Zakaz eutanazji to martwe prawo, które niszczy żywych ludzi – mówi dr n. med. Maciej Jędrzejko
Ewa Koza, OKO.press: „Gdybyś był na moim miejscu – chory terminalnie, połamany, w bólu, który rozrywa duszę – czy chciałbyś mieć prawo, by zakończyć to wszystko, zanim staniesz się tylko ciałem do przewijania pampersa?” – pytała pani Eliza.
Jak często słyszy pan od pacjentek z zaawansowaną chorobą nowotworową, że chcą odejść, że nie boją się śmierci, ale procesu umierania? Bo, jak napisała pani Eliza, nie jest on duchową podróżą, ale rozkładem, bezradnym czekaniem w bólu na śmierć.
Dr Maciej Jędrzejko*: Sytuacje, w których jest tak źle, że pacjentki proszą o śmierć, w mojej praktyce zdarzają się bardzo rzadko. Dwa, może trzy razy w roku. Pracuję w oddziale ginekologii onkologicznej, zajmujemy się głównie zabiegami operacyjnymi, więc nasze pacjentki są jeszcze w dość dobrym stanie. Czasem zostają na dłużej, jeśli pojawią się powikłania, ale proces umierania odbywa się najczęściej w domu lub w hospicjum.
Pani Eliza była pod pana opieką przez cały okres choroby?
Nie. Ja ją u niej zdiagnozowałem, później była leczona przez onkologów w Gliwicach. Przez jakiś czas przyjeżdżała do mnie na rutynowe kontrole ginekologiczne, wtedy dużo rozmawialiśmy. Potem zniknęła. Odezwała się dopiero na kilka dni przed śmiercią, wysłała list. Poprosiła, żebym go opublikował, żebym – jak to ujęła – wykrzyczał to, czego ona nie zdąży już powiedzieć. To był dla mnie wstrząs, musiałem złapać równowagę, zanim udostępniłem go w mediach społecznościowych. W międzyczasie pisaliśmy do siebie. Zapytałem, czy mogę coś dla niej zrobić? A ona zapytała wprost, czy jestem w stanie zadziałać tak, żeby ktoś do niej przyjechał i pomógł jej godnie odejść? Odpowiedziałem, że nie mam takich możliwości, że trzeba rozmawiać z lekarzami medycyny paliatywnej.
Długo walczyła, miała męża i dwie córki, sześcio- i ośmiolatkę, ona naprawdę chciała żyć. Była prawniczką, potem nagle stała się pacjentką. Miała 44 lata, za późno wysłano ją na badania i postawiono rozpoznanie. Niestety, jej ginekolog zbagatelizował sprawę, mimo że znalazła guzka i zgłosiła mu to. On zaufał swoim palcom, uznał, że jest za młoda na raka. A wystarczyło zrobić USG.
Próbowała wszystkiego, aż dotarła do momentu, w którym bólu nie uśmierzała już morfina, fentanyl ani medyczna marihuana. Koszmarem były trzy ostatnie miesiące. „Dziś jestem resztką człowieka, którego pamiętam z lustra. Rak piersi IV stopnia z przerzutami do kości, wątroby, a ostatnio do kanału kręgowego, nie zostawił mi wiele. Nie chodzę. Nie poruszam się sama. Jestem pod opieką hospicjum domowego” – na tym etapie chciała już tylko godnej śmierci.
W Polsce eutanazja jest zbrodnią, na równi z zabójstwem, jednak łagodniej od niego traktowana. Osoba dokonująca eutanazji jest zagrożona karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Ta może być jednak nadzwyczajnie złagodzona, istnieje nawet możliwość odstąpienia od jej wykonywania. Łagodniejsze traktowanie sprawcy eutanazji jest uwarunkowane żądaniem pokrzywdzonego, by skrócić jego życie. Wydawać by się mogło, że przepisy nie pozostawiają złudzeń, tymczasem pan pisze, że to martwe prawo. Dlaczego?
Dlatego, że ludzie dokonują tzw. eutanazji domowej. To absolutne społeczne tabu. To robią rodziny, synowie i córki, które wiedzą, że rodzic cierpi tak bardzo, że nie jest w stanie dłużej tego znieść. To są tajemnice rodzinne, które ciągną się latami i pokoleniami. Ci ludzie nie mogą się do tego przyznać. Nie mogą o tym z nikim porozmawiać, nawet w trakcie sesji psychoterapeutycznej. Żyją z tym jarzmem, żyją ze świadomością, że zabili matkę czy ojca. Takie dramaty rozgrywają się w polskich domach częściej, niż mogłoby się wydawać.
