28. Tyle lat musiało upłynąć, by szczyt państw-stron ONZ-owskiej Konwencji ds. Zmian Klimatu (UNFCCC), określany jako COP, zakończył się bezpośrednim wezwaniem do odejścia od paliw kopalnych. Wyjaśniamy, dlaczego tyle to trwało i co oznacza w praktyce.
Stało się to 13 grudnia w Dubaju na COP-ie nr 28 pod przewodnictwem kraju, który dzięki miliardom ze sprzedaży ropy i gazu przekształcił się w światową stolicę luksusu, a na przewodniczenie obradom wyznaczył… prezesa państwowej spółki wydobywczej ADNOC Sultana Ahmeda al-Dżabera. To mniej więcej tak, jakby COP w Polsce – a nasz kraj gościł już trzy – przewodniczył Daniel Obajtek.
Nic dziwnego, że wpisanie odejścia od paliw kopalnych (transitioning away from fossil fuels) – bo taką ostatecznie formę przybrał zapis głównego dokumentu szczytu, czyli tzw. Decyzji COP – jest jednocześnie przełomem i rozczarowaniem. Przełomem – ze względu na stwierdzenie wprost, co jest główna przyczyną ocieplania się klimatu. Rozczarowaniem – bo stwierdzenie jest słabe (“odejście od” to nie to samo, co np. “eliminacja”) i spóźnione o niemal trzy dekady.
Żeby zrozumieć dubajski COP i ogólnie czym jest dyplomacja klimatyczna, trzeba mieć świadomość, że decyzje na szczytach UNFCCC muszą zapaść w drodze konsensusu, na który muszą zgodzić się wszyscy. Od maleńkiego Vanuatu, które – o ile w światowej polityce klimatycznej nie dojdzie do znaczącego przyspieszenia – najprawdopodniej zniknie pod powierzchnią Oceanu Spokojnego pod koniec XXI w. do największych emitentów gazów cieplarnianych, np. USA, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, czy Chin.
Rozwadnianie i opóźnianie decyzji wpisane jest więc istotą rokowań.
Tempo zmian klimatycznych przegrywa tu z polityką – choć wydawałoby się, że dane obserwacyjne stanowić będą wystarczający bodziec do działania.
Przez 10 tys. lat temu koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze zwiększała się o około jedną cząsteczkę na milion (ppm) na stulecie. Obecnie przybywa 2 ppm… rocznie. Zwiększona koncentracja CO2 (oraz innych gazów cieplarnianych) w ziemskiej atmosferze powoduje zatrzymanie coraz większej ilości energii Słońca, którą wypromieniowuje nasza planeta. Słowem – obłożyliśmy nasz kosmiczny dom termoizolacją. Problem polega na tym, że w domu nie da się otworzyć okien, ani z niego wyjść.
Skutek? Wzrost średniej temperatury Ziemi względem epoki przedprzemysłowej, za której koniec przyjmuje się rok 1850, osiągnął już 1,1°C i pewnie zmierza do poziomu 1,5°C. Ten ostatni wskaźnik przyjęto swego czasu za cel światowego wysiłku na rzecz ograniczenia zmian klimatu i wpisano do Porozumienia Paryskiego w 2015 roku.
W ciągu ledwie niecałej dekady, jaka upłynęła od tego czasu, wiemy już, że cel 1,5°C jest nieosiągalny, a wysiłek ludzkości musi skupić się na zatrzymaniu wzrostu temperatury gdzieś w przedziale między 1,5°C a 2°C.
Im bliżej dolnej granicy przedziału, tym lepiej, bo każda dziesiąta część stopnia mniej, to mniej katastrofalnych susz i ulew, a co za tym idzie – mniej pożarów i powodzi. Nie wspominając już o spadku plonów, zwiększonym zasięgu chorób tropikalnych, migracjach i wojnach, jakie zwykle towarzyszą ludzkości w dobie gwałtownych przemian.
Wspomniany wyżej przełomowy – acz mocno spóźniony – zapis obudowany został dodatkowymi zastrzeżeniami.
W tekście decyzji COP czytamy o “odejściu od paliw kopalnych w systemach energetycznych w sprawiedliwy, uporządkowany i sprawiedliwy sposób, [oraz] przyspieszeniu działań w tej krytycznej dekadzie tak, aby zgodnie z nauką, osiągnąć zeroemisyjność netto do 2050 roku.”
Jest to jeden z ośmiu punktów dotyczących obniżenia emisji – głównie z sektora energii, a te z kolei punkty są częścią tzw. globalnego przeglądu (global stocktake) zobowiązań z Porozumienia Paryskiego.
Decyzja COP mówi więc o potrojeniu mocy zainstalowanej odnawialnych źródeł energii i podwojeniu tempa poprawy efektywności energetycznej do roku 2030.
Inne punkty mówią o “przyspieszeniu wysiłków” w celu eliminacji energetyki węglowej w instalacjach bez technologii wychwytywania emisji, przyspieszeniu rozwoju energetyki jądrowej, wychwytywania emisji, oraz technologii wodorowych, znaczącym obniżeniu emisji gazów cieplarnianych innych niż dwutlenek węgla, w szczególności metanu.
Mowa jest także o eliminacji subsydiów do paliw kopalnych – chyba, że subsydia mają służyć przeciwdziałaniu ubóstwu energetycznemu albo złagodzić proces odchodzenia od paliw kopalnych, czyli tzw. sprawiedliwej transformacji.
Te i podobne sformułowania to swego rodzaju wytrychy, dzięki którym państwa, którym będzie zależeć na paliwach kopalnych, będą mogły je wydobywać i sprzedawać, a inne – konsumować. Innymi słowy, ten, kto będzie chciał, będzie mógł zawsze powiedzieć, że odejście od spalania węgla, ropy i gazu jest przedwczesne, bo wpędzi ludzi w nędzę; jednocześnie miliardowe subsydia na paliwa kopalne będą opóźniać inwestycje w energię odnawialną, jądrową czy efektywność energetyczną.
Portal Carbon Brief w analizie wyników COP 28 pisze wprost, że tego typu rozwadnianie efektów negocjacji spowodowało, że – mimo oficjalnej satysfakcji z powodu wpisania “paliw kopalnych” do tekstu decyzji – wiele delegacji opuszczało Dubaj w poczuciu frustracji, że przemysł ropy, gazu i węgla jeszcze długo będzie się miał znakomicie. Jest to, jak się zdaje, immanentna cecha każdego COP.
“Przegląd stanowi podstawę do opracowania kolejnej rundy zobowiązań do 2035 lub nawet 2040 roku. Do czasu kolejnej oceny w 2028 roku budżet węglowy dla 1,5°C będzie prawie w całości wyczerpany” – pisze Carbon Brief. Budżet węglowy Ziemi to ilość węgla, ropy i gazu, jakie możemy spalić zanim ograniczenie wzrostu temperatury do 1,5°C – spowodowane przez emisje ze spalania tych paliw – stanie się niemożliwe do osiągnięcia (co de facto jest już przesądzone).
Co ciekawe, dubajski COP rozpoczął się od mocnego akcentu, a było nim porozumienie w sprawie fundusz tzw. szkód i strat (ang. loss and damage). Chodzi o globalny fundusz na pokrycie kosztów niszczycielskich skutków zmian klimatycznych w krajach rozwijających się przez kraje rozwinięte.
Dlaczego przez te ostatnie? Bo to właśnie bogata Północ przez niemal 200 lat rozwijała się w szalonym tempie, nie przejmując się środowiskowymi skutkami budowania prosperity (przypominam, że pierwsze istotne opracowanie dotyczące nadmiernej koncentracji gazów cieplarnianych w atmosferze to połowa XIX w).
A dziś najwyższą cenę za wzrost temperatury płacą najbiedniejsi, na przykład byłe europejskie kolonie w Afryce i Azji.
Ramowe zasady działania funduszu co prawda uzgodniono rok temu podczas COP 27 w egipskim Szarm el-Szejk, ale – do momentu rozpoczęcia dubajskiego szczytu – państwa wniosły do niego… zero kapitału. Podobnie jak w przypadku uzgodnień dotyczących obniżenia emisji i ten sukces okazał się, przynajmniej jak do tej pory, częściowy. Do funduszu wpłacono kilkaset mln dolarów, co jest kroplą w oceanie potrzeb, których wartość według niektórych szacunków może wynosić nawet 4 bln dolarów.
Osobną kwestią od funduszu szkód i strat jest finansowanie przez kraje rozwinięte – z tych samych względów, dla których mają one pokrywać koszty zniszczeń spowodowanych przez ekstremalne.
Od lat trwa walka, by bogate gospodarki przeznaczały po 100 mld dolarów rocznie (w latach 2020-2025) na rzecz proklimatycznych inwestycji w krajach rozwijających się. Problem w tym, że najprawdopodobniej założenia te nie zostały wypełnione – aczkolwiek niedawny raport OECD sugeruje, że mogło do tego dojść w roku 2022; brak publicznie dostępnych danych utrudnia potwierdzenie tych szacunków.
Oprócz przeglądu zobowiązań z Paryża i zrzutki bogatych na biednych (których biedę przynajmniej do pewnego stopnia sprokurowali bogaci), COP 28 zajął się jeszcze kwestią adaptacji do skutków zmian klimatycznych – wytyczono “tematy”, na których mają się skupić działania adaptacyjne: woda, żywność, zdrowie, ekosystemy, opieka zdrowotna, infrastruktura, eliminacja ubóstwa i dziedzictwo kulturowe. Słowem – większość sfer życia ludzi i środowiska.
Przykładowo gorąco dyskutowane i kontrowersyjne – głównie dla prawicy – unijne rozporządzenie NRL (Nature Restoration Law) ws. odbudowy zasobów przyrodniczych jest właśnie takim narzędziem adaptacyjnym. Chodzi o tzw. przystosowanie do zmian klimatycznych w oparciu o ekosystemy.
“Dzięki ochronie i odtwarzaniu terenów podmokłych i torfowisk oraz ekosystemów przybrzeżnych i morskich, rozwijaniu zielonych przestrzeni miejskich oraz budowie zielonych dachów i ścian, a także propagowaniu i prowadzeniu zrównoważonego gospodarowania lasami i gruntami rolnymi. Większa liczba różnorodnych biologicznie ekosystemów oznacza większą odporność na zmianę klimatu oraz zapewnia skuteczniejsze formy zmniejszania ryzyka związanego z klęskami żywiołowymi i zapobiegania takim klęskom” – czytamy w unijnym dokumencie.
Polska jako kraj członkowski Unii Europejskiej występuje na COP-ach podporządkowana unijnej strategii klimatycznej i – z wyjątkiem lat, kiedy to nasz kraj przewodniczył szczytom – odgrywa raczej marginalną rolę.
Niemniej Polska znalazła się w gronie 118 państw świata, które podpisały zobowiązanie do potrojenia odnawialnych źródeł energii i podwojenia efektywności energetycznej na całym świecie.
W praktyce to potrojenie oznacza, że 90 proc. nowych mocy energetycznych powinno pochodzić z wiatru i słońca.
A to z kolei oznacza, że nasz kraj musi przyłożyć się do należytego wydatkowania funduszy unijnych, w tym KPO, w dużej mierze przeznaczonych na transformację energetyczną.
Polska wraz z ponad 20 innymi państwami podpisała także deklarację o potrojeniu mocy wytwórczej energii jądrowej do 2050 roku, zwiększenie i ułatwienie finansowania budowy elektrowni jądrowej, promowanie energii nuklearnej jako czystej energii przyjęło ponad 20 państw. Inicjatorami deklaracji były atomowe potęgi – Stany Zjednoczone i Francja.
Tymczasem już po zakończeniu dubajskiego szczytu Sultan al-Dżaber szybko wyskoczył z najwyraźniej mocno uciskających butów przewodniczącego COP z powrotem w wygodne pantofle nafciarza. W wywiadzie dla The Guardian al-Dżaber powiedział, że jego firma będzie nadal inwestowała w wydobycie ropy i gazu tak, by zaspokoić zapotrzebowanie w czasie gdy “dekarbonizujemy obecny system energetyczny [świata] i budujemy nowy”.
A kolejny 29. z kolei COP odbędzie się pod koniec 2024 roku w kolejnym nafciarskim raju – Baku, stolicy Azerbejdżanu. W czasie przyszłorocznych negocjacji najważniejsze powinny okazać się finanse. Oczekuje się, że bogate kraje rozwinięte – w tym Polska – jako pierwsze i jak najszybciej ograniczą emisje wszystkich gazów cieplarnianych oraz podejmą konkretne kroki w kierunku odejścia od paliw, adaptacji do zmian klimatu oraz finansowania strat i szkód.
Zamknięcie najistotniejszych luk w decyzji dubajskiego szczytu, koncentracja na ochronie przyrody, poprawa współdziałania systemów finansowych i handlowych z polityką klimatyczną oraz naprawa pogrążonych w chaosie rynków emisji dwutlenku węgla będą najważniejszymi tematami podczas COP29 i kolejnego – w brazylijskim Belém.
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc
Komentarze