0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Komisja Europejska jednogłośnie zdecydowała, że zarekomenduje Radzie UE wstrzymanie wypłaty 65 proc. środków z trzech programów Funduszu Spójności na lata 2021-2027 dla Węgier, tj. 7,5 mld euro. Powód: niewystarczające działanie w zakresie naprawy praworządności.

Po negocjacjach z Węgrami KE ogłosiła jednak 17 działań naprawczych, które Węgry mają wdrożyć mniej więcej do połowy listopada. Węgry zaś ogłosiły, że "są wreszcie blisko zakończenia" procedury warunkowości i że są pewne, że wszystkie pieniądze zostaną odblokowane.

Czy to znaczy, że do końca listopada węgierskie problemy z praworządnością zostaną rozwiązane? OKO.press rozmawia o tym z Danielem Freundem, głównym negocjatorem mechanizmu warunkowości, którego celem jest ochrona budżetu UE przed nadużyciami ze strony państw członkowskich, które nie przestrzegają zasad praworządności.

Freund pokazuje, że warunki postawione przez UE Orbán łatwo może obejść. Jego zdaniem Komisja nie docisnęła Węgier, a to dlatego, że efektywność prac Komisji Europejskiej zależy od głosowań w Radzie, która wiele decyzji musi podejmować jednogłośnie.

Wsparcie Wiktora Orbána jest niezbędne, by np. przedłużyć sankcje na Rosję i podejmować decyzje w sprawach zagranicznych czy budżetowych. Weto, którym dysponuje każde państwo członkowskie przy decyzjach, w których wymagana jest jednogłośność, powoduje, że Komisja bardzo ostrożnie postępuje z krajami członkowskimi.

Być może nie czuje się na siłach - ze względu na zmieniającą się dynamikę w Unii. Wiele tu może zmienić zwycięstwo skrajnie prawicowej koalicji w wyborach we Włoszech.

Przeczytaj także:

Ustępstwo wobec Węgier

Paulina Pacuła, OKO.press: Węgry nie rozwiążą swych problemów z praworządnością pod naciskiem KE?

Daniel Freund, europoseł Zielonych / Grupa Wolne Przymierze*: Nie. Choć faktycznie wygląda na to, że z końcem listopada procedura warunkowości wobec Węgier może zostać zakończona.

Zarówno Węgry, jak i komisarz Hahn, wydają się przekonani, że rząd w Budapeszcie wdroży owych 17 ustaleń, by uniknąć sankcji finansowych. Czy to oznacza, że tym samym Węgry staną się funkcjonującą demokracją? Nie. Czy korupcja będzie mniej dramatyczna na Węgrzech pod koniec listopada? Nie.

Efekty ustaleń Komisji Europejskiej i Węgier świadczą o tym, że Komisja nie wykorzystała w pełni narzędzia, jakim jest mechanizm warunkowości.

To bardzo rozczarowujące, bo przez lata podejmowane były rozmaite bezskuteczne wysiłki, aby przeciwdziałać erozji praworządności. Teraz mamy narzędzie, które działa. Uruchomienie mechanizmu warunkowości faktycznie skłoniło rząd węgierski do negocjacji.

Ale środki uzgodnione z Węgrami są niewystarczające, by zaowocowały prawdziwą zmianą. Po pierwsze, nie dotyczą wystarczającej liczby obszarów, w których widzimy naruszenia. Nie ma ani jednego, który dotyczyłby niezależności prokuratury czy sędziów. I to mimo tego, że naruszenia w tych obszarach były zidentyfikowane i udokumentowane w nocie rozpoczynającej procedurę.

Ustalone działania dotyczą tylko i wyłącznie korupcji i nieprawidłowości przy zamówieniach publicznych. Ustaleniem, z którego Komisja jest najbardziej dumna, jest utworzenie nowego ciała antykorupcyjnego. I o ile samo utworzenie instytucji antykorupcyjnej jest dobrym pomysłem, to Węgry nie potrzebowałyby takiej instytucji, gdyby prokuratura i sądy mogły wykonywać swoją pracę.

Poza tym, prawda jest taka, że jeżeli chcemy mieć prawidłowo funkcjonującą instytucje do ścigania korupcji przy wydawaniu środków unijnych, to wystarczy przystąpić do Europejskiej Prokuratury. Ale na to rząd Orbána nie jest gotowy.

Jeszcze gorzej jest z innymi uzgodnionymi środkami zaradczymi. Węgry mają prowadzić szkolenia dla urzędników obsługujących zamówienia publiczne. To ma być sposób na wyeliminowanie przetargów, w których bierze udział jeden oferent (stanowią one jakieś 50 proc. wszystkich przetargów na Węgrzech).

Ale na Węgrzech ten problem nie wynika z tego, że brakuje przeszkolonych urzędników, tylko z tego, że całe sektory gospodarki zdominowane są przez firmy związane z ludźmi Orbána. Firmy niepowiązane z władzą zwyczajnie nie stają do przetargów, bo wiedzą, że nie mają szans na zwycięstwo.

Co więcej, uzgodnione środki nie zmierzają do naprawy już dokonanych szkód. Na Węgrzech istnieją całe sektory przemysłu, które są przejęte i kontrolowane przez wspólników Orbána. Nawet jeżeli będziemy mieć uczciwych urzędników pracujących przy zamówieniach publicznych, ale nie będzie niezależnych sędziów oraz prokuratorów, to niczego nie naprawi.

Efektywność Komisji zależy od rozkładu sił w Radzie UE

Z jakiego powodu Komisja nie naciskała bardziej?

Mogę tylko spekulować. Z tego, co wiem, Komisja była bardzo ostrożna w używaniu mechanizmu warunkowości. Chciała wykorzystać przede wszystkim te zapisy, co do których jest najmniej prawnych wątpliwości. Ale ta ostrożność sprawiła, że jakieś 80 proc. funduszy unijnych, które popłyną na Węgry, zasilą skorumpowany system, o którym Komisja Europejska wie absolutnie wszystko.

Istotna jest też motywacja polityczna, szczególnie ze strony przewodniczącej KE. Efektywność prac Komisji Europejskiej zależy od głosowań w Radzie, która wiele decyzji musi podejmować jednogłośnie.

Wsparcie Orbána jest niezbędne, by przedłużyć sankcje na Rosję i podejmować decyzje w sprawach zagranicznych czy budżetowych. Weto, którym dysponuje każde państwo członkowskie przy decyzjach, w których wymagana jest jednogłośność, powoduje, że Komisja bardzo ostrożnie postępuje z krajami członkowskimi.

Czyli ten brak efektywności w staniu na straży praworządności wynika z samego porządku instytucjonalnego Unii?

Tak. To są bardzo istotne niedoskonałości tego systemu. Państwa członkowskie są bardzo ostrożne w relacjach między sobą. Ta wstrzemięźliwość jest widoczna także wobec PiS-u czy Fideszu, wbrew temu, co twierdzą politycy tych partii.

Podstawowym problemem Rady jest coś, co stało się już kulturą organizacyjną tej instytucji: niechęć państw członkowskich do wywierania nacisku w kwestiach uznawanych za sprawy wewnętrzne. Trochę na zasadzie, że nigdy nie wiesz, kiedy się to na tobie zemści.

Problem pojawia się w momencie, kiedy państwo członkowskie kwestionuje traktaty unijne, prymat prawa unijnego nad prawem krajowym, zasadza się na niezależność sądów, demontuje demokratyczne mechanizmy kontroli i równowagi, nie chroni funduszy unijnych. Wówczas to przestaje być sprawą wewnętrzną, staje się sprawą wspólną, ale państwa członkowskie nie zachowują się w ten sposób.

Wszyscy członkowie UE byli świadomi tego, co się działo na Węgrzech przez ostatnich 12 lat. Obserwowaliśmy ataki na media, organizacje pozarządowe, uniwersytety, mniejszości, a mimo to Rada nigdy nie podjęła nawet dyskusji na ten temat.

