0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Jacek Babiel / Agencja GazetaJacek Babiel / Agenc...

Coraz częściej w debacie publicznej pojawia się postulat przesunięcia zaplanowanych na 10 maja 2020 wyborów prezydenckich. Problem w tym, że według konstytucji (art. 228) można to zrobić tylko i wyłącznie w przypadku wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych: stanu klęski żywiołowej, stanu wyjątkowego, stanu wojennego.

W sytuacjach szczególnych zagrożeń, jeżeli zwykłe środki konstytucyjne są niewystarczające, może zostać wprowadzony odpowiedni stan nadzwyczajny: stan wojenny, stan wyjątkowy lub stan klęski żywiołowej.

Stan nadzwyczajny może być wprowadzony tylko na podstawie ustawy, w drodze rozporządzenia, które podlega dodatkowemu podaniu do publicznej wiadomości.

Zasady działania organów władzy publicznej oraz zakres, w jakim mogą zostać ograniczone wolności i prawa człowieka i obywatela w czasie poszczególnych stanów nadzwyczajnych, określa ustawa.

Ustawa może określić podstawy, zakres i tryb wyrównywania strat majątkowych wynikających z ograniczenia w czasie stanu nadzwyczajnego wolności i praw człowieka i obywatela.

Działania podjęte w wyniku wprowadzenia stanu nadzwyczajnego muszą odpowiadać stopniowi zagrożenia i powinny zmierzać do jak najszybszego przywrócenia normalnego funkcjonowania państwa.

W czasie stanu nadzwyczajnego nie mogą być zmienione: Konstytucja, ordynacje wyborcze do Sejmu, Senatu i organów samorządu terytorialnego, ustawa o wyborze Prezydenta Rzeczypospolitej oraz ustawy o stanach nadzwyczajnych.

W czasie stanu nadzwyczajnego oraz w ciągu 90 dni po jego zakończeniu nie może być skrócona kadencja Sejmu, przeprowadzane referendum ogólnokrajowe, nie mogą być przeprowadzane wybory do Sejmu, Senatu, organów samorządu terytorialnego oraz wybory Prezydenta Rzeczypospolitej, a kadencje tych organów ulegają odpowiedniemu przedłużeniu. Wybory do organów samorządu terytorialnego są możliwe tylko tam, gdzie nie został wprowadzony stan nadzwyczajny.

OKO.press zadzwoniło do wybitnego konstytucjonalisty prof. Ryszarda Piotrowskiego, by zapytać:

  • jak państwo polskie powinno rozwiązać problem wyborów prezydenckich podczas epidemii koronawirusa;
  • czy wybory powinny się odbyć w wyznaczonym terminie;
  • czy obóz władzy powinien wprowadzić jeden ze stanów nadzwyczajnych, by wybory przesunąć.

Oto co usłyszeliśmy:

"W żadnym razie nie powinniśmy wprowadzać stanu wyjątkowego.

Przecież nie będziemy do tego wirusa strzelać na rozkaz komendanta głównego policji czy dowódcy pododdziału zwartego policji ani nie użyjemy wojska. Nie przeprowadzimy z wirusem rozmowy ostrzegawczej. Ani go nie internujemy. Nie zakażemy też wirusowi tworzenia partii politycznych. No to po co ten stan wyjątkowy? Nonsens.

Stan klęski żywiołowej - tylko to rozwiązanie wchodziłoby w grę. I to wyłącznie po to, żeby nie przeprowadzać wyborów. Bo już uchwalona ustawa w sprawie zwalczania koronawirusa (specustawa - przeczytaj, co w niej jest), wykorzystanie prawa lotniczego, ustawy o ochronie granicy oraz wykorzystanie - częściowo niezgodnie z konstytucją - ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, powodują, że możemy osiągnąć te same efekty.

Ustawa o stanie wyjątkowym nie mówi o chorobach. Tam jedyna choroba to choroba duszy, polegająca albo na terroryzmie, albo na obalaniu konstytucyjnego ustroju państwa. Epidemia nie może pozbawiać nas zdolności myślenia i rozsądnego interpretowania prawa.

Jeżeli wprowadzimy stan wyjątkowy, to niektórych obywateli będzie można wezwać na rozmowę ostrzegawczą: „Słyszałem, że pan szykuje jakieś spotkanie, a nie wolno, bo to niezdrowo”. A jak jacyś obywatele będą chcieli zrobić strajk? Nie ma maseczek, a każą im pracować, jak to miało miejsce we Włoszech, to władze powiedzą: „Niestety kolego, musimy cię internować, mamy do tego podstawę”.

Przeczytaj także:

A jak się robotnicy wzburzą, co prawdopodobnie się nie stanie, bo nie mają teraz tego zwyczaju, ale jak wyjdą i będą szli w stronę urzędu wojewody, to użyjemy zwartego oddziału, a jak się nie cofną, to będziemy strzelać, bo mamy do tego prawo - o to chodzi?

Trzeba wprowadzić rozwiązanie, które zawiera najmniejsze ryzyko. Które będzie niezbędne, ale najmniej groźne dla obywateli, a zatem proporcjonalne. Takim rozwiązaniem - zresztą przecież wprowadzanym nie dla walki z wirusem, ale dla odroczenia wyborów bez naruszania Konstytucji - jest ustawa o stanie klęski żywiołowej.

Jesteśmy w pułapce: innej możliwości nie ma

Ktoś mógłby sobie wyobrazić, że marszałek Sejmu zmieni swoje zarządzenie o wyznaczeniu terminu wyborów. Ale otworzyłoby to drogę do dowolnego przedłużania kadencji prezydenta. Również wtedy, kiedy nie będzie epidemii.

Możemy zatem iść tylko drogą wyznaczoną przez konstytucję.

Ktoś inny mógłby powiedzieć: przecież mamy już stan nadzwyczajny, wprowadzony ustawowo i na podstawie ustaw, chociaż tak nie nazwany. A zatem możemy przyjąć, że uzupełniliśmy katalog stanów nadzwyczajnych określony w Konstytucji i na tej podstawie zmieniamy termin wyborów prezydenckich.

Ten pogląd oznaczałby jednak, że dokonujemy zmiany konstytucji w drodze ustawowej, a więc naruszamy konstytucję.

A wybory w obecnej sytuacji nie powinny się odbyć w zaplanowanym terminie. Nie można przecież prowadzić kampanii wyborczej. Jak ją prowadzić? Tylko w telewizji, w radiu i w internecie? Jaka będzie frekwencja?

Jak epidemia wpłynie na wynik wyborów, stanowiąc przecież czynnik niezależny od kandydatów? Kto pójdzie głosować, jeśli będziemy mieli morowe powietrze i świadomość, że udział w głosowaniu jest niebezpieczny? Ustawimy szyby w komisjach wyborczych, żeby chronić ich członków? Jaka będzie legitymacja tak wybieranego prezydenta?

Gdyby się okazało, że po dwóch tygodniach wszystko minie - bo część przepisów wyznacza taki termin - moglibyśmy z wprowadzania stanu klęski żywiołowej zrezygnować. Dajmy sobie ten czas. Wszystko zależy od rozwoju sytuacji, która niestety nie jest stabilna. Być może byłoby jednak lepiej podjąć decyzję niezwłocznie, ze względu na konstytucyjną zasadę równości wyborów, a więc równości szans kandydatów.

Rozporządzenie niezgodne z konstytucją

Warto też powiedzieć, że radzimy sobie – jak można sądzić – całkiem nieźle z epidemią, przy okazji jednak naruszając prawo. Rozporządzenie o stanie zagrożenia epidemicznego jest częściowo niezgodne z konstytucją.

Minister zdrowia wydał rozporządzenie w sprawie ogłoszenia na obszarze Rzeczypospolitej Polskiej stanu zagrożenia epidemicznego. Według tego rozporządzenia w okresie od dnia 14 marca do odwołania ustanawia się m.in. „czasowe ograniczenie (...) sprawowania kultu religijnego w miejscach publicznych, w tym w budynkach i innych obiektach kultu religijnego” (par. 5 ust. 1 pkt 4).

Msze święte zostały więc czasowo zakazane, a tego zakazu nie wolno wprowadzać rozporządzeniem Ministra Zdrowia. Potrzebna jest podstawa ustawowa, której nie ma.

Nie stanowi takiej podstawy przepis art. 46 ust. 4 pkt 4 ustawy o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi, na podstawie którego można ustanowić „zakaz organizowania widowisk i innych zgromadzeń ludności”, ponieważ ograniczenia wolności religii nie można domniemywać.

Została zatem naruszona konstytucja, chociaż można było tego uniknąć. Słyszymy, że – podobno według rozporządzenia - w kościołach może się gromadzić do 50 osób na podstawie ustawy Prawo o zgromadzeniach, ale w myśl tej ustawy nie można jej przecież stosować do zgromadzeń odbywanych w ramach działalności kościołów.

Chodzi jednak o odprawianie mszy. Premier Mateusz Morawiecki poinformował, a Episkopat tę wersję potwierdził, że kiedy zgromadzi się mniej niż 50 osób, to można mszę odprawiać. Premier być może czerpał z rozdziału 5 par. 9 ust. 2 rozporządzenia. Tam postanowiono: „Zakazu, o którym mowa w ust. 1, nie stosuje się w przypadku, gdy liczba uczestników zgromadzenia wynosi nie więcej niż 50 osób, wliczając w to organizatora i osoby działające w jego imieniu”.

Problem polega na tym, że par. 9 ust. 1 wprowadza zakaz organizowania zgromadzeń w rozumieniu ustawy Prawo o zgromadzeniach, a w myśl tej ustawy nie stosuje się jej do zgromadzeń religijnych.

Czyżby więc rząd nie znał prawa, które stanowi, albo świadomie wprowadził w błąd Kościół, wiernych i opinię publiczną?

Podstawą ograniczenia wolności religii nie jest przecież w tym przypadku przepis prawa, choćby rozporządzenia, ale publicznie ogłoszona wola premiera.

Mówimy: jak jest epidemia, to możemy sobie na to pozwolić

Z kontekstu oświadczenia premiera wynika, że ograniczenie dotyczy Kościoła Katolickiego. Nie jest jasne, czy w świetle konstytucyjnej zasady równouprawnienia kościołów i innych związków wyznaniowych ograniczenie to (nabożeństwa tylko dla mniej niż 50 osób) odnosi się nie tylko do Kościoła Katolickiego, czy też – zgodnie z rozporządzeniem – wprowadza się „czasowe ograniczenie sprawowania kultu religijnego” w obiektach innego kultu religijnego niż katolicki.

Rząd może ograniczyć sprawowanie kultu religijnego, ale zgodnie z konstytucją trzeba w tym celu uchwalić ustawę. Konstytucja pozwala ograniczyć „wolność uzewnętrzniania religii (...) jedynie w drodze ustawy i tylko wtedy, gdy jest to konieczne dla ochrony bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego, zdrowia, moralności lub wolności i praw innych osób” (art. 53 ust. 5). Trzeba jednak wnieść projekt ustawy do Sejmu i wysłuchać, co na ten temat mają do powiedzenia także zwolennicy rządu.

Postępując tak, jak teraz, naruszamy wolność sumienia i religii oraz prawo do tego, by nasza wolność była ograniczana ustawą, a nie rozporządzeniem ministra.

Mówimy: jak jest epidemia, to możemy sobie pozwolić - po pierwsze, na przekazywanie społeczeństwu nieprawdziwej informacji, po drugie - możemy powiedzieć, że nawet przepisy, które sami ustanowiliśmy, znaczą co innego niż znaczą.

Rząd zapewne nie miał innego wyjścia, żeby uzgodnić tę sprawę z Episkopatem, ale rozporządzenie nie może być podstawą ograniczania wolności religii.

Za chwilę powiemy, że rozporządzenie z powodu epidemii może być podstawą ograniczania wolności politycznych, do czego zresztą zmierzają wszyscy ci, którzy chcą wprowadzenia stanu wyjątkowego.

Łącznie z dziennikarzami, traktującymi stan wyjątkowy jako panaceum na problem wyborczy".

Wysłuchała: Agata Szczęśniak

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze