0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agnieszka Sadowska / Agencja GazetaAgnieszka Sadowska /...

Imigranci przybywający do Niemiec muszą się tam najpierw rejestrować jako uchodźcy i potem złożyć wniosek o ochronę. Dostają wtedy miejsce w ośrodku dla uchodźców. Jak wszędzie w UE, mogą się ubiegać o azyl (asylum) lub ochronę (subsidiary protection). Za całość procedury azylowej w Niemczech odpowiada federalny Urząd do spraw migracji i uchodźców (Bundesamt für Migration und Flüchtlinge, BAMF), ale same ośrodki znajdują się w gestii krajów związkowych.

BAMF najpierw sprawdza, czy dany imigrant już rejestrował się w innym kraju UE jako uchodźca. Jeśli tak jest, przekazuje go (również wbrew jego woli) do tego państwa, bo to kraj pierwszej rejestracji odpowiada za przeprowadzenie procedury azylowej.

To samo dotyczy imigrantów, którzy przyjechali przez kraje, w których nie grozi im prześladowanie. Zgodnie z zasadami systemu dublińskiego za procedurę azylową odpowiada pierwszy kraj UE, do którego dociera dany imigrant. To ta zasada tak obciąża peryferyjne „kraje pierwszego kontaktu” na południu Europy i chroni interesy krajów w środku UE.

Są jednak wyjątki od tej reguły. W 2015 roku przeciążony BAMF zrezygnował z przekazania syryjskich imigrantów do Grecji i Węgier i sam sprawdzał ich wnioski. Państwa UE mogą bowiem przekazać imigrantów z powrotem do kraju pierwszego kontaktu, ale nie muszą.

Czasami też sądy nie pozwalają im na przekazanie imigrantów do krajów, gdzie procedura azylowa nie jest już uczciwa, gdzie sądy nie są niezależne albo gdzie grożą im nieludzkie warunki w ośrodkach. Z tych powodów Europejski Trybunał Praw Człowieka nakazał okresowo wstrzymanie takich procedur w stosunku do Grecji i Węgier.

Mogą to też robić sądy krajowe, jeśli imigranci zagrożeni deportacją do innego kraju UE się do nich odwołują.

Zakaz deportacji do „niebezpiecznego kraju” nie zależy wyłącznie od tego, czy imigrantom grożą tam konkretne prześladowanie. Nie wolno też deportować do krajów trzecich (innych niż kraj pochodzenia imigranta), jeśli ten kraj stosuje „refoulement”, to znaczy przekazuje daną osobę dalej bez sprawdzenia jej prawa do azylu lub ochrony.

Przykładowo: jeśli Chińczyk, ubiegający się w Polsce o ochronę, zostanie przekazany Białorusi, a wiadomo, że Białoruś przekaże go bez sprawdzenia jego wniosku Rosji, skąd deportują go z powrotem do Chin, to Polska nie może go deportować na Białoruś.

Przeczytaj także:

Oczywistym jest, że Białoruś obecnie nie spełnia wymogów „bezpiecznego kraju”, nawet jeśli nie prześladuje imigrantów jako takich na masową skalę. Szukający azylu lub ochrony Irakijczyk po deportacji z Polski na Białoruś nie może tam liczyć na uczciwą procedurę azylową i nawet jeśli takowa zostanie wobec niego wszczęta, to potem nie może się od niej odwołać do niezawisłego sądu, bo takich na Białorusi obecnie nie ma.

Ale pod tym względem prawo niemieckie bardzo upraszcza sprawę: Lista „bezpiecznych krajów trzecich” jest uchwalana i aktualizowana przez Bundesrat i obejmuje wszystkie kraje UE i Europejskiej Przestrzeni Gospodarczej oraz kilka innych (np. Serbię i Albanię), które ratyfikowały Konwencję Genewską o uchodźcach i Europejską Konwencję Praw Człowieka.

Białoruś nie spełnia żadnego z tych wymogów, więc w świetle prawa niemieckiego nie jest krajem bezpiecznym dla imigrantów np. z Iraku lub Afganistanu, mimo że nie prześladuje ani Irakijczyków, ani Afgańczyków.

Kraj bezpieczny, czyli jaki?

Inna ważna koncepcja niemieckiego prawa azylowego to „bezpieczny kraj pochodzenia” – są to kraje, wobec których BAMF domniemywa, że nie dochodzi tam do prześladowań. O listę takich krajów (której sporządzenie też wymaga zgody Bundesratu) toczyły się w ostatnich latach ciężkie boje w niemieckiej debacie azylowej.

Rząd Angeli Merkel chciał tam wpisać kraje Maghrebu, aby móc łatwiej przekazywać tam osoby, których wnioski o ochronę zostały odrzucone. Nie miał jednak wymaganej większości w Bundesracie, więc potrzebował poparcia Zielonych, którzy oponowali, że nawet w krajach niepogrążonych w konfliktach może dochodzić do prześladowań na tle religijnym albo ze względu na orientację seksualną. Ostatecznie nawet demokratyczna Tunezja nie znalazła się na liście „bezpiecznych krajów pochodzenia”.

Podobny spór, pokazujący całą hipokryzję niemieckich debat o uchodźcach. toczył się o Afganistan, W 2017 roku niemieccy dyplomaci schronili się w silnie chronionym kompleksie amerykańskim w Kabulu obawiając się zamachów bombowych (jeden z nich zniszczył budynek ambasady nie powodując ofiar wśród Niemców), BAMF odrzucał większość wniosków Afgańczyków o ochronę. Argumentował, że życie w Afganistanie jest bezpieczne. Niemieckie kraje związkowe, które odpowiadają za deportacje, wysyłały więc Afgańczyków do Kabulu. Stosunek do Afganistanu zmieniły dopiero zwycięstwo militarne talibów i pośpieszna, chaotyczna ewakuacja: teraz szanse Afgańczyków, aby otrzymać ochronę w Niemczech, są nieco większe.

Wpisanie kraju na listę „bezpiecznych krajów pochodzenia” nie powoduje automatycznego odrzucenia każdego wniosku stamtąd. Według prawa niemieckiego nawet osoba z Serbii, Albanii lub Ghany może otrzymać ochronę lub azyl w Niemczech, jeśli udowadnia, że jest osobiście prześladowana albo dyskryminowana. Udowodnienie tego jest jednak o wiele trudniejsze do przeprowadzenia, jeśli kraj pochodzenia jest spokojny, demokratyczny i nie narusza praw człowieka.

Irakijczycy, Afgańczycy lub - jak pojawiający się ostatnio na granicy białoruskiej Kameruńczycy i obywatele Demokratycznej Republiki Konga - po przekroczeniu granicy niemieckiej muszą się więc zarejestrować. Jeśli ubiegali się o ochronę w Polsce, niemieckie władze przekazują ich z powrotem do Polski. Zakładają bowiem, że w Polsce nie grozi im refoulement bez sprawdzenia ich wniosków. A jeśli dana osoba odwoła się do sądu po odrzuceniu wniosku, to czeka ją uczciwy proces. Dlatego otwieranie granicy z Białorusią i podstawianie autobusów dla imigrantów, którzy chcą dotrzeć do Niemiec nie jest żadnym rozwiązaniem.

Jeśli imigranci na granicy niemieckiej nie zarejestrowali się w Polsce, niemieckie władze i tak mogą ich przekazać do Polski, gdyby byli w stanie udowodnić – na podstawie zeznań lub dowodów, na przykład rachunków albo biletów – że przed pojawieniem się w Niemczech przebywali na terenie Polski.

Kto przechodzi ten „test dubliński”, tego czeka przesłuchanie w BAMF, gdzie musi ujawnić tożsamość, przedstawić swoją sytuację, a potem czekać kilka miesięcy na decyzję administracyjną, od której może się odwołać. Na tym etapie może zasięgnąć rady organizacji charytatywnych, które pomagają w zrozumieniu zawiłości prawa niemieckiego.

Po drugiej odmowie może składać wniosek o pobyt humanitarny. Obejmuje on osoby, którym ani nie grozi indywidualne prześladowanie, ani wojna, ale których ze względów humanitarnych nie wolno deportować, na przykład dlatego, że są chore albo dlatego, że cała procedura trwa już tak długo, że dzieci imigrantów już chodzą do szkoły i integrowały się w Niemczech.

Każdą decyzję administracyjną można też zaskarżyć do sądu, od wyroku składać apelację. Niektórzy skarżą się aż do Trybunału Konstytucyjnego. Aby ich do tego zniechęcić, kraje związkowe oferują odrzuconym imigrantom zapomogi, jeśli opuszczają kraj dobrowolnie. Decyzję administracyjną o deportacji można bowiem też zaskarżyć do ostatniej instancji a „nagrody” za dobrowolny powrót są czasami mniej kosztowne niż koszty procesów sądowych i przymusowych deportacji.

Innymi słowy:

imigranci, którzy przedostają się przez granicę białoruską i Polskę do Niemiec, nie mają praktycznie żadnych szans na azyl lub ochronę w Niemczech. Ale sytuację zmienia aktualna polityka polskich władz wobec osób przekraczających granice polsko-białoruską.

Niemieckie sądy (albo Europejski Trybunał Praw Człowieka) mogą - na wniosek zainteresowanych albo organizacji praw człowieka - zakazać odsyłania takich imigrantów do Polski w ramach systemu dublińskiego dlatego, że w Polsce grozi im refoulement na Białoruś, nieuczciwe traktowanie przez Urząd do spraw Cudzoziemców lub brak dostępu do niezawisłego sądu w rozumieniu Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

Każdy kolejny konflikt między Polską i UE o praworządność zbliża nas więc do momentu, w którym imigranci dostarczeni do Polski przez Białoruś uzyskują prawo do ochrony w Niemczech ze względu na polskie reformy wymiaru sprawiedliwości. Wtedy podstawienie autobusów do granicy białoruskiej może się opłacać Polsce, co pewnie dodatkowo zwiększy ruch migracyjny na tym szlaku, wzmocni pozycję przetargową Łukaszenki i obciąży stosunki Polski z UE (a szczególnie z Niemcami) jeszcze bardziej.

Kto ma największe szanse na azyl?

Irakijczycy, Afgańczycy i Afrykanie, którzy dostają się bezpośrednio, bez pobytu w „bezpiecznych krajach trzecich” na teren Niemiec i tam składają wnioski o azyl lub ochronę, mają różne szanse powodzenia.

Największe mają Syryjczycy. W ciągu ostatnich dziewięciu miesiącach na 55 tys. 358 wniosków przypadło ponad 25 tys. pozytywnych decyzji BAMF o przyznaniu azylu lub ochrony.*

Na 9428 wniosków z Iraku pozytywnie załatwiono ponad 2000, ale 2800 zostało odrzuconych przez BAMF w pierwszej instancji. Równie niskie są odsetki Afgańczyków, których objęto ochroną lub statusem azylowym: na 18 644 wniosków przypadało 14 483 odmów.

Ale te liczby nie uwzględniają Afgańczyków ewakuowanych latem z powodu ich pracy dla niemieckiego wojska i innych instytucji czy organizacji. Jeśli w ogóle pojawią się w procedurze azylowej i nie dostaną po prostu prawa pobytu z pozwoleniem na pracę, to statystyka wykaże ich dopiero za kilka miesięcy.

Małe szanse mają też Afrykanie: przeważająca większość wniosków obywateli Demokratycznej Republiki Konga, Rwandy i krajów zachodnioafrykańskich jest odrzucana (ale nie jest ich obecnie dużo).

Bardzo dobre szanse mają natomiast Białorusini; od stycznia do końca września tego roku prawie wszyscy, którzy złożyli w Niemczech wnioski, dostali albo azyl, albo ochronę.

Podczas procedury azylowej imigranci nie mogą pracować. Ale kiedy już mają status uchodźcy albo ochronę, mogą zarówno pracować, jak i podróżować w strefie Schengen, po pięciu latach korzystają też z prawa do osiedlania się w innym państwie UE.

Mogą też ściągnąć rodzinę do Niemiec, jeśli została na przykład w jakimś obozie w Jordanii lub w Libanie. Nie jest to proste – głównie ze względu na ociężałą niemiecką biurokrację, zwłaszcza jeśli na miejscu nie ma niemieckiego konsulatu.

Ludzi, którzy przecierają się przez polsko-białoruskie bagna, dotyczy to w minimalnym stopniu. Oni mogą tylko liczyć na to, że podczas ich pobytu w niemieckich ośrodkach dla uchodźców zmieni się polityka Niemiec lub Polski albo powstaną tak zwane „wtórne powody” do udzielenia im azylu lub ochrony.

Może tak stać na przykład, kiedy sytuacja w ich kraju tak się zaostrzy, że BAMF przyzna im odpowiedni status albo odstąpi od decyzji o ich wydaleniu. Tak było w przypadku Afganistanu po przejęciu władzy przez talibów, gdy ludzie, którzy dotąd byli w miarę bezpieczni, nagle stali się celami prześladowań. Albo w Mali, gdzie miał miejsce pucz wojskowy.

Ostatnią nadzieją imigrantów, którzy udają się w podróż przez Białoruś może też być ucieczka z ośrodka dla uchodźców, nielegalny pobyt i praca w szarej strefie. Jak dowodzą statystyki zatrudnienia**, mało kto przyjeżdża do Niemiec spoza UE tylko po to, aby korzystać ze świadczeń społecznych.

*) Liczby dotyczące jednego roku się nie zsumują, ponieważ wiele wniosków rozstrzygniętych w 2021 roku pochodzi z lat poprzednich, a wnioski składane obecnie zostaną rozstrzygnięte dopiero w przyszłym roku. Statystyki dotyczą również tylko pierwszej instancji administracyjnej, a często odmowne decyzje na tym etapie ulegają zmianie w drugiej instancji lub przed sądami albo wnioskodawcy uzyskują prawo do pobytu humanitarnego lub administracyjny lub sądowy zakaz deportacji.

**) Klaus Bachmann, „Problem z guliwerem. Dlaczego Niemcy stają się coraz większe a Europa coraz mniejsza", wyd. Atut, Wroclaw 2021, str. 250

;

Komentarze