Dopiero w zeszłym roku, po 11 latach rządów Orbána, pierwszy raz ten temat był dyskutowany przez głowy państw i rządów na forum Rady Europejskiej.

Głównym powodem było przekonanie, że zawsze jest pilniejszy kryzys. Kryzys finansowy, kryzys migracyjny, Brexit, Covid-19, teraz wojna w Ukrainie. Państwa członkowskie ciągle posługują się argumentem, że nie czas, by ścigać europejskich autokratów. To pozwoliło Orbánowi zbudować system, którego demontaż jest dziś niezwykle trudno.

Brak przejrzystości

Negocjacje między Komisją Europejską a państwem członkowskim w ramach mechanizmu warunkowości mają charakter dwustronny, a więc są niejawne. Opinia publiczna jest informowana o ich wyniku dopiero pod koniec pierwszej części procesu, czyli gdy KE ma rekomendacje wobec Rady.

Oczywiście, że brak przejrzystości szkodzi skuteczności. Kiedy negocjowałem tekst mechanizmu warunkowości, naciskałem, by parlament był w pełni informowany na każdym etapie procedury o jej przebiegu.

Tymczasem dokument, który Komisja wysłała węgierskiemu rządowi, informując go o wszczęciu procedury warunkowości, miał 43 strony, a informacja przekazana Parlamentowi Europejskiemu - 1,5 strony. Nie wspomniano nawet dokładnej daty notyfikacji rządu węgierskiego, która uruchamia całą serię terminów wpisanych w ten mechanizm.

Jeszcze gorzej było na dalszych etapach. Żaden z listów wymienionych między Węgrami i Komisją nie został ujawniony Parlamentowi. Nie wiemy, co się działo na poszczególnych etapach negocjacji, zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, kiedy w niedzielę 19 września po posiedzeniu kolegium KE opublikowana została ostateczna rekomendacja dla Rady. Nie tak miały wyglądać te procedury, nie to negocjowałem.

Wielokrotnie składaliśmy skargi do Komisji, ale bez skutku. Jedyne, co nam pozostaje, to pozwać Komisję przed Europejski Trybunał Sprawiedliwości i być może to jest jakieś wyjście, bo nasz wcześniejszy pozew dotyczący bierności KE wobec łamania praworządności na Węgrzech okazał się skuteczny: KE wreszcie podjęła decyzję o zastosowaniu mechanizmu warunkowości.

Polska w obronie Węgier

Polska zapowiada, że będzie się "zdecydowanie sprzeciwiać" wszelkim działaniom mającym na celu "bezprawne pozbawienie" Budapesztu funduszy unijnych. Polski wiceminister spraw zagranicznych stwierdził nawet, że prawdziwym celem stosowania mechanizmu warunkowości wobec Węgier jest chęć zmiany rządu w Budapeszcie, a argumenty KE o korupcji na Węgrzech to tylko "fałszywe twierdzenia" i "kruczki prawne".

To kompletna bzdura. Powodem zastosowania mechanizmu warunkowości wobec Węgier jest potrzeba naprawy praworządności i walki z korupcją. Instytucje unijne nie mogą obalić żadnego europejskiego rządu. Obowiązkiem Parlamentu Europejskiego jest kontrolowanie wydatkowania unijnego budżetu, ochrona pieniędzy europejskich podatników, a państwem, które sprzeniewierza największą część unijnych środków, są Węgry pod rządami Victora Orbána.

"Komisji niektóre rządy nie pasują, bo nie oddają poglądów większości tzw. mainstreamu europejskiego (...), w związku z tym (...) różne sztuczki prawne Komisja stosuje (...), by w ten sposób doprowadzić do zmiany rządów w tych krajach".

wywiad z Polską Agencją Prasową,20 września 2022

Sprawdziliśmy

"To kompletna bzdura. Powodem zastosowania mechanizmu warunkowości wobec Węgier jest potrzeba naprawy praworządności i walki z korupcją, na którą mamy wiele przytłaczających dowodów" - mówi Daniel Freund, europoseł, członek komisji LIBE.

Mamy na to mnóstw dowodów: są liczne ustalenia Europejskiego urzędu ds. Zwalczania nadużyć finansowych (OLAF), są analizy Komisji Weneckiej i Rady Europy, które dokładnie pokazują dysfunkcyjność i całkowite upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości na Węgrzech, są wyniki dziennikarskich śledztw, które pokazują znane przypadki korupcji na wielką skalę, są ekspertyzy i raporty Parlamentu Europejskiego, i wielu innych instytucji.

Z korupcją na Węgrzech jest o tyle łatwo, że niektórzy się z nią nawet nie kryją. Lorinc Meszaros, człowiek, który jeszcze 10 lat temu był monterem instalacji gazowych, dziś jest jednym z najbogatszych ludzi na Węgrzech. Nie dlatego, że zrobił coś niesamowitego, ale dlatego, że jak sam powiedział – jest najlepszym przyjacielem Wiktora Orbána.

Jeśli rząd Orbána wprowadzi niezbędne reformy, uniezależni prokuraturę generalną i sądy od politycznych wpływów, a w toku uczciwych postępowań sądowych okaże się, że nie miał nic wspólnego z działaniami ojca Orbána, zięcia i kumpli z dzieciństwa, którzy dziwnym trafem zostali milionerami, to jeśli Węgrzy znowu go wybiorą, dalej będzie rządził. UE nie będzie miała nic do tego.

Narzędzia instytucji unijnych

Instytucje UE i państwa członkowskie mają do dyspozycji kilka narzędzi w przypadku naruszenia praworządności – jest procedura art. 7, mechanizm warunkowości, postępowanie przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości. Praktyka pokazuje, że nie jest to skuteczne. Pomimo kar państwa (np. Polska) nie stosują się do wyroków ETS, sankcje z artykułu 7. nie mają szansy na zastosowanie ze względu na skomplikowany mechanizm decyzyjny (jednogłośność minus jeden), a mechanizm warunkowości może być stosowany w sposób bardzo nieefektywny. Jakich zmian potrzebujemy?

Tak, te mechanizmy rzeczywiście nie są wystarczające, poza tym wciąż brakuje nam narzędzia gwarantującego wolność i pluralizm mediów. Myślę jednak, że mechanizm warunkowości pokazał coś bardzo ważnego: groźba sankcji finansowych jest skuteczną metodą egzekwowania przestrzegania prawa. Tylko nie można się tu ograniczać.

W przypadku Węgier, Komisja powinna była zarekomendować wstrzymanie wszystkich funduszy, a nie ich części. To nie jest tak, że ryzyko korupcji istnieje przy wykorzystaniu 65 proc. z trzech programów Funduszu Spójności – wszystkie fundusze są zagrożone.

Komisja powinna dążyć do wypracowania kompletnych środków zaradczych, których wdrożenie oznaczałoby pełne przywrócenie praworządności. Wtedy należałoby odblokować środki.

Co więcej, mechanizm warunkowości powinien być uruchamiany na bieżąco wobec wszystkich krajów, w których istnieje zagrożenie praworządności. Krajem, wobec którego powinien zostać uruchomiony natychmiast, jest Polska.

W Polsce zagrożone wydawanie unijnych pieniędzy

Ze względu na stan polskiego wymiaru sprawiedliwości, nielegalnie działającą Krajową Radę Sądownictwa, nieprawidłowy skład Trybunału Konstytucyjnego, upolitycznienie prokuratury, prześladowania sędziów, należy stwierdzić, że w Polsce - podobnie jak na Węgrzech - zagrożone jest prawidłowe wydatkowanie unijnych środków. Nie ma bowiem gwarancji niezależności sądów i organów ścigania. Ale w Unii brakuje woli politycznej, by to zrobić.

Jeśli chodzi o artykuł 7, to oczywiście największym problemem jest wpisana w niego metoda głosowania. Aby nałożyć sankcje na państwo nieprzestrzegające zasad traktatów, niezbędna jest jednomyślność minus jeden głos (państwa, którego sankcje mają dotyczyć). W sytuacji, w której mamy dwa państwa, wobec których uruchomiona jest ta procedura, ten system jest zupełnie nieskuteczny.

Uważam, że byłoby lepiej, gdyby procedura artykułu 7 była egzekwowana przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. To, czy dane państwo członkowskie przestrzega zasad traktatów, jest kwestią prawną i powinno być osądzane przez sędziów.

Tymczasem bardzo często kwestia przestrzegania najbardziej fundamentalnych dla naszej wspólnoty zasad staje się przedmiotem politycznego handlu, bo ostateczne decyzje należą do Rady.

I tu należy zadać sobie pytanie, w jakim stopniu zasiadający w Radzie ministrowie, prezydenci i premierzy faktycznie reprezentują interes ludzi. Bo o tym, że interes państwa bardzo często z interesem obywateli ma niewiele wspólnego, wiemy nie od wczoraj.

I druga rzecz: jeśli przestrzeganie najbardziej fundamentalnych dla wspólnoty zasad staje się przedmiotem politycznego targu, to odbywa się to z ogromną szkodą dla tejże wspólnoty.

Unia Europejska to wspólnota, w której przestrzeganie prawa, np. stosowanie się do wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości okazuje się kwestią uznaniową. Jedni się stosują, inni nie. To jest absurdalne i bardzo szkodliwe.

Od razu nasuwa się pytanie, jakich zmian w takim razie potrzebuje Unia. W przemówieniu o stanie Unii 14 września 2022 Ursula von der Leyen poparła otwarcie traktatów i zwołanie konwentu europejskiego. Na stole jest już wiele propozycji. Jedni chcą wzmocnienia niezależności unijnych instytucji, a tym samym pewnego osłabienia wpływu rządów na procesy decyzyjne: mowa o zwiększeniu uprawnień ustawodawczych parlamentu europejskiego, zmiany w artykule 7, odejście od jednogłośności przy podejmowaniu decyzji w sprawach zagranicznych, budżetowych i podatkowych, by pozbawić państwa członkowskie możliwości wetowania decyzji. Inni chcą wzmacniania pozycji rządów w procesach decyzyjnych.

Takie sytuacje jak kryzys finansowy, pandemia, wojna, obnażają słabości systemu i powinniśmy szybko wyciągnąć z tego wnioski. To dlatego przez cały zeszły rok obradowała konferencja nt. przyszłości Europy. To było wielkie przedsięwzięcie, podczas którego obywatele w różnym wieku, z różnych miejsc, o różnych zawodach, do tego politycy, parlamenty narodowe, instytucje unijne, debatowali nad tym, jakich zmian potrzebuje Europa. W sumie w ten proces zaangażowanych było ponad 700 tys. osób.

Trzeba znieść weto w Radzie UE

Doszliśmy do wielu bardzo istotnych wniosków. Jednym z najistotniejszych postulatów jest zniesienie weta w Radzie, bo w ostatnich latach weto stało się narzędziem szantażu politycznego, a nie bezpiecznika dla ochrony interesów mniejszych państw członkowskich. Widzimy też, że w czasach kryzysu, kiedy trzeba podejmować szybkie i dobre decyzje, szukanie porozumienia, które będzie do zaakceptowania dla wszystkich, jest złym pomysłem: sprawia, że decyzje podejmowane są z dramatycznym poślizgiem, że mogą być sabotowane w nieskończoność i że sprowadzone do najmniejszego wspólnego mianownika, kompletnie tracą moc.

Ale mechanizmy głosowania to niejedyny problem. Obywatele domagają się wzmocnienia kompetencji unijnych w zakresie kształtowania polityki zdrowotnej, socjalnej, energetycznej, czyli tych obszarów, w których UE dysponuje tzw. kompetencjami dzielonymi z rządami państw członkowskich. Te wnioski zostały zebrane przez Parlament Europejski i obecnie jest to nasza propozycja zmian w traktatach.

Propozycje te są blokowane przez niektóre rządy, bo wiązałyby się ze wzmocnieniem kompetencji instytucji UE. Ale to niezbędne, bo wiele problemów w tych obszarach nie zatrzymuje się na granicach państwowych: zmiany klimatu, zanieczyszczenia powietrza, wzrost nierówności społecznych, potrzeba opodatkowania wielonarodowych korporacji, które są często większe niż pojedyncze państwa, to nie są problemy poszczególnych państw.

To dotyczy także mojego kraju, Niemiec, największego i najbogatszego państwa w Europie. Nawet jeśli jutro staniemy się neutralni klimatycznie, nie będzie to miało żadnego wpływu na zmiany klimatu. Jeśli jutro opodatkujemy Apple, IKEA czy Volkswagena, te korporacje po prostu wyniosą się z naszego rynku.

Suwerenność narodowa w tych obszarach jest iluzją. Dużo bardziej efektywnie można byłoby radzić sobie z tymi wyzwaniami na poziomie unijnym. Czyli uwspólniając kompetencje w tym zakresie, tak naprawdę zyskujemy siłę i skuteczność.

Najmocniej widać to chyba w kwestii skutecznego zarządzania kryzysami. Widzimy teraz, że potrzebujemy większej koordynacji w zakresie zakupów surowców energetycznych, bo rozdrobnienie rynku i konkurencja wewnętrzna na europejskich rynkach w takiej sytuacji, w jakiej jesteśmy dzisiaj, nie powoduje spadków cen surowców energetycznych, lecz ich ciągłe wzrosty.

W takiej sytuacji jak teraz naprawdę potrzebujemy ustaleń na poziomie europejskim: jeśli jedno państwo wprowadzi odgórne ograniczenie cenowe gazu, inne państwo da jakieś dofinansowanie na zakupy energii, jeszcze kolejne zrobi coś innego, a cała energia sprzedawana jest na europejskiej giełdzie, to jedni będą bardziej stratni niż inni. Taka sytuacja zagraża naszej jedności, tworzy potencjał konfliktów. Jeśli załamie się nasza jedność, będzie to zwycięstwo Putina. Dlatego potrzebujemy koordynacji.

Są też kwestie uprawnień instytucji. Dlaczego Parlament Europejski to jedyny parlament w Europie, który nie ma inicjatywy ustawodawczej? Dlaczego przyjmujemy budżet na zasadzie jednogłośności? Każdy europejski parlament głosuje budżet większością głosów. To wszystko powinniśmy rozważyć, by iść dalej w europejskiej integracji.

Putin potrzebuje jednego człowieka na forum Rady, by blokować decyzje

Wspomniał Pan, że istnienie weta ułatwia nieco zadanie tym, w których interesie jest sianie zamętu i blokowanie decyzji na arenie EU. Jak dużo decyzji w Radzie podejmowanych jest jednogłośnie?

Większość decyzji na poziomie spotkań ministrów teoretycznie może być podejmowana kwalifikowaną większością, ale te najważniejsze – dotyczące spraw zagranicznych, budżetu, podatków, sankcji, a także decyzje podejmowane na forum Rady Europejskiej, są podejmowane jednogłośnie.

Mimo to w praktyce widzimy wiele sytuacji, kiedy decyzje, które mogłyby zostać podjęte większością głosów (na przykład te dotyczące migracji), są podejmowane jednogłośnie, by nie powodować konfliktów. Tak więc Rada bardzo często, zamiast podejmować ambitne decyzje, przyjmuje po prostu najmniejszy wspólny mianownik. Czyli to, na co zgodzić się jest gotowe najbardziej niechętne danej regulacji państwo.

Ale istnienie weta ma jeszcze jedną negatywną konsekwencje. Siłom, którym zależy na destabilizacji i osłabieniu Unii, np. wrogim państwom takim jak obecnie Rosja, wystarczy pozyskanie jednego sojusznika, by mieć destabilizujący wpływ na UE.

Putin potrzebuje jednego człowieka na forum Rady, by blokować decyzje.

Premier Mateusz Morawiecki napisał jakiś czas temu komentarz dla niemieckiego "Die Welt", w którym broni zasady jednogłośności. Wskazuje na gazociągi Nord Stream jako przykład błędnych decyzji niemieckiego rządu, które można by było zablokować w Radzie. I o ile zgadzam się z krytyką projektu Nord Stream – moje ugrupowanie, Zieloni, zawsze było przeciwne temu projektowi – to nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że to dowód na znaczenie jednogłośności.

Gdybyśmy głosowali budowę Nord Stream, to plan Niemiec mógłby zostać zablokowany większością głosów.

Moim zdaniem, to właśnie głosowania większościowe pozwalają na podejmowanie lepszych decyzji, bo większość wypracowuje lepsze rozwiązanie niż wtedy gdy obowiązuje zasada najmniejszego wspólnego mianownika.

Większość kwalifikowaną tworzą przedstawiciele 65 proc. ludności UE, dwie trzecie krajów – już to gwarantuje, że nie ma mowy o żadnej strukturalnej przewadze jednych krajów nad innymi.

Głosowanie większościowe zmusza do współpracy, do szukania rozwiązań, podczas gdy weto daje ponad proporcjonalny wpływ na cały proces decyzyjny najsłabszemu ogniwu.

Niemcy są ciągle przegłosowywane

W temacie reform traktatowych oraz przyszłości UE polski rząd ciągle straszy, że Niemcom zależy na federalizacji UE, bo chcą stworzyć europejskie superpaństwo, aby narzucić swoją władzę europejskim peryferiom, mniejszym i biedniejszym krajom, takim jak m.in. Polska.

To jest zupełnie absurdalne twierdzenie. Po pierwsze, Unia Europejska jest demokracją – każdy ma głos. Populacja Niemiec to jakieś 18 proc. ludności UE, a do przegłosowania czegokolwiek w Radzie potrzeba reprezentacji co najmniej 65 proc. ludności. Tak więc albo znajdziemy poparcie wśród reprezentantów niemal połowy ludności UE, albo nie przegłosujemy niczego. Zawsze musimy szukać sojuszników.

Czy to prawda?

Niemcom zależy na federalizacji UE, bo chcą stworzyć europejskie superpaństwo, aby narzucić swoją władzę europejskim peryferiom, mniejszym i biedniejszym krajom, takim jak m.in. Polska.

Sprawdziliśmy

"To jest zupełnie absurdalne twierdzenie. Po pierwsze, Unia Europejska jest demokracją – każdy ma głos. Niemcy są największym krajem, mają największą populację, ale mimo to same nie są w stanie nic przegłosować" - mówi Daniel Freund, europoseł.

W Parlamencie Europejskim mamy 96 posłów z 705 – to pokazuje naszą prawdziwą pozycję. Niemcy są ciągle przegłosowywane w Radzie czy w PE. W Parlamencie Europejskim większą skuteczność mają grupy polityczne niż narodowe, bo siła poszczególnych delegacji krajowych jest zwyczajnie za mała. Tak więc twierdzenie o tym, że Niemcy usiłują przejąć kontrolę nad procesami decyzyjnymi w UE jest nieprawdziwe.

Federalizm to nie niemiecki pomysł

Tego rodzaju sugestie w krzywym zwierciadle pokazują też ideę federalizmu. Federalizm to nie niemiecki pomysł. Osobą, która jest obecnie największym orędownikiem europejskiego federalizmu, jest Guy Verhofstadt z Belgii. Ale idea federalizmu ma poparcie tak naprawdę wśród części europosłów ze wszystkich państw członkowskich, widać to chociażby w składzie Grupy Spinelli, która postuluje coraz większą integrację.

Motywacją do tej integracji są przede wszystkim wielkie wyzwania, przed którymi stoimy: zmiany klimatu, potrzeba opodatkowania wielkich, międzynarodowych korporacji, radzenie sobie z Rosją. Żadne państwo członkowskie nie jest w stanie radzić sobie z tymi problemami samo. Tak więc to nie jest niemiecki spisek przeciwko Polsce, to jest pytanie o to, jak możemy się wzmacniać, by mieć głos, który faktycznie liczy się na świecie.

Nie wiemy, kto będzie następnym prezydentem USA, nie wiemy, co jeszcze zrobi Putin, nie wiemy, jak długo Chiny będą z nami handlować, a którym momencie zaczną przykręcać śrubę zależności w kolejnych obszarach – a potencjał do tego jest duży. Tu chodzi o nasze przetrwanie i do tego potrzebujemy współpracy.

Włoskie wybory niepokojące

W niedzielę odbyły się wybory we Włoszech i według sondaży na zwycięstwo może liczyć skrajnie prawicowa koalicja Braci Włochów Giorgii Meloni, Forza Italia Silvia Berlusconiego oraz Legi Mattea Salviniego. Polski rząd zapewne zaciera ręce, bo takie towarzystwo w Radzie – obok nowej reprezentacji Szwecji – to coraz większa szansa na mniejszość blokującą także decyzje podejmowane kwalifikowaną większością głosów. Jak dojście do władzy Braci Włochów wpłynie na decyzje UE?

Dojście do władzy skrajnie prawicowych, neofaszystowskich partii we Włoszech – jednym z największych państw członkowskich, a do tego członka założyciela wspólnot europejskich, to bardzo niepokojąca sytuacja. Niemal 100 lat po dojściu do władzy Mussoliniego trudno nie mieć poczucia, że historia się powtarza.

To będzie oczywiście miało natychmiastowe konsekwencje na poziomie europejskim. Wiemy, że część tej koalicji, przede wszystkim Lega Mattea Salviniego, jest bardzo przyjaźnie nastawiona do Putina. W przeszłości była finansowana ze środków rosyjskich. Salvini niejednokrotnie podważał zasadność sankcji wobec Rosji.

Biorąc pod uwagę to, że te decyzje podejmowane są jednogłośnie, mam wielkie obawy o to, co z sankcjami na Rosję. Obecne obowiązują do stycznia 2023 roku.

Obawiam się też, że Włochy nie będą partnerem w zakresie egzekwowania przestrzegania praworządności. Nie jestem pewien, czy uda się uzbierać większość kwalifikowaną do ewentualnego zamrożenia funduszy UE dla Węgier w listopadzie, jeśli działania naprawcze okażą się nieskuteczne.

Ale grupa państw eurosceptycznych (Polska, Węgry, Szwecja i Włochy) reprezentuje jakieś 26 proc. ludności UE, tymczasem mniejszość blokująca to cztery państwa reprezentujące 35 proc. ludności.

Poza tym żaden rząd nie trwa wiecznie. Jest nadzieja w tym, że ten rząd, podobnie jak inne włoskie rządy, rozpadnie się dosyć szybko.

To wszystko nie wygląda za ciekawie, ale też warto mieć na uwadze, że w tym niezwykle trudnym i tragicznym czasie udaje się nam zmierzać w dobrym kierunku: uniezależnienia od paliw kopalnych z Rosji, a także swego rodzaju geopolitycznego przebudzenia Unii.

W świecie konkurujących mocarstw możemy być silni tylko razem i pora wziąć się na serio za porządki na własnym podwórku.

*Daniel Freund od 2019 roku jest posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia Zielonych z Niemiec. Jego główne obszary zainteresowań to przejrzystość, demokracja, walka z korupcją i przyszłość UE. Jest członkiem Komisji Kontroli Konstytucyjnej i Budżetowej (CONT) oraz Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE). Kierował pracami Zielonych nad konferencją w sprawie przyszłości UE. Zanim został wybrany do Parlamentu Europejskiego, przez pięć lat był szefem europejskiego oddziału Transparency International. Studiował politykę, ekonomię i prawo w Lipsku, Paryżu i Waszyngtonie. Ma tytuł magistra w dziedzinie "Affaires Publiques" na Sciences Po Paris.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze