Projekt nowego rozporządzenia ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka trafił do konsultacji społecznych 13 lipca (a datowany jest na 2 lipca). Można go w całości przeczytać na stronie Rządowego Centrum Legislacji (tutaj).
Projekt zawiera kolejną — i zapewne nie ostatnią — zmianę w zasadach tzw. ewaluacji, czyli oceny jednostek naukowych, która odbędzie się na początku 2022 r.
To sprawa kluczowa dla polskich uczelni, zarówno publicznych, jak i niepublicznych. Ewaluacja to ocena ich naukowego dorobku. Obejmie lata 2017-2021 (z powodu epidemii COVID została przedłużona o rok). Jednostki naukowe (np. wydziały uczelni) mają przyznawane w efekcie ewaluacji kategorie — A+, A, B+, B albo C.
„Od nich zależą uprawnienia do prowadzenia studiów, szkół doktorskich, nadawania stopni i tytułów. A także kwota subwencji, czyli środków finansowych, które jednostki naukowe otrzymują z budżetu państwa. Rozporządzenie ewaluacyjne jest więc kluczowe w całym systemie zreformowanego szkolnictwa wyższego i nauki”
— czytamy rządowej na stronie „Konstytucja dla nauki” (jest to propagandowa nazwa zmian w organizacji nauki polskiej wprowadzona przez Jarosława Gowina).
Polskie uczelnie będą oceniane według reguł, które ulegają nieustannym zmianom i działają wstecz. Tak było już w czasach Gowina — np. listę czasopism punktowanych opublikowano dopiero w 2019 r. i ulegała ona potem nieustannym zmianom. Do końca więc uczelnie nie będą wiedziały na pewno, jak zostaną ocenione.
Minister Czarnek zaraz po objęciu urzędu zapowiedział demontaż dużej części zmian wprowadzonych za rządów Gowina. Wprowadził m.in. liczne zmiany na liście czasopism punktowanych, zwiększając punktację czasopism wydawanych na katolickich uczelniach.
Teraz ministerstwo wprowadza kolejne zmiany, zwiększając władzę ministra nad naukowcami.
Minister ratuje kolegów od teologii (i siebie)
Jak się wydaje, kluczowe znaczenie dla Czarnka (oraz grupy jego współpracowników, wywodzących się w dużej mierze z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego) ma zabezpieczenie pozycji swoich uczelni po ewaluacji.
Reforma Gowina premiowała przede wszystkim publikowanie w zagranicznych czasopismach, kosztem czasopism krajowych, punktowanych niżej, oraz monografii (czyli książek) krajowych, punktowanych bardzo nisko (80 punktów, podczas gdy za artykuł w prestiżowym czasopiśmie można było dostać np. 200 punktów).
Dorobek samego Czarnka — oceniany według kryteriów przyjętych według zmian wprowadzonych przez Gowina — nie wystarczyłby nawet na habilitację. Sam minister, jak i wielu jego współpracowników (np. prof. Paweł Skrzydlewski), publikował głównie w czasopismach wydawanych przez własną uczelnię i niecytowanych praktycznie przez nikogo (analizowaliśmy dorobek Czarnka tutaj).
W efekcie po ewaluacji według pierwotnych zasad ich uczelnie najprawdopodobniej czekałaby katastrofa — mogłyby utracić dużą część publicznej dotacji oraz prawo do nadawania stopni doktora i doktora habilitowanego. Tymczasem uczelnie katolickie często stanowią zamknięty obieg naukowy, którego uczestnicy (i uczestniczki, ale kobiet jest w nim wyraźnie mniej) nawzajem recenzują doktoraty i habilitacje swoim uczniom.
Pierwszym krokiem do wzmocnienia pozycji KUL oraz podobnych mu uczelni były zmiany na liście czasopism punktowanych.
Ewidentnie jest to jednak za mało, aby zapewnić tym uczelniom odpowiednio wysoką pozycję po ewaluacji.
Minister postanowił więc zmienić jej zasady.
Minister decyduje o rankingu
Projekt nowego rozporządzenia zawiera dwie najistotniejsze zmiany:
- Zwiększa o 50 proc. (z 80 do 120 punktów) punktację monografii wydanej w wydawnictwach z listy krajowej;
- Minister będzie odtąd ustanawiał kryteria zaliczania jednostek do poszczególnych kategorii.
Pierwsza zmiana spełnia w części postulaty wielu krytyków „reformy” Gowina — którzy oskarżali ją o deprecjonowanie książek pisanych po polsku. Na oficjalnej liście wydawnictw uznawanych za „naukowe” przez ministerstwo znalazło się jednak wiele wydawnictw kościelnych czy dewocyjnych (takich jak np. „Biały Kruk”, wydający m.in. modlitewniki, ale także książki takich tuzów narodowo–prawicowej nauki, jak historycy prof. Wojciech Roszkowski, były europoseł PiS, oraz prof. Andrzej Nowak, jeden z najbardziej aktywnych w mediach prorządowych naukowców).
Nad drugą zmianą wypada się chwilę zatrzymać. Zacytujmy najpierw projekt:
„Minister ustala zestawy wartości referencyjnych dla kategorii naukowych A, B+ i B w poszczególnych dyscyplinach naukowych i artystycznych.”
Co to znaczy po polsku?
Krótko: o ile wcześniej kryteria „załapania się” do kategorii A+ czy B ustalała niezależna od ministra Komisja Ewaluacji Nauki (obsadzona jeszcze przez Gowina), teraz będzie to robił sam minister — według kryteriów, które uzna za stosowne.
Minister ma decydować — i kropka
W projekcie znalazło się także interesujące uzasadnienie tej ostatniej zmiany (tutaj).
Zacytujmy:
„(…) zestawy wartości referencyjnych są istotnym elementem polityki naukowej państwa, dlatego też minister, który odpowiada za realizację tej polityki, powinien mieć realny wpływ na ich określenie”.
Odpowiedź na pytanie, czy minister rzeczywiście realnie odpowiada za cokolwiek, pozostawimy czytelniczkom i czytelnikom OKO.press.
Sens tej zmiany pozostaje jednak jasny — nadzór nad nauką odbiera się ciałom składającym się z naukowców i oddaje w ręce polityka. Do tego się ta zmiana w istocie sprowadza.
Teraz więc jeśli np. macierzysty wydział ministra Czarnka — Wydział Prawa, Prawa Kanonicznego i Administracji KUL — nie „załapie się” do kategorii A, minister będzie mógł obniżyć kryteria tak, aby się w niej znalazł.
Z nikim też tej decyzji nie musi konsultować i nikomu nie musi się tłumaczyć.
Stawka jest wysoka. W lutym 2021 r. wiceminister nauki prof. Włodzimierz Bernacki wprost ostrzegał przed sytuacją, w której — po ewaluacji — tylko kilka ośrodków naukowych utrzyma prawa do prowadzenia szkół doktorskich.
Mówił wtedy:
„Właściwie trzy ośrodki uniwersyteckie będą miały prawo do tak naprawdę doktoryzowania czy prowadzenia szkół doktorskich w zakresie nauk społecznych”.
Dla każdej uczelni odebranie tych uprawnień oznaczałoby drastyczną degradację.
Jeśli nowe rozporządzenie wejdzie w życie — a nie ma powodu sądzić, że nie wejdzie — o degradacji lub awansie uczelni będzie więc decydował minister.
Już od dawna bracia Kaczyńscy byli hejtowani w internetach za to, że w swoich pracach doktorskich cytowali Lenina. Co wcale nie znaczy, że byli komunistami – w czasach PRL (Jarosław – doktorat w 1976 r., Lech – w 1980 r.) była to po prostu obowiązkowa danina zapewniająca pozytywne recenzje dla dysertacji, przynajmniej w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych. Teraz, w czasach Czarnka, żaden doktorat nie przejdzie bez powołania się na encykliki JPII, albo choćby "Rerum novarum" Leona XIII. A doktoranci z dziedziny nauk biologicznych pewnie będą musieli cytować Genesis… To jednak prawda, że historia jednak się lubi powtarzać – tyle że w postaci własnej karykatury.
Żałosna próba nadania wartości wypocinom pseudo naukowców z uczelni talibskich.
To już koniec jakiejkolwiek nauki w Polsce.
Na zdjęciu zakazana morda pospolitego obwiesia.
„Najbardziej boję się ludzi małych, niezdolnych, nieutalentowanych. (…) Sądzę, że każdy może znaleźć swoje miejsce, że może się spełnić w swoim życiu. Otóż najbardziej boję się tych, którzy nie mając predestynacji, zajmują stanowiska, do których nie są powołani. Bo w tych ludziach małych rodzi się właśnie nikczemność, rodzi się największy obszar nikczemności. (…)”
Siedlisko żmij
Brawo dla redakcji za zdjęcie tytułowe artykułu.
Tłusty, oczadziały ciemnotą ryj, wynurzający się z katolskiego szamba.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Jak dlugo ten zadufany w sobie buc kartofel je…, bedzie te idyiotyzmy tworzyl , niech to ktos zakonczy!!!!!! LUDZIE OBUDZMY SIE ROZGONMY TA RZESZE NIKODEMOW MOZE JESZCZE NIE JEST ZA POZNO
Wg PiS oraz Konfederacji polscy uczeni mają publikować tylko w języku polskim (żeby się nie skompromitować zagranicą?), dla oszczędności (? Ja za publikacje w pismach zagranicznych nigdy nic nie płaciłam, ale oni pewnie płacą za open access, bo inaczej by ich nie opublikowali), bo cudzoziemców nie interesuje polska historia ani literatura (sic! Nie wiedzą nic o katedrach slawistycznych!).