0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marek KowalczykMarek Kowalczyk

Na zdjęciu: Ali z ojcem na balkonie mieszkania w dzielnicy Jabal Mohsen w Trypolisie.

Ali robił kawę, biegał na posyłki, ładował innym broń. Zafir strzelał i handlował granatami. A Miriam nie wychodziła z domu, za bardzo się bała. I tak z przerwami przez sześć lat, między 2008 a 2014 rokiem. To wtedy alawici z Jabal i sunnici z Bab – dwóch zubożałych dzielnic Trypolisu, drugiego co do wielkości miasta Libanu – strzelali do siebie.

Wtedy Zafir i Ali byli wrogami. Dziś są przyjaciółmi. Poznali się w trakcie programu resocjalizującego, organizowanego przez NGO March Lebanon. Nauczyli się przekuwać gniew i frustracje w chęć odbudowy okolicy. Odgruzowywali obydwie dzielnice. Wciąż pracują razem. Stali się „ambasadorami pokoju”, żywym przykładem, że dialog i współpraca z drugą stroną jest możliwa. To trudne, niektórzy wciąż upatrują w sąsiadach wroga, a napięcie stale rośnie z powodu pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego i braku perspektyw.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

przez dziurę po pocisku widać fragment kamienicy
Jeden z otworów strzelniczych, przez który bojownicy z Jabal Mohsen ostrzeliwali Bab al-Tabbaneh. Fot. Marek Kowalczyk

Wrogowie z dwóch dzielnic

Gdy pod koniec września wjeżdżamy do Bab al-Tabbaneh, wozy pancerne stoją w pełnej gotowości. Pracownicy licznych warsztatów samochodowych przypatrują się nam podejrzliwie albo z zaciekawieniem, gdy manewrujemy w wąskich uliczkach. Przy punktach kontrolnych żołnierze obserwują okolicę z bronią na kolanach, niektórzy z ręką na spuście. Powietrze ciężkie, wypełnione smrodem spalin, wyjątkowo nie otępia. To odczuwalny w tej części miasta niepokój wyostrza naszą czujność.

W nocy słyszeliśmy strzały – możliwe, że padły tutaj. Jeszcze 12 września, kilka dni przed naszym przyjazdem do Libanu, czytałam w dzienniku L’Orient Today o „gwałtownych starciach” w Trypolisie. Zaczęło się od strzelaniny przed sklepem z telefonami komórkowymi, którego właścicielem był mieszkaniec Jabal Mohsen. Incydent wywołał zamieszki w różnych częściach miasta. I wzbudził obawy przed nowymi starciami w Jabal Mohsen i Bab al-Tabbaneh.

Oficjalnie konflikt między dzielnicami trwa od wojny domowej w Libanie. To wtedy sunnici z Bab al-Tabbaneh i alawici z Jabal Mohsen z dnia na dzień stali się najzacieklejszymi wrogami. Ale korzenie wrogości sięgają głębiej, jak wszystkie podziały w Libanie.

Alawicka mniejszość Lewantu była uciskana przez sunnickie Imperium Osmańskie. Gdy po I wojnie światowej Syria i Liban stały się terytoriami mandatowymi pod francuską kontrolą, dyskryminowani alawici zdobyli wpływy. Francuzi werbowali ich jako żołnierzy. W latach 60., już w niepodległej Syrii, doszli do władzy. To spotkało się z protestami sunnickiej większości, które zostały krwawo stłumione przez alawicką elitę rządzącą, od 1970 roku rodzinę Assadów. Alawici mieszkający w Libanie - około 120 tys. osób - utrzymują silne więzi ze współwyznawcami w Syrii, w tym z rządzącą rodziną Assadów.

Nie martwcie się, zabiję go

Również w skromnym mieszkaniu rodziny Alego wisi portret Hafeza al-Assada. To jedyny obraz na ścianie. Ojciec Alego, Taleb Abboud, jest Syryjczykiem, ale urodził się i wychował w Bab-al-Tabbaneh. Spędził tam prawie całe życie. Wyprowadził się dopiero w maju 2008 roku – tylko dlatego, że musiał.

– Dobrze, że nie było nas wtedy w domu. Wolę nie myśleć, jakby się to skończyło – tak Ali zaczyna opowieść o ucieczce ojca do Jabal Mohsen. – Gdy zaczęły się zamieszki, mój tata oglądał telewizję. Nagle usłyszał łomot. To sunnici z okolicy uderzali w wejście do mieszkania kijami i karabinami. Na nic zdały się protesty ojca, że są przecież sąsiadami. W akcie desperacji zadzwonił do przyjaciela – sunnity. Wszyscy w okolicy go znają. I trochę się go boją, bo jest pokaźnej postury.

Ten wymyślił plan: wyprowadzi ojca z mieszkania jako jeńca. Trzymał nawet pistolet przy jego skroni. Nie martwcie się, zabiję go, zapewniał wszystkich dookoła. Tłum gapiów śledził każdy ich ruch.

Taleb potrzebował zaledwie pięciu minut, by przedostać się do Jabal Mohsen. Dołączył do reszty rodziny.

– Byliśmy u dziadków. Ojciec wysłał nas tam zaraz po przemówieniu przywódcy Hezbollahu, Hassana Nasrallaha 7 maja wieczorem. Nie mieliśmy nawet czasu, żeby się spakować. Sam został w Bab-al-Tabbaneh, żeby pilnować mieszkania. No, ale widzicie, jak to się skończyło. Do tej pory tam nie wróciliśmy.

Przemówienie, o którym wspomina Ali, było reakcją na delegalizację prywatnej sieci telefonicznej Hezbollahu przez prozachodniego premiera Fouada Siniorę. Nasrallah uznał ten ruch za wypowiedzenie wojny. Kryzys w kraju trwał już 18 miesięcy. Sojusz 8 Marca, w którego skład wchodzą partie wspierane przez Iran i Syrię, m.in. Hezbollah, rywalizował o wpływy z Sojuszem 14 Marca – antysyryjskim ugrupowaniem, wspieranym przez Stany Zjednoczone i Arabię Saudyjską.

Już 8 maja rano w Bejrucie wybuchły zamieszki. Po dwóch dniach przeniosły się na północ kraju. Najcięższe starcia pomiędzy prorządowymi sunnitami i popierającymi Hezbollah alawitami toczyły się w Trypolisie i dystrykcie Aley na wschód od Bejrutu.

Zafir, Ali i Miriam pozują do zdjęcia w ruinach kina. Przed zamieszkami w Jabal Mohsen kin było pełno.
Zafir, Ali i Miriam "ambasadorowie pokoju" pozują do zdjęcia w ruinach kina. Przed zamieszkami w Jabal Mohsen kin było pełno. Fot. Marek Kowalczyk.

Przeczytaj także:

Jesteś terrorystą, sprowadzisz na nas kłopoty

Zafir, podobnie jak wielu młodych mężczyzn, brał udział w zamieszkach.

– Nie było żadnej pracy. Pojechałem nawet do Bejrutu, żeby szukać czegoś tam. Ale nikt nie chciał mnie zatrudnić. Jesteś terrorystą, mówili, sprowadzisz na nas kłopoty. Widzisz, nawet jeżeli próbujesz się stąd wydostać, to nie możesz. Łatka chłopaka z Tabbaneh ciągnie się za tobą. Wróciłem do Trypolisu. Tam nie było nic do roboty, więc walczyłem, jak cała reszta. Dawali nam naboje i granaty. Trochę wykorzystywaliśmy, większość sprzedawaliśmy. Trzeba sobie jakoś radzić, potrzebowaliśmy kasy na jedzenie – opowiada Zafir, gdy spotykamy się w kawiarni Marchu Lebanon.

Sięga po telefon, przez chwilę skroluje, potem odwraca ekran w moją stronę. Widzę 19-letniego Zafira-bojownika z zawadiackim uśmiechem – od stóp do głów na czarno, w czapce z daszkiem i z pistoletem zatkniętym za pasek spodni. Nie zgadza się na sfotografowanie tego zdjęcia – należy do przeszłości. 33-letni Zafir, ambasador pokoju, ojciec trójki dzieci to teraz zupełnie inna osoba.

Młodszy o 12 lat Ali stwierdza, że za nic nie chciałby mieć teraz dzieci. – Jak mógłbym im zapewnić utrzymanie i godną przyszłość?

Próbuje studiować, wybrał psychologię. Teoretycznie jest na drugim roku, ale trudno mówić o studiowaniu. – Ciągle odwołują zajęcia, bo nie ma prądu. Teraz też zamknęli uczelnię. Wykładowcy co chwilę strajkują.

Dlatego Ali myśli o wyjeździe, chciałby kontynuować naukę w Europie – w jakimkolwiek kraju, w którym sytuacja jest stabilna. Ale nie stać go na czesne. Już sama opłata za paszport – 300 dolarów (ważność dwa lata), to spory wydatek. Pytam z niepokojem, czy rozważa przeprawę łodzią. – Nie ma mowy! Cenię swoje życie. Na łódź na pewno nie wsiądę - zarzeka się.

Śmierć na morzu

Pogłębiający się kryzys ekonomiczny sprawia, że coraz więcej Libańczyków oraz Syryjczyków i Palestyńczyków mieszkających w Libanie decyduje się na podróż do Europy niebezpiecznym szlakiem morskim. Tylko w pierwszych dziewięciu miesiącach 2022 roku próbę podjęło 2 670 osób, ponad dwa razy więcej niż w 2021 roku.

Pod koniec września, kilka dni przed naszym spotkaniem z Alim, doszło do jednej z najtragiczniejszych katastrof we wschodniej części Morza Śródziemnego. W okolicach syryjskiego miasta Tartus utonęło ponad 100 ze 140 pasażerów. 24 września ciała ofiar wróciły do Libanu.

Pogrzeb wielu zmarłych osób odbył się w obozie dla palestyńskich uchodźców Nahr el-Bared, 16 km na północ od Trypolisu. Zastanawiam się nad odwiedzeniem tego miejsca, ale znajoma dziennikarka, która uruchomiła swoje kontakty, by wybadać nastroje, informuje mnie, że nikt nie ma siły na rozmowę. Miejscowi odradzają kręcenie się po Nahr el-Bared na własną rękę, bez znajomości arabskiego – „ze względu na rosnące napięcie”. Rezygnujemy więc z pomysłu.

To z resztą niejedyne miejsce, w którym lepiej mieć przewodnika. Nawet po Bab al-Tabbaneh i Jabal Mohsen oprowadzają nas Ali, Zafir i Miriam.

ekran telefonu ze zdjeciem uśmiechniętego chłopca z karabinem
Ali pokazuje zdjęcie z dzieciństwa. Posiadanie broni wciąż jest powszechne. Fot. Marek Kowalczyk.
młody mężczyzna z brodą w kawiarni
Zafir opowiada o makiecie, którą stworzył, by pokazać rzeczywistość przed i po zamieszkach. Fot. Marek Kowalczyk.

Podzieleni wojną

Jest dopiero 10:30, a żar leje się z nieba. Ruszamy z kawiarni Marchu Lebanon, przy ruchliwej ulicy Syryjskiej – to ona stanowiła linię demarkacyjną oddzielającą zwalczające się społeczności. Wcześniej była nazywana złotą ulicą z powodu wielu sklepów, które teraz stoją opustoszałe. Idziemy pod górę ulicą, prowadzącą do Jabal Mohsen.

– Mój ojciec był zaniepokojony, kiedy przyznałem, że chcę wziąć udział w programie razem z sunnitami – opowiada Ali, gdy mijamy kolejne budynki podziurawione od kul. – Uważaj. Oni są niebezpieczni! Nienawidzą nas, nie można im ufać – tak mnie przestrzegał, ze względu na własne negatywne doświadczenie. Przez ten konflikt stracił wielu przyjaciół.

Wiesz, przed 2008 rokiem sunnici i alawici mieszkali w jednym budynku. Wojna nas podzieliła. Politycy i przywódcy duchowni dolewali oliwy do ognia, powtarzając, że jesteśmy wrogami. To przecież bzdury!

Teraz Ali to wie, ale gdy trzy lata temu po raz pierwszy przyszedł do Marchu, bał się, że sunnici go zastrzelą. – Ojciec mnie tak nastraszył. Poza tym między 2008 a 2019 nie byłem w Tabbaneh ani razu. Ubzdurałem sobie, że wszyscy od razu odkryją, że jestem alawitą i zrobią mi krzywdę. Teraz wiem, że to niemożliwe, w końcu wszyscy wyglądamy tutaj podobnie. Ale wtedy myślałem, że mam to wypisane na twarzy. Wiesz, lekka paranoja. I strach. Bo wyobraź sobie, że zamiast spędzać czas z przyjaciółmi z tej samej sekty, ze swojego sąsiedztwa, decydujesz się na przebywanie w jednym pomieszczeniu ze swoim wrogiem. W dodatku masz jeszcze paradować z nim po okolicy i angażować się w różne prace!

Jednak lęk szybko minął. Okazało się, że Ali ma więcej wspólnego z Zafirem, sunnitą z Tabbaneh, niż z szyitą z Bejrutu czy południa Libanu.

– W końcu obaj jesteśmy z Trypolisu – lubimy to samo jedzenie, borykamy się z tymi samymi problemami, mamy ten sam akcent. Szyitów z południa nie byłbym w stanie zrozumieć.

Zapomniana północ

Kręcimy się po uliczkach pełnych odrapanych, zaniedbanych budynków. Monotonię szarości i złamanego beżu przełamują kolorowe szyldy sklepów i warsztatów, zaprojektowane i wykonane przez uczestników i uczestniczki programu resocjalizacyjnego. Miriam, jedna z „ambasadorek pokoju", zaprojektowała część z nich w czasie kursu designu, organizowanego przez March Lebanon.

To zaledwie namiastka tego, jak dzielnica wyglądała w przeszłości. Jeszcze do wybuchu wojny domowej w 1975 roku, mieszkańcom Jabal Mohsen – alawickim migrantom ze wsi pod Trypolisem, którzy osiedlili się w tej części miasta na początku XX wieku – bardzo dobrze się powodziło. Położenie w pobliżu tras kolejowych i dróg prowadzących do Bejrutu i syryjskiego miasta Homs sprzyjało rozwojowi handlu.

Teraz zardzewiały tabor kolejowy zalega przy wybrzeżu, tworząc upiorne cmentarzysko. Ten widok odzwierciedla stosunek libańskiego rządu do północy kraju. Po zakończeniu wojny domowej w 1990 roku politycy skupili się na odbudowie Bejrutu, Trypolis został pominięty. Zaniedbanie ze strony rządu doprowadziło do wzrostu ekstremizmu i gniewu wśród mieszkańców „zapomnianej północy”. Negatywny obraz miasta jako niebezpiecznego bastionu grup ekstremistycznych, powielany przez media, spowodował dalszą marginalizacją i izolacją Trypolisu.

Po zakończeniu wojny domowej w 1990 roku politycy skupili się na odbudowie Bejrutu,  Trypolis został pominięty. Fot. Marek Kowalczyk
schody miedzy zniszczonymi budynkami
Budynki w Jabal Mohsen noszą ślady kul. Artyści i młodzież próbują rewitalizować dzielnicę. Fot. Marek Kowalczyk

Obcy w swoim kraju

Obecnie w Trypolisie zawaleniem grozi ponad 300 budynków. Drugiego listopada w szkole w Jabal Mohsen zginęła 16-letnia Maggie Mahmoud, kawałek sufit spadł na jej ławkę. Gdyby tylko znalazły się środki na remonty, to miasto można by zrewitalizować. Fachowców nie brakuje.

W budownictwie pracował również ojciec Alego. Teraz ledwo wiąże koniec z końcem, od czasu do czasu dostaje zlecenia z NGO’sów, m.in. z March Lebanon. Ale o stałym zatrudnieniu nie ma mowy. Syryjczycy tak czy inaczej napotykają więcej trudności w znalezieniu posady niż Libańczycy, dostają też niższe płace.

– Dlatego mój ojciec chciałby, żebym wyjechał. Ze względu na dyskryminację. Jak mamy tu żyć, skoro startujemy z przegranej pozycji? I nie wygląda na to, żeby sytuacja się poprawiła. Niechęć wobec Syryjczyków jest tu głęboko zakorzeniona. Przecież syryjska armia okupowała Liban przez prawie 30 lat! Wtedy to Libańczycy spotykali się z zastraszaniem. Trzepali ich na punktach kontrolnych, podczas gdy my machaliśmy tylko syryjskim paszportem. Kiedy syryjskie wojska się wycofały, role się odwróciły – teraz to nam uprzykrzają życie podczas rutynowych kontroli.

Mimo, że Ali urodził się w Libanie, nie może starać się o libańskie obywatelstwo.

– Zapomnij. To zaburzyłoby rozkład sił w kraju. Maronici mogliby utracić wpływy, nigdy na to nie pozwolą. Przegapiliśmy swoją szansę. W 1994 roku dziadek mógł przyjąć libańskie obywatelstwo, ale nie skorzystał. Bo stwierdził, że przecież lepiej wiedzie im się jako Syryjczykom, ze względu na obecność syryjskiego wojska.

Niechciani uchodźcy z Syrii

Antysyryjskie nastroje w Libanie pogłębiły się po 2011 roku, kiedy ponad 4 milionowy Liban przyjął 1,5 miliona syryjskich uchodźców, najwięcej na świecie w przeliczeniu na mieszkańca. W ostatniej dekadzie Syryjczycy stali się kozłem ofiarnym – są obwiniani o wszelkie problemy kraju. Libańscy politycy twierdzą, że przyjęcie uchodźców kosztowało kraj miliardy dolarów, nadwyrężyło infrastrukturę i pogłębiło kryzys ekonomiczny, z którym Liban boryka się od 2019 roku.

W lipcu tego roku minister spraw zagranicznych i emigracji ogłosił masową repatriację syryjskich uchodźców, mimo że Syria wciąż nie jest bezpiecznym miejscem. Planuje wysiedlać 15 000 Syryjczyków miesięcznie. Decyzja ta spotkała się z krytyką między innymi Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców.

Ministerstwo uzasadnia kontrowersyjną decyzję obawami o wzrost napięcia w kraju:

„wielokrotnie ostrzegaliśmy, że pogłębiający się kryzys doprowadzi do rywalizacji między Libańczykami, palestyńskimi uchodźcami i przesiedlonymi Syryjczykami o ograniczone zasoby żywnościowe; zwłaszcza że przesiedleńcy i uchodźcy stanowią jedną trzecią populacji Libanu, a 80 proc. Libańczyków żyje poniżej granicy ubóstwa”.

Miniaturowy snajper z papierowym karabinem

Zafir wierzy, że Trypolis podźwignie się z upadku. Zrobił nawet makietę przedstawiającą, co już udało się osiągnąć, pracując razem. Pokazuje ją z dumą. Po jednej stronie widać szare budynki, podziurawione przez kule. Miniaturowi snajperzy mierzą do sąsiadów z papierowych karabinów. Rzeczywistość po drugiej stronie jest zupełnie inna– kolorowa, uporządkowana.

- To nasza historia: opowiada o wyjściu z chaosu i życiu w szacunku do siebie i innych. Chcę ją opowiadać swoim dzieciom i wnukom. Muszą pamiętać, żeby nie dać się wciągnąć w wir nienawiści.

Kiedy Zafir pracował nad makietą, wróciła do niego trauma. Słyszał strzały, wybuchy, znowu czuł strach. W programie bierze udział od pięciu lat, ale wciąż trawi go niepokój. Ma rozbiegany wzrok i tiki, trudno mu usiedzieć na miejscu. Nawet kiedy przysiądzie gdzieś na chwilę, bezustannie porusza nogą, jakby chciał czymś zająć niespokojny umysł.

– Wiesz, byłem analfabetą. A teraz mówię po angielsku. Odzyskałem wiarę w siebie. Nie jestem jakimś leserem. Nie muszę biegać z bronią, nie pozwolę się już wykorzystywać przez watażków. Żeby tylko był prąd, woda i dostęp do opieki zdrowotnej! Teraz nawet jak umierasz na ulicy, to nie wezmą cię do szpitala. Najpierw musisz zapłacić. A skąd mamy wziąć pieniądze? Leki też kosztują fortunę. Albo ich po prostu nie ma, trudno nawet o leki przeciwbólowe. Jak boli cię głowa, to możesz się najwyżej pomodlić, żeby ci przeszło.

– Tak, tutaj nie ma co liczyć na rząd. Tylko Bóg nas ochroni – wtrąca Ali. – To państwo nie działa. Więc codziennie błagamy Allaha, żebyśmy tylko nie zachorowali, żeby nic nie spadło nam na głowę.

miasto w ciemności
Po zmroku panuje tu niemal całkowita ciemność. Niewielu mieszkańców Trypolisu może sobie pozwolić na stały dostęp do elektryczności. Fot. Marek Kowalczyk.

Lampka

Mieszkańcy Jabal Mohsen i Tabbaneh wiedzą, że mogą liczyć tylko na siebie nawzajem. To zbliża dawnych wrogów. Kiedy kilka miesięcy temu rząd odciął wodę i prąd, mieszkańcy zwalczających się do niedawna dzielnic wyszli razem na ulicę. To napawa ojca Alego nadzieją.

– Powtarza, że to dobry znak. Że ludzie się znowu jednoczą, tak jak w 2019 roku. Sam widzę poprawę. Teraz mój ojciec pyta, czy mój przyjaciel z Tabbaneh mógłby coś załatwić. Podśmiewuję się z niego: więc teraz potrzebujesz jego pomocy? Nie boisz się, że cię zabije? Odpowiada z politowaniem, że to stereotypy.

Za oknem zapada zmierzch, muezin wzywa do wieczornej modlitwy. W salonie u Abboudów zaświeciła się lampka, wrócił prąd. Wszyscy wiedzą, co to znaczy. Bez słowa szykujemy się do wyjścia.

– Szkoda, że musicie już jechać. Ale wiadomo, po zmroku robi się tu niebezpiecznie. To się akurat nie zmienia.

Reportaż powstał dzięki wsparciu Fonds Pascal Decroos voor Bijzondere Journalistiek.

logo
;

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze