"Po 2000 roku politycy wszystkich partii kolektywnie zdemontowali ustawodawstwo zdrowia publicznego w Polsce" - mówi OKO.press prof. Witold Zatoński. Zalały nas reklamy alkoholu, zwiększyła się jego dostępność. W dwóch opublikowanych właśnie artykułach naukowcy pokazują zatrważające efekty tej polityki
Prof. Witold Zatoński, wielce zasłużony dla budowania zdrowia w Polsce lekarz, naukowiec, opublikował ostatnio wraz ze współpracownikami dwie prace na ten temat w świetnych zachodnich czasopismach naukowych.
Jedna z nich ukazała się 16 marca 2021 na łamach „JAMA” [„Journal of the American Medical Association”]. Druga pod koniec ubiegłego roku w brytyjskim “Lancecie”.
Naukowcy przeanalizowali zmiany w umieralności Polaków pod kątem konsumpcji alkoholu w latach 2002-2017. Oparli się na bazie danych Światowej Organizacji Zdrowia.
Ponieważ alkohol, podobnie jak papierosy, ma bardziej bądź mniej wyraźny związek z wieloma chorobami, badacze skupili się wyłącznie na tych, które są w całości, w 100 proc. bezpośrednim rezultatem picia.
Na liście tej znalazło się 25 schorzeń, w tym m.in. choroby wynikające z zatrucia alkoholowego, choroby wątroby czy układu pokarmowego. Ponieważ ilość spożywanego alkoholu zależy wyraźnie od płci, a także od wieku, osobno przeanalizowano dane dla mężczyzn i kobiet, w obu przypadkach w różnych grupach wiekowych.
Rezultaty przedstawione na łamach „JAMA” są zatrważające.
Liczba zgonów związanych bezpośrednio ze spożywaniem alkoholu wśród mężczyzn wzrosła w Polsce z 3 256 w roku 2002 do 7 604 w roku 2017.
Ten wzrost był jeszcze bardziej widoczny w przypadku kobiet, choć kobiety umierają relatywnie rzadziej niż mężczyźni. I tak w roku 2002 odnotowano w Polsce 429 zgonów kobiet wywołanych bezpośrednio przez alkohol, tymczasem w roku 2017 ich liczba sięgnęła już 1 879.
Innymi słowy niedawno umierało u nas z powodu picia 2,5 raza więcej mężczyzn i ponad 4 razy więcej kobiet niż 15 lat wcześniej!
Najwięcej zgonów notowano w przypadku obu płci w grupie wiekowej 45-64 lata, choć najszybsze roczne przyrosty zaobserwowano wśród mężczyzn i kobiet 65+.
Praca w „Lancecie” koncentruje się z kolei na jednej, niezwykle groźnej chorobie - alkoholowej marskości wątroby - wynikającej w 100 proc. z picia alkoholu. W 2017 roku była ona zdecydowanie najczęstszą przyczyną wszystkich zgonów wywołanych bezpośrednio spożywaniem alkoholem wśród kobiet.
„Marskość wątroby [zastąpienie jej prawidłowych struktur przez zwłókniałą tkankę], a zwłaszcza marskość alkoholowa, jest czymś nieodwracalnym” - tłumaczył mi przed laty dr med. Andrzej Gietka z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie.
„Nie wystarczy więc np. nie pić przez rok, by potem móc wrócić do alkoholu. Jeśli ktoś ma poważne objawy choroby alkoholowej, w zasadzie powinien być abstynentem do końca życia. A ponieważ to bardzo trudne, więc ci pacjenci do nas wracają. Rekordziści nawet po kilkanaście razy, aż wreszcie za którymś razem umierają. Większość chorych, niestety, umiera”.
Zatoński i współpracownicy stwierdzili, że pomiędzy 2002 a 2017 rokiem liczba zgonów na alkoholową marskość wątroby wzrosła w Polsce dramatycznie zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet. Zjawisko to dało się zaobserwować we wszystkich grupach wiekowych niezależnie od poziomu wykształcenia. Najbardziej widoczną zmianę zanotowano jednak w przypadku najsłabiej wykształconych kobiet w przedziale wieku 45-64 lata.
O ile w roku 2002 z powodu alkoholowej marskości wątroby zmarło w Polsce 146 kobiet w wieku 20-64 lata, o tyle w 2017 roku zgonów tych było już 1 032.
Odpowiednio u mężczyzn odnotowano wzrost z 804 do 2 753 przypadków.
Innymi słowy, choroba ta zabrała niedawno 7 razy więcej kobiet i blisko 3,5 raza więcej mężczyzn niż 15 lat wcześniej.
Dr Gietka: „O ile organizm kobiecy jako całość jest silniejszy od organizmu mężczyzny - widać to chociażby po długości życia - o tyle wątroba jest wyraźnie słabą stroną kobiet. Ocenia się, że jej odporność na alkohol jest aż pięciokrotnie niższa. I dlatego jeśli np. małżeństwo pije po równo, żona może dostać marskości, a mąż być całkowicie zdrowy.
Zdarza się, że na moim oddziale z powodu alkoholowej choroby wątroby umierają bardzo młode, ledwie 25-letnie kobiety. U mężczyzn poważne problemy zaczynają się zwykle dopiero po czterdziestce. W przypadku kobiet często wystarcza cztery-pięć lat regularnego picia, by alkohol zniszczył wątrobę, mężczyźni wytrzymują 20 lat i więcej”.
Jak wytłumaczyć tak wielki przyrost zgonów spowodowanych piciem alkoholu w naszym kraju?
Prof. Witold Zatoński przyczyn upatruje w gwałtownym wzroście konsumpcji alkoholu w Polsce w latach 2002-2017. W ciągu tych 15 lat - roczne spożycie czystego alkoholu w przeliczeniu na jednego mieszkańca zwiększyło się u nas z 6,5 do ponad 10 litrów.
„Taki skok nie mógł nie odbić się na zdrowiu Polaków” - ubolewa z rozmowie z OKO.press epidemiolog.
„Po transformacji ustrojowej w 1989 roku stan zdrowia obywateli naszego kraju zaczął się wyraźnie poprawiać” – przypomina Zatoński. „Najlepszym tego wskaźnikiem był wzrost średniej długości życia w Polsce, który w latach 1990-2002 należał do najszybszych w Europie. Mieliśmy bowiem co odrabiać w stosunku do bardziej zamożnych i zdrowszych krajów na Zachodzie.
W latach 1990-2002 długość życia wzrosła w Polsce o ok. 4 lata u mężczyzn i o ok. 3 lata u kobiet. Potem ta dynamika wzrostu zaczęła słabnąć a od ok. 2016 roku oczekiwana długość życia, inaczej niż w innych krajach UE, zaczęła się zmniejszać”.
Zdaniem prof. Zatońskiego główną tego przyczyną jest właśnie wzrost spożycia alkoholu.
25 marca 2021 GUS podał najnowsze dane, z których wynika, że oczekiwana długość życia polskich emerytów w momencie przechodzenia na emeryturę skróciła się w ciągu ostatniego roku o ponad 13 miesięcy. To przede wszystkim efekt pandemii, która kosztowała życie wiele starszych osób. Ale zabijający głównie młodszych Polaków alkohol, też ma w tym swój udział.
Skąd aż tak wyraźny skok w spożyciu alkoholu? Co takiego stało się w 2002 roku? – dopytywałem epidemiologa.
„Na początku XXI wieku państwo wyraźnie zmieniło swoją politykę wobec alkoholu w zakresie zdrowia publicznego” – tłumaczy lekarz. „Praktycznie porzucono kluczowe założenia przyjętego w 1982 roku z inicjatywy Solidarności ustawodawstwa antyalkoholowego, uważanego wówczas wraz tym obowiązującym w Norwegii, Szwecji, Australii, za najlepsze w krajach OECD."
„Podobnie polska ustawa przeciwtytoniowa, uchwalona w 1995 roku, według WHO była przykładem dla całego świata" – mówi Zatoński. „Niestety po 2000 roku politycy wszystkich partii kolektywnie zdemontowali ustawodawstwo zdrowia publicznego w Polsce.
W 2001 do telewizji powróciła reklama piwa. A w 2002, o który pan pyta, czyli na niedługo przed naszym wejściem do Unii, aż o 30 proc. obniżono akcyzę na napoje spirytusowe. Nieco później, bo w 2010 roku rozpoczęto w Polsce sprzedaż tzw. małpek”.
W głośnym wywiadzie, którego w 2019 roku udzielił Grzegorzowi Sroczyńskiemu długoletni prezes Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych Krzysztof Brzózka, [niedługo potem został odwołany – Minister Zdrowia „stracił do niego zaufanie”] rozmówca pokazał jak silne w Polsce jest lobby alkoholowe i jak bardzo państwo przymyka oko na fatalne skutki jego działań na zdrowie obywateli.
„Jesteśmy jedynym krajem w Europie, który - przy naszym sposobie picia - ma tak liberalne przepisy” – przekonywał Brzózka. „Przyzwyczajeni do obecności alkoholu na każdym kroku, wszelkie próby ograniczenia sprzedaży traktujemy jak dziwaczne pomysły. Każda zmiana przepisów w Polsce, nawet delikatna próba ograniczenia sprzedaży alkoholu, wywołuje jazgot mediów i obywateli. »To napaść na wolność, to powrót peerelu«”.
I dalej:
„Biznes alkoholowy wydał mnóstwo pieniędzy, żebyśmy obecność flaszki wódki na każdej stacji benzynowej traktowali niemal jak element praw człowieka. Polacy na puncie dostępności wódki mają podobnego fioła jak Amerykanie na punkcie dostępności broni”.
„Jeśli wziąć międzynarodowe standardy zdrowia publicznego, to w Polsce powinien zostać co piąty punkt sprzedaży alkoholu” – twierdził Brzózka. „To nie jest normalna sytuacja, że w samej Bydgoszczy jest więcej punktów sprzedaży niż w całej Norwegii”.
[Ponadto] „Alkohol jest w Polsce za tani. I wciąż tanieje. Jeśli porównać rok 2001 i 2016, to możemy kupić dwa razy więcej wódki, bo zwiększyły się płace. Tymczasem alkohol powinien drożeć razem ze wzrostem siły nabywczej obywateli”.
Czy jednak stopniowy wzrost spożycia alkoholu może aż tak szybko przełożyć się na wskaźniki zdrowia społeczeństwa?
Wyniki prezentowane przez prof. Zatońskiego i jego współpracowników opisane na początku tego tekstu pokazują to wyraźnie.
Autorzy pracy w „Lancecie” piszą wprawdzie, że po to, by doprowadzić do marskości wątroby, trzeba na ogół pić przez wiele lat, dlatego teoretycznie można by się spodziewać dłuższego opóźnienia w czasie pomiędzy zmianą przepisów a przyrostem zgonów. A jednak. Wygląda na to, że to, co się dzieje obecnie w Polsce, to mocny dowód na to, że czasem takie zjawiska zachodzą gwałtownie.
W epidemiologii fenomen ten nosi nazwę „reservoir effect”. Po raz pierwszy opisano go po niemieckiej okupacji Paryża w czasie II wojny światowej. Pomiędzy 1942 a 1947 rokiem spożycie alkoholu spadło w stolicy Francji o 80 proc. W efekcie już w 1943 roku liczba zgonów z powodu alkoholowej marskości wątroby obniżyła się o połowę, a w roku 1947 o 80 proc.
„Reservoir effect” był widoczny – i to w obie strony - także w byłym Związku Radzieckim, a potem w Rosji. Restrykcje w dostępie do alkoholu wprowadzone w połowie lat 80. za Gorbaczowa ograniczyły spożycie o jedną czwartą, co przełożyło się na niemal natychmiastowy spadek zgonów z powodu marskości wątroby o 40 proc. u mężczyzn i 35 proc. u kobiet w wieku 20-64 lata.
Niespełna 10 lat później, już po rozpadzie Związku Radzieckiego, konsumpcja alkoholu w Rosji mocno wzrosła. Na efekt nie trzeba było długo czekać. Między 1992 a 1995 rokiem liczba zgonów na skutek marskości wzrosła o 140 proc.
Podobne zjawisko „reservoir effect” obserwowano też wcześniej także w Polsce - w latach 1980-1982 (zmniejszenie ryzyka) oraz 1989-1990 (wzrost ryzyka).
Prof. Witold Zatoński jest osobą, która przez wiele lat walczyła o to, by Polska przestała być liderem w konsumpcji papierosów i zachorowań na tzw. choroby odtytoniowe. Młodsze pokolenie tego nie pamięta, ale dla starszych czytelników OKO jest on kluczową osobą w państwie, która wymusiła historyczną zmianę nawyku rodaków w tym względzie.
To w dużej mierze za jego sprawą, a także liczących się z nim polityków, sprzedaż papierosów spadła z ponad 100 miliardów sztuk rocznie w 1990 roku do prawie 30 miliardów w roku 2019. Dzięki temu wyraźnie rzadziej umieramy dziś w Polsce z powodu chorób sercowo-naczyniowych i raka płuca. Z alkoholem jest niestety odwrotnie.
Pandemia pod tym względem sytuacji z pewnością nie poprawiła. Siedząc w domach wielu z nas dorobiło się dodatkowych kilogramów, a także piło więcej niż zwykle. Z pandemii wyjdziemy bardzo poobijani. Będziemy się borykać z całą masą problemów zdrowotnych. Niewątpliwie jednym z nich jest i będzie wysoka umieralność z racji picia alkoholu. Nie wolno nam tego bagatelizować.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.
Komentarze