0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

11 października 1962 roku Jan XXIII otworzył Sobór Watykański II, najważniejsze wydarzenie w dziejach katolicyzmu XX wieku. Historycy katolicyzmu dzielą ostatnie dziesięciolecia na czasy przedsoborowe, lata soboru i okres posoborowy. W polskim Kościele katolickim ta cenzura w ogóle nie zaistniała. Dominuje świadomość kontynuacji od czasu II wojny światowej, naznaczonej konfrontacją z systemem komunistycznym. Nawet polityczna zmiana systemu politycznego w 1989 roku niczego nie zmieniła. Nadal obowiązuje mentalność oblężonej twierdzy.

Dlaczego zmiany soborowe i posoborowe nie przyjęły się w Polsce? Aby odpowiedzieć na to pytanie, teolog i historyk Stanisław Obirek, opisuje przełomowy charakter Vaticanum secundum, jak bywa nazywany ostatni sobór, analizuje listy pasterskie polskich hierarchów i przypomina dwa poprzednie sobory, do których polskim hierarchom wyraźnie bliżej.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Sobór nowego języka

Czym był Sobór Watykański II? To pytanie trzeba zadać, bo, jak się wydaje, dla wielu polskich katolików to pojęcie jest puste. Tymczasem było to najliczniejsze spotkanie katolickich duchownych w historii. W otwarciu soboru wzięło udział 2000 biskupów.

Ten przełom uchwycił amerykański jezuita John W. O’Malley w książce „Co się zdarzyło podczas Soboru Watykańskiego II”. Warto do niej sięgnąć, jeśli kogoś interesuje, jak zmienił się katolicyzm dzięki tym kilkuletnim sporom w ramach soboru właśnie.

O’Malley twierdzi, że to, co się naprawdę wydarzyło, to zmiana sposobu mówienia o katolicyzmie. W języku bowiem dokonał się prawdziwy „zwrot” Kościoła katolickiego. Nie chodzi tu tylko o wprowadzenie nowych słów do słownika teologii katolickiej, takich jak wolność sumienia, dialog, godność osoby ludzkiej, współpraca z innymi wyznaniami, szacunek dla innych religii czy dostrzeżenie istnienia ludzi świeckich w Kościele.

Zdaniem O’Malley’a: „Nie ulega wątpliwości, że kwestia stylu była ważnym zagadnieniem na Soborze. Spierano się o tak błahe – z pozoru – sprawy, jak gatunek literacki dokumentów i stosowane w nich słownictwo, a protagoniści zapewne nie zawsze uświadamiali sobie głębokie implikacje dysput, w które się angażowali. Literacki styl był, by tak rzec, jedynie zewnętrznym wyrazem czegoś, co miało zapaść w duszę Kościoła – i w dusze wszystkich katolików. Było to coś znacznie więcej niż taktyka lub strategia, znacznie więcej niż proste przyjęcie bardziej »pastoralnego języka«. Było to »wydarzenie językowe«.

Język wskazywał i wywoływał zmianę wartości lub priorytetów. W tym stopniu wskazywał on i wywoływał wewnętrzną konwersję”.

Warto się zastanowić nad tajemniczo nieco brzmiącym wyrażeniem „wewnętrznej konwersji”, jest to bowiem jedno z kluczowych pojęć języka religijnego. I to nie tylko chrześcijańskiego. Oznacza radykalną zmianę, do jakiej dochodzi pod wpływem głębokiego doświadczenia. Zwykle łączy się to ze zmianą dotychczasowego stylu życia i odejściem od wcześniejszych praktyk. W skrajnych przypadkach dochodzi do zerwania z przeszłością. Francuski jezuita Michel de Certeau, baczny obserwator zmian zachodzących w Kościele w latach 60. i 70. XX wieku i ich aktywny uczestnik, mówił o „zerwaniu odnowicielskim” („rupture instauratrice”).

tłum biskupów stojących na Placu św. Piotra w Rzymie
27 kwietnia 2014. Watykan, Plac św. Piotra. Msza Kanonizacyjna Jana Pawła II i Jana XXIII. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Na czym ten zwrot polegał w przypadku rzymskiego katolicyzmu? Konsekwencje są poważniejsze, niż mogłoby się wydawać. „Przyswojenie sobie nowego języka tak gruntownie, aby żyć w zgodzie z nim, musi pociągać za sobą wewnętrzną transformację. Chodzi o coś znacznie więcej niż nauczenie się nowych określeń dla swych starych pojęć. Poprawne posługiwanie się nowym językiem oznacza pełne przyjęcie wartości i wrażliwości kultury innej niż własna” - pisze O’Malley.

Tak więc również Kościół, w świetle powyższego stwierdzenia, powinien stać się inny. I stał się inny. Do takiej zmiany doszło w krajach, gdzie dokumenty zostały nie tylko przetłumaczone, ale i wdrożone w codzienne życie wspólnot kościelnych. Tak się stało w Ameryce Południowej, przede wszystkim dzięki tzw. wspólnotom podstawowym i ich liderom – teologom wyzwolenia. Tak dzieje się w Azji i Afryce, gdzie chrześcijaństwo jest jedną z wielu religii, a katolicy w wielu krajach są w zdecydowanej mniejszości.

Otwarcie na inne wyznania i religie oznaczało dla nich rozpoczęcie nowego rozdziału; nie konfrontacja, ale dialog ekumeniczny i międzyreligijny wyznacza ich wiarę.

Podobnie katolicy krajów Ameryki Północnej, zwłaszcza Stanów Zjednoczonych i Kanady, oraz krajów Europy Zachodniej, odkryli w kulturze nowożytnej partnera w dialogu.

Przeczytaj także:

Kontrola i cenzura

Polskim katolikom to otwarcie zostało zaoszczędzone. I to nie tylko w latach trwającego Soboru, którego recepcja była utrudniona przez komunistyczny reżim. Również po zmianie systemu politycznego w 1989 roku, zawartość dokumentów soborowych i ich twórcze rozwinięcie przez współczesnych teologów katolickich nie stały się powszechną wiedzą. Nieliczni wtajemniczeni musieli uzyskać zgodę hierarchów, a zwłaszcza rozlicznych watykańskich kongregacji, na rozpowszechnianie tej wiedzy. W języku kościelnym nazywa się to nieco zagadkowo misją kanoniczną (misio canonica), a w praktyce oznacza to dość rygorystyczny system kontroli i cenzury.

Mimo wysiłków podjętych przez polskiego papieża i jego niemieckiego następcę, zmian zapoczątkowanych przez Jana XXIII nie dało się zatrzymać. Świadczy o tym dobitnie obecny pontyfikat argentyńskiego papieża, który wziął sobie do serca to, co rozpoczął dobry papież, jak był i jest nazywany Jan XXIII.

Papież Franciszek od chwili objęcia sterów Kościoła katolickiego w 2013 roku próbuje rozwijać soborowe intuicje. Po blisko 10 latach trudno ocenić, czy mu się to udaje. Jak się wydaje, dziedzictwo poprzedników, a zwłaszcza siła oporu nominowanych przez nich kardynałów i biskupów, skutecznie paraliżuje podejmowane próby. Może zbliżający się synod poświęcony synodalności to zmieni. Ten techniczny termin oznacza rezygnację z autorytatywnego i ręcznego sterowania strukturami kościelnymi i zgodę na zmiany, jakich domagają się wierni. Lista proponowanych zmian jest długa, wymieńmy trzy najbardziej znaczące: rezygnację z obowiązującego celibatu księży, dopuszczenie do święceń kapłańskich kobiet i zmianę w podejściu do ludzkiej seksulaności (w praktyce dopuszczenie środków antykoncepcyjnych i zmianę podejścia do problemu aborcji).

W Polsce synod na pewno niczego nie zmieni, skoro jeden z najważniejszych biskupów zwyczajnie zabronił publikowania opracowanych w jego diecezji postulatów zmian. Chodzi oczywiście o abp. Marka Jędraszewskiego, jednego z najskuteczniejszych hamulcowych polskiego Kościoła katolickiego.

„Tygodnik Powszechny” zdecydował się wreszcie skrytykować autorytarne praktyki krakowskiego biskupa, co z kolei spotkało się z „godną odprawą” prawicowych mediów. Koledzy biskupi na razie wymownie milczą. Być może zdają sobie sprawę, że postępowanie Jędraszewskiego jest sprzeczne z oczekiwaniami Watykanu, jednak nie mają dość odwagi, by zerwać z kastową solidarnością.

Biskupi listy piszą

Mimo że od soboru minęło 60 lat, w katolickiej Polsce ciągle jeszcze brakuje świadomości, że katolicyzm dzięki temu wydarzeniu stał się zupełnie inny. Co więcej, zerwał radykalnie z tym, czym był do tego czasu.

O tym, jak nikła była i jest recepcja soboru w Polsce, świadczą listy polskich biskupów, odczytywane regularnie na ambonach polskich kościołów. W 2006 roku ukazało się studium językoznawcze listów pasterskich Konferencji Episkopatu Polski (1945-2005), autorstwa językoznawczyni Katarzyny Skowronek, pod znaczącym tytułem “Między sacrum a profanum”. Jego lektura uzmysławia, że w listach polskich biskupów, więcej było profanum niż sacrum.

Główną troską polskich hierarchów było bowiem zmaganie się z komunistycznym reżimem, który był ich głównym przeciwnikiem.

Polecając lekturę tego ze wszech miar cennego studium, chcę zwrócić uwagę tylko na dwie sprawy poruszone przez Skowronek. Pierwsza to rodzaj strategii komunikacyjnej, przyjętej przez biskupów: „Analiza fragmentów (...) pokazuje, że list pasterski pojmowany jest jako proces wyłącznie jednokierunkowy, któremu towarzyszyć musi drobiazgowa, szczegółowa strategia postępowania odbiorcy z tekstem. Nie jest to materiał do samodzielnej refleksji, ale wypowiedź, której odbiorcy są całkowicie myślowo podporządkowani”.

Druga kwestia kwestia to sposób prezentowania trwającego w latach 1962-1965 Soboru Watykańskiego II i jego recepcja w Polsce. Diagnoza Katarzyny Skowronek jest pouczająca. Jej zdaniem z publikowanych wówczas listów wyłania się taki oto obraz recepcji samego soboru i jego dokumentów: „Wszystkie strategie interpretacji wydarzeń soborowych i posoborowych budują, wspomagają i podtrzymują pewną wizję Soboru, proponowaną w listach. Wizja ta ma charakter selektywny, nie panoramiczny, jest wyraźnie wkomponowana w sytuację Kościoła lokalnego w Polsce i jej podporządkowana”.

Lektura tych listów sprawa wrażenie, że najważniejszym dokonaniem soboru (i istotnym do niego wkładem polskich biskupów) było ogłoszenie przez Pawła VI „Maryi Matką Kościoła”, o co usilnie zabiegali właśnie polscy biskupi.

By wejść w klimat retoryki biskupich listów, przywołam odnośny fragment z 1964 roku: „Chociaż liczebnie bardzo skromna, grupa biskupów polskich wypełniła poważne zadanie w trzeciej sesji i walnie przyczyniła się do wyjaśnienia poszczególnych zagadnień, omawianych i uchwalanych na soborze, zwłaszcza o Najświętszej Maryi Pannie, Matce Kościoła”.

Tak więc odbiorca biskupich epistoł mógł pomyśleć, że w gruncie rzeczy w Rzymie odbywał się sobór mariologiczny, skoro najważniejszą sprawą było obdarzenie Matki Jezusa zaszczytnym tytułem Matki Kościoła.

Próżno też szukać w tych listach informacji na temat „poszczególnych zagadnień”, które tak znacząco rozjaśnili w czasie obrad soborowych polscy biskupi.

Tymczasem dla wielu świadków tego wydarzenia było to wyrazem… autorytaryzmu papieskiego. Dobitnie wyraził to w rozmowie z francuskim dominikaninem Yves Congarem, jeden z najwybitniejszych teologów soborowych Gerard Philips, który na wieść o zamiarach Pawła VI wprowadzenia tego nowego tytułu maryjnego zareagował krótko:

„To mnie nie zaskakuje. Papież to despota. Jest absolutnie zdecydowany, aby potwierdzić swoją wyższość nad soborem”.

Trudno nie zgodzić się z tą gorzką uwagą. Jednym z nierozwiązanych i brzemiennych w skutki problemów pozostała sprawa autonomii biskupów. Jak się łatwo domyśleć tzw. posoborowi papieże wykorzystali ten brak regulacji by tę autonomię ograniczać.

Przyćmiony blask prawdy

Polscy biskupi pouczają ze świadomością, że posiadają prawdę. Tak było przynajmniej w latach 1945-2005. Czy po 2005 roku coś się zmieniło? Najnowszy list Episkopatu Polski, odczytany w kościołach całej Polski 9 października 2022 roku, raczej potwierdza wcześniejszą retorykę. Jego głównym celem jest przygotowanie katolików do obchodzonego 16 października Dnia Papieskiego. Rzeczony list zatytułowali biskupi „Blask prawy”, nawiązując do encykliki pod tym właśnie łacińskim tytułem „Veritatis splendor” z 1993 roku.

Wstęp do listu to wszystko wyjaśnia: „Przeżywając już za tydzień, w niedzielę 16 października, XXII Dzień Papieski, pod hasłem »Blask prawdy«, chcemy wrócić do orędzia, które św. Jan Paweł II zawarł w »Veritatis splendor«. Celem encykliki, której polskie tłumaczenie tytułu brzmi »Blask prawdy«, jest przypomnienie fundamentów moralności chrześcijańskiej. Pomimo prób jej zniekształcania lub podważania, jest ona nadal dobrą propozycją, która może uczynić życie człowieka szczęśliwym”.

Kolejne akapity to zachwyt nad głębią papieskich rozmyślań i niekłamany żal, że tak niewielu się nimi dzisiaj przejmuje.

Owszem, w liście pojawiło się odniesienie do dwóch dokumentów soborowych, ukrytych pod skrótami GS (to „Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym”, łac. „Gaudium et Spes”, czyli „Radość i Nadzieja”) i KDK („Konstytucja dogmatyczna o Kościele”, łac. „Lumen Gentium”, czyli „Światło dla Ludów”). Ale wiedzą o tym zapewne tylko autorzy listu.

W liście znalazło się za to odwołanie do wolności sumienia, co jest najważniejszym osiągnięciem soborowym, ale nawet tutaj pojawiło się stosowne ostrzeżenie: „Pierwszą przestrzenią dialogu prawdy i wolności w każdym człowieku jest sumienie. To tu dokonuje się osąd praktyczny, czyli co należy czynić, a czego unikać. Sumienie nie jest jednak wolne od niebezpieczeństwa błędu. Dlatego kluczowym zadaniem duszpasterzy i wychowawców, ale także każdego wierzącego, jest troska o formację sumienia”.

Stąd stosowne pouczenie jak i gdzie sumienie należy kształtować: „Misję formacji sumień Kościół realizuje także poprzez regularną katechezę dzieci, młodzieży i dorosłych, formację w ruchach i stowarzyszeniach, a także coraz częściej w mediach społecznościowych, m.in. w formie odpowiedzi na stawiane pytania. Kluczowa jest praca spowiedników i kierowników duchowych, którzy poprzez rozmowy, pouczenia, a przede wszystkim poprzez sprawowanie sakramentów kształtują ludzkie sumienia”.

Jak skuteczne będzie to wezwanie, to się okaże, ale już teraz galopująca sekularyzacja polskiego społeczeństwa wskazuje, że echo i tego listu będzie raczej słabe. I chyba ma rację ks. Alfred Wierzbicki (właśnie odszedł z KUL-u), który, oceniając stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii LGBT+, napisał, że:

„dokument wyglądał, jakby był pisany na księżycu, a nie w Polsce, w której dochodzi do wielu homofobicznych ataków, a tekst biskupów może do nich dodatkowo inspirować”.

W dużym stopniu odnosi się to wszystkich listów episkopatu pisanych w latach 1945-2021. Jedynym wyjątkiem był list napisany do biskupów niemieckich po zakończeniu soboru w 1965 roku, znany jako „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, który jednak odnosił się raczej do stosunków polsko-niemieckich, niż wewnętrznych spraw Kościoła w Polsce.

Polski katolicyzm potrydencki

Dlaczego zmiany soborowe i posoborowe nie przyjęły się w Polsce? Czy wszystko da się wytłumaczyć żelazną kurtyną i izolacją polskiego Kościoła od zmian zachodzących w Europie Zachodniej? Nie wydaje się to wystarczającym wyjaśnieniem.

Sam jestem przykładem, że polski kler już od lat 70. był znakomicie poinformowany o tym, co się działo za Zachodzie. Jednak z tajemniczych dla mnie powodów ta wiedza pozostała w posiadaniu nielicznych wtajemniczonych.

Jeszcze raz wrócę do Johna O’Malley’a, tym razem jako autora książek poświęconych soborom z XVI i XIX wieku. Chodzi o wydaną i polsku w 2014 pracę „Trydent. Co się zdarzyło podczas Soboru”, oraz nie przetłumaczoną dotąd „Vatican I. The Council and the Making of the Ultramontane Church” („Watykan I. Sobór i powstanie Kościoła ultramontańskiego”) z 2018 roku. Lektura obu książek (nie tracę nadziei, że i ta druga w końcu się ukaże w polskim tłumaczeniu) może być dla polskiego czytelnika zaskoczeniem.

Okaże się bowiem, że są to książki nie tylko historyczne, ale całkiem współczesne, i to zarówno ze względu na omawiane w nich teksty doktrynalne, jak i na ich implikacje polityczne. O’Malley opisuje bowiem katolicyzm dobrze nam znany z codziennego doświadczenia, a retoryka omawianych dokumentów jako żywo przypomina niedzielne kazania w polskich kościołach i teksty publikowane w tzw. mediach katolickich.

Podobieństwa nie dotyczą zresztą tylko słów. Również opisywane przez jezuitę próby wpływania na prawodawstwo czy określanie tego, co wolno, a co powinno być zakazane, mają swoje korzenie w doktrynie katolickiej, ustalonej na soborach z XVI i XIX wieku.

Choć Sobór Trydencki zakończył się w 1563 roku, a Watykański I w 1870 roku, to wypracowany na nich model katolicyzmu zadomowił się nad Wisłą tak głęboko, że właściwie bywa utożsamiany z katolicyzmem jako takim.

W przypadku Soboru Trydenckiego (1546-1563) jest to o tyle istotne, że na jego znaczenie wpływał nie tylko kontekst teologiczny (powstanie ruchów reformacyjnych, domagających się radykalnych zmian w strukturze papiestwa), ale przede wszystkim polityczne uwarunkowania państwa kościelnego i nader złożone relacje papieży z ówczesnymi monarchiami, szczególnie z cesarzem Karolem V. Europa stała u progu wojen religijnych, którym sobór mógł zapobiec. Niestety, tak się nie stało. Radykalnie polemiczne ostrze wypracowanego stanowiska sprawiło, że katoliccy monarchowie parli do konfrontacji.

Przykładem najbardziej znanym jest Noc św. Bartłomieja, czyli rzeź na francuskich hugenotach, dokonana przez katolików w Paryżu w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 roku, w niespełna dziesięć lat po zakończeniu Soboru Trydenckiego. Masakra pochłonęła kilka tysięcy ofiar. Została ona sprowokowana przez gorliwą katoliczkę Katarzynę Medycejską, matkę katolickiego króla Karola IX Walezjusza.

Podobnie działo się w innych krajach katolickich, którym bezpardonowa rozprawa doktrynalna, dokonana na soborze, ułatwiała rozrachunki z politycznymi przeciwnikami. Tak było w Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Wprawdzie w 1573 roku podpisana została Konfederacja Warszawska, gwarantująca równouprawnienie różnym wyznaniom, ale opór kontrreformacyjnego katolicyzmu sprawił, że nigdy nie była w praktyce stosowana.

Doprowadziło to do rekatolizacji Polski i Litwy i wypędzenia najbardziej radykalnego skrzydła reformacji, czyli Braci Polskich, w 1658 roku z granic Rzeczpospolitej Obojga Narodów.

Przeciw reformacji, za nieomylnością papieża

Na soborze kluczową rolę odgrywało pięciu legatów papieskich (papież kierował obradami przez nich właśnie z odległego Rzymu). Jednym z nich był Polak kardynał Stanisław Hozjusz. Choć w polskiej historiografii kreowany na wielkiego teologia i jednego z najważniejszych strategów Soboru Trydenckiego, to, zdaniem O’Malley’a, jego rola była marginalna i sprowadzała się do współpracy z innymi, o wiele bardziej wybitnymi legatami. Właściwie Hozjusz nie odegrał żadnej roli.

Jak przypomina jezuita: kardynał Hozjusz „odgrywał, dzięki swym pismom i stanowczym działaniom skierowanym przeciwko protestantom, czołową rolę w polskim episkopacie”, zaś na soborze odegrał „rolę mniej znaczącą”.

Niewątpliwie polska recepcja Tridentinum była w decydującym stopniu określona przez kontrreformacyjny charakter samego Hozjusza. W każdym razie to właśnie rozstrzygnięcia w ogniu sporów pomiędzy papiestwem a władzą świecką określiły zarówno słabości, jak i mocne strony katolicyzmu okresu potrydenckiego. A z ogłoszonych wówczas dekretów do najważniejszych zaliczyć należy te omawiające kryteria wyboru biskupów i ustanowienie seminariów duchownych dla ubogich chłopców.

Ten ostatni okazał się szczególnie doniosły ze względu na dalekosiężne konsekwencje. Dzięki seminaryjnemu wykształceniu, które zostało powierzone w dużej mierze powstałym wówczas zakonom, z jezuitami na czele, kler katolicki odegrać miał ważną rolę w rekatolizacji wielu obszarów nie tylko ówczesnej Europy (w tym Rzeczpospolitej Obojga Narodów), ale również w zdobywaniu dla Kościoła tzw. terenów misyjnych.

Czekając na tłumaczenie książki „Watykan I” ograniczę się tylko do przypomnienia, że to ten sobór, przerwany przez zjednoczenie Włoch i pozbawienie papiestwa państwa kościelnego, zdołał ogłosić niefortunny dogmat o nieomylności papieskiej, którego konsekwencje paraliżują swobodną debatę wewnątrz katolicyzmu do dzisiaj.

Zbawienie poza Kościołem

Polski katolicyzm żyje swoim własnym rytmem i nie straszne mu żadne zmiany.

Jedyne, co może go naprawdę zmienić, to sami katolicy, tak jak to stało się w Irlandii, gdzie katolicy opuścili nie tylko kościoły, ale i seminaria.

Ten proces zaczyna się już w Polsce, by wspomnieć zamknięte seminaria w Bydgoszczy, Leginicy, Kaliszui Świdnicy. W kolejce czekają następne, w których liczba kleryków spadła poniższej 30.

Mimo że biskupi, w przywołanym na początku liście „Blask prawdy”, wytrwale zachęcają katolików polskich do „osobistej formacji wszystkich wierzących, która dokonuje się poprzez codzienną praktykę modlitwy, rachunku sumienia i częstą spowiedź”, to wydaje się, że coraz mniej wierzących jest skłonnych, by dać wiarę tym zachętom. Wolą raczej swoje sumienie kształtować poza Kościołem. Coraz więcej jest też takich, którzy są przekonani, że zbawienie jest możliwe tylko poza instytucją kościelną.

Jeśli hierarchowie nie zauważą tego, co się stało w ich instytucji 60 lat temu na Soborze Watykańskim II, grozi im zejście ze sceny dziejowej szybciej niż myślą.

Warto, aby wsłuchali się w słowa papieża Franciszka z homilii, wygłoszonej w bazylice św. Piotra podczas Mszy św. z okazji 60. rocznicy Soboru Watykańskiego II:

„Przebywać pośród ludu, a nie ponad ludem – to drugie jest okropnym grzechem klerykalizmu, zabijającym owce. Nie prowadzi ich, nie sprawia ich wzrostu – zabija".

Franciszek zwraca uwagę na pilną potrzebę wdrożenia postanowień soborowych, jeśli to jeszcze nie zostało zrobione. Powiada: „Jakże aktualny jest ten sobór: pomaga nam odrzucić pokusę zamknięcia się w zaporach własnej wygody i przekonań”.

Obecny papież wskazuje też, na czym to wdrażanie soborowych zmian ma polegać. Sformułował to w takiej oto modlitwie: „Dziękujemy Ci, Panie, za dar soboru. Ty, który nas miłujesz, uwolnij nas od pychy samowystarczalności i ducha krytyki światowej, wybaw nas od samo wykluczania się z jedności. Ty, który czule nas pasiesz, wyprowadź nas z zamknięć skoncentrowania się wyłącznie na sobie.”

Udostępnij:

Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Komentarze