Masowe morderstwo na Uniwersytecie Karola w Pradze nie było pierwszą tego rodzaju zbrodnią w najnowszej historii Czech. Zdobycie pozwolenia na pistolet czy karabin nie jest w tym kraju trudniejsze, niż zrobienie prawa jazdy. I nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić
Osoba niekarana, bez wspólników, broń posiadała legalnie – tak podczas konferencji prasowej tuż po masakrze charakteryzował sprawcę czeski wicepremier i minister spraw wewnętrznych Vít Rakušan. Towarzyszący mu szef czeskiej policji Martin Vondrášek dodawał, że broni było siedem sztuk, w tym strzelba i karabin – jeden z klonów popularnego wśród sprawców masowych mordów i mający wojskowe korzenie AR-15.
– On był dla nas czystą kartą, nie figurował w żadnych rejestrach – podkreślał szef policji, tłumacząc, dlaczego nikt się nie zainteresował jednorazowym zakupem takiej ilości broni przez człowieka, który nie był myśliwym i nie należał do żadnego klubu strzeleckiego.
Na pytanie dziennikarzy, czy w związku z tym może należałoby coś zrobić w kwestii dostępu do broni, czy przynajmniej jej ewidencjonowania ani generał policji, ani wicepremier nie odpowiedzieli.
Tuż za ich plecami trwały jeszcze czynności dochodzeniowe po największym masowym zabójstwie w najnowszej historii Czech. W budynku wydziału filozofii Uniwersytetu Karola, kilkaset metrów od rynku Starego Miasta i Mostu Karola, z rąk studenta zginęło 13 osób, kolejna straciła życie, próbując uciec przed zabójcą przez okno na czwartym piętrze. Wcześniej sprawca zabił swojego ojca. Analizy balistyczne wykazały też, że posiadaną przez niego broń użyto podczas podwójnego zabójstwa tydzień wcześniej. Wtedy to w jednym z lasów na peryferiach Pragi zginął mężczyzna i jego dwumiesięczne dziecko.
Czesi są w szoku i żałobie. Powszechnie chwali się służby. Zarówno ratowników i lekarzy, którzy błyskawicznie pomogli kilkudziesięciu rannym, jak i policjantów, którzy sprawnie ewakuowali budynek i okolicę i – chociaż znacznie gorzej od niego uzbrojeni, ściągnęli na siebie ogień strzelca. Jest też jednak w sprawie kilka pytań. O tym, że sprawca zabił ojca i pojechał do Pragi, policja dowiedziała się kilka godzin przed strzelaniną. Zdążyła nawet ewakuować budynek wydziału, w którym miał mieć zajęcia. Budynku na Placu Palacha ewakuować jednak nie zdążyła. Wiele też wskazuje na to, że zabójca, chociaż był już poszukiwany, przeszedł przez jedną z policyjnych kontroli w okolicach miejsca zbrodni.
Na razie nikt nie mówi głośno o szukaniu winnych i rozliczeniach, wspomina się ofiary. Są wśród nich i wykładowcy, w tym szefowa instytutu muzykologii Uniwersytetu Karola Lenka Hlávková i studenci. Wszystko wskazuje na to, że wśród zabitych nie ma obcokrajowców, których wielu studiuje na uczelni.
Politycy i media zgodnie apelują też, by nie mówić o zabójcy.
Policja kilka razy interweniowała już w sprawie osób, które zapowiedziały, że chcą go naśladować. Za każdym razem okazywało się, że chodziło o głupie żarty. Uniwersytet zawiesił zajęcia, a rząd razem z prezydentem ogłosili żałobę narodową.
Większość komentatorów, po ministrze spraw wewnętrznych powtarza, że takie rzeczy się niestety zdarzają. I że nie da się im zapobiec.
Rzeczywiście, w Czechach takie rzeczy się zdarzają. Czwartkowa strzelanina na wydziale filozofii była najtragiczniejsza, ale w ciągu ostatnich ośmiu lat trzecia.
Do pierwszej doszło w mieście Węgierski Bród, w 2015 roku. Tam sprawca wszedł do restauracji Drużba i zastrzelił osiem obecnych w lokalu osób. Podczas policyjnej interwencji odebrał sobie życie, tak jak sprawca masakry na uniwersytecie. Później, już po zdarzeniu, sąsiedzi opisywali go jako odludka z pretensjami do całego świata, a policja przyznawała, że nie raz interweniowała w jego domu. Zbrodni dokonał przy użyciu dwóch legalnie posiadanych pistoletów.
Cztery lata później, w grudniu 2019 roku, inny strzelec zabił siedem osób, czekających w ostrawskim szpitalu na lekarza. Ofiary były przypadkowe, głównie przechodzący badania pracownicy służby więziennej. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia. Kilka godzin później, podczas policyjnej obławy, popełnił samobójstwo. Od dłuższego czasu był przekonany, że jest śmiertelnie chory, a lekarze nie chcą go leczyć. Broń posiadał nielegalnie. I to było dla służb zaskoczeniem – bo jak same po zdarzeniu przyznawały, tego rodzaju pistolet łatwiej zdobyć w Czechach legalnie, niż na czarnym rynku.
W liczących niespełna 11 mln obywateli Czechach w rękach cywilnych jest nieco ponad milion sztuk broni – według statystyk – 12,5 sztuki na 100 mieszkańców. Dla porównania – w Polsce to 2,5. Zbrojní průkaz – czyli pozwolenie na broń, ma około 300 tysięcy Czechów. Chociaż w powszechnym odbiorze zdobycie tego wystawianego przez policję dokumentu jest trudne, to sami politycy przyznają, że przepisy w tej materii, na tle innych państw Unii, Czechy mają dość liberalne. A wyrobienie pozwolenia wymaga mniej więcej tyle wysiłku, co zrobienie prawa jazdy. Które – tu uwaga na marginesie – w Czechach zrobić łatwiej niż w Polsce.
Prawo do ubiegania się o pozwolenie na broń ma każdy pełnoletni, niekarany Czech.
W wyjątkowych sytuacjach – strzelectwo sportowe i myślistwo, także młodszy, po ukończeniu szesnastego roku życia. Nie ma obowiązku należenia do żadnego klubu sportowego czy koła łowieckiego, nie ma też obowiązku podawania, dlaczego chce się posiadać broń.
Należy tylko zdać egzamin, teoretyczny – składający się z trzydziestu pytań testowych głównie z przepisów i zasad bezpieczeństwa oraz praktyczny. No i należy mieć zaświadczenie od lekarza rodzinnego. Teoretycznie lekarz rodzinny może skierować ubiegającego się o pozwolenie do innych specjalistów, w tym psychiatry. W praktyce zdarza się to sporadycznie.
Istnieją trzy rodzaje pozwolenia na broń, ale to najbardziej powszechne pozwala na posiadanie nie tylko pistoletów czy broni myśliwskiej, ale również półautomatycznych karabinów wojskowych. Posiadacze pozwolenia większość rodzajów broni muszą dodatkowo rejestrować na policji, ale to formalność. Podobnie jak prowadzona co pięć lat, również przez policję, weryfikacja pozwoleń.
Obecny rząd, kilka miesięcy temu, dodatkowo ułatwił zainteresowanym bronią zadanie. Przepisów co prawda, nie zliberalizował, mimo że wiele osób się tego domaga, ale uprościł i skrócił procedury.
Wzrost zainteresowania bronią i pozwoleniami na nią zbiegł się w Czechach, nieprzypadkowo, z kryzysem migracyjnym z lat 2015-2016. Chociaż leżące z dala od zewnętrznych granic Unii Czechy nie leżały i wciąż nie leżą na żadnym ze znaczących szlaków migracyjnych, poziom strachu przed obcymi, podsycany przez większość polityków, był wówczas nad Wełtawą ogromny. Generalnie polityk, który w debacie publicznej nie obiecywał bronić z całą stanowczością kraju przed obcymi, nie miał szans.
W sumie wystarczyło, jak w przypadku Jiřího Drahoša, który kandydował na urząd prezydenta w 2018 roku przeciw walczącemu o reelekcję Miłošovi Zemanowi, że nie obiecywał wystarczająco stanowczo. Zeman przykleił konkurentowi pogardliwą łatkę „Sluníčkářa” – słoneczkarza, czyli kogoś, kto chce radośnie, z uśmiechem na twarzy, jak Słońce, witać islamskich najeźdźców. I bez większego problemu wygrał.
Poczucie zagrożenia a z nim ilość chcących posiadać broń wzrosła ponownie po rozpoczęciu przez Rosję pełnoskalowej wojny przeciw Ukrainie. Generalnie Czesi, według badań, uważają, że żyją w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Wprost wskazują, że to bezpieczeństwo wynika z tego, że nie ma u nich obcych. A co za tym idzie, sama perspektywa, nawet – biorąc pod uwagę uwarunkowania geopolityczne i geograficzne – wyimaginowana, to poczucie bezpieczeństwa burzy. I powoduje reakcję – wołanie po większe ilości łatwo dostępnej broni.
Ale to nie jedyny powód. Czesi są narodem bardzo ceniącym sobie prywatność i wolność osobistą. To społeczeństwo z jednej strony, na tle innych europejskich krajów, bardzo egalitarne; zarówno w kwestii wynagrodzeń, czy szerzej majątków, jak i społecznych przekonań. Samo państwo zresztą, szczególnie jeśli zestawić to z Polską, jest państwem dość opiekuńczym, gwarantującym wysoką jakość usług publicznych. Równocześnie jednak Czesi, paradoksalnie i głównie na poziomie deklaracji, są w dużej części, niemalże libertarianami. Możliwość posiadania broni urasta więc do rangi symbolu osobistej wolności. Na to wszystko nakłada się dość mocny eurosceptycyzm. Nie oznacza on, że Czesi en masse rwą się do występowania z Unii, ale do struktur Wspólnoty podchodzą z rezerwą i poczuciem, że Bruksela chce im właśnie tę wolność osobistą ograniczać.
Zresztą jest w czeskim języku specjalne, jednoznacznie negatywne określenie na euroentuzjastów – „eurohujerzy”.
I taka łatka przyklejona do polityka, podobnie jak w przypadku słoneczkarzy, dla dużej części wyborców jest dyskwalifikująca.
Nie przypadkiem po tym, jak Komisja Europejska próbowała w 2017 roku ograniczyć dostęp do broni i amunicji, czeski rząd zaskarżył dyrektywę w tej sprawie do TSUE. A gdy trybunał odrzucił skargę, w Czechach powstała petycja o zabezpieczenie prawa do broni w konstytucji. Pod listem podpisało się sto tysięcy osób. Poparł je osobiście prezydent Miloš Zeman. On też, w 2021 roku podpisał się pod uchwaloną przez parlament nowelizacją ustawy zasadniczej. Od tamtej pory zawiera ona więc artykuł, który gwarantuje prawo do obrony życia własnego bądź innych również z pomocą broni, na warunkach regulowanych przez prawo krajowe.
W tej chwili, kilka dni po masowym morderstwie na Uniwersytecie Karola, Czechy są w szoku. Są w szoku z powodu niewyobrażalnej tragedii. Ale również dlatego, że zachwiała ona ich poczuciem bezpieczeństwa. Ich przekonaniem, że żyją w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Zachwiała tym mocniej, że sprawcą nie okazał się obcy, islamski czy ciemnoskóry migrant, ale zwykły Czech z wioski pod Kladnem, mordujący z legalnie posiadanej broni. Tej, która miała być gwarantem wolności i bezpieczeństwa.
Szok i żałoba w tej chwili dominują. Ale pojawiają się nieliczne głosy komentatorów, że z łatwością dostępu do broni i kontrolą jej kupowania, coś jest w Czechach nie tak. Że system powinien mieć możliwość wyłapywania na etapie przyznawania pozwoleń osób z problemami psychicznymi, że służby powinny reagować, kiedy ktoś nagle, bez wyraźnego powodu, zaczyna się zbroić po zęby. I że potrzebna jest spokojna, rzetelna dyskusja na ten temat.
Szanse na nią nie są jednak wielkie, nawet wśród ugrupowań parlamentarnych tylko Piraci i Ludowcy sprzeciwiali się gwarantującej prawo do obrony nowelizacji konstytucji. A najsilniejsza partia w rządzie – ODS premiera Petra Fiali – łączy w sobie wszystkie cechy przeciętnych miłośników broni – rezerwę wobec Brukseli, strach przed migracją i libertariańskie umiłowanie wolności osobistej.
Polski dziennikarz radiowy i prasowy czeskiego pochodzenia. Obecnie związany z radiem TOK FM, wcześniej z Gazetą Wyborczą. Specjalizuje się m.in. w prawach człowieka, migracji oraz z racji wykształcenia i miejsca zamieszkania (Podlasie), w ochronie przyrody. Ale najchętniej przybliża -m.in. w podcaście Czechostacja - polskim czytelnikom i słuchaczom to, co dzieje się w jego ojczystych stronach, czyli na południe od Sudetów i Tatr.
Polski dziennikarz radiowy i prasowy czeskiego pochodzenia. Obecnie związany z radiem TOK FM, wcześniej z Gazetą Wyborczą. Specjalizuje się m.in. w prawach człowieka, migracji oraz z racji wykształcenia i miejsca zamieszkania (Podlasie), w ochronie przyrody. Ale najchętniej przybliża -m.in. w podcaście Czechostacja - polskim czytelnikom i słuchaczom to, co dzieje się w jego ojczystych stronach, czyli na południe od Sudetów i Tatr.
Komentarze