Chirurdzy podejmują walkę o los swojej specjalizacji. „Jeśli się za to nie weźmiemy, niedługo nie będzie miał kto operować pacjentów” - przekonują. 11 stycznia odbędzie się spotkanie założycielskie Porozumienia Chirurgów „Skalpel”. „Czujecie się elitą tego zawodu? Raczej kiepsko opłacanymi wyrobnikami. System jest chory” - odpowiadają młodzi chirurdzy
Chirurdzy łączą siły i zawiązują Porozumienie. Będą wspólnie zabiegać o naprawę pogłębiającej się zapaści w chirurgii ogólnej w Polsce. Lekarzy tej specjalności jest w Polsce ok. 9 tys., to jest 2,3 na 10 tys. obywateli. To zdecydowanie za mało.
Tymczasem młodzi się do tego zawodu nie garną, a starsi kiedyś muszą iść na emeryturę. Gdyby dziś odeszli od stołów, system padłby z dnia na dzień. Brak chirurgów ogólnych to realne zagrożenie życia pacjentów.
OKO.press spytało trójkę młodych chirurgów o to, co im przeszkadza w zdobywaniu szlifów i w codziennej pracy, co chcieliby zmienić, jakie są szanse na to, by w polskiej ochronie zdrowia zapanowała kiedyś normalność.
Dr Maria Mazur [imię i nazwisko zmienione], najmłodsza z trójki rozmówców, odbywa właśnie 6-letnią rezydenturę chirurgii ogólnej w powiatowym szpitalu położonym blisko wielkiego miasta. Szpital nie ma Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej, dlatego nie robi się w nim zabiegów, po których chory musi trafić na OIOM.
"Jeśli jednak pacjent nie może czekać, to go operuję" - mówi Maria. "A potem wiszę na telefonie i szukam dla niego miejsca. Placówki w mieście albo nie odbierają telefonu, albo odmawiają z najróżniejszych przyczyn. Ostatnio miałam pacjenta, którego trzeba było reanimować w czasie operacji. Heroiczny zabieg, a potem walka o miejsce na OIOM-ie. Ostatecznie znalazłam je 120 km dalej. I wtedy musiałam stoczyć drugą batalię o transport, bo takiego chorego musi wieźć karetka S, czyli z lekarzem. Następne dwie godziny na telefonie, ale w końcu się udało".
W szpitalu Marii brakuje nie tylko OIOM-u, ale także nowoczesnego sprzętu. Dlatego o operacjach laparoskopowych, które są na porządku dziennym w wielu zamożniejszych placówkach, można tylko pomarzyć [zabieg laparoskopowy wykonuje się robiąc niewielkie dziurki w ciele pacjenta, nie trzeba ciąć pół brzucha].
Maria uczy się więc prostej, podstawowej chirurgii, ale za to chętnie dopuszczają ją do stołu, a z tym w wielu miejscach jest duży problem. A chirurgii nie sposób nauczyć się nie operując. Trafiła na świetnego szefa, robi dużo zabiegów, szybko zdobywa doświadczenie.
Dr Paweł Zarębski studiował medycynę we Wrocławiu, tam też zrobił rezydenturę z chirurgii ogólnej. Na jesieni 2019 zdał egzamin specjalizacyjny.
Co mu najbardziej doskwierało w trakcie robienia specjalizacji?
"Jakość szkolenia" - wymienia w pierwszej kolejności. "W programie mamy obowiązkowe kursy, które nic nie wnoszą. Tych rzeczy mógłbym spokojnie nauczyć się z książek. Dodajmy, że te kursy są wyłącznie teoretyczne. Całkowita strata czasu".
"Frustrujące jest też to, że w trakcie rezydentury jeździmy na konferencje, podczas których dowiadujemy się, że zgodnie z aktualną wiedzą dany zabieg powinno się wykonywać tak i tak. A potem wracamy na oddział i tych urządzeń - np. do laparoskopii - nie ma, bo są za drogie".
Dziwię się, że w dużym ośrodku, w dużym mieście też brakuje sprzętu. "Paradoksalnie często w małych szpitalach chirurgia mniej inwazyjna stoi na dużo wyższym poziomie" - tłumaczy Paweł [tak jednak nie jest w placówce, w której szkoli się Maria].
"Jest to spowodowane głównie kwestią finansową. Nowoczesny sprzęt medyczny kosztuję dziesiątki, setki tysięcy złotych. Do tego szkolenie zespołu trwa i także pochłania znaczne środki - kursy, szkolenia, zabiegi pokazowe. Jeżeli nie idą za tym pieniądze od płatnika, to zarządzający szpitalem nie są zainteresowani wdrażaniem nowych metod. Czasami to kwestia podejścia starszych lekarzy do nowych technologii w medycynie, ale tutaj na szczęście następuje znaczna zmiana. Duże szpitale akademickie leczą droższych pacjentów, bo zajmują się bardziej skomplikowanymi chorobami i nie starcza im na sprzęt".
"Chcielibyśmy więc mieć dostęp do nowinek, choć trudno nowinkami nazwać rzeczy, które na Zachodzie funkcjonują od 30 lat" - dodaje Paweł.
Dr Bogna Prusowska - podobnie jak Paweł - jest świeżo po zakończeniu rezydentury i zdaniu egzaminu specjalizacyjnego. Początkowo myślała o psychiatrii, ale na V roku medycyny weszła salę operacyjną i poczuła, że to jest to.
Specjalizację robiła w Bydgoszczy. W jej przypadku poważną przeszkodą przynajmniej z początku okazała się… płeć.
"Kobieta chirurg? - To jak z filmu Patryka Vegi świnka morska. Ani świnka, ani morska" – śmieje się Bogna.
"W mojej klinice nigdy przede mną nie było kobiety chirurga" - mówi.
"Szef na wstępie był bardzo przeciwny. Dajmy sobie trzy miesiące, a potem zobaczymy” - zaproponowałam. - "Początki były trudne, nikt ze mną nie rozmawiał, dawano mi do zrozumienia, że to nie miejsce dla mnie. Utrzymałam się. Przyszłam do pracy w kwietniu, a na wigilię szef składając mi życzenia stwierdził, że się pomylił. Ostatnio w klinice pracowały już cztery kobiety, przy czym ostatnią szef namawiał na przyjście do pracy".
"Czasy się zmieniły" - mówi Bogna. "Faceci chcą być dermatologami, psychiatrami rodzinnymi i się nie narobić, a kobiety chirurgami ogólnymi, neurochirurgami" - dodaje.
Bogna, podobnie jak Paweł, zżyma się na wspomnienie obowiązkowych kursów specjalizacyjnych.
"Część z nich była na dramatycznie niskim poziomie" - opowiada. "Mieliśmy np. tygodniowy kurs USG, który polegał na tym, że siedzieliśmy przysypiając w ciemnej sali i wyłącznie oglądali obrazki. Teraz na szczęście się z tego wycofano. Młodsi koledzy odbywają miesięczny staż USG (to wiedza bardzo przydatna dla chirurga), ale z innych stacjonarnych kursów nie zrezygnowano. Trzeba na nie pojechać do innego miasta, żyć tam przez tydzień na własny koszt. Wykładowcy dostają śmiesznie niskie wynagrodzenie (poniżej 50 zł brutto za godzinę). Dlaczego nie można odbyć tego w formie e-learningu?" - pyta Bogna.
Kolejny problem, który trapi przeważającą część rezydentów, to wykonanie obowiązkowych zabiegów zgrupowanych na specjalnej liście ustalanej przez ministra zdrowia. Znajdują się na niej operacje, których dziś się już prawie nie robi (np. chorobę wrzodową leczy się teraz pigułkami, a nie chirurgicznie). Są też na niej zabiegi wykonywane wyłącznie przez nieliczne ośrodki, do których trudno się dostać.
Maria: "Podstawowe operacje, które mam w programie specjalizacji, wyrobiłam w ciągu 2 lat. Powoli dobijam więc do muru. Nie wiem np. gdzie mam wykonać 8 wycięć żołądka czy też 5 operacji przełyku. Tej pierwszej poza onkologami nikt już nie robi. Drugą przeprowadza się głównie w jednym szpitalu blisko mnie, ale nikt tam nie dopuści do stołu lekarza z zewnątrz, którego nie zna".
Paweł: "W mojej klinice, gdzie odbywałem szkolenie specjalizacyjne (została zlikwidowana w listopadzie 2018 roku), wykonywało się dużo różnych operacji przełyku, do których inni koledzy nie mieli dostępu. Za to sam natomiast nie miałem możliwości uczestniczyć w wymaganej liczbie niektórych zabiegów (np. usunięcie nerki, śledziony) dlatego, że tego typu operacje nie były przeprowadzane w wystarczającej ilości lub chorzy z danymi chorobami leczeni byli w innych oddziałach.
Oczywiście w trakcie obowiązkowych staży na innych oddziałach (np. z chirurgii naczyniowej czy ortopedii) istnieje możliwość zobaczenia konkretnych operacji, ale tylko w roli obserwatora lub ewentualnie asystowania do zabiegu, a nie chirurga operującego. Mimo najlepszych chęci uczciwe zrealizowanie tej listy graniczy z niemożliwością" - mówi Paweł.
"Ja akurat nie miałam z tym kłopotu, ale wiem, że to zmora większości moich kolegów" - zaznacza Bogna. "Robiłam specjalizację w takim miejscu, gdzie przeprowadza się dużo różnych operacji. Tymczasem w ośrodku wyspecjalizowanym rezydenci asystują do wielu trudnych zabiegów i do tego przez kilka lat zoperują np. jedną przepuklinę. Kuriozum naszych czasów: koleżanka robiła specjalizację z chirurgii ogólnej w tzw. Breast Unit [ośrodek wyspecjalizowany w leczeniu raka piersi]. Przez 6 lat zoperowała ok. 200 piersi i 2 wyrostki. Nie chcę komentować jak się jej udało złożyć papiery na końcowy egzamin specjalizacyjny".
"To nie dotyczy tylko szkolenia chirurgów" - denerwuje się Bogna.
"Rzeczą normalną w naszym kraju jest utrzymywanie fikcji. W ramach tej fikcji akredytację do prowadzenia specjalizacji uzyskują placówki, które nie są w stanie zapewnić normalnej pracy swoim rezydentom".
I tak np. chirurgów ogólnych kształcą ośrodki torakochirurgiczne [zajmujące się chirurgią klatki piersiowej] czy centra onkologii. A potem ten chirurg ogólny jest tylko z nazwy, bo de facto jest zabiegowcem od lewego lub prawego płuca.
"Z drugiej strony dąży się dziś do tego, żeby szpitale się w czymś specjalizowały i były w tym naprawdę dobre" - zaznacza Paweł. "To z korzyścią dla pacjenta ze względu na jakość leczenia".
"Ale podstaw chirurgii ogólnej też się trzeba gdzieś nauczyć" - przekonuje Bogna.
Lekarz po 6 latach szkolenia kończy rezydenturę, składa papiery i czeka (zwykle ok. 3-4 miesięcy) na egzamin.
W tym czasie nie ma już stałych dochodów, nie może wykorzystać zaległego urlopu, bo ten przepisy nakazują mu wybrać wcześniej. Musi natomiast ostro zakuwać, bo egzamin jest bardzo trudny i bez spędzenia tygodni nad książkami zdać go nie sposób.
"Dla mnie to był trudny okres" - mówi Bogna. "Nie miałam zaskórniaków. Musiałam się uczyć, w przerwie biec na dyżur i jeszcze prosić o pomoc rodziców. To nieprzyzwoite zostawiać ludzi przez kilka miesięcy na lodzie. Pewnie nie powinniśmy dostawać dalej pensji rezydenta, ale może chociaż jakieś stypendium na załatanie tej dziury?".
Zreasumujmy. Najważniejsze problemy młodych chirurgów to:
Trójka moich rozmówców miała szczęście uniknąć jeszcze jednego - chyba najpoważniejszego - problemu: niedopuszczania do stołu. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że są/byli szczęściarzami. Trafili na swoich mistrzów, którzy chętnie dzielili się wiedzą, nie traktowali ich jak przyszłych konkurentów, pozwalali operować, a nie tylko oglądać ich plecy w trakcie zabiegu.
"Doceniam, jak bardzo mi się udało" - mówi Bogna. "Równie dobrze mogłam trafić w takie miejsce jak koleżanka, którą zniszczono w trakcie rezydentury traktując jak zapchajdziurę na dyżury. Zrezygnowała z pracy, zrezygnowała z chirurgii, wybrała specjalność zachowawczą".
"Dyscypliny zabiegowe, oprócz teorii, której trzeba się nauczyć z książek i czasopism, to wiedza praktyczna, którą można uzyskać tylko dzięki starszym kolegom, nauczycielom" - mówi Paweł. "To setki godzin spędzone na bloku operacyjnym, izbie przyjęć czy konsultacjach pacjentów. Bez tego nie można wykształcić dobrego chirurga".
"Pewnych rzeczy można nauczyć się podczas drogich zagranicznych szkoleń" - dodaje Paweł. "Naturalnie trzeba za nie płacić z własnej kieszeni. Kolega pojechał ostatnio na miesięczne szkolenie laparoskopowe do Indii. Długo na nie odkładał, wydał 40 tys. zł. Nie wiadomo, czy powrocie będzie się chciał dzielić wiedzą, w końcu to jego pieniądze. Jedni koledzy się dzielą, inni nie".
Czujecie się jako chirurdzy elitą tego zawodu? - pytam młodych lekarzy.
"Chyba raczej kiepsko opłacanymi wyrobnikami" - mruczy pod nosem Paweł.
"System ochrony zdrowia opiera się na pediatrach, internistach, lekarzach rodzinnych i chirurgach" - tłumaczy Paweł. "Nie może bez nich funkcjonować. Jesteśmy więc niezbędni. To od naszych decyzji podejmowanych często w środku nocy zależy zdrowie i życie pacjenta".
"Procedury są słabo wyceniane i młodzi lekarze nie chcą zostawać chirurgami - dodaje Paweł. "Jest nas dziś w Polsce ok. 9 tysięcy. Blisko jedna czwarta w wieku emerytalnym. Wciąż pracują, ale kiedyś muszą odejść. Średnia wieku chirurga rośnie, ostatnio osiągnęła 58,5 roku".
"Na jesieni 2019 ogłoszono, że na Dolnym Śląsku jest 19 miejsc rezydenckich na chirurgię ogólną. Niech pan zgadnie, ile ludzi się zgłosiło. 2 osoby!" - mówi Paweł.
"W trakcie zajęć ze studentami [Paweł był doktorantem] czasem w przerwie podczas luźnej rozmowy pytałem studentów kim chcą zostać. Padały głównie nazwy dyscyplin zachowawczych. Jeżeli ktoś już był zainteresowany zabiegówką, to raczej specjalizacją szczegółową jak urologia czy chirurgia onkologiczna. Nie twierdzę, że te kierunki są gorsze czy niepotrzebne. Pokazuje to tylko jaki upadek w postrzeganiu tej pożądanej niegdyś dyscypliny nastąpił".
"Chirurgia to nie tylko słabo płatna, ale też ciężka fizyczna praca" - ciągnie Paweł. "I do tego trudno sobie życie zaplanować. Jak zaczynam zabieg nigdy nie wiem, kiedy skończę. Laparoskopowe usunięcie pęcherzyka żółciowego może trwać zaledwie 20 minut, ale jak coś idzie nie tak, nawet i 5 godzin. Zaczynam operować o 13., miałem wyjść o 15., a siedzę do wieczora.
"Kiedyś to była królowa specjalizacji" - mówi Bogna. "Ludzie się bili o te miejsca. A dziś? Jest zdecydowanie więcej miejsc niż zainteresowanych".
"Podobnie jest na kardiochirurgii. Znajomy profesor opowiada jak to dawniej ustawiały się do niego kolejki chętnych. Ostatni chłopak zgłosił się 7 lat temu. Nie ma zainteresowania".
"Pracowałam w dużym ośrodku uniwersyteckim ze studentami, opowiadałam z zaangażowaniem o swojej pracy i zauważyłam, że oni patrzą na mnie jak na kosmitkę" - ciągnie Bogna. "Zaczęłam ich ciągnąć za język. Oni w najlepszym razie mieli nas za Don Kichotów, a w większości za naiwniaków. Ich zdaniem jesteśmy durni siedząc godzinami na chirurgii, skoro jest tyle lżejszych i sympatyczniejszych rzeczy na świecie. Ja im wcale nie imponuję, że przez pół nocy wycinałam jelita, bo jest milion sposobów na zarabianie pieniędzy. A dla młodych najbardziej liczy się zarabianie pieniędzy".
Czy w naszej ochronie zdrowia kiedyś zapanuje normalność i co trzeba zrobić, żeby do niej doszło?
Paweł Zarębski: "Problemem jest to, że ludzie nie są nie są świadomi w jak opłakanym stanie ta ochrona zdrowia się znajduje. Wprawdzie co chwila pojawia się wiadomość, że ktoś zmarł na SOR-ze albo czekał 5 dni na pomoc. To są wyraźne objawy, system jest chory, ale ludność tego nie rozumie. Rząd obraca to w komunikat, że lekarze chcą więcej zarabiać. Nie twierdzę, że nie, każdy by chciał. Tylko że nasze zarobki są pochodną pieniędzy w ochronie zdrowia".
"Nikt nie tłumaczy skąd się biorą kolejki" - ciągnie Paweł. "Ludziom wydaje się, że my je tworzymy sztucznie, po to, by przychodzili do nas, do prywatnego gabinetu i dopiero jak zapłacą za 2-3 prywatne wizyty, skierujemy ich na oddział i zoperujemy".
"Nikt nie rozumie, że jeśli w skali kraju jest 3000 chorych, a NFZ płaci za leczenie tylko tysiąca, to pozostali czekają w kolejce. Który szpital zgodzi się ich na przyjęcie, skoro nie dostanie za to pieniędzy?".
"Wiele procedur jest niedoszacowanych, więc już na wstępie szpital traci na leczeniu niektórych chorych. Korzystamy z tego samego sprzętu co koledzy z krajów zachodnich, a za wykonaną usługę płatnik płaci kilkukrotnie mniej. To jak ochrona zdrowia ma funkcjonować?
Próbuje się ratować sytuację wykonując bardziej dochodowe operacje i dzięki temu mimo nierentowności określonych zabiegów są one przeprowadzane. Ale efekt tego jest taki, że część szpitali nie zezwala swojemu personelowi na wykonywanie niektórych zabiegów i nakazuje kierować pacjentów do innych ośrodków. I tak chorzy błąkają się między szpitalami szukając pomocy".
"Kiedy to wszystko generalnie padnie? Za pół roku, rok, kilka lat? Nie wiem, ale bez gruntownych zmian to nieuniknione".
Bogna Prusowska brała udział w protestach rezydentów ponad 2 lata temu. "Nie odczuwałam potrzeby walki o pieniądze dla siebie, ale dla systemu.
Mogę mieć rozwaloną kanapę w gabinecie, mogę mieć lamperie na ścianach, nawet na salach, gdzie leżą chorzy, może nie być super. Ale muszę mieć dobry sprzęt, któremu mogę zaufać.
Tymczasem zdarzyły mi się już powikłania, które były wynikiem źle działającego, spracowanego sprzętu".
"System ledwo zipie" - dodaje. "Boli mnie, że nie robimy tego, co oczywiste. Zamiast leczyć w porę, leczymy powikłania - drożej, ze szkodą dla pacjenta".
Maria Mazur: "Jestem kobietą czynu i uważam, że póki nie odejdziemy od łóżek, niczego nie uzyskamy".
Wystarczy zrezygnować z planowych operacji i pracować tylko w systemie dyżurowym. I to by bardzo szybko zmotywowało społeczeństwo do wymuszenia koniecznych zmian. Póki pacjenci nie będą chcieli, żeby się coś zmieniło, nic się nie zmieni.
Polscy chirurdzy zaczynają się organizować, żeby walczyć o swoją specjalizację i godne uprawianie tego zawodu. 8 grudnia 2019 w Warszawie odbyło się wstępne spotkanie organizacyjne Porozumienia Chirurgów. Jego uczestnicy przyjęli kilkupunktowy Manifest, w którym postulują m.in. podwyżkę wynagrodzeń i weryfikację warunków kształcenia podyplomowego.
Pełny tekst Manifestu tutaj.
11 stycznia 2020 w Warszawie odbędzie się oficjalne spotkanie założycielskie Porozumienia Chirurgów „Skalpel” z wyborami zarządu.
"Wtedy zdecydujemy czy będziemy organizacją całkowicie niezależną, czy powiązaną z Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy" - mówi OKO.press dr Krzysztof Hałabuz, jeden z twórców Porozumienia.
"Naszym głównym celem jest integracja środowiska zabiegowców, nie tylko chirurgów ogólnych, tworzenie zespołów i grup zadaniowych, a także zachęcanie lekarzy do wstępowania do OZZL".
"Poprawa komunikacji w naszym środowisku, prowadzenie szerokiej dyskusji może zaowocować działaniami, które zmienią obecny, niezwykle słaby obraz polskiej chirurgii. W naszym kraju niewielu lekarzy należy do związku, dlatego m.in. trudno podejmować skuteczne akcje protestacyjne" - mówi Hałabuz.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze