To wynalazek, który łączy kilka charakterystycznych dla niej elementów: nieufność wobec tradycyjnych instytucji państwowych, dobre relacje z branżą technologiczną oraz upodobanie do kontrowersyjnych (zdaniem zwolenników nowej prawicy – innowacyjnych) praktyk biznesowych
Co łączy prezydentów Nayiba Bukele z Salwadoru, Javiera Mileia z Argentyny i Donalda Trumpa ze Stanów Zjednoczonych? Najprostsze skojarzenie to fakt, że wszyscy trzej reprezentują nową falę prawicowej polityki – łączącą wątki populistyczne, libertariańskie i konserwatywne.
Na tym podobieństwa się nie kończą. Wszyscy trzej mają znacznie bardziej przyjazne nastawienie do kryptowalut niż większość polityków. Nie chodzi tylko o to, że od czasu do czasu wypowiadają się o nich pozytywnie. Milei reklamował jedną z kryptowalut, a Bukele próbował uczynić z bitcoina ważny element gospodarki swojego kraju. Trump – który we wszystkim chce być „naj” – robi jedno i drugie.
Czy związki czołowych polityków nowej prawicy z biznesem kryptowalutowym to przypadkowa zbieżność? Coraz bardziej wygląda to na wzór. Na przykład – proszę zgadnąć: który polityk w Polsce jest największym entuzjastą kryptowalut?
Oczywiście, że Sławomir Mentzen. Na TikToku zapowiedział, że chce, aby Polska trzymała część rezerw w bitcoinie oraz zwalniała sprzedaż kryptowalut kupionych co najmniej rok wcześniej z podatku dochodowego. Natomiast na X ogłosił, że jeśli zostanie prezydentem, uczyni z Polski „kryptowalutowy raj”.
Co przyciąga nową prawicę do krypto?
To wynalazek, który łączy kilka charakterystycznych dla niej elementów: nieufność wobec tradycyjnych instytucji państwowych, dobre relacje z branżą technologiczną oraz upodobanie do kontrowersyjnych (zdaniem zwolenników nowej prawicy – innowacyjnych) praktyk biznesowych.
Pewną niespodziankę może stanowić fakt, że pierwszy krok w stronę świata kryptowalut wykonał najmniej znany z wymienionych prezydentów – Nayib Bukele.
W 2021 roku Salwador jako pierwszy kraj na świecie uznał bitcoina za oficjalny środek płatniczy.
Prezydent Bukele postawił na kryptowaluty, licząc, że pomoże to gospodarce kraju. Na ulicach zaczęto instalować setki bankomatów, które pozwalały obywatelom wymieniać dolary na bitcoiny, a lokalne firmy dostały obowiązek akceptowania tej cyfrowej waluty.
Idea była śmiała, ale prezydent szybko musiał ustąpić.
Jeszcze w grudniu 2024 roku Bukele chwalił się, że wartość bitcoina osiągnęła rekordową wartość, co przedstawiał jako dowód sukcesu swojej polityki. Niemniej w tym samym miesiącu prowadził trudne negocjacje z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, które zmusiły go do ustępstw.
MFW nie podzielał entuzjazmu Bukelego i uzależnił wypłatę pożyczki dla Salwadoru o wartości 1,4 miliarda dolarów od zmiany podejścia kraju do kryptowalut. Fundusz dał jasno do zrozumienia, że dalsze wsparcie będzie możliwe tylko po zmianie podejścia prezydenta do kryptowalut.
Salwador musiał ustąpić i wycofał obowiązek przyjmowania bitcoina przez prywatnych przedsiębiorców. Obecnie firmy mogą same decydować, czy chcą akceptować tę kryptowalutę. Nałożono też restrykcje na wykorzystanie kryptowalut przez sektor publiczny w Salwadorze.
Jak oświadczył Nigel Clarke, zastępca dyrektora zarządzającego MFW:
„Zwiększono także przejrzystość publicznego portfela kryptowalutowego, a rząd planuje stopniowo wycofywać się z zarządzania tym portfelem. W przyszłości zgodnie z założeniami programu udział rządu w działaniach gospodarczych związanych z bitcoinem oraz w dokonywaniu transakcji i zakupów tej kryptowaluty będzie ograniczony”.
Ta historia może mieć kolejny akt, bo Bukele zdaje się działać na dwa fronty. Z jednej strony przyjmuje warunki MFW, z drugiej – na początku marca 2025 ogłosił, że Salwador będzie skupywał bitcoiny. Nadal pozostaje on więc entuzjastą kryptowalut.
Bukele podejmuje kontrowersyjne decyzje, ale – przynajmniej jak dotąd – uniknął większego skandalu związanego z kryptowalutami. Tego samego nie można powiedzieć o prezydencie Argentyny – Mileiu.
Historia skandalu kryptowalutowego, który wybuchł miesiąc temu w Argentynie, jest ciekawa z dwóch powodów. Po pierwsze, obrazuje, dlaczego inwestowanie w kryptowaluty jest obarczone ryzykiem. Po drugie, pokazuje, że zaangażowanie polityków w promocję kryptowalut, niezależnie od ich intencji, będzie rodziło podejrzenia o działanie na granicy prawa.
W połowie lutego Milei ogłosił na platformie X poparcie dla mało znanego tokena kryptowalutowego $Libra i dołączył link do strony, na której można było go kupić. To dobry sposób na wspomożenie argentyńskiej gospodarki – przekonywał.
Rekomendacja podziałała. Wartość tokena gwałtownie wzrosła do 5 dolarów, by potem spaść poniżej 1 dolara. Hiszpański ekonomista Eduardo Garzón szacuje, że dziewięć osób zarobiło na tym ponad 80 milionów dolarów, natomiast 44 tysiące osób straciło wszystkie zainwestowane pieniądze.
Natychmiast pojawiło się oskarżenie, że $Libra to klasyczne oszustwo typu „rug pull” – cena jest sztucznie pompowana, a następnie gwałtownie spada, pozostawiając inwestorów z bezwartościowymi tokenami.
Kilka godzin później Milei usunął post, tłumacząc, że „nie znał szczegółów projektu”.
Duża część społeczeństwa pozostała nieprzekonana. Prokuratura federalna bada, czy prezydent nie dopuścił się oszustwa lub naruszenia obowiązków. Opozycja domaga się impeachmentu, twierdząc, że skandal ośmiesza kraj na arenie międzynarodowej.
Milei nie pozostał dłużny – nazwał krytyków „szczurami politycznej kasty” i stwierdził, że chcą wykorzystać sytuację przeciw niemu.
Nie wiemy, co kierowało prezydentem Argentyny, wiemy natomiast, że kryptowaluty są bardzo podatne na oszustwa „rug pull”.
Każdy polityk, który decyduje się wykorzystać swoją pozycję do reklamowania takich przedsięwzięć, powinien mieć tego świadomość.
Pomijając wątek kryptowalut, rodzi się jeszcze jedno pytanie: czy prezydent kraju powinien angażować się w promocje prywatnego biznesu? W przypadku Milelia takie zaangażowanie nie może jednak dziwić, bo cały jego wizerunek polityczny opiera się na dobrych relacjach z prywatnym biznesem. Relacjach, które w jego przekonaniu świadczą o wyjątkowych kompetencjach w dziedzinie ekonomii, w przekonaniu opozycji – o wyjątkowej podatności na korupcję.
Żaden obecny prezydent nie chlubi się tak bardzo jak Trump swoim zmysłem do robienia interesów. Nie dziwi więc, że i on zaangażował się w biznes kryptowalutowy, a nawet przebił pod tym względem prezydentów Salwadoru i Argentyny razem wziętych.
Na kilka dni przed swoją inauguracją Trump wypuścił memecoina o nazwie $TRUMP. Wyemitowano 200 milionów tokenów do zakupu, a podmioty powiązane z Trumpem zatrzymały dla siebie kolejne 800 milionów. Wartość monety wzrosła o ponad 300 proc. w ciągu jednej nocy, choć za memecoina $TRUMP nie da się niczego kupić w „realnej” gospodarce. Można go tylko kolekcjonować lub odsprzedać. Cała akcja natychmiast wzbudziła podejrzenia, że to kolejny przykład schematu „rug pull”.
Pojawiły się też innego rodzaju wątpliwości.
Anthony Scaramucci, były dyrektor ds. komunikacji w Białym Domu za poprzedniej prezydentury Trumpa, napisał na platformie X:
„Teraz każdy na świecie może w zasadzie wpłacić pieniądze na konto bankowe prezydenta USA kilkoma kliknięciami”.
Nie był jedyną osobą, która sugerowała, że to sposób na „legalne” kupowanie sobie przywilejów u Trumpa.
„Kupując jednego z tych memecoinów, zwiększasz na niego popyt, co podbija cenę. W efekcie Donald Trump staje się bogatszy, choć w rzeczywistości żadna gotówka nie przechodzi z rąk do rąk” – napisał dziennikarz ekonomiczny Noah Smith.
Bardzo trudno udowodnić, że ktoś rzeczywiście kupił memecoina, by wpłynąć na prezydenta, ale kilka tygodni temu amerykańskie media zauważyły dziwną zbieżność wydarzeń.
Biznesmen Justin Sun zainwestował 75 milionów dolarów w kryptowalutowy projekt World Liberty Financial, powiązany z rodziną Trumpów. Trumpowie mogą zarobić dzięki temu dziesiątki milionów dolarów, bo przysługuje im 75 proc. przychodów z tokenów. Sun jest też doradcą projektu, w którym Donald Trump został nazwany „głównym rzecznikiem kryptowalut”.
Niedługo potem amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (Securities and Exchange Commission, SEC) wstrzymała postępowanie przeciwko Sunowi, który wcześniej został oskarżony o sprzedaż niezarejestrowanych papierów wartościowych i manipulację cenami tokena Tronix. To nagła zmiana stanowiska, bo jeszcze dwa lata temu SEC prowadziła przeciwko niemu sprawę. Sun chciał jej umorzenia.
Trump nie ogranicza się do wypuszczania własnych memecoinów. Próbuje też przebić Bukelego pod względem otwartości instytucji państwowych na kryptowaluty. W trakcie kampanii wyborczej obiecał uczynić USA „światową stolicą kryptowalut” – i wygląda na to, że nie były to tylko puste deklaracje.
Na początku marca zorganizował w Białym Domu spotkanie z przedstawicielami branży kryptowalutowej. Ogłosił również utworzenie Strategicznej Rezerwy Bitcoina, którą nazwał „wirtualnym Fort Knox”, oraz Amerykańskiego Zasobu Aktywów Cyfrowych. Oba te fundusze mają gromadzić kryptowaluty przejęte przez rząd w wyniku postępowań karnych i cywilnych.
Trump zadeklarował też, że jego administracja chce zakończyć „wojnę biurokracji federalnej z krypto” prowadzoną za kadencji Joe Bidena.
Raz jeszcze pojawiły się wątpliwości, czy decyzje Trumpa nie otworzą furtki do oficjalnie legalnych, ale z punktu widzenia interesu publicznego niepokojących działań.
Jak pisze ekonomista Paul Krugman:
„Jeśli strategiczna rezerwa kryptowalut rzeczywiście powstanie, ceny kryptowalut wystrzelą w górę. A potem, jeśli historia czegoś nas uczy, insiderzy sprzedadzą swoje udziały. Najwyraźniej przynajmniej jeden spekulant – być może zakładając, że Trumpowi trudno będzie faktycznie zdobyć fundusze na zakup całej tej kryptowaluty – już osiągnął ogromne zyski, grając na spadek Ethereum. Dlaczego mielibyśmy inwestować pieniądze podatników w coś tak ekstremalnie niestabilnego? Dlaczego finansujemy mega-kasyno, w którym mali inwestorzy z pewnością stracą?”.
Większość rządów, ekonomistów i komentatorów politycznych podchodzi do kryptowalut z rezerwą, ponieważ nadal mają one bardzo ograniczone zastosowanie w realnej gospodarce, a dodatkowo branża ta jest wyjątkowo podatna na skandale.
Wystarczy wspomnieć o aferze wokół giełdy kryptowalutowej FTX. Giełda, założona przez Sama Bankmana-Frieda, potajemnie wykorzystywała pieniądze klientów do ryzykownych inwestycji. Gdy firma straciła płynność, użytkownicy nie mogli wypłacić swoich środków – przepadło około 8 miliardów dolarów. FTX zbankrutowała, a Bankman-Fried trafił do więzienia za oszustwa.
Niemniej to, co dla większości wydaje się największą wadą kryptowalut, dla nowej prawicy stanowi ich zaletę. Tam, gdzie inni widzą niebezpieczne pole dla machlojek i nadużyć, oni dostrzegają szansę dla siebie lub swoich państw na zwiększenie zysków.
Pomijając względny czysto biznesowe, nowej prawicy może się też podobać otoczka ideologiczna stojąca za biznesem kryptowalutowym.
Ideologia zwolenników kryptowalut od początku miała silny antysystemowy charakter, oparty na nieufności wobec państwa i instytucji finansowych. Bitcoin powstał jako alternatywa dla banków centralnych i tradycyjnego systemu monetarnego, który wielu zwolenników krypto uważa za skorumpowany i nadmiernie kontrolowany przez rządy.
To dobrze wpisuje się w poglądy takich polityków jak Trump, Milei czy Mentzen, którzy również podkreślają swoją antysystemowość i nieufność wobec instytucji finansowych. To nie przypadek, że Trump z jednej strony likwiduje agencje i programy rządowe, z drugiej – otwiera Stany Zjednoczone na kryptowaluty.
To część tej samej libertariańskiej fantazji o państwie uwolnionym od regulacji i nadzoru urzędników.
W praktyce prowadzi to do jeszcze większego chaosu instytucjonalnego i jeszcze mniejszej kontroli nad wielkim biznesem. Puenta może być dokładnie taka sama jak w przypadku waluty polecanej przez prezydenta Milei – nieliczni się wzbogacą, reszta straci.
Nowa prawica pokazała do tej pory, że profity z kryptowalut mogą czerpać bogaci inwestorzy, wliczając w to niektórych polityków. Nie potrafi jednak wskazać na korzyści, które mieliby z nich czerpać zwykli obywatele. Bo też – przynajmniej na razie – takich korzyści nie ma.
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Komentarze