Najbogatsi plądrują i zanieczyszczają planetę, aż do jej zniszczenia – twierdzą twórcy raportu z organizacji humanitarnej Oxfam. I przekonują, że nie da się walczyć ze zmianą klimatu, jeśli zarazem nie stanie się do walki z nierównościami. Najlepszą bronią w tej walce są podatki
W tym roku fotografowie uwiecznili, jak Jeff Bezos i jego partnerka Lauren Sánchez lecą helikopterem. Czasu na zrobienie zdjęcia zbyt wiele nie mieli, bo lot trwał bardzo krótko. Tyle, by z długiego na 127 metrów jachtu przedostać się na płynący z tyłu mniejszy statek.
Dla miliarderów, takich jak założyciel i współwłaściciel Amazona, to chleb powszedni. „Pomocnicze” statki wożą im albo załogę, albo luksusowe „gadżety”: samochody, quady, prywatne łodzie podwodne itp. Same superjachty mieszczą zaś baseny, korty do tenisa, kręgielnie, sale kinowe, sale taneczne i wszystko inne, czego zażyczą sobie najbogatsi.
Bezos jest w trójce miliarderów, których luksusowe życie – w połączeniu z wpływem ich inwestycji finansowych i udziałów w firmach – najbardziej odbija się na klimacie.
Wraz z Carlosem Slimem (potentat telekomunikacyjny z Meksyku) i Billem Gatesem (Microsoft) odpowiadają łącznie za ok. 15 milionów ton emisji dwutlenku węgla rocznie. Czyli mniej więcej połowę tego, ile emituje elektrownia w Bełchatowie, która zasila w prąd jedną piątą Polski.
„Przez lata walczyliśmy o zakończenie ery paliw kopalnych, aby ocalić miliony istnień ludzkich i naszą planetę. Jest wyraźniejsze niż kiedykolwiek, że będzie to niemożliwe, dopóki nie zakończymy również ery skrajnego bogactwa” – przekonuje Amitabh Behar, tymczasowy dyrektor wykonawczy Oxfam International.
Międzynarodowa organizacja humanitarna stawia sprawę jasno. Ludzkość stoi w obliczu podwójnych kryzysów: załamania klimatycznego i rosnącej nierówności. Oba kryzysy nie tylko napędzają się wzajemnie.
Wpływ osób zarabiających przynajmniej 140 tysięcy dolarów rocznie – bo takie dochody wyznaczają przynależność do globalnej jednoprocentowej elity – ma kluczowe znaczenie z trzech przyczyn:
Konsekwencje?
Z nowego raportu Oxfam wynika, że 1 proc. najbogatszych ludzi na świecie – 77 milionów osób – odpowiada za 16 proc. globalnych emisji CO2. Czyli tyle samo, co 66 proc. najbiedniejszych, a więc 5,11 miliarda osób (dane z 2019 roku – ostatniego roku, za który są dostępne).
Sama jednoprocentowa elita jest źródłem większych emisji niż wszystkie jeżdżące po świecie samochody. Jest też odpowiedzialna za od sześciu do ośmiu razy większe emisje niż globalne lotnictwo.
Na skutek swej działalności 77 milionów najbogatszych ludzi wypuszcza też do atmosfery niemal 20 razy więcej CO2 niż 38-milionowa Polska.
(Należy oczywiście pamiętać, że część polskich obywateli jest już częścią tej globalnej elity dochodowej. Mieszczą się w niej nie tylko ludzie biznesu, ale też niektórzy specjaliści o wysokich zarobkach, np. wzięci polscy prawnicy czy lekarze – przyp. red.)
Jeśli pod uwagę weźmiemy osoby z jeszcze węższego wierzchołka, różnice będą nawet bardziej zatrważające. Najbogatsze 0,1 proc. społeczeństwa to 7,7 miliona ludzi, którzy zarabiają co najmniej 500 tysięcy dolarów rocznie. Grupa ta odpowiada za 4,5 proc. globalnych emisji. To tyle, co… najbiedniejsze 38 proc. (2,9 miliarda ludzi).
„Moje ulubione jedzenie? Cokolwiek, co uda mi się zdobyć” – raport przytacza opowieść Diyaary, która zajmowała się wypasaniem zwierząt w Kenii. Teraz już tego nie robi. Nie może, bo zbiorniki wodne i tamy wyschły. Deszcz nie padał przez trzy lata.
„Kiedyś hodowałam kozy i prowadziłam mały sklep, który mnie utrzymywał. Ale po suszy straciłam wszystkie kozy i żyłam z oszczędności do ostatniego grosza. Jedzenie jest teraz największą koniecznością. Mamy tylko zboża od organizacji charytatywnych, z których przygotowujemy posiłki dla moich dzieci” – relacjonuje kobieta.
Problem z dostępem do wody bardzo dobrze znają też pracownicy Oxfam. By zapewnić go niektórym z najbiedniejszych społeczności na świecie, inżynierowie organizacji są zmuszeni robić coraz głębsze, droższe i trudniejsze w utrzymaniu odwierty. Gdy już je wykonają, coraz częściej okazuje się, że znajdują suche, wyczerpane lub zanieczyszczone pokłady wody. Obecnie ma to miejsce już w jednym na pięć przypadków. A nieudanych prób, wraz z nasilającym się kryzysem klimatycznym, będzie przybywać.
Podobnie jak przybywa przykładów pokazujących, że sytuacja najbiedniejszych ulega pogorszeniu.
Ostatnie lata cofnęły postęp w walce ze światowym głodem i spowolniły budowę podstawowej infrastruktury w państwach rozwijających się.
Wciąż 2,3 miliarda ludzi korzysta z najgorszej jakości palenisk, by przygotowywać posiłki. Przez oddychanie skrajnie zanieczyszczonym z tego powodu powietrzem umiera co roku 3,2 miliona ludzi.
Nierówności nasilają się – i to wewnątrz państw, gdzie skromny odsetek społeczeństwa coraz bardziej „odjeżdża” ekonomicznie reszcie, zwłaszcza najbiedniejszym. Prowadzi to do zwiększenia podziałów w społeczeństwach i grozi wybuchem nowych lub eskalacją już istniejących konfliktów.
Brak równości oznacza również boleśniejsze konsekwencje zmiany klimatu. W pierwszej linii ofiar są nie tylko najbiedniejsi, lecz także ludności tubylcze oraz kobiety i dziewczęta. To właśnie kobiety, jak wspomniana Diyaara, stanowią większość rolników w krajach rozwijających się.
Mimo to ich prawa są mocno ograniczone – również te do zarządzania ziemią. Do tego najbardziej narażone społeczności i grupy często nie mogą liczyć na odpowiednie systemy ostrzegania przed katastrofami. A zwykle nie mają też oszczędności, dostępu do opieki społecznej czy ochrony socjalnej. Czyli wszystkiego, co jest niezwykle ważne, gdy trzeba poradzić sobie w sytuacji kryzysowej.
Efekt? W krajach bogatszych ryzyko utonięcia w powodzi jest siedem razy mniejsze niż w krajach o średnich przychodach. A jak wskazuje ONZ, 91 proc. zgonów związanych z ekstremalnymi warunkami pogodowymi ma miejsce w krajach rozwijających się.
A oto druga strona medalu: w żadnym innym momencie historii nie pojawiło się więcej (dolarowych) miliarderów niż w czasie pandemii. Kolejna taka osoba przybywała co 30 godzin. W czasie pandemii majątek 10 najbogatszych ludzi na Ziemi podwoił się.
Z kolei 2022 rok był najbardziej dochodowym w historii koncernów paliwowych, które napędzają zmianę klimatu i od lat odwracają uwagę od swojego destrukcyjnego wpływu na planetę. W poprzednim roku zarobiły one dwa razy więcej niż rok wcześniej. Rekordowo wysokie były też wypłacone dywidendy dla akcjonariuszy, co dla spółek paliwowych było priorytetem.