To nie jest łatwa ani szybka śmierć. Często jest to konanie w męczarniach.
Obserwowałem tragedie tych ludzi, pracując w pogotowiu. Były sytuacje, w których przyjeżdżaliśmy do człowieka piąty, dziesiąty czy dwudziesty raz i widzieliśmy, że nie ma żadnej poprawy, że na łożu śmierci leży wyjące z bólu ciało. Bywało, że dorosły syn klękał przed lekarzem i błagał, żeby to zakończyć. Trudno wyjść z takiego domu, trudno zostawić tych ludzi i przestać o nich myśleć.
Do dziś pamiętam te wezwania, bo za każdym razem uświadamiałem sobie, że prawo zakazujące eutanazji nie jest dobre. Zwłaszcza że to martwe prawo, takie, które niszczy żywych ludzi. Niszczy tych, którzy muszą biernie patrzeć na tortury, w których umierają najbliżsi, niszczy osoby, które konają w niewyobrażalnym cierpieniu, i niszczy ludzi, którzy nie mogąc znieść tego wszystkiego, decydują się spełnić prośbę ojca, matki i dokonują eutanazji domowej, do końca życia pozostając ze świadomością, że zabili najbliższą osobę.
Jeśli chodzi o Europę, eutanazja jest dziś legalna w Holandii, Belgii, Luksemburgu i Albanii, w Szwajcarii jest wspomagane samobójstwo. W czym tkwi różnica?
W tym, kto naciska guzik. Przy wspomaganym samobójstwie lekarz przygotowuje leki w odpowiednich dawkach, ale ich nie podaje. Pacjent sam je sobie wstrzykuje, odkręca kroplówkę lub naciska jakiś guzik w maszynie.
Eutanazja polega na tym, że od początku do końca wykonuje ją lekarz, pielęgniarka lub przeszkolona w tym zakresie osoba, która ma uprawnienia do podawania leków – oczywiście, wyłącznie na prośbę pacjenta. Wcześniej osoba, która prosi o eutanazję, odbywa rozmowę z psychologiem i podpisuje szereg dokumentów. Potrzebne jest też orzeczenie konsylium lekarskiego o wyczerpaniu możliwości pomocy medycznej i psychologicznej. Takie zaświadczenie jest podstawą do tego, żeby pacjent mógł ubiegać się o eutanazję.
Zarówno przy eutanazji, jak i samobójstwie wspomaganym stosuje się te same leki, których używa się przy rutynowym znieczuleniu dożylnym, tylko w dużo wyższych dawkach. To powoduje bardzo szybkie – do minuty – łagodne zasypianie, nie inaczej niż przed zabiegiem operacyjnym. Człowiek odpływa, nie wierzga, nie wije się, nie ma wizji, szaleństw narkotycznych ani hipoglikemicznych, po prostu zasypia. Bez dodatkowego cierpienia.
„Żona nie chciała sedacji, bo ją otępiała i usypiała” – napisał mąż pani Elizy, już po jej śmierci. Czym jest sedacja, czym różni się od eutanazji?
Sedacja paliatywna polega na podawaniu tych samych leków, które stosuje się przy eutanazji, tylko w mniejszych dawkach. Pacjent jest albo totalnie nieświadomy, w śpiączce farmakologicznej, albo co jakiś czas wybudza się na sekundę i znów zasypia. Tyle że nie jest już w stanie o niczym decydować. Nie ma tu mowy o pożegnaniu z rodziną, o byciu świadomym w momencie umierania. Zabieramy mu to, za wszelką cenę utrzymując go przy życiu.
Dla pani Elizy sedacja paliatywna była koszmarem, odcinała ją, dawała ulgę, ale tylko na chwilę. Jak tylko się budziła, wracała do tej samej gehenny. To tak, jakby ktoś leżał we wrzątku, my go usypiamy, a on się budzi i nadal jest w tym wrzątku.
Są ludzie, którzy chcą umrzeć naturalnie, i powinni mieć do tego prawo. Są i tacy, którzy powiedzą, że jeśli medycyna nie jest w stanie już nic zrobić, a cierpienie jest beznadziejną udręką, to chcą z otwartymi oczami pożegnać się z najbliższymi i odejść tak, jak się wsiada do samolotu. Żegnam się i odchodzę. Każdy z nas musi mieć prawo do podjęcia decyzji, w którym momencie chce odejść. Tu nie chodzi o utrzymywanie ciała przy życiu. Człowiek jest ciałem i umysłem. Gdybym miał sobie wyobrazić, że ktoś odcina mi umysł i staję się jedynie ciałem, które leży i się rozkłada, to byłby mój największy koszmar.
Kłócimy się właściwie o to, co nazywamy zabójstwem, a co zgodą na godną śmierć.
Zabójstwo to odebranie człowiekowi życia wbrew jego woli. Eutanazja to akt miłosierdzia, wykonany na życzenie i zgodnie z wolą pacjenta.
Nie możemy traktować tych dwóch aktów na równi i nazywać eutanazji zabójstwem.
Dla mnie eutanazja to wybór i szacunek do mojego życia, o którym mogę decydować do ostatniej sekundy. Chciałbym odejść świadomy, chciałbym mieć możliwość przytulić bliskie osoby, powiedzieć: kocham cię, przepraszam, dziękuję ci.
Jak mądrze skonstruować ustawę, żeby zapobiec z jednej strony nieludzkiemu cierpieniu tam, gdzie medycyna wyczerpała wszystkie możliwości, a z drugiej – nadużyciom? Żeby eutanazja nie stała się – jak zarzucają jej przeciwnicy – wygodną opcją, zachcianką czy kaprysem.
Trzeba zacząć od edukacji społeczeństwa. Trzeba mówić, czym jest i na czym polega eutanazja, realizować kampanie edukacyjne, nagłaśniać sprawę w mediach. Prosić, żeby ludzie, którzy chcą dokonać „eutanazji domowej”, nie robili tego, tylko zgłaszali się po profesjonalną pomoc, do lekarzy medycyny paliatywnej. Dziś niewiele osób wie, czym jest sedacja paliatywna i kiedy mogą o nią prosić.
Zamiast straszyć eutanazją, trzeba o niej rozmawiać, odpowiadać na pytania, rozwiewać wątpliwości i obawy.
Musimy do tego dojrzeć, musimy zrozumieć dramat osób bezradnie czekających w torturach na śmierć. Wiadomo, że ludzie będą mieli różne zdanie na ten temat, tego nie przeskoczymy, ale musimy bazować na rzetelnych informacjach.
Bardzo dobrze zrealizowano taki projekt edukacyjny w Irlandii. Tam dotyczył aborcji, do której społeczeństwo miało bardzo negatywne nastawienie. Zrobiono konsultacje społeczne, które trwały dwa albo trzy lata. Ludzie rozmawiali, debatowali, kłócili się w studiach telewizyjnych, ale powoli, powoli temperatura tych sporów spadała, aż społeczeństwo zrozumiało, że legalna aborcja jest potrzebna, bo kobiety i tak ją przeprowadzają na własną rękę. Przedstawiano fakty, edukowano, a potem zorganizowano referendum i ludzie opowiedzieli się za prawem do aborcji.
Zgadzam się z organizacjami kobiecymi, że o aborcji ma decydować kobieta, której to dotyczy, a nie wynik referendum, ale jeśli nie da się przełamać społecznego oporu, trzeba zacząć robić to, co działa. A działa rozmowa, edukacja, długofalowe konfrontowanie ludzi z faktami i uzyskanie takiego przyzwolenia społecznego, że przeprowadzenie referendum przyniesie pożądany efekt.
Najlepszą metodą, żeby zapobiec nadużyciom, jest powołanie konsylium lekarskiego, w skład którego wejdą doświadczeni lekarze, praktycy, klinicyści.
Ważne, żeby był w nim lekarz prowadzący pacjenta, onkolog, psycholog, psychiatra i psychoonkolog. Moim zdaniem takie, kilkuosobowe konsylium powinno podejmować decyzję. Jeśli choćby jeden ze specjalistów uważa, że jest jeszcze coś, co można zrobić, należy wydać takie zalecenie, pójść z nim do pacjenta i zapytać: „Słuchaj, widzę jeszcze taką możliwość. Czy zgadzasz się, żeby ją wypróbować?”. To pytanie jest bardzo ważne, ono pokazuje szacunek.
We wszystkich przypadkach z wyjątkiem ciężkiej, lekoopornej depresji, pacjenci będą się na to zgadzali. Ludzie chcą żyć, chcą próbować. Przestają chcieć, kiedy widzą, że nic nie da się już zrobić albo kiedy kolejne działania przynoszą im jeszcze więcej cierpienia.
W przypadku decyzji o eutanazji u młodej, na przykład dwudziestopięcioletniej, osoby z ciężką lekooporną depresją, często pojawiają się komentarze: „No tak, już młodych zabijają!”. Tylko jeśli wgłębić się w historię choroby, okaże się, że ten człowiek podjął już pięć czy sześć prób samobójczych.
I nie żyje, tylko wegetuje, ale w Polsce depresja wciąż jest postrzegana jako fanaberia, wydumane cierpienie, więc wnioski o eutanazję z przyczyn psychiatrycznych będą budziły najwięcej kontrowersji.
Tak jak nie możemy zakazać kobiecie aborcji, bo jeśli będzie chciała i tak ją zrobi, tak też nie jesteśmy w stanie zakazać człowiekowi samobójstwa. Rzecz jasna, zakazujemy, ale to jest martwe prawo i tak, jak każde martwe prawo, to również powoduje destrukcję społeczeństwa, bo pokazuje, że można go nie szanować. A prawo musi być szanowane, ale nie przez działania siłowe, a przez pokazywanie, że przepisy są ważne i dobre dla społeczeństwa. Wtedy ludzie intuicyjnie będą je respektować, bo będą wiedzieli, że działa na ich korzyść.
Jeśli prawo nie chroni, a utrudnia życie, zaczyna być lekceważone. W przypadku aborcji i eutanazji zakaz powoduje, że w ludziach narasta poczucie niesprawiedliwości – to zawsze budzi złość, agresję, w pewnym momencie wręcz nienawiść do władzy i systemu państwowego. Rodzi poczucie niesprawiedliwości, gdy człowiek czuje, że prawo zmusza go, żeby jak szczur chował się po piwnicach, czy jak szczur uciekał za granicę.
Tadeusz Boy-Żeleński sto lat temu napisał, że prawo, które nie ma zdolności do czynienia dobra, ma wielki potencjał do czynienia zła.
Ale zgadzam się z jedną rzeczą, którą podnoszą przeciwnicy eutanazji. W krajach, w których medycyna nie jest na bardzo wysokim poziomie, nadużycia mogą się zdarzać. Natomiast w krajach, w których jest wysoki poziom medycyny, a uważam, że w Polsce taki jest, zagrożenie jest znikomo małe.
Ile eutanazji z przyczyn psychiatrycznych wykonuje się w krajach, w których jest to legalne?
Trzeba mieć świadomość, że w skali Polski zapotrzebowanie na eutanazję może wynosić – szacunkowo – od 4 do 20 tysięcy procedur rocznie. Początkowo te liczby będą szokować. Dlatego tak ważne jest, żeby o tym rozmawiać, uświadamiać, a nie straszyć „mordowaniem ludzi”.
„Człowiek ma prawo odejść godnie, gdy medycyna i psychologia są bezradne. Nie proszę o śmierć. Proszę o możliwość wyboru. Bo teraz to wy, narodzie, jesteście panami mojego cierpienia. To wy podejmujecie decyzję, czy mam zdychać, czy odejść” – napisała pani Eliza. Post, w którym opublikował pan ten list, został udostępniony 11 tysięcy razy. Tylko na pana tablicy miał ponad 1300 komentarzy. W jednym z nich przeczytałam, jak usypiająca psa kobieta szeptała mu do ucha, że cieszy się, że może odejść, a nie „zdychać jak człowiek”. Co dla pana było najważniejsze w tym, co napisali obserwujący?
Spodziewałem się, że będzie dużo negatywnych, a większość komentarzy – na moje oko 90 proc. – było słowami wsparcia dla pani Elizy i dzieleniem się własnymi historiami dramatycznego cierpienia umierających rodziców. Często powtarzało się: „Tak, zgadzam się, nie powinno tak być, człowiek powinien mieć prawo godnie odejść. Cierpienie nie uszlachetnia”.
Pokazałem ten list w momencie, w którym temat eutanazji w Polsce nie funkcjonuje w przestrzeni publicznej, a ludzie nie zareagowali negatywnie ani agresywnie. Myślę, że właśnie dlatego, że ten temat jest obecny w domach, że dorośli ludzie widzą w tym, jeśli nie siebie, to swoich rodziców. Zdziwiło mnie, jak wielu podeszło do tego trudnego tematu z dużym zrozumieniem. Beznadziejne cierpienie, takie, które nie ma szans na żaden pozytywny finał, jest nie tylko bezcelowe, ale jest formą tortur – to mocno wybrzmiało we wpisach pod tym postem.
Jeden z komentujących podzielił się swoim, bardzo trudnym, doświadczeniem związanym ze śmiercią matki. Napisał, że umierała miesiąc, a przecież są ludzie, którzy umierają zdecydowanie dłużej. Zapytał, w imię czego to cierpienie? Czy chodzi o potrzebę ukojenia sumienia najbliższych, że zrobili wszystko, co mogli? „To nie jest szlachetne czy humanitarne, to jest podłe, egoistyczne barbarzyństwo, podszyte wyrzutami sumienia, fałszywym poczuciem moralności, przewrotnie pojmowanym miłosierdziem, bardzo często religią. A prawdziwą przyczyną jest to, że cywilizacyjnie oderwaliśmy śmierć od życia, traktując ją jak osobistą porażkę, której za wszelką cenę chcemy uniknąć” – napisał.
Pamiętam ten komentarz. Myślę, że te słowa doskonale oddają istotę sporu o prawo do eutanazji. Mówimy tu o swego rodzaju egoizmie, który wynika z tego, że mamy zinfantylizowane podejście do śmierci. Powtarzamy jak mantrę, że zawsze jest nadzieja, że nie wolno się poddawać, co dla wielu oznacza, że umrzeć znaczy przegrać.
Więc nieważne, jak cierpisz, ja ci odmawiam prawa do godnej śmierci.
Niestety, tak myślą ludzie fanatycznie religijni albo ci, którzy nigdy nie towarzyszyli komuś, kto umierał w potwornych męczarniach. Często jest tak, że dopiero gdy zetkną się z tak ogromnym cierpieniem kogoś bliskiego albo swoim, zaczynają rozumieć, o czym jest ta dyskusja. A ona jest o prawie do godnego odejścia.
Tyle że my wszyscy panicznie boimy się śmierci. Karmimy się jakimiś wizjami głowy odcinanej kosą i innymi strachami, tymczasem śmierć jest procesem biologicznym, najczęściej rozciągniętym w czasie. Oczywiście, są śmierci nagłe – wskutek zawału czy w wyniku wypadku – ale najczęściej proces umierania trwa, czasem nawet kilka miesięcy.
Jest zrozumiałe, że rękami i nogami chcielibyśmy utrzymać przy życiu osobę, którą kochamy. Trudno pogodzić się z odejściem najbliższych. To nie jest wina człowieka, ale systemu, który sprawił, że chcemy myśleć, że śmierć nigdy nie nadejdzie. Nie mówi się o niej, a jest przecież tanatologia, czyli nauka o śmierci. Ta wiedza jest w książkach medycznych, w podręczniku do patomorfologii. Ale prawdą jest, że lekarzy również nie uczy się, jak rozmawiać z pacjentami o śmierci. Sam długo się z tym zmagałem, aż zrozumiałem, że ludzie tego potrzebują.
W jednym z komentarzy ktoś napisał, że każdy może cierpieć, ile będzie chciał. Nikt nikomu nie każe korzystać z eutanazji.
Oczywiście, to jest prawo, nie obowiązek. Dla kogoś wystarczająca będzie sedacja paliatywna, a dla kogoś innego nie. Najważniejszą sprawą, którą warto za każdym razem podkreślać, jest to, że eutanazja może być wykonana wyłącznie na pisemny wniosek pacjenta. Nikt nie może do niej nikogo namawiać. Żadne konsylium nie może podjąć takiej decyzji za pacjenta. Eutanazja nie jest decyzją lekarską ani rodzinną. Jest wyłącznie decyzją osoby umierającej.
*Dr n. med. Maciej Jędrzejko – lekarz z ponad 20-letnim doświadczeniem, specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa, absolwent Wydziału Lekarskiego Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, pracuje w Oddziale Ginekologii, Położnictwa i Ginekologii Onkologicznej Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego SUM w Katowicach. Od lat angażuje się w akcje społeczne i edukacyjne. Prowadzi popularnonaukowy blog na Facebooku: Dr Maciej Jędrzejko Tata Ginekolog. Jest ojcem trzech synów, autorem książki „Po ludzku o raku – poradnik dla wszystkich” oraz Radnym Miasta Tychy, gdzie organizuje konferencje edukacyjne na temat zdrowia seksualnego i profilaktyki onkologicznej dla mieszkańców. Jest współautorem filmu w reżyserii Marka Osiecimskiego „O tym się nie mówi”.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Ekonomistka, psycholożka biznesu, redaktorka – związana z mediami od 2013 roku. Pisze o aspektach zdrowotnych i społecznych, z naciskiem na prawa człowieka, prawa kobiet, zdrowie psychiczne osób małoletnich i wszelkie przejawy przemocy w relacjach skośnych, tak prywatnych, jak i zawodowych.
Komentarze