0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Krzysztof Cwik / Agencja Wyborcza.plKrzysztof Cwik / Age...

Wojciech Kość, OKO.Press: Czy możemy jakoś ogólnie stwierdzić, w jakim stanie znajdują się lasy na świecie?

Dr hab. Krzysztof Świerkosz, prof. Uniwersytetu Wrocławskiego, botanik, od ćwierć wieku zajmujący się ekologią lasów i ochroną przyrody: Szeroko idziemy (śmiech). Wiemy, że zamieranie lasów jest normalnym zjawiskiem właściwie od czasów, gdy te lasy powstały, czyli od blisko 380 mln lat.

Ale jest różnica: kiedyś lasy szybko się odradzały. W tej chwili natomiast – w XXI wieku – obserwujemy nowe zjawisko: lasy zamierają w coraz większej liczbie miejsc na świecie i nie odradzają się już w poprzedniej formie. Ich miejsce zajmują niskie krzewiaste formacje, tylko z pojedynczymi okazami drzew.

Zamierają świerki i jesiony

Czym to jest spowodowane?

Przede wszystkim gwałtownymi suszami. W ten trend już zaczęły się wpisywać lasy polskie.

Zanim jeszcze pójdziemy na spacer do polskiego lasu... Gdzie najwięcej lasów zamiera i się nie odradza?

Najlepiej jest to udokumentowane w Stanach Zjednoczonych, ale to głównie zależy od tego, jak duża jest sieć obserwatorów i badaczy. To, że mniej znamy takich miejsc w Ameryce Południowej, czy w Afryce, jest raczej spowodowane brakiem ludzi, którzy by to dokumentowali, niż brakiem samego zjawiska.

Następuje potężna zmiana ekosystemowa, choć w naszej strefie klimatu umiarkowanego będzie przebiegać według innego scenariusza, niż w strefach subtropikalnych, suchych.

Przeczytaj także:

Porozmawiajmy więc o scenariuszu dla Polski.

To są zjawiska obserwowane w tej chwili przede wszystkim w Polsce południowo-zachodniej na terenie Dolnego i Górnego Śląska. Badacze lasów i sami leśnicy w końcu zdali sobie sprawę z tego, że sprawa zaczyna być poważna.

Zaczynają zamierać główne gatunki drzew, istotne tak z punktu widzenia ekologicznego, jak i z punktu widzenia gospodarki leśnej, przede wszystkim świerk.

W roku 2016 w Sudetach i na Przedgórzu Sudeckim świerki zaczęły zamierać już nie pojedynczymi drzewami, ale dziesiątkami hektarów. To był pierwszy poważny sygnał, że coś się zaczyna dziać - teraz także wśród innych gatunków drzew, równie ważnych ekosystemowo, jak i gospodarczo.

Jakie to gatunki?

Najgorsze jest to, że prawie wszystkie! Jesion, na przykład, od paru już lat bardzo ciężko choruje. Atakuje go tzw. opieńkowa zgnilizna korzeni.

Drzewo wygląda na pozornie zdrowe, a u dołu pnia po prostu można ręką wybierać drewno i korę. Jest taki grzyb inwazyjny, Hymenoscyphus fraxineus, który zaczął poważnie atakować jesiony niespełna parę lat temu. W ciągu jednego roku potrafi zabić stare, piękne, 120-letnie drzewa.

Do tego dochodzą szkodniki, które atakują drzewa osłabione przez ten właśnie grzyb. A podstawową przyczyną jest osłabienie jesionów przez suszę i wynikające z niej zmiany w kondycji gleby.

Jemioła atakuje

Lipa jest z kolei bardzo mocno atakowana przez jemiołę, która staje się jednym z głównych czynników, wpływających na kondycję lasów polskich, zarówno tych o charakterze naturalnym, liściastych i jodłowych, jak i upraw sosnowych.

To zaczyna być problem i przyrodniczy, i gospodarczy. Jeśli chodzi o jodłę, z niektórymi jej drzewostanami liczącymi sobie 170 lat, okazuje się, że jest atakowana przez jemiołę jodłową, którą — kiedy zaczynałem badania w latach 90. - widywaliśmy bardzo rzadko.

W tej chwili właściwie opanowuje wszystkie stare jodły. Niektóre wydają się zielone, ale gdy podejdziesz bliżej — okazuje się, że korona składa się niemal wyłącznie z jemioły!

A co z innymi drzewami?

Martwimy się też zamieraniem lasów dębowych. To kolejny ważny gatunek lasotwórczy w Polsce południowo-zachodniej. Mówię o dębie bezszypułkowym, który jest przystosowany do płytkich, suchych, kwaśnych gleb, słowem - do surowych warunków.

Około 3-4 lata temu zauważyliśmy, że nasze dąbrowy w Sudetach zaczynają zamierać w oczach. Okazuje się, że kiedy podziwialiśmy, jak fajnie sobie radzą w trudnych warunkach, to one już żyły na skraju swoich możliwości ekologicznych. A to są jedne z najcenniejszych zbiorowisk leśnych Polski.

Susza doskwiera

A więc susza jest tak dotkliwa, że nie radzą sobie z nią nawet gatunki wydawałoby się dobrze przystosowane?

Susza powoduje pogarszanie się kondycji zdrowotnej drzew, co ułatwia wejście patogenom grzybowym, owadzim, jemiole i tak dalej, które dokańczają dzieła. Osłabione drzewo nie jest w stanie się obronić.

Na przykład na jaworach jest cały zespół chorób grzybowych, które świetnie się rozwijają w ciepłych warunkach klimatycznych. Pojawiają się grzyby z rodzaju Phytophtora, które kiedyś występowały na południu Europy i które zostały przywleczone do nas, i w cieplejszych warunkach atakują niemal wszystkie gatunki drzew.

Widzimy na przykład zamieranie brzóz, które zawsze traktowaliśmy jako gatunek pionierski, czyli taki, który powinien dobrze sobie radzić w skrajnych warunkach. W tej chwili duża część brzóz, jakie spotykam w lesie, w miejscach, gdzie prowadzimy badania fitosocjologiczne, jest martwa. Podobnie osiki czy olchy.

Z jednej strony mamy więc suszę, z drugiej strony choroby grzybowe i z trzeciej - szkodniki owadzie, które zawsze atakowały osłabione drzewa. Tych osłabionych drzew jest teraz tak dużo, że szkodniki mają "wyżerkę", jakiej nie miały nigdy wcześniej.

Jak mogą wyglądać polskie lasy za kilkadziesiąt lat, skoro mówisz, że właściwie nie ma niezagrożonych gatunków?

Jakieś są… Z tego, co obserwujemy, w bardzo dobrej kondycji są graby. Nie zauważyłem, żeby cokolwiek mocno je atakowało. Świetnie sobie radzą klony polne.

Drobne niewysokie drzewa, jak grusze, dzikie jabłonie, czeremchy na wilgotnych podłożach, też nie zamierają. Są więc pewne gatunki, które znoszą ocieplenie klimatu lepiej niż pozostałe. Nie mamy pewności, czy nie będą chorowały, ale na razie są w dość dobrej kondycji.

Także pojedyncze okazy różnych gatunków drzew okazują się odporne na czynniki, które wymieniłem, z różnych przyczyn — albo genetycznych, albo po prostu mają szczęście rosnąć w sprzyjających warunkach i tam sobie świetnie radzą.

Natomiast jeśli warunki klimatyczne będą się zmieniały tak, jak się zmieniają, to z pewnymi gatunkami będziemy musieli się pożegnać. Przy realizacji scenariusza "pośredniego" takie gatunki, jak sosna, świerk, brzoza, czy modrzew praktycznie przestają istnieć w Polsce. W ciągu najbliższych 50 lat może ich nie być. Wolelibyśmy, żeby zastępowały je gatunki rodzime, ale niestety widzimy głównie wkraczanie drzew obcych geograficznie takich, jak daglezje, robinie akacjowe, jesion pensylwański, klon jesionolistny, dąb czerwony… To są wszystko gatunki, które coraz lepiej sobie radzą w polskich warunkach.

To chyba dobrze? Skoro zamierają inne gatunki, to niech pojawią się choćby inwazyjne, żeby jednak jakieś drzewa w Polsce rosły?

Te gatunki będą w przyszłości stanowiły istotny element ekosystemów leśnych, co spowoduje oczywiście ich przebudowę w sposób, który możemy z grubsza przewidzieć. Na pewno będą to ekosystemy uboższe gatunkowo, ponieważ część gatunków naszych rodzimych roślin czy zwierząt nie znajduje dobrych warunków życiowych w otoczeniu obcych gatunków drzew. Razem z obcymi gatunkami drzew przychodzą ich patogeny, przychodzą inne gatunki obce jak związane z nimi owady. Pojawia się cały szereg obcych gatunków zwierząt kręgowych jak choćby szop pracz, który występuje już w dużej części Polski. To już nie będą lasy, które znamy. Z całą pewnością drzew wysokich będzie znacznie mniej, ponieważ w warunkach suszy będą miały znacznie większe problemy, żeby zaopatrzyć wyższe partie koron w wodę. Więc z konieczności będą musiały być niższe. Więcej będzie luk z krzewami i niskimi drzewkami niż z drzewami, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. W runie zdominowanym przez ekspansywne gatunki obce geograficznie i azotolubne, będzie znacznie mniej wyspecjalizowanych roślin typowo leśnych o wąskich zasięgach. One już stopniowo zanikają w Europie. Te zmiany już zachodzą i nie jesteśmy w stanie ich w ogóle powstrzymać.

A czy jesteśmy w stanie choć spowolnić te procesy?

Myślę, że cały wysiłek na rzecz ochrony przyrody koncentruje się właśnie na spowolnieniu zmian. Nie wierzę w ich powstrzymanie, skoro w głąb rezerwatów ścisłych wchodzą takie inwazyjne gatunki, jak niecierpek drobnokwiatowy. Niedawno ukazała się nasza praca, gdzie porównujemy stan kilku rezerwatów nadodrzańskich. W latach 60. nie było tam żadnych gatunków inwazyjnych. W latach 90. były 2. W tej chwili jest ich 8, a średnie pokrycie niecierpka to jest 15 proc. powierzchni. A przecież to są obszary chronione od 60 lat…

No to może retencjonujmy wodę w lasach. Da się?

Jest jeden bardzo prosty czynnik, który się nazywa bóbr. Po prostu powinniśmy zostawić w spokoju bobry w lasach. Lepiej jest, gdy przyroda sama załatwia rozmaite sprawy, niż jeśli my zaczynamy jej pomagać. Bo jeśli zaczynamy przyrodzie pomagać robić sztuczną retencję, to najlepiej wychodzą nam bardzo „ładne” betonowe zbiorniki. Zostawmy w spokoju las, jego rowy i cieki, które natychmiast zaczną tamować się jakimiś gałęziami, zwalonymi pniami, liśćmi i tak dalej. Wystarczy tego nie oczyszczać, nie meliorować torfowisk tak, jak potrafią robić to jeszcze cały czas niektóre nadleśnictwa w celu uproduktywnienia gruntów. To jest samobójstwo. Także z punktu widzenia leśników, którzy powoli orientują się, że są już lasy, które wkrótce mogą stracić swoje zdolności produkcyjne.

Nie mówiliśmy jeszcze o sośnie, która ma nadal ponad 60 proc. udziału w polskich tzw. lasach — bo z mojego punktu widzenia większość tych lasów to są uprawy. Sosna jest mocno atakowana przez jemiołę, która wzmaga efekty suszy, bo powoduje zwiększenie transpiracji takiego drzewa i naraża je na znacznie większy wysiłek energetyczny, co jest dla tych drzew zabójcze.

Ostatnie dwa lata były dość mokre, więc ten sosnowy alert w środowiskach leśnych się skończył. Już zaczynają sami siebie uspokajać, że zagrożenie minęło, ale prędzej czy później susza kolejna będzie, a potem kolejna i jeszcze jedna, i oni stracą całą sosnę w Polsce.

A jest jeszcze węgorek sosnowiec, który zniszczył milion hektarów sosny w Portugalii i prędzej czy później przedostanie się też do Europy Środkowej.

W jakim stanie jest naturalna retencja wody w lasach?

Fatalnym. Dobrze znam Sudety. Co roku spędzam w nich 30-40 dni i widzę, jak mało wody cieknie w potokach górskich. Niedostatek pokrywy śnieżnej powoduje zanik górnych poziomów wód gruntowych. Pod koniec lata trudno jest znaleźć jakiś potok, w którym płynie woda. Te potoki są już często ciekami okresowymi, więc nawet nie bardzo jest jak retencjonować wodę, bo jej po prostu nie ma. W ekosystemach górskich są bardzo małe możliwości spowolnienia spływu. Tam trzeba faktycznie budować zbiorniki sztuczne i przetamowania, nawet proste – kamienne lub drewniane. Niektóre nadleśnictwa zresztą już to robią.

Trzeba zostawiać wykroty drzew i martwe drzew leżące, szczególnie w poprzek stoku – i jedne i drugie doskonale retencjonują wodę i hamują jej odpływ. Na nizinach natomiast wystarczy nie meliorować i zostawić bobry, i to już poprawiłoby sytuację.

Oczywiście, nie każda mała retencja stworzona przez leśników to jakieś betonowe potworki. Są projekty bardzo fajnie dopasowane do krajobrazu, gdzie tworzy się ziemną groblę z niewielkim tylko przepustem kamienno-drewnianym. Ale to są naprawdę niewielkie ilości wody. Wystarczą dwa-trzy tygodnie suszy i wody znów nie będzie. Wody jest za mało, a ewapotranspiracja [łączne parowanie z roślin i z gruntu] w czasie gorących okresów jest bardzo wysoka, znacznie wyższa niż kiedyś.

Czy to, co mówiłeś o gatunkach inwazyjnych w rezerwatach chronionych pasywnie, nie oznacza, że nadszedł czas intensywnych działań ochronnych i potrzebna jest ingerencja człowieka, by ratować cenne obszary leśne, np. Puszczę Białowieską?

Nie bardzo sobie to wyobrażam. Owszem, często mówi się właśnie o zwalczaniu gatunków inwazyjnych, tylko że ludzie, którzy to proponują, nie zdają sobie sprawy ze skali problemu. My nie mówimy o pojedynczych ogniskach inwazyjnych gatunków roślin, bo one występują już w całej Polsce. To są setki milionów, wręcz miliardy osobników. Ich aktywne zwalczanie wymagałoby gigantycznych nakładów i zaangażowania ogromnych rzesz ludzkich. Większość z działań prowadzących do zwalczania tych gatunków musi być z konieczności oparte o ręczne wykonywanie prac. Można na przykład zorganizować 10 tysięcy osób i zbierać niecierpki drobnokwiatowe w jakimś dużym kompleksie leśnym. Ale one wkrótce przyjdą z sąsiedniego kompleksu. Zostaną zawleczone na butach, na kołach ciągników, przywiezione w bagażnikach i tak dalej. Więc musielibyśmy zrobić to wszystko w krótkim czasie we wszystkich możliwych kompleksach.

Odechciało mi się iść do lasu, bo zamiast cieszyć się naturą, będę teraz myślał, że chodzę po cmentarzu... Naprawdę nie możemy nic zrobić?

Możemy spowalniać zmiany. Powinniśmy tworzyć jak najwięcej obszarów ścisłej ochrony. Bo przy jakiejkolwiek ingerencji człowieka, niezamierzonym skutkiem jest rozsiewanie gatunków inwazyjnych, co właśnie wykazano w Puszczy Białowieskiej, gdzie nagle pojawił się erechtites jastrzębcowaty w związku z czyszczeniami, które leśnicy prowadzili w kontekście zamierania świerka. Rok później zaobserwowaliśmy to samo zjawisko koło Raduni [szczyt w Masywie Ślęży na Dolnym Śląsku], gdzie w tej chwili to jest główny gatunek inwazyjny na zrębach i przydrożach. Został ewidentnie wprowadzony tam nieświadomie wskutek prac leśnych.

Przy obecnie występujących zagrożeniach małe rezerwaty są nieefektywne, ponieważ są otwarte na ingerencję z zewnątrz.

To właśnie obserwujemy w rezerwatach nadodrzańskich. W ich sąsiedztwie prowadzone są prace leśne, przechodzą ludzie, jest bardzo intensywny ruch weekendowy, więc to wszystko powoduje zanikanie gatunków rodzimych i eutrofizację, która jest zresztą kolejnym elementem zagrażającym polskiej przyrodzie, obok ocieplenia klimatu, inwazji gatunków obcych i antropopresji.

Mamy więc pogodzić się, że najcenniejsze polskie lasy będą zanikać?

Jeżeli znajdziesz ludzi i pieniądze na przeprowadzenie tego typu działań, to nie. Walczmy. Ale podam pierwszy z brzegu przykład - rdestowiec. Generalna Dyrekcja Ochrony Środowiska, a właściwie pracujący pod jej patronatem duży zespół naukowy, składający się z naprawdę świetnych specjalistów, opracowała wytyczne do zwalczania rdestowca w Polsce. Pomijając herbicydy, które, jak wiadomo, są bronią obosieczną, najefektywniejszą metodą zwalczania rdestowca jest ręczna wycinka wczesną wiosną, przykrycie miejsca wycinki geowłókniną, a następnie kilkukrotne dokaszanie w ciągu roku. Potem całą tę biomasę rdestowca należy usunąć w miejsce, gdzie roślina nie będzie mogła się z powrotem zakorzenić, najlepiej jako wkład do jakiejś biogazowni. I tak przez pięć lat! Mówimy tylko o jakiejś ograniczonej powierzchni, a przecież duża część brzegów dużych i średnich rzek w Polsce jest obrośnięta rdestowcem. Parę lat temu robiliśmy dokumentację użytku ekologicznego Łęgi Głogowskie, gdzie kiedyś były łęgi wierzbowo-topolowe, z których duża część zamiera swoją drogą, bo jest zaatakowana przez jemiołę. Runo w tych łęgach składa się głównie z rdestowców, kolczurki klapowanej, niecierpka himalajskiego – agresywnych gatunków inwazyjnych – i ze swojskiej pokrzywy.

Ja już nie wierzę, że uda nam się tę wielką przebudowę ekosystemów czymkolwiek zahamować, bo nie widzę chęci, ani środków. Mówi o tym kilkanaście czy kilkadziesiąt osób w kraju, przejmuje się może kilkanaście tysięcy. To nie jest i nie będzie temat na kampanię polityczną. Co gorsza – to dzieje się na całym świecie już dziś i teraz. Ale to już temat na inną rozmowę.

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze