnie prace doktorskie muszą mieć nie 2, lecz 3 recenzentów. Recenzje kosztują, podobnie jak przyjazd ich autorów na obronę. Trzeba też zapłacić za pracę promotorowi lub promotorom, co dzieje się po zakończeniu postępowania. Zgodnie z dzisiejszymi stawkami suma wszystkich opłat może sięgnąć od 25 do nawet 35 tys. zł.
Kwota ta nie jest wyznaczona odgórnie. Może różnić się w zależności od uczelni, a przede wszystkim od liczby osób „funkcyjnych” w postępowaniu w sprawie nadania stopnia doktora. Fakultatywnie uczestniczyć może w nim promotor pomocniczy lub drugi promotor. Czasem rada może wyznaczyć dodatkowego recenzenta.
Zdając sobie sprawę, czym grozi zamknięcie przewodu, doktoranci tym mocniej zabiegali o zmianę.
Apelowali – jak co roku – do Rzecznika Praw Obywatelskich. O ile ten jednak popierał ich starania w 2022 i 2023 roku, tym razem nie tylko tego nie zrobił, ale nawet nie odpowiedział na skargę w tej sprawie.
Udali się z wizytą do ministra Wieczorka. Bezskutecznie.
Szukali ratunku u posłów. Co ciekawe, sprawą zainteresowali się parlamentarzyści różnych opcji.
W kwestii tej wystosowano w drugiej połowie tego roku 4 interpelacje (nr 4525, 5049, 5687 i 6815). Złożyli je Urszula Pasławska z PSL, Krzysztof Szczucki z PiS, Dorota Olko i Katarzyna Ueberhan z Nowej Lewicy i Dominik Jaśkowiec z KO.
Odpowiedzi Ministerstwa w pierwszych trzech przypadkach były identyczne (czwarta jeszcze nie nadeszła):
„Szkoda, że parlamentarzyści nie zdecydowali się na złożenie poselskiego projektu ustawy nowelizującej przepisy o doktoratach. Udostępniliśmy im stosowny projekt, przygotowany w gronie doktorantów »starego trybu«” – mówi Paweł Sobotko.
Zatrzymajmy się nad ostatnim punktem z ministerialnych odpowiedzi. Otóż okazuje się, że Uniwersytet Warszawski już teraz zdecydował, że nie będzie obciążał doktorantów „starego trybu” żadnymi zobowiązaniami finansowymi.
Tymczasem inna wiodąca polska uczelnia –
Uniwersytet Jagielloński – nie dość, że z opłat tych nie zwalnia, to będzie pobierać jeszcze 30 proc. tzw. kosztów pośrednich.
Opłat się nie uniknie, ponieważ zamykając przewód doktorski i otwierając nowe postępowanie, doktorant musi podpisać z uczelnią umowę, w myśl której zobowiązuje się do ratalnych lub pełnych wpłat na jej konto.
Rektorzy różnych uczelni postąpią w różny sposób. Jedni zwolnią wszystkich byłych uczestników studiów doktoranckich z kosztów postępowań. Inni zwolnią niektóre osoby (trudno powiedzieć, jakimi przesłankami będą się kierować). Jeszcze inni nie zwolnią nikogo.
„Dlatego radzimy nie wychodzić przed szereg i nie zamykać samemu przewodów” – mówi Paweł Sobotko. „A jeśli zrobi to z końcem roku państwo, możemy występować o odszkodowanie. Naszym zdaniem przepis ten jest bowiem niekonstytucyjny. Samodzielne zamknięcie przewodu zamyka drogę do jakichkolwiek odszkodowań i prawdopodobnie dlatego Ministerstwo do tego zachęca” – dodaje.
„Urząd na swojej stronie od połowy października 2024 tłumaczy, że tak będzie dla nas lepiej, tymczasem, dotyczy to wyłącznie tych osób, które są jeszcze na studiach doktoranckich, a to już zaledwie garstka” – zaznacza Sobotko.
Dlaczego urzędnikom tak bardzo zależy na nieprzedłużaniu terminu zakończenia doktoratów? Przecież nie wiąże się to z żadnym wydatkiem ze strony Ministerstwa.
Doktoranci „starego trybu” nie dostają stypendiów, nie są z racji pisania pracy ubezpieczeni. Ich jedynym przywilejem – i to nie wszędzie stosowanym – jest bezpłatne korzystanie z kart bibliotecznych.
„Naszym zdaniem chodzi o interes niektórych uczelni. Ich rektorzy liczą na nowe wpłaty, choć już wcześniej dostali pieniądze na przeprowadzenie do końca naszych przewodów w ramach subwencji na studia doktoranckie” – twierdzi Sobotko.
Cała sprawa pozornie jest błaha. I niszowa. Dotyczy góra 2 tys. osób.
Jest jednak coś przykrego i niezrozumiałego w tym, że władze nie chcą iść na rękę ludziom, którzy bez pomocy państwa, zwykle utrzymując się z innej pracy, starali się uzyskać stopień naukowy i są już pod koniec tej drogi.
Zdaniem Sobotki zdecydowana większość spośród tych, którzy staną w obliczu konieczności zapłaty, zrezygnuje ze składania pracy. W efekcie ich dotychczasowe wysiłki pójdą na marne.
Wiceminister Maciej Gdula zamieścił niedawno na Facebooku następujący wpis:
„Wczoraj [4 grudnia 2024] podczas Komisji Edukacji i Nauki dyskutowaliśmy o modelach kariery naukowej i tym, jak podnieść atrakcyjność pracy w nauce dla młodych ludzi. Dyskusja dotyczyła szkół doktorskich, oferowanych programów, kariery i możliwości w nauce” (…). „W tak istotnym temacie nie możemy pomijać żadnego głosu".
"Zależy mi na tym, by młodzi naukowcy i naukowczynie wiedzieli, że ich przyszłość jest naszym priorytetem. Pracujemy nad tym każdego dnia”.
„Czy ta świetlana wizja obejmuje także doktorantów gorszego sortu?” – napisał w komentarzu Michał Biedziuk. „Dlaczego w obecnym stanie prawnym istnieją dwie kategorie doktorantów, pomimo tego, iż spoczywają na nich te same obowiązki? Z czego wynika opór przed wykreśleniem terminu zakończenia przewodów w starym trybie?” – dodał.
Wbrew temu, co twierdzą władze, najwyraźniej w Polsce nie zależy nam na ułatwianiu młodym ludziom uzyskiwania stopni naukowych. Szkoda. Może nasze państwo woli, żeby doktoraty otrzymywali majętni, choć niekoniecznie wyróżniający się naukowo?
Ministerstwo nie chwali się jednak tym, jak wyglądamy w statystykach dotyczących liczby doktorów na tle innych państw Unii Europejskiej.
Otóż stopień doktora ma u nas 7 osób na 10 tys. mieszkańców. Daje nam to ostatnie, 27. miejsce w UE. Średnia unijna wynosi 18.
Nauka
Dariusz Wieczorek
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
autonomia
doktorat
interpelacje
Maciej Gdula
uczelnie wyższe
Uniwersytet Jagielloński
ustawa gowina
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze