0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

W referendum 11 września 2022 roku przepadł projekt nowej konstytucji Chile, o której Artur Domosławski pisał w OKO.press, że jest „prospołeczna i sprawiedliwa. Feministyczna. Proekologiczna. Uznająca prawa rdzennej ludności. I – co ważne w niemal całkowicie sprywatyzowanym kraju – przywracała znaczenie temu, co publiczne". Wywodzący się z lewicy prezydent Gabriel Boric i jego zaplecze polityczne chcieli przy jej pomocy wyrugować z gospodarki i życia społecznego dziedzictwo dyktatury Pinocheta i neoliberalnego ładu, który wprowadził. Co poszło nie tak? Rozmówczynie Domosławskiego tłumaczą, że wyborców odstraszył zbytni radykalizm propozycji, skuteczna kampania dezinformacyjna prawicy, a także chaos panujący podczas prac Konstytuanty.

Ofiarami klęski projektu konstytucyjnego są między innymi tubylcze ludy Chile, którym nowa ustawa zasadnicza miała zagwarantować autonomię i uznanie, że Chile jest państwem wielonarodowym. O sytuacji Mapuczów i innych ludów zamieszkujących tereny dzisiejszego Chile OKO.press rozmawia z dr. hab. Magdaleną Krysińską-Kałużną*, etnolożką prowadzącą badania w Meksyku i Amazonii, działaczką na rzecz praw człowieka.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Krzysztof Katkowski, OKO.press: Mamy rozmawiać o Chile, ale ja zastanawiam się, jak w ogóle mam zadać pierwsze pytanie. Mówiąc o mieszkańcach Ameryki Południowej, unikam raczej słowa “Indianie”. Źle też brzmią mi takie sformułowania jak “ludność tubylcza” czy „rdzenna”. Dlatego wolę używać angielskiego “indigenouspeople”, albo, tak jak w projekcie nowej konstytucji Chile, hiszpańskiego „pueblosindigenas”. Nie wiem, jakoś mniej protekcjonalnie to brzmi w tych językach obcych. Albo to ja po prostu nie wiem, jakich słów po polsku używać.

Magdalena Krysińska-Kałużna: Moje doświadczenie, jako badaczki, aktywistki, ale też osoby zaprzyjaźnionej z ludźmi z różnych społeczności tubylczych, nakazuje uważność i stosowanie właściwych określeń w zależności od kontekstu, ale też od języka, w którym się akurat wypowiadamy. Myślę, że najbardziej neutralnym jest określenie „ludy tubylcze”. Mamy „Deklarację Praw Ludów Tubylczych ONZ” i inne dokumenty, w których opracowaniu brali udział przedstawiciele społeczności, o których mówimy i które same określiły się w nich przymiotnikiem „tubylcze”, czyli wspomnianymi przez pana terminami „indigenous”, „indígenas”. Zamiennie możemy używać określeń „rdzenne”, bądź „autochtoniczne”.

Może się to wydawać kontrowersyjne, ale po polsku nie musimy unikać słowa „Indianie”.

Po pierwsze, określenie to nigdy nie miało w naszym języku pejoratywnych konotacji. Po drugie, używane jest dość powszechnie przez przedstawicieli społeczności tubylczych w Stanach Zjednoczonych, a czasem też w innych krajach. W USA nie pojawia się tylko w nazwach instytucji, czy organizacji, ale ludzie wywodzący się ze społeczności tubylczych noszą np. czapki z napisem „Indian Pride”. Nie wydaje mi się więc, żebyśmy w takiej sytuacji, to właśnie my Polacy, mieli być uprawnieni do decydowania, że jest to określenie niewłaściwe. Już widzę minę znajomych z Kanady, którzy mówią o sobie, że są Indianami, kiedy im mówię, że w Polsce stwierdziliśmy (mam nadzieję, że tak się nie stanie), że nie należy używać słowa „Indianie”. Zdziwiliby się tym bardziej, że wiedzieli, że tutaj to określenie zawsze dobrze się kojarzyło. Co zresztą ich cieszyło. Po polsku więc używam określenia „Indianin”, ale za to nie mówię „tubylec” w formie rzeczownikowej (które to określenie dla odmiany jest powszechnie stosowane w języku hiszpańskim), bo po polsku brzmi źle. Jeśli to możliwe, to proponuję posługiwać się nazwą konkretnego ludu.

Przeczytaj także:

Myślę, że, podobnie jak nie wiemy, jakich słów po polsku używać, tak i w dyskusji o odrzuceniu nowego projektu konstytucji w Chile trochę zapominamy o tym, co oznacza ona dla ludów tubylczych w tym regionie. Europejscy komentatorzy piszą, że to „najbardziej progresywny projekt konstytucji na świecie”. Ale jak wczytamy się w sam dokument, to o kwestiach związanych z ludnością tubylczą jest tam naprawdę sporo. Już w artykule pierwszym pada stwierdzenie, że Chile jest krajem „wielonarodowym”. W artykule piątym: że Chile uznaje współistnienie zróżnicowanych ludów i narodów w ramach jednego państwa i że „istniejące wcześniej ludy i narody tubylcze to Mapucze, Aymara, Rapanui, Lickanantay, Quechua, Colla, Diaguita, Chango, Kawésqar, Yagán, Selk'nam i inne, które mogą być uznane w sposób ustalony przez prawo”. Poza tym lewicowy rząd proponował również wprowadzenie zamiast Senatu nowej izby parlamentu, gdzie zasiadaliby przedstawiciele ludów tubylczych (i generalnie przedstawiciele poszczególnych regionów i grup etnicznych w Chile). To naprawdę duże zmiany, bo tworzące z tego kraju praktycznie federację. Co odrzucenie aktu, który miał je wprowadzić w życie, oznacza dla tych społeczności?

Autonomia przyznana ludom tubylczym wcale nie musi oznaczać federacyjnej formy państwa, w którym żyją i myślę, że w przypadku Chile by również nie oznaczała. Kraj ten już jakiś czas temu przyjął dokumenty prawa międzynarodowego, które gwarantują autonomię społecznościom tubylczym (169 Konwencja Międzynarodowej Organizacji Pracy, Deklaracja Praw Ludów Tubylczych) i sytuują samookreślenie i autonomię ludów tubylczych w ramach systemów państwowych, a nie systemu prawa narodów. Poza tym, poddany pod głosowanie projekt konstytucji zabezpieczał tubylcze autonomie przed możliwością zagrożenia integralności terytorialnej państwa.

Odrzucenie tego projektu oznacza, że nadal nie zostaną włączone do konstytucji prawa wynikające z dokumentów, o których wspomniałam, m.in. prawo do tubylczych priorytetów rozwoju, prawo do ziem, które Indianie tradycyjnie zajmują oraz do uczestniczenia w użytkowaniu, administrowaniu i ochronie istniejących na nich zasobów naturalnych.

Oznacza to ciąg dalszy funkcjonowania w państwie, które nie odcina swojej ideologicznej pępowiny sięgającej do czasów kolonialnych i nadal żywiącej neokolonialne struktury.

Potężne państwo chilijskie nie potrafiło dotąd nawet wyartykułować w swojej konstytucji, że na jego terytorium mieszkają tubylcze mniejszości. A to w Ameryce Łacińskiej jest już prawie niespotykane!

Odrzucenie projektu konstytucji będzie też prawdopodobnie oznaczać, że zinstucjonalizowana przemoc, która ma miejsce na terytoriach zamieszkanych przez społeczności tubylcze - przede wszystkim przez stanowiących 80 proc. tej mniejszości Mapuczów - będzie nadal niszczyć chilijskie społeczeństwo, a w szczególności Indian narażonych na dyskryminację, kryminalizację, zagrabianie ziemi.

Co najbardziej zagraża społecznościom tubylczym?

Podstawowym problemem w całej Ameryce Łacińskiej jest chciwość. Szczególnie dotkliwie wyraża się ona poprzez działania wielonarodowych korporacji i współpracujących z nimi administracji państwowych dążących do pozyskiwania zasobów znajdujących się na terytoriach tubylczych.

Zarówno korporacje jak i państwa dysponują środkami, wobec których społeczności tubylcze niejednokrotnie są bezradne.

Na terytoriach Mapuczów - a więc na tych, które tradycyjnie należały do tej społeczności, a teraz Indianie nie mają do nich żadnych praw, mogą się tylko przyglądać ich degradacji - prowadzona jest polityka określana jako leśno-ekstraktywistyczna. Jej źródła to m.in. neoliberalizm lat 70. XX wieku i intensyfikacja modelu ekstraktywistycznego dwie dekady później. Firmy, które tam gospodarują, mają w swoim posiadaniu miliony hektarów. Ogrodzone plantacje sosen i eukaliptusa do szybkiego wzrostu potrzebują dużo wody. Uprawy wysysają ją więc również z okolicznych ziem, na których gospodarują Mapucze. Do przygotowania terenu pod plantacje, a także dla ochrony upraw, używane są ogromne ilości środków agrochemicznych, w tym pestycydów zakazanych w Unii Europejskiej. W przypadku, gdy w monokulturach sosny, eukaliptusa, czy innych roślin, pojawiają się choroby, uprawy są dodatkowo opryskiwane z powietrza. Dochodzi więc nierzadko do skażenia chemikaliami obszarów sąsiednich, na których gospodarują dawni właściciele tych terenów. Przy wietrznej pogodzie opryski rozprzestrzeniają się na kilometry, niszcząc glebę, źródła wody, sady, rośliny lecznicze, owady zapylające i inne zwierzęta. Oczywiście wpływają niekorzystnie także na zdrowie ludzi.

Tubylczy mieszkańcy nie otrzymują żadnych odszkodowań, ani rekompensat. Mapucze z tych zajmujących ogromne obszary upraw nie mają nawet takich korzyści jak miejsca pracy. Ponoszą jedynie koszty środowiskowe, które sprawiają, że życie na tych terenach, na ich terenach, staje się coraz trudniejsze. I jest to tylko jeden z elementów składających się na poważne problemy w relacjach pomiędzy państwem a Mapuczami.

A jakie są inne składowe tych problemów?

Od czasów Pinocheta państwo chilijskie stosuje wobec Mapuczów prawo antyterrorystyczne. Ta sytuacja dotyczy przede wszystkim osób oskarżanych o udział w atakach na mienie należące do firm leśnych i rolników działających na terenach, które tradycyjnie należały do tego narodu. Stosowanie prawa antyterrorystycznego oznacza m.in., że postępowania wszczynane przeciw zatrzymanym mają charakter tajny, świadkowie są anonimowi, Mapucze mogą być przetrzymywani w aresztach prewencyjnych bez postawienia zarzutów, bez kaucji, skazani otrzymują wyższe wyroki. Procesy są więc nierzetelne. Przez dziesięciolecia skutkowało to kryminalizacją społeczeństwa Mapuczów i dezawuowaniem ich form reprezentacji w przestrzeni publicznej.

Poza tym, w prowincjach zamieszkałych przez Mapuczów działają prowokatorzy. Wszyscy o tym wiedzą.

Stosując takie metody każdego członka społeczności tubylczej, który będzie dla decydentów niewygodny, czy niebezpieczny, można szybko i skutecznie wyeliminować z udziału w życiu społecznym.

Międzyamerykański Trybunał Praw Człowieka i Amnesty International wielokrotnie wypowiadały się w tej kwestii. Także w sprawie stosowania tortur wobec zatrzymanych.

A dlaczego ludy tubylcze nie mogą się jakoś zjednoczyć, spróbować stworzyć jakiegoś własnego bloku politycznego? To aż 13 proc. populacji Chile, łączą ich wspólne interesy...

Pomijając fakt, że nie czuję się osobą kompetentną do stawiania jednoznacznych diagnoz dotyczących tego zjawiska w Chile, to myślę, że też trudno jest na to pytanie odpowiedzieć zwięźle i jednocześnie nie pominąć jakichś ważnych aspektów. Przede wszystkim, państwo chilijskie od dawna prowadzi politykę „dziel i rządź”, choćby poprzez działania wspomnianych prowokatorów. W blisko 20-milionowym Chile żyją ponad 2 miliony Indian, w tym 1,8 mln Mapuczów, przy czym dwa razy więcej członków tej społeczności mieszka w Regionie Metropolitalnym niż w bardziej prowincjonalnej Araukanii. Na cele polityczne i sposoby ich realizacji na pewno ma wpływ osobiste doświadczenie, które będzie odmienne u ludzi poddanych nieustannym represjom i tym, którzy nie odczuwają codziennego zagrożenia lub byli mniej narażeni na przejawy rasizmu i przemocy wobec siebie i swoich bliskich. Poglądy i programy polityczne tych pierwszych będą z pewnością bardziej bezkompromisowe.

Tak duży jest rasizm ze strony chilijskiej policji, służb?

Przytoczę panu historię Juany Calfunao, pełniącej funkcję lonco, a więc liderki lokalnej społeczności Mapuczów, która udała się do miasta Tamuco w tradycyjnym stroju swojego ludu. W związku ze swoim ubiorem została aresztowana już na dworcu autobusowym. Najpierw ciągnięto ją za warkocze, a potem zakuto w kajdanki. Syn próbował jej pomóc, ale został pobity i skuty. Aresztowano także jej męża. W areszcie została rozebrana do naga i zostawiona tak na całą noc. Duszono ją jej własnymi warkoczami, deptano po brzuchu, pluto w twarz. I bito. Wskutek pobicia Juana Calfunao poroniła.

Nie wiem jak pana, ale mnie trafia szlag, jak dowiaduję się o czymś takim. Gdy usłyszymy tego typu historię możemy spróbować sobie wyobrazić, jak czują się ludzie, których akty rasizmu połączone z okrucieństwem dotykają bezpośrednio i na co dzień. Ludzie, którzy wiedzą, że nie jest to jednorazowe zdarzenie, ale skierowana przeciwko nim i systematycznie stosowana przemoc kulturowa, fizyczna, instytucjonalna.

Także teraz? W końcu lewica jest u władzy, a nowy prezydent jest bardzo przyjaźnie nastawiony do tych społeczności.

Przemoc kulturowa jest strukturą długiego trwania i pojawienie się lewicowego prezydenta i jego rządu nie spowoduje, że ona natychmiast zniknie. Oczywiście Gabriel Boric ma zupełnie inne podejście do miejsca i roli społeczności tubylczych w państwie niż prawica. Niestety, pomimo to, po dwóch miesiącach rządów, będąc wcześniej zadeklarowanym przeciwnikiem rozmieszczenia wojska w strefach konfliktu w południowym Chile, prezydent zadekretował „ograniczony” stan wyjątkowy, czyli upoważnił wojsko do kontrolowania dróg w Araukanii, Arauco i Biobío.

W kampanii wyborczej Boric obiecywał, że nie ma zamiaru przedłużać stanu wyjątkowego wprowadzonego przez prezydenta Sebastiána Piñerę. Akty przemocy na drogach się jednak nasilały i przewoźnicy domagali się zwiększenia środków bezpieczeństwa.

Wśród Mapuczów są również grupy stosujące przemoc. Do najbardziej radykalnych należy Coordinadora Arauco Malleco (CAM), organizacja programowo używająca przemocy wobec firm działających na tradycyjnych terenach Mapuczów (niszczenie sprzętu, podpalenia). CAM odmawia dialogu ze strukturami reprezentowanymi przez państwo pomimo propozycji rozmów wysuniętej przez prezydenta Borica. W oświadczeniu na portalach społecznościowych CAM stwierdził, że użycie przemocy politycznej jest uzasadnionym narzędziem walki, „ktokolwiek rządzi”.

W jednym ze swoich tekstów dla „Krytyki Politycznej”, przywoływała pani słowa prezydenta Brazylii, Jaira Bolsonaro, który „zaproponował zintegrowanie ludów rdzennych z pozostałą częścią społeczeństwa, a 24 września na otwarciu Zgromadzenia Ogólnego ONZ stwierdził, że „niestety, niektórzy ludzie w Brazylii i poza nią, wspierani przez organizacje pozarządowe, nalegają na traktowanie i utrzymywanie naszych Indian jak prawdziwych jaskiniowców”. Tam chodzi jednak o kompletną akulturację i przymusową asymilację. A w Chile?

To co mówi Bolsonaro, to cynizm, za którym stoi chęć pozbawienia Indian brazylijskich ich terytoriów i niedopuszczenie, żeby oddano im więcej ziem. Brazylijska konstytucja przyznała ludom tubylczym - stanowiącym obecnie niecałe 0,5 proc. całej populacji kraju - szereg praw w roku 1988, a teraz prawa te są przez władze ignorowane i do ich ignorowania zachęcane jest społeczeństwo. Konstytucja chilijska natomiast, jak już wspomniałam, do tej pory nie zauważa istnienia społeczności rdzennych, choć stanowią 13 proc. całej populacji kraju, więc - upraszczając – pod względem prawnym gorzej być nie może. Sytuacja taka jest nie do zaakceptowania przez nikogo, kto ma poglądy lewicowe. Poza tym trudno zakładać, że deklaracje prezydenta Borica, który chce wprowadzić konstytucję uznającą autonomię ludów tubylczych i wielonarodowy charakter państwa chilijskiego, to jakaś zasłona dymna. Projekt nowej konstytucji to było realne narzędzie poprawy sytuacji mniejszości. Zobaczymy, czy postawa prezydenta przetrwa próbę ognia, jaką jest władza i chęć jej utrzymania powiązane z koniecznością reagowania na realne problemy.

Mówimy dużo o prawach człowieka, o regulacjach ustawowych czy nawet konstytucyjnych. A z drugiej strony, w swojej książce o prawach tych ludów pisze pani, że problemem jest tam „współjurysdykcja odmiennych systemów prawa na tym samym obszarze”. Z jednej strony jest to prawo państwowe, stanowione, a z drugiej – prawo zwyczajowe. Jeśli ludy tubylcze i tak raczej kierują się tym drugim, to może i cała walka o nową konstytucję jest bez sensu? Może to Chile powinno przyjąć ich prawo jako swoje? Zarzucić stosowanie kalek z europejskich systemów prawnych?

To bardzo interesująca koncepcja, jednak Chile nie może przyjąć tubylczego prawa zwyczajowego jako prawa krajowego, bo nie jest zamieszkiwane tylko przez ludy tubylcze i nie-tubylcy by się raczej na taką zmianę nie zgodzili. Poza tym, każdy z ludów mieszkających w Chile ma swoje prawo zwyczajowe.

Współjurysdykcja odmiennych systemów prawa to rzeczywiście problem. Jeśli jednak dekolonizacja ma być faktem, to nie może się odbyć bez przyznania praw do pielęgnowania własnej kultury, a prawo jest tej kultury nieodłączną częścią.

*Magdalena Krysińska-Kałużna, etnolożka, doktor habilitowana nauk humanistycznych, zajmuje się antropologią prawa i kulturami społeczeństw tubylczych Ameryki Łacińskiej. Prowadziła badania w Meksyku i Amazonii, jest autorką m. in. książek „Yamashta, czyli Ten Który Prawie Umarł. Proces kontaktu a przetrwanie kultur indiańskich w Amazonii" oraz „Prawo jako mit. Relacja pomiędzy tubylczym prawem zwyczajowym a prawem stanowionym. Angażowała się w działania Obozu dla Puszczy, przez 25 lat była członkinią Amnesty International. Publikowała m. in. w “Więzi”, “Tygodniku Powszechnym”, “Krytyce Politycznej”.

;

Udostępnij:

Krzysztof Katkowski

publicysta, socjolog, student Kolegium MISH UW i barcelońskiego UPF. Współpracuje z OKO.press, Kulturą Liberalną i Dziennikiem Gazeta Prawna. Jego teksty ukazywały się też między innymi w Gazecie Wyborczej, Jacobinie, Guardianie, Brecha, El Salto czy CTXT.es. Współpracownik Centrum Studiów Figuracyjnych UW.

Komentarze