Choć liczba głodujących na świecie znów zaczęła rosnąć, w latach 2020-2021 miliarderzy z branży rolno-spożywczej zwiększyli swój łączny majątek o 45 proc.
„Konsekwencje załamania klimatu są odczuwalne we wszystkich częściach świata i przez większość ludzi. Jednak tylko najbogatsi ludzie i kraje mają bogactwo, władzę i wpływy, aby się chronić” – dodaje Oxfam w swym raporcie, opublikowanym na 10 dni przed rozpoczęciem światowego szczytu klimatycznego w Dubaju COP28.
Superbogaci mogą bowiem liczyć na posiadanie ziemi w bezpieczniejszych miejscach, zamykanie się w klimatyzowanych willach i luksusowych samochodach, ubezpieczenia pokrywające potencjalne straty. I – rzecz jasna – fortunę, która rozciąga pod nimi ogromną siatkę bezpieczeństwa.
Organizacja proponuje rozwiązanie, które wiele osób może równie mocno oburzyć, co zadowolić. To podatki.
Jak wylicza Oxfam, dzięki trzem dodatkowym opłatom można byłoby uzyskać ponad 9 bilionów dolarów rocznie, co odpowiada ok. 9 proc. światowego PKB. To:
Pieniądze te wystarczyłyby na pokrycie kosztów przejścia od paliw kopalnych na energię odnawialną. I to z nawiązką.
„Brak opodatkowania bogactwa pozwala najbogatszym okradać nas, rujnować naszą planetę i odchodzić od demokracji. Opodatkowanie skrajnego bogactwa zmienia nasze szanse na walkę zarówno z nierównością, jak i kryzysem klimatycznym. Stawką są biliony dolarów na inwestycje w dynamiczne, ekologiczne rządy XXI wieku, ale także na wzmocnienie naszych demokracji” – tłumaczy dyr. Behar z Oxfam.
W związku z tym Oxfam wzywa rządy do:
„Im jesteś bogatszy, tym łatwiej jest ograniczyć emisje zarówno osobiste, jak i inwestycyjne. Nie potrzebujesz trzeciego samochodu, czwartych wakacji ani nie musisz inwestować w przemysł cementowy” – tłumaczy Max Lawson, współautor raportu. „Uważamy, że jeśli rządy nie wprowadzą postępowej polityki klimatycznej, zgodnie z którą od ludzi, którzy emitują najwięcej gazów cieplarnianych, wymaga się największego poświęcenia, nigdy nie uda nam się stworzyć wokół tego dobrej polityki”.
„Porównajmy to z nisko opłacanym pracownikiem w USA, mieszkającym na obszarze pozbawionym odpowiedniego transportu publicznego i zmuszonym do dojeżdżania do pracy. Ludzie tacy mieszkają w słabo ocieplonych, wynajmowanych mieszkaniach, w których nie ma innej opcji niż spalanie gazu w celu utrzymania ciepła. W skali globalnej mogą być jednymi z największych emitentów, ale ich kontrola nad emisjami i zdolność do ich ograniczenia jest znacznie mniejsza niż w przypadku najbogatszych ludzi” – tłumaczy obrazowo Oxfam.
Dlatego, zdaniem organizacji, uwzględnienie wpływu danych polityk na społeczności jest kluczowe.
Podstawą jest zaś redystrybucja, czyli przekazywanie części zebranych z „podatków klimatycznych” pieniędzy tym grupom, które potrzebują tego najbardziej.
Jeśli nie pójdzie się tą drogą, wprowadzane zmiany mogą skończyć się jak kilka lat temu we Francji. Po zwiększeniu podatku za paliwo i jednoczesnym zniesieniu podatku majątkowego od najbogatszych ludzie masowo wyszli na ulice, blokowali ruch i paraliżowali funkcjonowanie kraju. Akcja „żółtych kamizelek” zakończyła się porażką polityki rządu, który z dodatkowych opłat postanowił się wycofać.
Oxfam podsumowuje to krótko: uzyskanie poparcia społecznego dla niezbędnych i szybkich zmian będzie możliwe tylko wtedy, gdy ludzie zobaczą, że koszty transformacji są dzielone sprawiedliwie.
Jeden na czterech członków Kongresu w USA posiada akcje spółek zajmujących się paliwami kopalnymi. Ich łączna wartość to 93 miliony dolarów. „W raporcie stwierdzono, że pomaga to wyjaśnić, dlaczego globalne emisje stale rosną i dlaczego rządy globalnej północy w 2020 roku przekazały 1,8 biliona dolarów na subsydiowanie przemysłu paliw kopalnych, wbrew swoim międzynarodowym zobowiązaniom dotyczącym stopniowego ograniczania emisji gazów cieplarnianych” – pisze „The Guardian”.
Jak wyjaśnia gazeta, superbogata elita dzierży także ogromną i rosnącą władzę polityczną. Jest właścicielem organizacji medialnych, zatrudnia agencje reklamowe i PR oraz lobbystów. Utrzymuje też kontakty towarzyskie z politykami wyższego szczebla, którzy sami często należą do 1 proc. najbogatszych i mają interes w utrzymaniu status quo.
Dobrym przykładem pokazującym potężne wpływy superbogatych jest wspomniany na początku Jeff Bezos. Gdy budowa 127-metrowego jachtu dobiegała końca, pojawił się problem. Okazało się, że montowany w Holandii statek – z powodu zbyt wysokiego masztu – nie będzie mógł minąć historycznego mostu w Rotterdamie. Władze miasta zadeklarowały więc, że most… rozbiorą. Od pomysłu odstąpiono tylko dzięki wściekłości i protestom miejscowych. Wart 500 milionów dolarów jacht odholowano w inne miejsce, w którym w połowie tego roku dokończono jego budowę.
Ale ten przykład pokazuje nie tylko siłę superbogatych. Dobrze pokazuje też to, co dokonywaną kosztem środowiska, klimatu i reszty społeczeństwa współpracę biznesu i polityki może zakończyć: opór ludzi.
„Ostatecznie tylko siła milionów ludzi domagających się zmian może przeciwdziałać wpływom bogatych elit i zapewnić równą transformację, która jest tak bardzo potrzebna” – twierdzi Oxfam.
„Wierzę, teraz bardziej niż kiedykolwiek, że bogaci i potężni w naszym świecie obawiają się końca kapitalizmu – swojej władzy i przywilejów – bardziej niż końca naszej pięknej i cennej planety. Od dziesięcioleci wiedzą, że walka z nierównościami i walka o powstrzymanie załamania klimatu to ta sama walka. Zatrzymanie załamania klimatu oznacza koniec systemu gospodarczego, który służył im tak dobrze przez tak długi czas. Dlatego też stawiają opór w każdy możliwy sposób” – pisze w komentarzu zamieszczonym w raporcie Oxfamu Njoki Njehu, feministka i aktywistka z Kenii działająca w organizacji Fight Inequality Alliance.
„Wierzę również, teraz bardziej niż kiedykolwiek, że możemy i musimy ich powstrzymać. Aby to zrobić, musimy zbudować ruchy większe, niż te znane nam dotychczas” – dodaje Njehu.
Od lat dziewięćdziesiątych XX w. superbogaty 1 proc. społeczeństwa wyemitował ponad dwa razy więcej dwutlenku węgla niż najbiedniejsza połowa ludzkości.
Według prognoz w 2030 roku emisje 1 proc. mają być średnio ponad 22 razy większe, niż wynosi limit pozwalający liczyć na spełnienie najważniejszych celów klimatycznych. Emisje biedniejszej połowy globalnej populacji pozostaną zaś wciąż 20 proc. poniżej tego poziomu.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze