Jak mówią statystycy, wszystkie modele się mylą, ale można ich racjonalnie użyć. Pod koniec trzeciego miesiąca pandemii można już pokusić się o przegląd tych, którzy mylili się spektakularnie. Nie modeli, ale ludzi, bo kiedy oni się mylą, niewiele już da się zrobić.
Chiński błąd. Ukrywanie
Władze Chińskiej Republiki Ludowej przez co najmniej miesiąc ukrywały, że doszło do transmisji wirusa od zwierząt do ludzi i że epidemia w Wuhanie osiąga katastrofalne rozmiary.
Według portalu Caixin (jego śledczy tekst na ten temat został usunięty przez chińską cenzurę) już w grudniu 2019 roku dziewięć próbek pobranych od pacjentów z niespotykanym wcześniej wirusowym zapaleniem płuc trafiło do laboratoriów.
27 grudnia 2019 laboratorium w Guangzhou przekazało Pekinowi swoje odkrycie, że genom wirusa w 87 proc. jest identyczny z koronawirusem spotykanym u nietoperzy. W odpowiedzi Narodowa Komisja Zdrowia zakazała uczonym publikowania wyników swoich badań.
Dopiero 11 stycznia 2020 Chiny przekazały te wyniki Światowej Organizacji Zdrowia. 20 stycznia o nowym koronawirusie, który atakuje ludzi, poinformowała chińska telewizja państwowa. Trzy dni później 11-milionowe miasto Wuhan zostało odcięte, a mieszkańcom nakazano zostać w domach.
Oficjalnie chińskie władze informowały wtedy o 457 przypadkach choroby, i do dzisiaj takie dane są publikowane w międzynarodowych statystykach. Ale jak wiemy z późniejszych badań, transmisja wirusa w Wuhanie hulała już wtedy w najlepsze.
Opieszałość chińskich władz przyczyniła się i do tragicznej sytuacji w prowincji Hubei, i do opóźnienia działań WHO, a co za tym idzie, globalnej reakcji na pandemię.
Błąd amerykański I. Wadliwe testy i konkurencyjne instytucje
CDC, amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób, instytucja, która w USA zajmuje centralną rolę w walce z epidemią, straciła kluczowe tygodnie z powodu zamówienia wadliwych testów na koronawirusa.
CDC wysłało do laboratoriów wadliwe testy, w których brakowało kluczowego komponentu. Wtedy inna niezależna agencja federalna – Federal Drug Administration uruchomiła niezależne laboratoria i zaczęła robić własne testy.
„Gromadziły się stosy próbek, a najlepsi wirusolodzy na świecie błagali, żeby pozwolić im je testować, ale FDA im odmawiała” – opisują autorzy „The Atlantic”.
Wirus rozprzestrzeniał się, a w całym kraju brakowało zestawów do testów. Kiedy odkryto w USA pierwsze transmisje poziome, poszczególne stany i szpitale nie miały jak diagnozować ciężko chorych pacjentów.
„A kiedy pojawiły się testy, CDC i wielu urzędników nadal trzymało się restrykcyjnych zasad, że tylko pacjenci, którzy byli za granicą lub mieli kontakt z chorym, mogą być testowani”.
To sytuacja z końca lutego i początku marca. Pod koniec marca Stany Zjednoczone pobiły już wszystkie koronawirusowe rekordy – zbliżają się do 150 tys. zakażonych.
Trevor Bedford, naukowiec z Seattle, wyśledził pierwsze przypadki SARS-CoV-2 w USA już w styczniu. „Cały tydzień po 20 stycznia spędziłem na alarmowaniu wszystkich urzędników zajmujących się ochroną zdrowia, których znam” – pisał Bedford. Jak widać, z miernym skutkiem. 31 stycznia Bedford mógł napisać na blogu, że pandemia się zaczęła.
Błąd brytyjski, czyli niech wirus wytnie najsłabszych
Premier Boris Johnson, który od 27 marca siedzi w domu z koronawirusem, jeszcze na początku miesiąca chwalił się, że wszystkim podaje ręce, także pacjentom z COVID-19 w szpitalu. W międzyczasie zdążył o 180 stopni zmienić strategię walki z epidemią. W połowie marca, kiedy liczba zachorowań przekroczyła tysiąc, kraj tętnił jeszcze życiem – otwarte były restauracje, puby, no i szkoły. Premier zapewniał, że to ma sens, bo nie można wprowadzać ograniczeń w poruszaniu się za wcześnie, jeśli będą trwały za długo, to ludzie nie będą ich przestrzegać. Najpierw niech nauczą się myć ręce, a jeśli czują się chorzy, niech siedzą w domach przez tydzień.
W tle pojawiła się strategia nabywania przez brytyjską populację zbiorowej odporności – wspomniał o tym główny naukowy doradca Johnsona Patrick Valliance. Minister zdrowia Matt Hanckok zapowiadał, że odizoluje się tylko seniorów od 70. roku życia.
Jednak coraz więcej epidemiologów i specjalistów od zdrowia publicznego było zaniepokojonych tą nieortodoksyjną strategią. Szalę przeważył raport epidemiologów z Imperial College London, których praca – jak pisze „The New York Times” – jest uważana za rodzaj złotego standardu w modelowaniu matematycznym epidemii. Badacze z ICL wyliczyli, że jeśli dalej będzie kontynuowana strategia, którą przyjął Johnson, w Wielkiej Brytanii umrze 550 tys. ludzi.
Brytyjskie władze w końcu zawróciły z tej drogi 16 marca – zamknęły puby, restauracje, potem szkoły, kazały ludziom się izolować. A oprócz premiera wirusa złapał minister zdrowia, a objawy ma doradca premiera Dominic Cummings, architekt Brexitu, który stał za pomysłem, żeby walczyć z epidemią inaczej niż reszta Europy. (Więcej o tej pierwszej brytyjskiej strategii pisaliśmy tutaj.)
Błąd amerykański II. Czyli Trump. „To zniknie. Pewnego dnia w cudowny sposób zniknie”
Właściwie nie wiadomo, czy człowieka stojącego na czele najpotężniejszego państwa na świecie można zaliczyć do tych, którzy się mylili, bo jego publiczne wypowiedzi o pandemii koronawirusa wymykają się standardom, mówiąc eufemistycznie. Ta uwaga dotyczy większości wypowiedzi prezydenta USA, można co najwyżej wyrazić zdziwienie, że pandemia nie otrzeźwiła tego wybitnego umysłu.
Trump w lutym i na początku marca 2020, kiedy epidemia rozwijała się już w Stanach Zjednoczonych w najlepsze, systematycznie bagatelizował jej możliwe rozmiary, ignorując opinie ekspertów.
Jak donosił dziennik „The Washington Post”, prezydent lekceważył doniesienia CIA, która w styczniu i lutym bombardowała doniesieniami o możliwej pandemii. Skoncentrowany na kampanii wyborczej, w której walczy o reelekcję, padł zapewne ofiarą licznych błędów poznawczych i charakterystycznego dla siebie przekonania, że wszyscy się mylą, tylko nie on.
„Financial Times” zestawił jego wypowiedzi o koronawirusie z ostatnich trzech miesięcy:
- 22 stycznia: „Mamy to całkowicie pod kontrolą. To tylko jedna osoba z Chin i mamy to pod kontrolą”;
- 28 lutego: „To zniknie. Pewnego dnia w cudowny sposób zniknie”;
- 9 marca: „Niczego nie zamykamy, życie i gospodarka działają dalej. Mamy 546 potwierdzonych przypadków, 22 zgony. Pomyślcie o tym!”
- 16 marca, zapytany, jak ocenia swoją reakcję na kryzys: „Na 10. Myślę, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty”;
- 17 marca: „przeczuwałem, że to będzie pandemia zanim zaczęto mówić o pandemii”.
Charakterystyczna dla reakcji prezydenta na kryzys może być decyzja z 11 marca: Trump nakazał, by nie wpuszczać do Stanów Zjednoczonych przybywających z Europy cudzoziemców – oprócz Brytyjczyków. Jakby mieszkańcy Zjednoczonego Królestwa albo powracający do domu Amerykanie byli w cudowny sposób omijani przez wirusa.
Błąd holenderski. Ile dni na OIOM-ie
W niedzielę Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego i Środowiska (RIMV), placówka badawcza z Utrechtu zrewidowała swoje dane na temat liczby pacjentów, którzy trafią na intensywną terapię w wyniku COVID-19.
Jacco Wallinga, ekspert RIVM, przewidywał, że w szczycie na OIT trafi około tysiąca pacjentów, z czym holenderski system ochrony zdrowia dałby sobie radę. Cały projekt walki z koronawirusem był nastawiony na to, żeby nie doprowadzić do zapaści w szpitalach.
Holenderscy lekarze pierwszego kontaktu skrupulatnie pilnowali, żeby do szpitala nie trafiały lżejsze przypadki, testowano tylko pacjentów, którzy mieli wyraźne i poważne objawy.
Teraz się okazało, że według przewidywań Wallingi pacjentów na intensywnej terapii w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu będzie 2400. Oznacza to konieczność zupełnego przemodelowania odpowiedzi kryzysowej.
Holenderski badacz twierdzi, że błędne obliczenia wynikły z tego, że w swoim modelu założył, że średni czas pobytu na OIT będzie wynosił 10 dni, podczas gdy jest to już 23 dni.
Można to było przewidzieć na przykładzie danych z Chin i Włoch. W Chinach, mimo że krzywa epidemiczna wypłaszczyła się już pod koniec lutego, liczba osób na intensywnej terapii spadła poniżej tysiąca dopiero w zeszłym tygodniu.
To mały błąd w porównaniu np. do sytuacji w Chinach czy USA, ale konkretnie i boleśnie przekładający się na sytuację holenderskiej służby zdrowia.
Błąd polski. Zakażanie personelu medycznego
Z całej Polski dzień w dzień spływają doniesienia o zamykanych oddziałach szpitalnych, całych oddziałach objętych kwarantanną lub wręcz ewakuowanych, jak ten w Nowym Mieście nad Pilicą.
Na początku przygotowań do epidemii
zabrakło jasnych procedur, które sprawiłyby, że zakażeni pacjenci w jak najmniejszym stopniu trafialiby do zwykłych placówek, tylko od razu na oddziały zakaźne. I to w sposób bezpieczny, tak by nikogo nie zarażali „po drodze”.
Część winy ponoszą tu sami chorzy, którzy nie przyznawali się do kontaktów z osobami powracającymi z zagranicy albo z zakażonymi, ale i tutaj procedury mogłyby pomóc.
Tymczasem Główny Inspektor Sanitarny dopiero 23 marca zmienił kryteria uprawniające do przeprowadzania testów. Poprzednio wskazanie do diagnostyki w kierunku SARS-CoV-2. obejmowano osoby z objawami ciężkiej infekcji układu oddechowego i w nagłym stanie zagrożenia życia lub zdrowia z objawami niewydolności oddechowej, które spełniały kryterium epidemiologiczne (powrót z zagranicy, kontakt z osobą zakażoną). Obecnie kryterium epidemiologiczne nie jest konieczne.
Nieprowadzenie diagnostyki wobec osób bez wskazań epidemiologicznych sprawiło, że do zwykłych oddziałów szpitalnych trafiły osoby zakażone. I największe szpitale pulmonologiczne, jak Dolnośląskie Centrum Chorób Płuc, są sparaliżowane przez zakażenie dużej części personelu. Kryzys dotyka też duże szpitale miejskie i mniejsze powiatowe.
Poza tym widać, jak w przypadku epidemii przeciwko ochronie zdrowia działa „wolnorynkowy” i „elastyczny” rynek pracy.
Pielęgniarki i lekarze pracują na kilku etatach, w kilku placówkach i roznoszą wirusa pomiędzy nimi. W Nowym Mieście nad Pilicą i w Radomiu źródłem zakażenia była ta sama osoba.
Minister zdrowia poprosił już lekarzy, by ograniczyli się do jednego miejsca pracy. Ale w poniedziałek opisaliśmy w OKO.press szpital zakaźny we Wrocławiu, gdzie wojewoda nakazał w kwarantannie ratować sytuację na oddziale czterem chirurgom z innych placówek.
Po dyżurze w szpitalu zakaźnym wracają do swoich szpitali, jeszcze nie zakażonych. Koronawirus to lubi.
Wojewoda podejmuje kretyński decyzję, minister ani premier nie reagują. Za to media reagują. Wypisują bzdury o frakcji i betonie w PiS – Morawiecki+Szumowski contra Kaczyński. To zaczyna wyglądać na powtorkę z PZPR. Tylko że w d… dostała większość Polakow. Bo zowie jedynie utyli i zmienili samochody. Na lepsze.
Po wypowiedzi Prezydenta widać że interesuje go nie sprawa walki z epidemią tylko inny problem cyt. "Jeżeli są warunki do tego, żeby chodzić normalnie do sklepu, to są i warunki do tego, żeby pójść do lokalu wyborczego, z zachowaniem odpowiednich środków ostrożności"
Bardzo można powiedzieć delikatnie nieodpowiedzialna wypowiedź, będzie to pana Prezydenta chyba słono kosztowało. Chodzenie do sklepu jest koniecznością, chyba że pan Prezydent proponuje głodówkę ogólnonarodową aż do jej wiadomo jakiego zakończenia. Pójście do sklepu po chleb czy mleko jest potrzebą życiową, natomiast pójście do urny wyborczej taką potrzebą nie jest. Po takich nieodpowiedzialnych wypowiedziach, nic dziwnego, że znaczna część ludzi lekceważy apele ministra zdrowia, aby pozostać w domu. Pan Prezydent w obecnej sytuacji powinien być pierwszym, który powinien zachęcać, czy wręcz żądać od Polaków pozostania w domu do chwili opanowania epidemii.
Małe sprostowanie co do Wielkiej Brytanii – dokument szczegółowo opisujący brytyjską strategię walki z koronawirusem został opublikowany już 3 marca, a więc na długo przed doniesieniami medialnymi o "nabywaniu odporności zbiorowej" jako rozwiązaniu, "eksperymencie na ludziach" itd.
https://assets.publishing.service.gov.uk/government/uploads/system/uploads/attachment_data/file/869827/Coronavirus_action_plan_-_a_guide_to_what_you_can_expect_across_the_UK.pdf
Strategia ta składa się z czterech faz: "Contain" – powstrzymywanie, czyli wykrywanie i izolowanie wczesnych przypadków zarażeń. "Delay" – opóźnianie, czyli zakaz zgromadzeń, zamykanie szkół, wszystko to, z czym mamy do czynienia dzisiaj. "Mitigation" – łagodzenie, czyli zapewnienie odpowiedniej terapii dla najcięższych przypadków i minimalizowanie negatywnego wpływu całej sytuacji na społeczeństwo. "Research" – badania naukowe prowadzone równolegle z poprzednimi fazami. Od samego początku zakładano więc zamykanie barów, sklepów, szkół (szkoły zresztą nadal pozostają otwarte dla dzieci tzw. "key workers", czyli pracowników służby zdrowia, policji itd.), więc trudno tutaj mówić o "zawracaniu z drogi" czy "zmienianiu strategii o 180 stopni". Stategia była i jest taka sama, jaka była na początku marca. Chodziło przede wszystkim o to, by wprowadzać kolejne restrykcje tak, aby nie nadwerężać służby zdrowia i chronić w miarę możliwości gopspodarkę. Wiedza naukowa na temat wirusa też się w między czasie zmienia – jeszcze jakieś dwa tygodnie temu na stronie WHO można było przeczytać, że zarażenie od osoby nie wykazującej objawów jest mało prawdopodobne, dzisiaj wiemy, że jest inaczej, i to też oczywiście wzięto pod uwagę propagując "social distancing".
Ja naprawdę nie jak można się dziwić, że ludzie ukrywali czy to objawy, czy informacje, że mieli kontakt z zakażonymi. Najpierw się dowiedzieli, że jeżeli taka informacja wyjdzie na jaw, to zostaną zamknięci w domu na dwa tygodnie z zakazem nawet wyprowadzenia psa czy wyjścia do sklepu po bułki i papier toaletowy. To oczywiście, że ukrywali. W ramach walki z epidemią stworzono taką sytuację, że ukrywanie się stało się racjonalną strategią. Szansa, że ktoś umrze na covid-19 jest minimalna, a nieprzyjemności związane z izolacją będą całkiem odczuwalne.
Ciekawe czemu Pani redaktor nie wspomniała o błędzie hiszpańskim….Jak to 8 marca w Madrycie i innych miastach, w czasie gdy wirus w Hiszpanii miał się już całkiem nieźle, zorganizowane zostały feministyczne spędy….w Madrycie było podobno 120 tysięcy czarownic… Po tym jak pokaszlały na siebie rozpełzły się po Madrycie i reszcie kraju… Efekty widać teraz. Lewicowy rząd nie śmiał zakazać "postępowych" manifestacjii…
Co to by było gdyby u nas 15 marca nie zakazano mszy……
Nie wiem co jest w takiej postawie oczywistego.
P.S. Widzę, że z jakiegoś powodu linki nie działają, więc jeśli ktoś jest ciekawy, najlepiej wpisać w wyszukiwarkę "coronavirus action plan uk".
Artykuł ciekawy, aczkolwiek chciałbym wiedzieć co autorka miała na myśli pisząc o naszym systemie per "wolnorynkowy". Sytuacja pracy w kilku miejscach jest wynikiem konstrukcji naszego systemu ochrony, w którym NFZ (państwowy monopolista) pośrednio nisko wycenia pracę personelu medycznego mimo oczywistych braków. Żywo to przypomina starą jak cywilizacja sytuację, gdy władza ustala odgórnie ceny i w efekcie każdego na towar stać, tylko półki puste. Jedyny element "wolnorynkowy" jaki tu widzę, to to, że pracownik szpitala nie jest jego własnością, ale to chyba akurat zaleta, nawet z punktu widzenia autorki.
A gdzie tu jest wolny rynek? Przecież to jest rynek na ktorym uprzywilejowana pozycje ma panstwowka , zarówno jeśli chodzi o środki publiczne które dostaje, jak i przymykanie oka przez sanepidy, nadzory budowlane i inne. Nic dziwnego ze prywatna służba zdrowia tu niewiele wnosi jeśli chodzi o epidemie. Ale jakby było na normalnych wolnorynkowych zasadach wszystko to wtedy pacjent by sobie zapłacił i bez łaski byłby obsłużony. Teraz płaci składkę i czuje się jak by komuś przeszkadzał gdy zachoruje
By sobie zaplacil, gdyby mial. A jakby nie mial, to by sobie umarl i tez wszyscy zadowoleni. Prosze posledzic lepiej sytuacje w Stanach