0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Marek KowalczykMarek Kowalczyk

Pół godziny, tyle zajmuje podróż samochodem z libańskiego miasta Baalbek do wsi Bodai u podnóża gór Liban. I tyle czasu potrzebuje Hamza Chamas, by opowiedzieć o ostatnich siedemnastu latach swojego życia. Co chwilę odwraca się z przedniego siedzenia, wymachując nieodpalonym papierosem. Arabskie yani („wiesz?”) – przerywa potok angielskich słów.

– W 2003 roku ojciec stwierdził: yalla, idź służyć w armii. Wiedział kogo przekonać i przekupić: był sierżantem. No to poszedłem. Miałem być od razu oficerem. Ale się nie udało. Oblałem testy psychologiczne. No i dobrze, nienawidzę armii.

– Dlaczego w ogóle rozważałeś służbę? – dopytuję.

– Myślałem, że ojciec ma rację, we wszystkim, bez wyjątku. Więc go słuchałem.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Paliliśmy fajki, rzucaliśmy kamieniami w policję

Ale do czasu. A konkretnie - do śmieciowej rewolucji w 2015 roku. Libańczycy wyszli wtedy na ulice Bejrutu, by zaprotestować przeciwko zaniedbaniom rządu, który zignorował zamknięcie jedynego wysypiska dla stolicy i okolic. Demonstracje organizowane przez grupę You Stink! Ty Śmierdzisz! i inne oddolne inicjatywy przemieniły się w masowe powstanie. Rozgoryczeni Libańczycy wypominali politykom korupcję i brak długoterminowej wizji ochrony środowiska.

Hamza też szedł ulicami Bejrutu uzbrojony w kamerę – studiował między innymi reżyserię i reklamę. Rejestrował energię wielotysięcznego tłumu, taniec, obnażone torsy demonstrantów na tle libańskiej flagi, krew na rękach, zasieki na ulicach, wodę z armatek wodnych.

Ujęcia te trafiły do teledysku rapera Mazena El Sayeda, znanego jako El Rass.

– Poznałem wtedy wielu ludzi, zwłaszcza ze środowiska hiphopowego. Paliliśmy fajki, rozmawialiśmy, rzucaliśmy kamieniami w policję. Przeżywaliśmy to wszystko razem. Czułem, że coś we mnie kiełkowało. Osłuchałem się różnych haseł. Jak przyjeżdżałem do domu, to mówiłem: baba, patriarchat zabija, pierdol system, chociaż nic z tego nie rozumiałem. Ale święcie w to wszystko wierzyłem.

Baba – ojciec Hamzy – puszczał powtarzane przez syna hasła mimo uszu. Nie zajmował sobie głowy „bzdurami”.

– Mówił tylko: yalla, idź sobie lepiej zajarać. To mnie wkurzało. Ciągle się kłóciliśmy.

Hamza był zdezorientowany, utknął między Bejrutem a rodzinną wsią: nie wiedział, co jest prawdą, kto ma rację, co jest słuszne.

– Bejrut i Bodai to dwa odmienne światy: w mieście zadawałem się z progresywnymi, młodymi ludźmi, którzy chcieli wziąć sprawy w swoje ręce i obalić ten przegniły sektariański system. A w domu było tak, jakby czas się zatrzymał: wciąż obowiązywały plemienne zasady, oparte na honorze i wstydzie; nikt nie interesował się polityką. Zapętliłem się.

Hamza cierpiał na zaburzenia urojeniowe i miewał epizody psychotyczne już wcześniej, od czasu przeprowadzki do Bejrutu. W wyniku protestów i konfliktu z ojcem objawy nasiliły się. Zaczął się izolować i rozmyślać, kim naprawdę jest.

Przeczytaj także:

Dwaj młodzi ludzie na tle podwórka
Pomocnicy Hamzy. Razem zbierają konopie i marzą o „Instytucie”, jak oficjalnie nazywają swoje konopne centrum. Fot. Marek Kowalczyk.

Ojciec głosuje na Partię Boga

Jedziemy wyasfaltowaną, mało ruchliwą drogą między polami. W oddali góry ukryte jakby za mgłą, chociaż jest środek dnia. Zniknęły czarne flagi Hezbollahu z krwistoczerwonymi napisami, które wisiały na latarniach przy wjeździe do Baalbek – jako dobitne potwierdzenie, że dolina Bekaa to „koszary i twierdza” Partii Boga. To tutaj zbrojne skrzydło Hezbollahu rekrutuje bojowników od początku swego istnienia, czyli 1982 roku. I to z powodzeniem – perspektywa stałej pensji i dostępu do szkół, szpitali i klinik przekonuje wielu do wstąpienia w szeregi Hezbollahu.

Organizacja, uznawana za terrorystyczną przez m.in. Stany Zjednoczone, rozszerza swoje wpływy: nie tylko przez pomoc Libańczykom, którzy nie mogą liczyć na wsparcie państwa, ale też przemoc polityczną i terroryzm. Bojówki Hezbollahu, które działają jako irańskie proxy, są aktywne nie tylko w Libanie, ale też w Syrii, Palestynie, Iraku i Jemenie. Wszędzie tam, gdzie „potrzebują nas uciskane osoby”, jak to określił dowódca Hezbollahu w 2015 roku.

Ojciec Hamzy też wspiera Partię Boga – głosuje na nich przy każdych wyborach. Ale zarzeka się, że polityka go tak naprawdę nie interesuje. Ani sektariańskie podziały - nie należy do żadnej grupy wyznaniowej. Liczy się tylko plemię - tych więzi nie sposób zerwać.

Przodkowie Chamasów dotarli do żyznej Bekaa – spichlerza Imperium Rzymskiego i późniejszego Libanu – z różnych arabskich państw. Między V a XVIII wiekiem zamieszkiwali nadmorskie tereny między Trypolisem a Bejrutem, by w końcu osiąść w dolinie, 70 km na wschód od obecnej stolicy Libanu. „Synowie plemienia” wciąż pielęgnują tradycje – zachowali rozbudowany system sądownictwa z wiejskimi komitetami pojednania. Te obradują, dopóki nie osiągną konsensusu. – Ale i tak wszyscy kojarzą nas z haszyszem i przemocą – stwierdza Hamza poirytowanym głosem.

– Media bębnią głównie o tym, że wzajemnie się zabijamy. Nazywają region miejscem wyjętym spod prawa. Rozdmuchują każdy przypadek sprzeciwu wobec polityków. Tak, bronimy swojego terytorium. Tutaj każdy ma broń. No, ale co mamy zrobić? Jakby to zależało od polityków albo firm, to zostalibyśmy z niczym – zagarnęliby całą ziemię. Naszą ziemię.

Ziemię, na której w czasie wojny domowej rolnicy sadzili więcej konopi i maku lekarskiego, niż zboża. Po zakończeniu wojny w 1975 roku ONZ rozpoczęła wprawdzie program mający na celu wyeliminowanie tych upraw i wprowadzenie alternatywnego rolnictwa, ale część obiecanych funduszy nie trafiła do Bekki, a sam program zakończył się w 2002 roku. Liczne kryzysy polityczne i konflikty, które pogrążyły Liban w chaosie po 2005 roku, odwróciły uwagę polityków – rolnicy powrócili do upraw konopi.

– Potrzebujesz jednego ziarnka, żeby zbudować dom, wyprodukować papier, jedzenie, kosmetyki, ubrania i paliwo. Znasz książkę Jacka Herera „Cesarz nie nosi szat?”. Napisał ją już w 1985 roku. A my wciąż kryminalizujemy konopie. Chociaż mają tak szerokie zastosowanie – dziwi się Hamza, już w swoim pokoju, w przybudówce rodzinnego domu.

Wewnątrz panuje przyjemny chłód dzięki kamiennej konstrukcji. Przy każdej ścianie przestronnego pomieszczenia stoi sofa, na środku stolik z pustymi butelkami po wczorajszej imprezie. W powietrzu zapach araku, anyżowej nalewki. Hamza szybko sprząta. Znika, by za chwilę wrócić z talerzem owoców i karafkami wody. Odpala papierosa i sadowi się na sofie, naprzeciwko mnie.

– A wy? Kim jesteście? Opowiadajcie!

Tłumaczę w imieniu swoim i fotografa, jak pracujemy i dlaczego przyjechaliśmy do Libanu: chcemy opowiedzieć historie Libańczyków, którzy wciąż próbują zmienić kraj oddolnie. Hamza kiwa głową z aprobatą. Jakby chciał powiedzieć – w końcu ktoś, kto nie napisze tylko o broni i morderstwach.

Ale trudno o tym nie wspominać. Pogłębiający się kryzys wzmaga napięcie społeczne, wzrasta przemoc i przestępczość. Dochodzi coraz częściej do starć zbrojnych z udziałem plemiennych klanów i ich bojówek - w pierwszym półroczu 2022 roku było ich o prawie 20 proc. więcej w porównaniu z drugim półroczem 2021 roku. Najostrzejsze walki toczą się w regionie, z którego pochodzi Hamza - w guberni Baalbek-Hermel. Lokalne konflikty nasilają się, bo rozszerzająca się działalność przemytnicza ożywia stare spory, takie jak dostęp do ziemi.

Ale Hamza trzyma się od tego z daleka. Ma swoje sprawy i swoje plany.

Obecnie Hamza przechowuje książki dla dzieci w magazynie. Do czasu kiedy zbuduje bibliotekę - wykorzystując przy tym bloki z konopi.
Na razie Hamza przechowuje książki dla dzieci w magazynie. Do czasu kiedy zbuduje bibliotekę, wykorzystując przy tym bloki z konopi. Fot. Marek Kowalczyk.

Obleśne dranie, odpierdolcie się

W 2016 roku Hamza wrzucił na Facebooka post: „Jedynym źródłem wiedzy na wsi jest matka, ojciec i telewizja. Potrzebujemy książek, żeby zrobić bibliotekę dla dzieci”.

– Miałem wtedy 30 lat. Uświadomiłem sobie, że moje lęki i paranoja wzięły się między innymi z braku wiedzy. Doszedłem do tego wniosku tylko dlatego, że studiowałem w mieście, spotkałem różnych ludzi, zacząłem kwestionować autorytet ojca. A co z dzieciakami, które nigdy nie wyjadą z tej wsi? Będą kierować się tym, co usłyszeli od rodziców. Albo w popieprzonych arabskich piosenkach pełnych bzdur typu: ta kobieta należy do mnie i tylko do mnie. To pranie mózgu! Przecież rzeczywistość jest inna.

To hip-hop pokazał Hamzie, czym jest prawdziwe życie. – Ta muzyka ma moc. Daje poczucie przynależności, opowiada o zmaganiach z codziennością.

Raperzy i raperki krytykują też libańskich polityków. Przed wyborami parlamentarnymi w maju Ramy Essam z Egiptu nagrał razem z libańskimi artystami numer „Mafi Mafi Khod”, czyli „Nie ma, nie ma, wypierdalaj”. Essam rapuje o braku wody, lekarstw, internetu, prądu, jedzenia. W klipie przewijają się obrazy pustych butelek, śmieci, protestujących tłumów i sylwetek polityków z głowami dinozaurów i goryli.

Komiczka i aktywistka Shaden Fakih ma podobne przesłanie dla polityków. W klipie KHOD wytyka rządzącym ignorancję i przeciwstawia się patriarchatowi:

„Jedyne, na czym im zależy, to strzeżenie dziewictwa kobiet, a tym samym‚ trzymanie szatana z daleka. Obleśne dranie! Przestańcie nam grozić, przestańcie nas zamykać, odpierdolcie się!”.

- W hip-hopie nie obowiązuje żadna cenzura ani poprawność polityczna, za przesłaniami nie kryje się żadna ideologia. Tylko ból i złość ubrane w słowa. Artyści rapują o tym, co siedzi w każdym z nas. I doprowadza nas do szaleństwa. Wielu nie radzi sobie z tą popieprzoną rzeczywistością. Sam nie dawałem rady – przyznaje Hamza.

Kiedy jeszcze mieszkał w Bejrucie szukał pomocy. Trafił do kliniki. – Opowiedziałem o dzieciństwie, o tym, jak mnie poskładało po przeprowadzce do miasta. Psychiatra przypisał mi jakieś leki. Po tygodniu zacząłem sprawdzać w internecie, co właściwie biorę. Nie ma bata, stwierdziłem, nie będę tego dalej łykał. Wróciłem na wieś i wyleczyłem się haszem.

magazyn pełen słomy konopnej
Konopie zbiera się ręcznie. W magazynie leży słoma, którą Hamza zebrał w zeszłym roku z dwójką pomocników. Fot. Marek Kowalczyk.

Wozi w torbie blender i nasiona konopi

- Konopia to przyszłość, yani. Trzeba tylko zwalczyć propagandę wokół marihuany i haszyszu – przecież z konopi można wyprodukować znacznie więcej niż miękkie narkotyki. Poczekaj cztery, pięć lat. Rewolucja nastąpi.

Hamza już zaczął swoją własną rewolucję: od mleka z konopi. Eksperymentuje od czterech lat.

– Po powrocie na wieś w 2016 roku zajmowałem się głównie biblioteką. Organizowałem też warsztaty fotograficzne i hiphopowe dla dzieciaków. Ludzie ze wsi się ze mnie śmiali. Uważali, że marnuję czas. Mówili, że powinienem założyć rodzinę i zacząć zarabiać na życie. Nawet mój kuzyn powtarzał, że książek nie da się przecież jeść. To stwierdziłem, że będę żył z haszu.

Teraz zamiast kamery wozi w torbie blender i nasiona konopi. Degustacje urządza w bejruckich knajpach. Nie spotkał się jeszcze z negatywnym feedback'em. - Ludziom to smakuje. Na razie staram się przekonać zwykłych klientów. Na wsi zajęło mi to trzy lata. Najpierw mi nie wierzyli, że z konopi da się zrobić mleko. Zmienili zdanie, jak zobaczyli produkt. Ale bali się spróbować. Myśleli, że się naćpają. Żeby ich uspokoić, zaniosłem próbkę do laboratorium. Okazało się, że w mleku nie ma ani śladu THC. Teraz wszyscy mi kibicują. Nawet mój ojciec chciałby zainwestować w biznes, ale cóż, nie ma pieniędzy. Tak czy inaczej, na inwestorów i biznesmenów przyjdzie jeszcze czas.

Na razie Hamza planuje skonstruować drugą maszynę do łuskania ziaren konopi. Pierwszą sprowadził z zagranicy. – Ale to drogie cholerstwo, yani. Rozłożymy to na części i zbudujemy swoją własną.

Maszyna z lejem, do którego wrzuca się ziarna, stoi w sieni, niedaleko lodówki z rzucającą się w oczy czerwoną nalepką. Ta trafi niedługo na kartony z konopnym mlekiem, wyjaśnia Hamza. Czytam pochwały na cześć produktu: to organiczna superżywność, zawiera żelazo, magnez, omegę-3, potas, białko, aminokwasy, fosfor i witaminy, dzięki którym „utrzymasz energię przez całą noc”. Na końcu przesłanie: Fuck the system, you deserve it, pierdol system, zasługujesz na to.

– Kapitalizm musi upaść. Halas, yani! Jesteśmy niewolnikami tego systemu. Konsumpcjonizm nas ogłupia, rozleniwia. Byłem ostatnio w wiejskim sklepie, widziałem typa, który kupował puszkę ciecierzycy. I pomyślałem, hej, dlaczego nie posadzisz ciecierzycy zamiast ciągle kupować i być zależnym od producentów? Musimy zmienić nasze myślenie i nastawienie. Zacząć robić rzeczy, a nie tylko bezmyślnie kupować. I zastanowić się, co tak naprawdę jemy i pijemy. Wszędzie wpychają nam jakieś genetycznie zmodyfikowane gówno!

Do dziś nie wiem, jak smakuje mleko z konopi. Hamza nie zdążył przygotować nowej porcji. A długie przechowywanie napoju nie wchodzi w grę ze względu na ciągłe przerwy w dostawie prądu.

– Ale próbujemy przedłużyć trwałość. Wcześniej mleko psuło się po trzech dniach, teraz wytrzymuje ponad tydzień.

Hamza wierzy, że niedługo wejdzie z napojem na rynek, chociaż przepisów zezwalających na sprzedawanie produktów z konopi jeszcze nie ma. Można za to uprawiać, sprzedawać, badać i używać konopi indyjskich w celach medycznych i przemysłowych. Tak zadecydował libański parlament w 2020 roku, po latach dyskusji i kontrowersji.

- I znowu to samo – pozwalają zarobić koncernom farmaceutycznym, a zwykli rolnicy z Bekki zostają na lodzie. Albo są wykorzystywani przez międzynarodowe korporacje. To ta sama historia, co z producentami tytoniu. Płacili rolnikom po tysiąc dolców, a sami zarabiali miliony. Poza tym ta strategia polityków jest krótkowzroczna, konopie mają przecież znacznie szersze zastosowanie. Ale nie ma się czemu dziwić. Ten rząd śpi od 2019 roku, nie oferuje żadnych rozwiązań. To my działamy. Jak politycy się ockną, to może w końcu zrozumieją, że ich wcale nie potrzebujemy. To oni potrzebują nas! Tak to już jest – jak posiadasz wiedzę, to na co ci politycy. Fuck them.

Hamza zrywa się z miejsca – jakby sam przebudził się z głębokiego snu – i pędzi po wyłuskane ziarna konopi. Podajemy sobie talerzyk i chwalimy smak: ziemisty, pełny, orzechowy.

- Zobaczycie. Weganie już oszaleli na punkcie tego mleka. Trochę reklamy i biznes ruszy. Poradziłem się prawnika. Dopóki nie sadzimy i nie jesteśmy zaangażowani w uprawę, nie robimy nic nielegalnego.

Włókna konopne były wykorzystywane na całym świecie do produkcji papieru, tkanin, lin i leków już 50 000 lat temu. Ale używanie marihuany i haszyszu budziło znaczne kontrowersje. Pierwsze ograniczenia i zakazy miały na celu kontrolę marginalizowanych grup. Między innymi w XIII-wiecznym Egipcie, gdzie rząd zwalczał sufitów, wyznawców mistycznego nurtu w islamie. Sufici wierzyli, że duchowe oświecenie można osiągnąć poprzez odmienny stan świadomości, wywołany np. paleniem haszyszu. Ale przekonania te nie pasowały do głównego nurtu islamu. Władcy Egiptu niszczyli uprawy konopi, twierdząc, że walczą w ten sposób z sufizmem, który stanowi zagrożenie dla społeczeństwa.

W XIV wieku arabski emir Soudoun Sheikoun zakazał używania konopi indyjskich w swojej jurysdykcji. Ale światowy boom prohibicji przypadł na pierwszą połowę XX wieku: w 1913 biała klasa rządząca i Rada Kościołów Ewangelickich zakazała konopi na Jamajce. Zakazy wprowadziły też m.in. Sierra Leone, Sudan, Meksyk i Tajlandia. W Polsce marihuana została uznana za narkotyk w 1951, posiadanie marihuany jest kryminalizowane od 1997 roku.

Badacze z holenderskiego think tank Transnational Institute zaznaczają w raporcie „Początek i upadek zakazu marihuany”, że „międzynarodowy reżim kontroli substancji psychoaktywnych odzwierciedla geopolitykę stosunków Północ-Południe w XX wieku. Najsurowszą kontrolą poddano bowiem substancje organiczne – kokę, mak i konopie – które często są częścią tradycji rdzennej ludności, podczas gdy produkty kultury Północy, tytoń i alkohol nie były aż tak surowo zabraniane, a syntetyczne substancje produkowane przez przemysł farmaceutyczny Północy podlegały raczej regulacji niż zakazowi.”

Nastawienie do konopi zmienia się od XXI wieku. Kolejne państwa na świecie dekryminalizują marihuanę i legalizują marihuanę medyczną. W Polsce legalizacja marihuany medycznej nastąpiła w 2017 roku.

Okolice Bodai.
Okolice wsi Bodai, widok z magazynu Hamzy. Fot. Marek Kowalczyk

I cała dolina będzie pachnieć haszem

Hamza zarządza wymarsz. Na zewnątrz uderza nas fala gorąca. Wilgotne powietrze spowalnia ruchy i reakcje. Machamy ojcu Hamzy, który kręci się w ogródku przed domem i ruszamy w stronę kwatery głównej konopnej rewolucji.

- Za dwa tygodnie cała dolina będzie pachnieć haszem. Zaczniemy zbiory, rzuca Hamza.

W tamtym roku zebrał z kuzynem i przyjacielem wystarczająco, by wyprodukować 5 milionów ton papieru i sześć domów – tak zapewnia, gdy otwiera żelazną bramę magazynu. Sięga po źdźbło, do złudzenia przypominające siano, i fachowo wyjaśnia:

- Wszystko trzeba robić ręcznie, od zbiorów po zmiękczanie włókien, gdy mamy już takie wysuszone łodygi. Wtedy uderzasz o drewnianą deskę i rozbijasz włókna. Z zewnętrznej warstwy produkujesz papier i ubrania. Wewnętrzną używasz w budownictwie. Dobrze, że przy samej uprawie nie trzeba się narobić. Po prostu siejesz w kwietniu, później przychodzi deszcz i po pół roku możesz zbierać.

Dwójka pomocników Hamzy kręci się po „instytucie”, tak oficjalnie nazywa się to konopne centrum. Bo produkcja mleka to tylko część projektu. Hamza zamierza dzielić się wiedzą z innymi.

– Tutaj powstanie biblioteka studiów nad konopiami – mówi w ciemnym pomieszczeniu o glinianych ścianach. - Będziemy organizować konopne rezydencje. Ludzie z całego świata będą tu przyjeżdżać, żeby studiować konopie. Wstawimy play station, będzie można sobie zagrać, poczytać, poczilować. Ale, jak widzicie, musimy tutaj jeszcze trochę ogarnąć.

Na razie w przyszłym instytucie stoi tylko obracane krzesło biurowe. Czeka na poszukiwaczy konopnej wiedzy.

- Wiedza to podstawa, yani. Mówiłem ci. Z ekspertyzą, ziarnami konopi, wodą i ziemią możemy stworzyć produkty, rozwijać się, iść naprzód, zarabiać i inwestować w bibliotekę. To ucieleśnienie zrównoważonego rozwoju. Ten cykl: wiedza – produkcja – inwestycja w wiedzę daje nam siłę. Nikt nas nie powstrzyma, yani.

Reportaż powstał dzięki wsparciu Fonds Pascal Decroos voor Bijzondere Journalistiek.

logo

Udostępnij:

Ula Idzikowska

Dziennikarka, reporterka. Absolwentka filologii niderlandzkiej, literatury porównawczej i dziennikarstwa śledczego. Obecnie mieszka we Lwowie, czasami w Szczecinie. Poprzednie 11 lat spędziła w Belgii, Holandii i reszcie świata. Pisze o migracji i tematyce społecznej.

Komentarze