0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Pisanie w sposób popularny o cudach i objawieniach jest rzeczą ryzykowną. Temat bowiem obciążony jest historią recepcji bezrefleksyjnego zachwytu bądź ironicznego dystansu. Chciałbym obu tych postaw uniknąć, choć nie jestem pewien, czy mi się to do końca uda. Z pomocą przychodzą antropolodzy, którzy mozolnie odzwyczajają nas od biało-czarnego spojrzenia na rzeczywistość.

Na zdjęciu: Parczew, ul. Spółdzielcza 8, 23 maja 2023 roku. Na jednym z osiedlowych drzew pojawiły się plamy przypominające wizerunek twarzy brodatego mężczyzny. Modlący się pod drzewem ludzie wierzą, że jest to twarz Jezusa Chrystusa, który się objawił i że niewątpliwie jest to cud.

Dlaczego Olga Tokarczuk woli animizm

Jedną z najbardziej udanych propozycji zróżnicowanego spojrzenia na kulturę, jaka pojawiła się na początku XXI wieku, jest książka francuskiego antropologa Philippe Descola z 2005 roku. Już samym tytułem „Poza naturą i kulturą” nie tylko kwestionuje zasadność podziału na kulturę i naturę, ale proponuje całkowicie nowe i rewolucyjne spojrzenie na jedną i drugą. Mam przed sobą wydanie angielskie z 2014 roku, które jest punktem odniesienia dla wielu antropologów, zarówno tych podzielających, jak i odrzucających propozycję Descoli.

Descola, doświadczony etnograf, znany zwłaszcza z książek poświęconych jednemu z ludów Amazonii Achuarom, zaproponował cztery typy ontologii, które umożliwiają jego zdaniem oddanie sprawiedliwości różnym sposobom spojrzenia na rzeczywistość, w tym również na cuda. Chodzi o naturalizm, animizm, totemizm i analogizm. Jak wyznała niedawno na festiwalu Góry Literatury Olga Tokarczuk, rozróżnienia Descoli są jej bardzo bliskie, a szczególnie ceni sobie ontologię animistyczną, bo pozwala dostrzec duchowy wymiar również w świecie zwierząt, roślin i w ogóle natury.

Nie wchodząc w szczegóły, można powiedzieć, że dzięki tej teoretycznej propozycji również wiara w cuda i objawienia zyskuje swoje miejsce w ontologii. Co ważniejsze, dzieje się to poza jakąkolwiek religijną ortodoksją. Wręcz można tu mówić o programowej herezji bardziej przypominającej panteizm (Deus sive natura Spinozy) niż ortodoksyjnego Boga stworzyciela znanego z objawionych religii monoteistycznych.

Książka zdążyła się już ukazać w wielu językach i obrosła licznymi polemikami, z których najbardziej znane jest stanowisko brytyjskiego antropologa i przyjaciela Descoli, Tima Ingolda, kwestionującego samą koncepcję czterech ontologii. Jak się wydaje, propozycja Descoli się broni, pozwalając zrozumieć wiarę w cuda i boskie interwencje, przynajmniej w świadomości tych, którzy w jedne i drugie z pełnym przekonaniem wierzą.

Wiara czyni cuda

Sprawa jest o tyle istotna, że te cztery formy ontologii występują również dzisiaj i pozwalają rozumieć współwystępowanie różnych światopoglądów jednocześnie. Bez uwzględnienia różnych ontologii wydaje się, że zróżnicowane światopoglądy wzajemnie się wykluczają, tymczasem mogą być wobec siebie komplementarne.

Descola nie zajmuje się konsekwencjami tego stanu rzeczy, po prostu je opisuje. Tymczasem to właśnie praktyczne konsekwencje tego pluralizmu ontologicznego są bardzo istotne, gdyż pokazują źródło konfliktów i polaryzacji współczesnych społeczeństw, które bez świadomości odwołują się do różnych ontologii, zarzucając osobom niepodzielającym ich światopoglądu złą wolę lub wręcz chęć zniszczenia ich świata wierzeń.

Ja akurat nie odczuwam w sobie wiary w tego typu zjawiska, ale to nie ma żadnego znaczenia dla ich rozumienia. Można przecież przyjąć do wiadomości ich istnienie w rzeczywistych przeświadczeniach innych osób.

Jak się wydaje, to właśnie wiara w cuda tłumaczy, dlaczego część społeczeństwa nie jest w stanie zaakceptować naturalistycznej czy materialistycznej wykładni rzeczywistości.

Co więcej, traktuje tych, którzy nie przyjmują do wiadomości istnienia cudów, jako pozbawionych wglądu w prawdziwy wymiar świata, w którym żyjemy. Dotyczy to również interpretacji historii, która dla jednych jest ciągiem mniej czy bardziej przypadkowych konstelacji wydarzeń, dla innych – spójnym projektem zamysłu Boga.

Przeczytaj także:

Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu

Kilka lat przed pracą Descoli również we Francji pojawiła się książka napisana przez antropologa o polskich korzeniach, która podejmuje problem statusu poznawczego cudownych przeświadczeń. Chodzi o Wiktora Stoczkowskiego, który w swojej intrygującej książce „Ludzie, bogowie i przybysze z kosmosu”, napisanej po francusku pod koniec XX wieku i dostępnej w polskim przekładzie od 2005 roku, dość szczegółowo analizuje źródła popularności irracjonalnych wierzeń.

Stoczkowski poczynił istotne dla naszego tematu spostrzeżenie, które warto przywołać: „Ciekawe, że najbardziej rozpowszechnione formy produkcji intelektualnej, jakimi są poglądy zwykłych ludzi, doczekały się tak niewielu analiz, podczas gdy biblioteczne półki uginają się pod ciężarem studiów poświęconych jej postaci rzadkiej i nietypowej, czyli nauce.

Homo gotów jest stanąć wyłącznie przed takim lustrem, które odbija mu pochlebny, choć niezbyt wierny wizerunek istoty zasługującej na miano sapiens”.

Autor dodaje: „Gdyby jednak człowiek chciał poznać samego siebie takiego, jakim jest naprawdę – do czego zachęca stara maksyma delficka – powinien zacząć badania nie od rzadkich, jak się zdaje, wzlotów ludzkiego rozumu, ale od jego niezliczonych upadków. Takie też będzie zadanie tej książki. Jej celem nie jest krytyka, lecz zrozumienie”.

Autor z tej próby zrozumienia wyszedł zwycięsko, a w swojej książce zmierzył się z najbardziej dziwacznymi koncepcjami i teoriami, jakie zapełniły w ostatnim stuleci półki domowych bibliotek rozentuzjazmowanych czytelników śledzących domniemane wizyty kosmitów czy bogów nader chętnie objawiających swoją wolę osobom tak różnym, jak Erich von Däniken (ur. 1935) czy Helena Bławatska (1831-1891). Ten pierwszy opanował zbiorową wyobraźnię w latach 70. i 80. minionego stulecia postaciami przybyszy z kosmosu, którzy jakoby dokonali spektakularnych dzieł typu piramida Cheopsa w Egipcie. Zaś teozoficzne koncepcje i wizje Bławatskiej cieszyły się szczególną popularnością na przełomie wieku XIX i XX wśród niektórych pisarzy. Oboje odpowiedzieli na zapotrzebowanie społeczne i choć ich idee już wyraźnie przebrzmiały, to wypełniły ważną funkcję społeczną wyciszania lęków i zaspokajania potrzeb duchowych.

Warto postawić pytanie, czy podobną funkcję pełnią cuda w katolicyzmie? Jak się wydaje, jest ona zupełnie odmienna. Przede wszystkim wzmacnia poczucie przynależności z jednej strony i stwarza silne emocje wykluczenia tych, którzy nie podzielają tej wiary, z drugiej. Postaram się tę tezę udowodnić.

Boska obecność czy zabobon?

Domowe biblioteczki polskich katolików nieodmiennie zapełniają żywoty świętych, od tych najpoczytniejszych autorstwa Piotra Skargi poczynając, a na świętych już całkiem współczesnych kończąc. Niezbywalną częścią tych żywotów i związanych z nimi legend jest opis sprawianych przez świętych cudów. W chwili obecnej te domowe biblioteczki mają poważną konkurencję w mediach katolickich, które skutecznie zaspokajają potrzebę cudowności, oferując alternatywną do liberalnej narrację kościelną na temat przemian politycznych, społecznych i religijnych.

Jednym ze źródeł popularności podobnych koncepcji jest z jednej strony brak precyzyjnego rozumienia tak podstawowych pojęć, jak nauka, prawda, racjonalizm czy nawet rozum, a z drugiej dostarczanie przez wspomniane zjawiska jasnych i zdecydowanych odpowiedzi, przed którymi wzdryga się nauka. Jak się wydaje, również niektóre formy katolicyzmu wychodzą naprzeciw irracjonalnym sposobom rozumienia świata.

Dla ludowego chrześcijaństwa cuda i objawienia to przeżywanie obecności boskiej. Dla wykształconych liberalnych mieszkańców miast – to zabobon i temat do drwin.

Może warto więc postawić pytanie, jak to jest naprawdę z cudami i na jakie potrzeby odpowiadają? Dlaczego najczęściej zdarzają się w małych miejscowościach i w krajach katolickich? Czy to oznacza, że boska obecność stroni od metropolii i szczególnie upodobała sobie właśnie wiernych Kościoła rzymsko-katolickiego? Może warto się też zastanowić, dlaczego cuda przydarzają się szczególnie ludziom głęboko wierzącym i z przekonaniem proszącym o boską interwencję.

Proponowane refleksje są pierwszą częścią dyptyku. W drugiej części zastanowię się nad pewnymi cechami polskiej katolickiej obrzędowości, które głęboko wpisały się w codzienność Polaków. Chodzi o pierwsze komunie, majowe nabożeństwa, procesje Bożego Ciała. Postawię pytanie, na ile wyrażają one rzeczywiste przeżycia duchowe, na ile są kulturowym obyczajem, w którym bierze się udział ze względu na tradycję, rodzinę, otoczenie etc. Zastanowię się też nad tym, jaką funkcję pełnią w Kościele. Jak zmienia się dzisiaj ta warstwa katolickiej obrzędowości i co mówi o samych katolicyzmie? Poza tym warto postawić pytanie o to, jak interpretować szczególnie materialną stronę pierwszych komunii: drogie prezenty, wystawne przyjęcia, ubieranie dzieci w „dorosłe” garnitury i niemal weselne suknie. I jak w tym kontekście postrzegane są dzieci, które w tym nie uczestniczą?

Oczywiście, są parafie, gdzie obowiązuje zunifikowany strój para-duchowny i proboszczowie starają się ograniczyć zewnętrzny blichtr towarzyszący tym religijnym z założenia obrzędom. Jednak są to przypadki odosobnione i właśnie dlatego warto zapytać, co mówi o polskiej duchowości ta obyczajowa warstwa.

Do tych pytań powrócę w kolejnym eseju, dzisiaj pozwolę się zadziwić cudom, cudowności i objawieniom, które fascynowały mnie od wczesnego dzieciństwa. Tymczasem spójrzmy na katolickie rozumienie cudów i objawień.

Katolicyzm nieskażony rozumem

Tak wiem, to brzmi mocno, może nawet obraźliwie. Jednak od razu spieszę z wyjaśnieniem, że w dużym stopniu będę pisał o sobie i własnym postrzeganiu rzeczywistości. Jak mawiał mój profesor filozofii jezuita Piotr Lenartowicz, tylko krowy nie zmieniają poglądów, a filozofowi taka zmiana nawet przystoi. Przyznam więc, że zmieniłem swoje spojrzenie na cuda, ale jednocześnie nie odrzuciłem możliwości podobnej wiary. Taką postawę zawdzięczam w dużej mierze właśnie jezuitom, a zwłaszcza charyzmatycznemu generałowi zakonu Pedrowi Arrupe (1907-1991), którego miałem okazję kilka razy spotkać, a jego pisma do dzisiaj są dla mnie lekturą inspirującą.

Otóż jako student medycyny Arrupe był zafascynowany cudami, jakich był świadkiem w Lourdes. To one ostatecznie zmotywowały go do wstąpienia do zakonu. Jako generał jezuitów w latach 1965-1983 opowiedział się zdecydowanie za teologią wyzwolenia i za społecznym zaangażowaniem jezuitów. Jan Paweł II nie akceptował jego sposobu zarządzania zakonem, co było i do dzisiaj jest przedmiotem kontrowersji. Jednak w 2018 roku papież Franciszek zatwierdził heroiczność jego cnót, co otworzyło drogę do procesu beatyfikacyjnego.

Dla mnie właśnie społeczne zaangażowanie jezuitów i wybór pracy z ubogimi, imigrantami i uchodźcami było swoistym cudem, w ramach katolicyzmu ogarniętego obsesją na punkcie osobliwie pojmowanej ortodoksji i konserwatywnej etyki seksualnej. Jednak w polskim katolicyzmie nie o takie rozumienie cudu chodzi, lecz o całkiem realne i dotykalne, doświadczane zwłaszcza dzięki wstawiennictwom polskich świętych.

Wprawdzie zaznaczyłem, że sam ani w cuda, ani w żadne objawienia nie wierzę, to jednak przez dziesiątki lat ta wiara była częścią mojego widzenia świata.

Choć dzisiaj się z nią rozstałem, to potrafię docenić jej uroki, a nawet pożytki.

W głównej mierze był to wynik społecznej i religijnej socjalizacji, jakiej zostałem poddany jako dziecko i nastolatek. Po prostu, poczynając od przedszkola poprzez kolejne etapy edukacji szkolnej, a nawet uniwersyteckiej (tzw. duszpasterstwo akademickie bardzo popularne w latach 70. i 80.), katolicyzm stanowił dla mnie stały punkt odniesienia, a święci i czynione przez nich nieustannie cuda były elementem nieodłącznym wyobraźni religijnej. Została ona pogłębiona przez wychowanie zakonne i studia teologiczne.

Sapere aude, czyli odważ się być mądrym

Jako ksiądz katolicki przez ponad dwadzieścia lat opowiadałem o dziejących się za przyczyną Boga i jego świętych niemal codziennie cudach. Owszem, moje myślenie o tych „nadzwyczajnych znakach obecności Bożej” ulegało zmianie, ale radykalne ich kwestionowanie nie przychodziło mi nawet do głowy. Muszę jednak dodać, że osobiście nigdy nie byłem świadkiem żadnego cudu. Może tym łatwiej przyszło mi rozstanie z tym „cudownym światem”. Stało się to, gdy na serio zacząłem się zastanawiać nad rozumowymi przesłankami mojej wiary.

Można chyba powiedzieć o późnym (zbliżałem się do pięćdziesiątki) zastosowaniu kantowskiej zasady wyjścia z zawinionej niedojrzałości. Kant pisał o tym w znanym eseju z 1784 roku, który był odpowiedzią na pytanie „Czym jest oświecenie?” Swój esej Kant rozpoczyna sławetną frazą: „Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w którą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się swym własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej jest nie brak rozumu, lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa”. Dodawał też zdanie, które jest często przywoływane:

Sapere aude! Miej odwagę posługiwać się własnym rozumem – tak oto brzmi hasło Oświecenia”.

Nie straciło do dzisiaj swej aktualności.

Nie jestem pewien, czy każde przezwyciężanie niedojrzałości prowadzi do odrzucenia cudów i objawień. Raczej nie. Znam wielu ludzi, których lektura eseju Kanta nie zmieniła, a raczej tylko wzmocniła ich potrzebę wiary w cuda i w realność objawień. Tak więc nawet oświeceniowe wezwanie do odrzucenia niedojrzałości może zostać włączone we wzmacnianie religijnych przeświadczeń, w tym wiary w cuda i objawienia. Przykładem może być wielu teologów czy filozofów czynnie zaangażowanych w popularyzowanie i jednych, i drugich. Prawdę powiedziawszy, na tym właśnie opiera się siła katolicyzmu, w tym również katolicyzmu polskiego. Dzieje się tak dlatego, że rozum jest traktowany w sposób szczególny – pozostaje na usługach doktryny. Właśnie dlatego mówię o odrzuceniu rozumu przez Kościół katolicki.

Stosując rygorystyczne racjonalne kategorie, Kościół musiałby odrzucić to wszystko, na czym opiera swoją rację istnienia, a więc również cuda i ponawiane objawienia.

I jedne, i drugie są wcześniej czy później uznawane, a ich przeciwnicy zwykle lądują poza strukturami kościelnymi. Zresztą, każda religia ma swoją opowieść, która wiąże się ze szczególnym objawieniem potwierdzonym zwykle cudami. Nie inaczej jest z chrześcijaństwem i katolicyzmem. A jednak w minionych stuleciach, poczynając od oświeceniowego sceptycyzmu, coś się najpierw w chrześcijaństwie, a od soboru watykańskiego pierwszego, a zwłaszcza drugiego, również w jego katolickiej wersji, zmieniło.

Przyjęta na pierwszym soborze w 1870 roku konstytucja dogmatyczna Dei Filius uroczyście dekretowała, że nie może być sprzeczności między rozumem a wiarą. Zaś ogłoszona na drugim soborze specjalna deklaracja Dignitatis humanae z 1965 roku mówiła, że wolność sumienia jest najważniejszym imperatywem dla katolika.

Jak w praktyce wyglądała implementacja tych uroczystych zapewnień, to inna sprawa. Można wręcz powiedzieć, że była ich zaprzeczeniem. Główny architekt soboru watykańskiego pierwszego Pius IX wprowadził cały system kontroli, inwigilacji i donosów, który dosłownie sparaliżował teologię katolicką. A tak zwani papieże posoborowi (Paweł VI, Jan Paweł II i Benedykt XVI) robili wszystko, by katolicy kierowali się posłuszeństwem wobec watykańskich instrukcji, a nie wolnością sumienia.

Kościelny system wykluczania

Dobrym przykładem osobliwego pojmowania nauki i jej stosowania w teologii katolickiej są dwie encykliki papieskie uznające nie tylko możliwość, ale wręcz konieczność naukowego podejścia do tekstów biblijnych. Pierwsza Providentissimus Deus z 1893 roku, o sposobie studiowania Pisma Świętego, ogłoszona przez papieża Leona XIII i druga, ogłoszona pół wieku później przez Piusa XII o rozwoju studiów biblijnych Divino Afflante Spiritu. W obu tych tekstach można przeczytać, jak ważnym jest poznawanie oryginalnych języków, w jakich została napisana Biblia, poznawanie kontekstu powstania tych tekstów i wreszcie konieczność solidnych, filologicznych studiów, niezbędna wprost do zrozumienia tekstu biblijnego.

Jednocześnie w tym samym czasie mamy do czynienia z bezwzględnym wyrzucaniem z Kościoła tych wszystkich biblistów, którzy stosując te zalecone metody badań, dochodzili do wniosków niezgodnych z katolicką doktryną.

Nie tylko oskarżano ich o modernistyczne odchylenia, ale od wszystkich domagano się antymodernistycznych ślubowań.

Tak więc pytanie, czy tym samym można przyjąć, że katolicyzm zaakceptował krytyczne podejście do tekstu biblijnego, musi pozostać czysto retorycznym. Przykładem jest dzieło wielkiego burzyciela mitów, luterańskiego biblisty Rudolfa Bultmanna (1884-1976). Żadna z jego fundamentalnych książek nie została na język polski przetłumaczona. Może dlatego w Polsce trudno się spotkać z rzetelnym podejściem zarówno do tekstu Biblii, jak i do badań krytycznych biblistów, jak chociażby wydawany i chętnie czytany w Polsce amerykański biblista Bart Ehrman.

Najbardziej powszechną strategią radzenia sobie w polskiej biblistyce z niewygodnymi pytaniami stawianymi przez krytycznych badaczy jest ich przemilczanie. Dobrym tego przykładem jest całkowite ignorowanie publikacji Tomasza Polaka, a zwłaszcza jego głośnej książki „System kościelny, czyli przewagi pana K.”. Trudno się temu dziwić, a świetle wspomnianej różnorodności ontologicznej zaproponowanej przed Decosta, jest to całkowicie zrozumiałe. Teologia katolicka broni się w ramach stworzonego przez siebie systemu, a każda próba wyjścia poza niego musi się skończyć wykluczeniem.

Ten system wykluczenia wszelkiego krytycznego i demitologizującego podejścia do tekstów biblijnych sprawił, że Watykan wypracował bardzo wyrafinowany sposób obrony swojej dogmatyki i niezmienności doktryny katolickiej. Jego zwieńczeniem był dogmat o nieomylności papieskiej ogłoszony w 1870 roku na soborze watykańskim pierwszym w formie konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus.

To ten dogmat jest jednym ze źródeł dzisiejszych sprzeczności w samym katolicyzmie. Wskazywał na nie wielokrotnie Hans Küng, którego w 1979 roku Watykan pozbawił prawa nauczania teologii katolickiej. Watykańską cenzurę sam Küng określił jako metody inkwizycyjne i odmówił jakiejkolwiek współpracy z Watykanem. Ten fakt był szeroko komentowany przez media jako początek swoistego efektu mrożącego, który otworzył pontyfikat Jana Pawła II. Pojawiły się też skojarzenia z niektórymi dokumentami papieża Piusa IX, który nalegał na ogłoszenie fatalnego w skutkach dokumentu o swojej nieomylności.

Przypomnijmy, że kilka lat wcześniej, w 1864 roku Pius IX ogłosił równie zgubny zbiór „błędów i wypaczeń” współczesności – „Syllabus błędów”. To właśnie ten zbór posłużył do stworzenia całego systemu oskarżeń i donosów, który skutecznie paraliżuje niezależność myśli w katolicyzmie praktycznie do dzisiaj. Zapewne nie było przypadkiem, że tego właśnie papieża Jan Paweł II beatyfikował w 2000 roku.

W świetle powyższych uwag trudno traktować podejście katolicyzmu do rozumu i racjonalności w sposób poważny. Nawet uwzględniając poświęconą tej problematyce encyklikę polskiego papieża Fides et ratio, w której Jan Paweł II zapewnia, że między wiarą i rozumem nie tylko, że nie ma sprzeczności, ale że się wzajemnie uzupełniają. Owszem, dzieje się tak, ale tylko w ramach systemu kościelnego.

Polska w czołówce krajów nawiedzanych boską interwencją

I dopiero w tym kontekście trzeba postawić pytanie o miejsce i rolę cudów i objawień w dzisiejszym Kościele. Zwykle uwagę mediów przykuwają zjawiska kontrowersyjne, wobec których sam Kościół się dystansuje. Tak był ostatnio w przypadku tzw. cudu w Parczewie. Jeśli jednak wczytać się uważnie w media katolickie, bez trudu dostrzeżemy, że uzdrowienia i cuda to chleb codzienny katolików na całym świecie, choć bez wątpienia Polska jest w czołówce krajów nawiedzanych boską interwencją.

Nieodmiennie najważniejszą rolę w rankingu cudów i uzdrowień odgrywają polski papież oraz niezłomny kardynał Wyszyński. To oni przeprowadzili Polskę przez „morze czerwone” totalitarnych zniewoleń i nadal w dzisiejszym ideowym zamieszaniu stanowią stały, a często jedyny punkt odniesienia. Poczet czyniących cuda uzupełnia ulubiona święta Jana Pawła II Faustyna Kowalska oraz błogosławiony Stefan Wyszyński. Czynione przez nich cuda to głównie uzdrowienia, które na obecnym etapie rozwoju medycyny trudno wyjaśnić. Tak jest w przypadku Jana Pawła, podobnie zresztą w przypadku Wyszyńskiego.

Faustyna jest pod tym względem prawdziwą rekordzistką.

Biografka Faustyny Ewa Czaczkowska mówi, że już w dniu jej beatyfikacji wydarzyło się 6000 cudów tylko w Polsce, a poza jej granicami dziesiątki tysięcy!

Jednak nie chodzi tu tylko o cuda jednostkowe (choć naturalnie dla uzdrowionych mają one wagę absolutnie niepodważalną), a raczej o pewną historiozofię i wykładnię najnowszej historii Polski. Nie można też pomijać faktu, że ważniejszą funkcję społeczną w polskim katolicyzmie pełnią święte wyobrażenia i pomniki wypełniające już nie tylko domy, ale i przestrzeń publiczną.

To nie przypadek, że pisowscy parlamentarzyści manifestowali swoje przywiązanie do polskiego papieża, trzymając w rękach obrazki z jego podobizną. Dzieje się to wszystko w XXI wieku, który zgodnie z niektórymi prognostykami miał się stać wiekiem mistyki, jeśli w ogóle miałby przetrwać. Ale przecież nawet najgorliwsi czciciele świętych i błogosławionych oraz dokonywanych przez nich cudów, nie stronią od zdobyczy cywilizacyjnych osiąganych bynajmniej nie siłami modlitwy, ale jak najbardziej racjonalnego wysiłku ludzkiego umysłu.

Jak to wytłumaczyć? Znowu propozycja Descoli i czterech ontologii wydaje się tutaj pomocna.

Cud nad Wisłą i cud fatimski

I już na koniec słów kilka o cudach, które niewątpliwie zdominowały wyobraźnię religijną polskich katolików w XX wieku. Od razu chcę dodać, że uznanie cudów za integralną część światopoglądu ma znaczące konsekwencje dla postrzegania świata. Przede wszystkim dla teologii katolickiej źródłem cudu, a więc nadprzyrodzonej boskiej interwencji w życie człowieka, jest zawsze Bóg. To właśnie stwórca wszystkich rzeczy. Katolik wierzy, że może on, jeśli tylko zechce, zmieniać prawa natury i wpływać na dzieje historii ludzkiej.

Największe kataklizmy XX wieku, łącznie z Holokaustem i sowieckimi łagrami, nie zmieniły tej optymistycznej wizji Kościoła katolickiego. Co więcej, jesteśmy dzisiaj świadkami pisania na nowo historii właśnie z uwzględnieniem tej „boskiej ekonomii”. Dlatego dla polskiego katolika bez znaczenia są ustalenia historyków Holokaustu i niewątpliwy współudział wielu katolików w zbrodni popełnionej na Żydach przez hitlerowskie Niemcy, natomiast ważna jest ofiara, jaką złożył za innego człowieka św. Maksymilian Kolbe, czy śmierć rodziny Ulmów, której członkowie 10 września 2023 roku zostaną beatyfikowani.

Cudom dokonanym za wstawiennictwem św. Maksymiliana poświęcono wiele publikacji, zapewne niebawem podobne cuda zaczną się dokonywać dzięki nowym błogosławionym, którym już poświęcono muzeum w Markowej. Od lat w Toruniu w tak zwanej Kaplicy Pamięci jest tworzona narracja o polskich sprawiedliwych, którzy pomagali zagrożonym Żydom w czasie Holokaustu. To jest perspektywa, z której polski katolik postrzega dramat II wojny światowej i Zagładę Żydów.

Dla katolika największym cudem pozostaje ofiarność innych katolików, nie tylko cierpiących, ale spieszących z pomocą innym.

Jednak najbardziej sugestywnymi cudami, jakie zdominowały wyobraźnię polskiego katolika, są dwa wydarzenia, ściśle ze sobą połączone. Mogłoby się wydawać, że tzw. cud nad Wisłą, do którego doszło jakoby 15 sierpnia 1920 roku w czasie Bitwy Warszawskiej i tzw. cud fatimski, czyli cudowne ocalenie Jana Pawła II podczas zamachu 13 maja 1981 roku niewiele łączy. Nic bardziej błędnego. Motywem łączącym oba cuda były objawienia Matki Bożej w Fatimie w 1917 roku, w których mowa jest o nawróceniu Rosji. Tak więc pierwszy cud nad Wisłą to ochrona Europy przed sowiecką nawałą, natomiast cud ocalenia życia Jana Pawła II to możliwość realizacji wyznaczonego polskiemu papieżowi zadania pokonania komunizmu. Taki wywód znajdujemy między innymi na stronie internetowej Sekretariatu Fatimskiego.

Głęboko w to wierzył Karol Wojtyła, syn tej ziemi, który zapewne nieprzypadkowo przyszedł na świat w owym pamiętnym 1920 roku. Zresztą, nie tylko Jan Paweł II w to wierzył. Również dla wierzących katolików nie ulega wątpliwości, że to tajemnicza ręka uchroniła polskiego papieża od niechybnej śmierci. Ten przykład otwiera kolejny rozdział cudownych działań Matki Bożej i objawień maryjnych w takich miejscach jak wspomniana Fatima, Lourdes, Częstochowa, Gietrzwald czy w czasach współczesnych Medjugorie. Dla pielgrzymujących w te miejsca to ośrodki cudownych uzdrowień skrupulatnie odnotowywanych przez strażników tych świętych miejsc.

Czy może dziwić, że Matka Boska Częstochowska jest Królową Polski i że to właśnie jej kardynał Tysiąclecia zawierzył naród polski? Za jej wstawiennictwem na pewno kolejne cuda będą przemieniać oblicze polskiej ziemi, o czym doskonale wiedzą polscy biskupi i rządząca krajem zjednoczona prawica. Nie omieszkali zresztą o tym nas wszystkich powiadomić abp Marek Jędraszewski, prezes Jarosław Kaczyński i ojciec Tadeusz Rydzyk. Pytanie, czy ta cudotwórcza ontologia proponowana przez upolityczniony polski katolicyzm jest kompatybilna z ontologią demokratycznego i liberalnego państwa, musi pozostać retoryczne.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze