Była to historyczna debata: kandydaci, którzy wzięli w niej udział, nie wystartują w wyborach, w których mieli wystartować, bo wybory się nie odbędą. Kiedy oni 6 maja 2020 debatowali przed kilkoma milionami widzów, w jednym z warszawskich gabinetów Jarosław Kaczyński dogadał się z Jarosławem Gowinem i ustalili, że wyborów 10 maja nie będzie.
TVP pokazała zatem obrazek z przeszłości – kiedy debatujący zeszli ze sceny, rzeczywistość polityczna była już zupełnie gdzie indziej. Przeszłość wyłaziła zza kulis jeszcze pod innym względem: pytania w niewielkim stopniu uwzględniały nową sytuację społeczno-gospodarczą, w jakiej znaleźliśmy się w związku z epidemią. Pytanie „Europa państw czy państwo Europa?” brzmiało jak wyjęte z dowolnej debaty politycznej od 2004 roku.
Debata TVP może być jednak ważną wskazówką dla partii i sztabów: pokazała, kto sobie radzi, a kto nie, kto jest na wznoszącej, a kto na opadającej. To może mieć znaczenie, kiedy trzeba będzie ponownie decydować, kogo wystawić w nowych wyborach.
Odbiorcy TVP mogli być zaskoczeni
Była to pierwsza od lat okazja dla widzów państwowej telewizji, gdy mogli zobaczyć polityków opozycji, którzy mówili własnym głosem, bez drwin z offu, bez docinków prowadzących, bez określeń typu „totalsi”.
Choć komentatorzy (a nawet my w OKO.press) utyskiwaliśmy, że prowadzący Michał Adamczyk nie dociska kandydatów, którzy jedynie wygłaszają jednominutowe oświadczenia, było też w tym coś ożywczego. Odbiorcy TVP mogli być zaskoczeni, że niektórzy kandydaci istnieją. I nie chodzi o takie osoby jak Stanisław Żółtek czy Paweł Tanajno – Robert Biedroń też ma w TVP raptem sekundy czasu antenowego.
Można się też było przekonać, że kandydaci mają coś do powiedzenia nie tylko o tym, jaki PiS jest zły/dobry, ale również na temat gospodarki czy bezpieczeństwa.
Debaty telewizyjne to polityczny spektakl, od którego w demokracji telewizyjnej wiele zależy. Liczą się tu umiejętności retoryczne, szybkość reakcji, bon moty, które wpadają na telewizyjne paski i do mediów społecznościowych, rekwizyty. TVP nie dała odpowiedniej ramy, by to wszystko miało szansę zaistnieć.
Kandydaci nie mogli wchodzić ze sobą w interakcje, wygłaszali mini-przemówienia, które równie dobrze mogliby nagrać wcześniej. Nie musieli też reagować na dociekliwe pytania prowadzących, co jest standardem w debatach np. w USA. Zresztą, prowadzący był jeden. Co też odbiega od standardów innych krajów. Tam wagę debaty podkreśla między innymi obecność dziennikarzy – specjalistów z różnych dziedzin. W końcu wybieramy głowę państwa.
W środę nie zobaczyliśmy wielkich osobowości. Ale każdy z kandydatów miał tu coś ważnego do ugrania i niektórym się udało.
Hołownia: Na wznoszącej
Znaczenie tej debaty dla Szymona Hołowni jeszcze wzrosło wobec przesuniętych (prawdopodobnie na lipiec) wyborów. Pytanie, które będą sobie zadawać komentatorzy: czy Hołownia wytrzyma?
Niepartyjny kandydat ma ostatnio swój czas, pokazują to sondaże i wyniki w mediach społecznościowych. Ściga się o drugie miejsce z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. W sensie statystycznym jest remis (między 15 a 12 proc. jest różnica w granicach błędu statystycznego, ale do opinii publicznej idzie przekaz, że to Hołownia jest wiceliderem wyścigu.
Nie walczył z Andrzejem Dudą o widzów TVP Info, ale o uwagę komentatorów i przekaz po debacie, że ją wygrał. I widać, że w znacznej mierze cel ten osiągnął. Wypadał naturalnie (zwróciły się lata obycia z telewizyjną kamerą). Kilka razy zaskoczył. I merytorycznie, i jako szołmen.
Nie popadł w histeryczne tony, które ostatnio dominowały w jego występach. Jako jedyny mówił tak wyraźnie o długookresowych skutkach kryzysu wywołanego pandemią. I jak nikt wykorzystał okazję, by zwrócić się wprost do wyborców wahających się, czy głosować, czy nie (co jednak zaraz się zdezaktualizowało).
Wyborcom Lewicy, do których niedawno napisał list opublikowany przez „Krytykę Polityczną”, narazi się odpowiedzią na pytanie o podniesienie wieku emerytalnego i małżeństwa jednopłciowe. „Jestem w miarę spokojny o to, że takie ustawy nie trafią na moje biurko”.
Kosiniak-Kamysz: Tygrys powrócił
Mógł ugrać najwięcej, bo to on walczył z Andrzejem Dudą o głosy tych, którzy oglądali debatę. I sporo ugrał. Widzowie TVP mogli zobaczyć, że nie taki Kosiniak straszny, jak go od miesięcy maluje telewizja państwowa.
Najczęściej bezpośrednio i z energią atakował urzędującego prezydenta, a i prezydent odnosił się do niego, wskazując lidera ludowców jako swojego najpoważniejszego konkurenta.
„Najpierw muszą się odbyć wybory. Może prezydent Duda nam to powie, kiedy to będzie?” – rozpoczął swoją pierwszą wypowiedź. Celnie. Te słowa pozostaną aktualne, mimo rozwoju politycznych wydarzeń.
Przyniósł też rekwizyt: wielki długopis, czyli symbol podporządkowania Dudy Kaczyńskiemu. Takie rzeczy w debatach telewizyjnych się liczą – trafią do mediów społecznościowych.
Brzmiał wiarygodnie, kiedy mówił: „Jestem tu jako rzecznik przedsiębiorców, rolników. Mam gotowe ustawy dotyczące funduszu płynności, prawdziwych rozwiązań”.
Nie robił uników w sprawie podniesienia wieku emerytalnego, tylko przyznał otwarcie, że zmienił w tej sprawie zdanie (pytanie, czy gdyby faktycznie został prezydentem, nie zmieniłby go po raz kolejny). Za to nie podpisze ustawy o małżeństwach jednopłciowych, ale nikt się tego po nim nie spodziewał.
Kidawa-Błońska: Ostatni raz na scenie?
Natychmiast po debacie i wieści o przesuniętych wyborach rozpoczęły się spekulacje o tym, czy Platforma Obywatelska wymieni kandydatkę. Po tym występie ci w obozie KO przeciwni jej kandydaturze zyskali argumenty.
Kandydatka KO miała niewątpliwy atut: w debacie prezydenckiej oglądaliśmy niemal samych konserwatywnych kandydatów i tylko jedną kobietę . Daleko to odbiegało od obrazków z innych europejskich (i nie tylko) krajów. Jednak Kidawa-Błońska wyraźnie nie czuje się dobrze w trakcie takich występów, nie umie wykorzystywać szans, które dają.
Zaczęła nieźle, wypominając TVP, że gości tam po raz pierwszy od wielu lat. Później jednak używała wszystkich klisz PO: PiS jest zły, a zgoda buduje. Zabrakło choćby jednej nieszablonowej wypowiedzi, która pokazałaby, że sama kandydatka i jej sztab poważnie traktują ten występ. Stosunkowo najlepiej poradziła sobie, mówiąc o 500 plus (że nie rozwiązało problemów społecznych w Polsce) i o niepełnosprawnych (że takie osoby są zostawione same sobie).
O ustawach w sprawie małżeństw jednopłciowych i podniesieniu wieku emerytalnego powiedziała, że to nie są „poważne, realne tematy”.
Biedroń: Dobrze, bez błysku
Kandydat Lewicy powrócił do opowieści do „chłopaku z Krosna”, od której rozpoczynał kampanię. W poglądach odstawał od wszystkich kandydatów – i to był jego atut, choć niewystarczająco wykorzystany. „Nie będę klękał przed biskupami” – zadeklarował. Były to jedyne słowa w całej debacie na temat stosunków państwo-Kościół. Jako jedyny mówił też o prawach kobiet.
Wspomniał o spalonej żywcem działacze lokatorskiej Jolancie Brzeskiej, o ratownikach medycznych na śmieciówkach. „Potrzebujemy armii pielęgniarek” – odpowiedział Biedroń na pytanie o bezpieczeństwo. Niekonwencjonalnie i trafnie.
Jeśli miał to być wieczór, który odmieni los kandydata, który spadł na dolne miejsca sondaży, to nie był. Biedroń mówił do swoich językiem, który znają. Wyborcy KO – a o nich Biedroń się stara – nie będą mieli powodu, by wybrać raczej jego niż Hołownię lub Kosiniaka.
Lewicowy kandydat nie walczy o wejście do drugiej tury, więc pewnie pozostanie w grze. Skoro zaczął, to skończy.
Duda: Wypalony lider
Rzym – tam pojechałby Andrzej Duda w swoją pierwszą podróż w nowej kadencji. To zaskakujący, ale ciekawy wybór. Prezydent wybrałby się do europejskiego kraju, który najbardziej ucierpiał w trakcie pandemii, a zarazem jest symbolem aspiracji wielu Polaków (wycieczki do Włoch, których teraz nie będzie).
Jednak poza tym jednym momentem Duda odtwarzał zdarte płyty. Najczęściej tę o dobrej współpracy prezydenta z rządem. Chwalił się programami społecznymi PiS i dobrą współpracą z rządem.
Duda będzie musiał walczyć. Unieważnienie wyborów 10 maja oznacza, że nie umknęło mu łatwe zwycięstwo w warunkach bojkotu przez sporą część wyborców opozycji. Wciąż jest faworytem, ale druga tura z udziałem Hołowni, Kosiniaka-Kamysza albo nowego kandydata/kandydatki KO wcale nie jest rozstrzygnięta. I w debacie TVP było to widać.
To mial byc Watykan, ale troche wstyd, dlatego Rzym. Ale wyborcy pisu wiedza swoje.
Ta debata pokazuje, że ludzkość jest skazana na wymarcie. Ani słowa o zmianach klimatycznych, o bioróżnorodności, o prawach fizyki, naukach przyrodniczych itd. Nasz gatunek wytworzył sobie jakąś bańkę informacyjną i traktuje wszystko (łącznie z wirusem) jako narrację polityczną, ekonomiczną, etyczną, religijną. Dlatego zostanie zmieciony jak biliony innych gatunków z mapy kosmosu – nie pomogą krawaty, mikrofony, przekonania n/t orientacji seksualnej itd.
Heh, idealista. Ale mądre uwagi o tej bańce. Z drugiej strony nie tak, że ani słowo nie padło, o klimacie wspominał Hołownia i Biedroń (i Bosak o Zielonym Ładzie – ale oczywiście na nie). Też "liczyłem" na osobny dział o ekologii ale nie wiem nawet czy np w TVN by się pojawił a u Kurskiego to możemy w ogóle zapomnieć.
Qrwizję ogląda dziś tylko pisbolszewicki beton.
Ani słowa o Bosaku, który wypadł z całą pewnością najlepiej.
Gdy widzę jak chwalicie się, że jesteście obiektywnym medium, to myślę sobie XD Tradycyjnie piątka kandydatów znajdzie sobie miejsce w każdym artykule dot. wyborów, natomiast Krzysztof Bosak, który nie tylko moim zdaniem wypadł w tej debacie najbardziej merytorycznie, zostaje chamsko pominięty w tym artykule jak i w dziesiątkach innych. Albo ignorancja, albo bezpodstawne oskarżanie o homofobię czy antysemityzm. Nie tak wyglądają obiektywne media!
"Bezpodstawne oskarżanie o homofobię czy antysemityzm" 😂😂😂 Czy wiesz człeku, że piszesz o pryszczatym siuśmajtku otoczonym brunatną zgrają szympansów?
Z punktu widzenia chrześcijanina homoseksualna aktywność jest czymś destrukcyjnym dla człowieka. Ruch LGBT prowadzi do deprawacji społecznej i my mamy moralny obowiązek sprzeciwić się temu. Dzięki temu sprzeciwowi wiele osób nie zostanie wciągnięte na złą życiową drogę" – powiedział w rozmowie z Piotrem Witwickim dla dodatku do "Rzeczpospolitej" "Plus Minus" Krzysztof Bosak, poseł Konfederacji.
"Duda będzie musiał walczyć. Unieważnienie wyborów 10 maja oznacza, że nie umknęło mu łatwe zwycięstwo w warunkach bojkotu przez sporą część wyborców opozycji."
Słówko "nie" w tym zdaniu to co właściwie oznacza?
"Umknąć" – uciec
Czyli zwycięstwo nie uciekło. I to dzięki temu, że je unieważniono.
A miało uciec 10 maja?
Ja uważam, że wręcz przeciwnie, o ile mówimy o lipcu albo potem, a tempo rozwoju epidemii da się do tego czasu zauważalnie osłabić
Więc może "nie" nie powinno w ogóle się tu znaleźć, bez niego sensowniej to zdanie dla mnie brzmi, że właśnie majowe zwycięstwo mu uciekło.
Ależ to ewidentnie literówka, też się najpierw zdziwiłem. Tylko bez "nie" zdanie ma sens.
Jedno wrażenie mi z tej debaty utkwiło, w odpowiedziach kandydatów na "kontrowersyjne" pytanie o małżeństwa i wiek emerytalny (jeszcze aborcji zabrakło). Wrażenie to można też w pewnym stopniu przenieść na inne odpowiedzi.
Z wypowiedzi okazuje się, że taki prezydent Polski to jest pan(i) i władca który o wszystkim decyduje. Będzie to nawet przestępstwo, ale on będzie realizował co uważa, podpisywał i wetował według swojego widzimisię bo jest prezydentem.
A moim zdaniem odpowiedź powinna brzmieć tak: "to bardzo ważne pytania w kwestii których nie powinien decydować jeden człowiek, ani jakakolwiek reprezentacja (narodu). W tych najważniejszych kwestiach należy przeprowadzić referendum i jeżeli wyborcy tak zdecydują, służąc im podpiszę odpowiednią zmianę prawa".
Każdy jeden jednak myślał o sobie i o unikaniu odpowiedzi na takie pytanie lub prezentowanie deklaracji osobistych, a przecież ich głos jest tak samo ważny jak każdego innego Polaka, prezydent nie powinien się zajmować sobą tylko wdrażać w życie decyzje "suwerena". Prezydent nie dostaje carte blanche na pięć lat.
Tu bardziej chodziło nie o stricte odpowiedzi na te pytania co danie szansy kandydatowi by zaprezentował swoje stanowisko na temat spraw socjalnych i światopoglądowych które dla sporej częsci społeczeństwa są istotne.
Jasne, prezydent nie jest 'władcą' kraju, ale może 'filtrować' ustawy które trafiają na jego biurku poprzez prawo do weta. Zauważ,że w obecnych czasach polaryzacji sceny politycznej ktokolwiek by sie do władzy nie dorwał bardzo ciężko będzie odrzucić to weto. Także o ile wpływu dużego na stanowione prawo prezydent nie ma, to jednak nic nie będzie przegłosowane bez jego akceptacji.
Jak wypadła MKB nie będę dyskutować. Mnie się podobała. Natomiast stwierdzenie zawarte w artykule, że wyborcy KO będą głosować na Kosiniaka czy Hołownie jest pozbawione podstaw. Tak mogłoby być, gdyby MKB nie startowała. A póki co startuje. Więc wyborcy KO będą na nią głosować, bo czemu nie. Jest rozsądna, inteligentna, ważna dla niej jest sprawa praworządności. Wszystkie wartości które są drogie wyborcom KO są również wartościami MKB. Dlaczego mielibyśmy na nią nie głosować? Jeżeli nie wejdzie do drugiej tury to co innego. W każdym razie bez względu na to, czy kandydatką KO będzie MKB czy ktoś inny, wyborcy KO zawsze na nią/niego zagłosują.