Gdzie są granice indywidualnej wolności i czy można robić ze sobą wszystko (np. dać się obić, czy upokorzyć)? Czy ludzie są racjonalni i wiedzą, co dla nich najlepsze? Czy wszystkie preferencje konsumentów powinny być akceptowane?
W ostatnich latach freak fighty (walki znanych ludzi; forma mieszanych sztuk walki) stały się jednym z elementów życia społecznego. Pierwsza konfederacja freak fightowa powstała w 2018 roku. Fala początkowego oburzenia nie sprawiła, że freak fighty straciły na popularności, wręcz przeciwnie. Obecnie organizuje je już kilka federacji, a niedługo będzie miała miejsce 22. gala FAME MMA (najbardziej znana federacja). Freak fighty nie przyciągają tylko patostreamerów (osoby transmitujące swoje życie w internecie, podczas streamów pije się duże ilości alkoholu, dochodzi do przemocy itp.) jak było na początku, ale również sportowców (Tomasz Hajto, Zbigniew Bartman, Piotr Świerczewski), żony polityków (Marianna Schreiber), aktywistów społecznych (Maja Staśko, Jaś Kapela), czy aktorów (Sebastian Fabijański).
Wiele osób uważa jednak, że tego typu rozrywka jest czymś złym i powinna zostać zakazana.
Podnoszenie tematu freak fightów może się wielu osobom wydawać infantylne i niewarte dyskusji, ale niesłusznie. Mamy tu do czynienia z ważnym problemem związanym z moralnym granicami wolnego rynku. Czy można sprzedawać wszystko, jeżeli jest na to popyt i podaż? Czy jednak pewne rzeczy nie powinny być dostępne na wolnym rynku z powodów etycznych?
Same freak fighty można uznać za polski wkład do dyskusji na temat wolnego rynku, która w ostatnich latach została spopularyzowana przez amerykańskiego filozofa Michaela Sandela (2012). Sandel argumentuje, że żyjemy w coraz bardziej wolnorynkowym społeczeństwie, gdzie wszystko jest na sprzedaż i nie ma żadnych wartości poza pieniędzmi. Nie dyskutujemy już o tym, co jest dobre, a co złe, bo uwierzyliśmy, że wolny rynek rozwiązuje wszystkie problemy etyczne.
Czy rzeczywiście w taką stronę poszło nasze społeczeństwo? Prześledźmy nasze podejście do wolnego rynku i etyki na przykładzie freak fightów. Dlaczego zwolennicy wolnego rynku uważają, że nie powinniśmy ograniczać takiej rozrywki, a inni uważają, że freak fighty powinny być zakazane?
Mamy dwa główne argumenty wspierające działanie wolnego rynku. Po pierwsze argument wolności, po drugie argument korzyści.
Argument wolności jest związany z libertarianizmem, który jest zbudowany na zasadzie samoposiadania. Zgodnie z nią mamy niezbywalne prawo do swojego ciała i nikt nie może dla naszego dobra ograniczać tej wolności. Czyli: jeżeli jestem dorosły i nie krzywdzę innych, to mogę brać twarde narkotyki, sprzedać swoją nerkę, czy świadczyć usługi seksualne. Moje ciało, mój wybór.
To podejście jest związane z wolnością negatywną.
Jedynym ogranicznikiem mojej wolności jest naruszenie wolności cielesnej i prywatnej własności innych osób.
Jest to indywidualistyczne spojrzenie, które nie bierze pod uwagę norm społecznych. Nawet jeżeli zdecydowana większość społeczeństwa uważa, że narkotyki czy prostytucja są złe, nic im do moich indywidualnych decyzji. Libertarianie zakładają, że ludzie dorośli są racjonalni i sami wiedzą, czego chcą od życia, dlatego społeczeństwo nie powinno się mieszać w indywidualne decyzje, których konsekwencje dotyczą danej jednostki.
Z tej perspektywy libertarianie będą bronić dostępności freak fightów. Jeżeli ktoś chce się bić za pieniądze, to jego sprawa. Nikt nie powinien ograniczać wolności do dysponowania swoim ciałem. Ważna jest tutaj dobrowolność umowy. Jasne, naruszamy cielesność drugiej osoby (jej wolność), ale ta druga osoba się na to zgadza, więc z perspektywy libertarianizmu nie budzi to kontrowersji.
Libertarianie podkreślają również wolność konsumentów. Jeżeli komuś nie podobają się freak fighty, to nie musi tego oglądać. Natomiast wolny rynek jest dla nich fundamentem, ponieważ zapewnia wolność nam, konsumentom, którzy przy pomocy pieniędzy wybieramy dobra i usługi spełniające nasze preferencje. Nikt nie decyduje za nas, na jaki film powinniśmy pójść, jakie spodnie kupić, czy jakiej muzyki słuchać. Możemy wybrać wszystko, co nam się podoba (jeżeli mamy pieniądze).
Wolny rynek jest wolny, ponieważ nie ocenia preferencji i gustów. Jeżeli ktoś z was chce chodzić na filmy Patryka Vegi, to na wolnym rynku wasza preferencja zostanie spełniona i Patryk Vega dostarczy wam film. A jeśli rynek nie ocenia gustów, to oznacza, że nie możemy zabronić oglądania freak fightów ludziom, którzy chcą ich oglądać. Jasne, możemy uważać, że jest to dziwna przyjemność, ale kim jesteśmy, aby mówić jednostkom, które przyjemności powinny być uznawane za wartościowe, a które nie? Tak samo nie jesteśmy w stanie ocenić, jaka muzyka jest bardziej wartościowa, a jaka mniej. Dlatego libertaranie uważają, że każda jednostka podejmuje te decyzje subiektywnie, a o gustach się nie dyskutuje.
Drugi argument za wolnym rynkiem dotyczy korzyści, które on przynosi. Według tej teorii dobrowolna wymiana zawsze musi być korzystna dla obu stron, bo inaczej nie byłaby zawarta. Powiedzmy, że sprzedaję swój używany rower za tysiąc zł na OLX i ktoś go ode mnie kupuje. Tysiąc zł najwidoczniej mnie satysfakcjonuje, bo inaczej bym tego roweru nie sprzedał. Z drugiej strony osoba kupująca musi uważać, że ten rower jest wart przynajmniej tysiąc zł, bo inaczej by go nie kupiła.
Mamy więc sytuację win-win, gdzie jedna i druga strona korzysta na wymianie. Według tej logiki działa cały wolny rynek. Jeżeli idę do sklepu i kupuję makaron firmy X za 7 zł, to najwidoczniej uważam, że warto tyle za ten makaron zapłacić. Z drugiej strony firma na tym zarabia, bo inaczej by tego makaronu nie sprzedawała.
Z perspektywy korzyści freak fighty przynoszą ogromne benefity finansowe osobom walczącym. Stawki różnią się w zależności od rozpoznawalności uczestników i uczestniczek, ale mówimy tutaj nawet o setkach tysięcy złotych za jedną walkę. W dodatku te osoby zdobywają większą rozpoznawalność, co przekłada się na późniejsze większe zyski.
Z drugiej strony mamy korzyści dla widzów. Skoro nikt nie zmusza ludzi do oglądania freak fightów, to oznacza, że najwidoczniej osoby płacące za oglądanie tego wydarzenia mają z tego jakąś korzyść, jak przyjemność czy emocje.
Zacznijmy od wolności osób, które same decydują się na udział we freak fightach. Najważniejszy argument przeciw mówi o tym, że są pewne wartości, których nie powinniśmy sprzedawać, nawet jeżeli ktoś się sam na to godzi. Czy możemy się zgodzić na to, że ktoś narusza naszą cielesność i wyrządza nam krzywdę? Jasne, w wielu sportach jest kontakt fizyczny i nikt nie argumentuje, że trzeba zakazać piłki nożnej, ponieważ zdarzają się kontuzje. Jednak różnica pomiędzy freak fightami a większością sportów jest taka, że w piłce nożnej krzywdzenie innych jest traktowane jako faul, a w freak fightach skrzywdzenie przeciwnika jest celem samym w sobie.
Pojawia się więc pytanie etyczne: czy za pieniądze możemy zgodzić się na to, że ktoś nas krzywdzi?
Jeżeli uważacie, że jest to nieetyczne, to podejrzewam, że będziecie również przeciwko boksowi.
Drugi argument krytyczny dotyczący wolności jednostek podkreśla problem degradacji człowieka. Freak fighty nie są jak boks, ponieważ nie oglądamy sportowców, a popularnych ludzi „walczących” ze sobą. Nie oszukujmy się, większość ludzi nie ogląda freak fightów, żeby zobaczyć wysoki poziom sportowy, ale nieporadność walczących, których można obśmiać.
Organizatorzy freak fightów szybko zauważyli, że walki zupełnie nieprzygotowanych ludzi generują kontrowersje i zaczęli mówić o tym, że nastąpiła ich profesjonalizacja. Podkreśla się, że w oktagonie (rodzaj ringu, na którym walczą) nie występują już zadyszani patostreamerzy wytrzymujący 30 sekund, ale sportowcy.
Czy naprawdę nastąpiła ta profesjonalizacja? Niedawno walkę stoczyły 50-letnia kobieta z problemami alkoholowymi („Gocha”) i 19-latka („Nikita”). Popularność tych pojedynków jasno pokazuje, że ludzie nie oglądają walk dla poziomu sportowego, ale ze względu na to, że można ponapawać się oglądaniem ludzi, którzy ze sportem nie mają nic wspólnego.
Stąd powstaje pytanie, czy osoba może sprzedać siebie jako źródło uciechy dla innych. Czy tego rodzaju aktywność nie degraduje jednostki i nie sprawia, że staje się ona obiektem szyderstwa ze strony ponad miliona osób oglądających walki? Ludzie nie płacą za oglądanie ciebie, bo robisz coś dobrze, ale żeby się z ciebie pośmiać i zobaczyć twoje upokorzenie.
Wolności dotyczy też pytanie o to, czy osoby biorące udział w freak fightach rzeczywiście podejmują taką decyzję dobrowolnie. Jasne, nikt nie przystawia im pistoletu do głowy i same się na to decydują, ale istotny jest kontekst, w którym podejmują decyzję. Jeżeli nasze zarobki zależą wyłącznie od tego, czy jesteśmy rozpoznawalni, powstaje bardzo duża presja, by wziąć udział we freak fightach.
Oczywiście, osoby walczące w oktagonie powiedzą w wywiadach, że to świetna przygoda itp., ale jeżeli posłucha się ich wypowiedzi uważniej, to większość z nich robi to tylko dla bardzo dużych pieniędzy i rozpoznawalności („zasięgów”). Nie spodziewam się fali współczucia dla ludzi, którzy monetyzują swoją popularność i zarabiają za jedną walkę więcej niż przeciętna Polka w kilka lat. Chodzi o zrozumienie, że te osoby są częścią systemu, w którym musisz utrzymać popularność, żeby w nim funkcjonować.
Ostatnia kwestia dotycząca wolności zawodników freakfightowych: czy rzeczywiście podejmują świadomą i racjonalną decyzję? Czy zdają sobie sprawę z długookresowych skutków walk dla ich zdrowia? Jasne, podpisują umowę, wiedząc o potencjalnym ryzyku, ale nie znaczy to, że wiedzą dokładnie, jakie jest to ryzyko.
Jako ekstremalny przykład można podać przypadek Artura „Walusia” Walczaka, który zmarł z powodu uderzenia podczas gali „slap fightingu” we Wrocławiu w 2021 roku (uderzanie z liścia po twarzy). To przykład skrajny, ale w ostatnich latach coraz częściej zwraca się uwagę na długookresowe skutki zdrowotne niebezpiecznych aktywności. Najlepszym przykładem jest futbol amerykański, którego uprawianie może doprowadzić do uszkodzenia mózgu zawodników (pokazano to w filmie „Wstrząs” z Willem Smithem).
Przejdźmy teraz do wpływu freak fightów na konsumentów i społeczeństwo. Zwolennicy wolnego rynku będą zwracać uwagę na korzyści dla konsumentów, którzy zapłacili za oglądanie, ponieważ sprawia im to przyjemność. Problemem z tym stanowiskiem jest taki, że nie bierze ono pod uwagę wpływu istnienia freak fightów na podmioty trzecie, czyli społeczeństwo. Z tej perspektywy freak fighty tworzą normę społeczną, według której liczy się tylko sława i zarobienie pieniędzy. Nie ma znaczenia co robisz, najważniejsze, żeby to się oglądało. W przypadku freak fightów jest to szczególnie problematyczne, ponieważ oglądają je młode osoby, które dopiero budują swoją hierarchię wartości.
Zwolennicy wolnego rynku odpowiedzą, że wobec tego oglądanie walk powinno być dozwolone od 18. roku życia, ale nie zmienia to faktu, że upowszechnienie się normy społecznej, w której liczy się tylko popularność, może mieć negatywny wpływ zarówno na jednostki, jak i społeczeństwo. Dla jednostek jest to problem, ponieważ popularność jest towarem deficytowym z założenia (jak każdy jest sławny, to nikt nie jest sławny), co może sprawiać problemy z poczuciem własnej wartości u tych osób, które sławy nie zdobędą.
A promowanie kultury celebryckiej oznacza mniejszą atrakcyjność „zwykłych” zawodów, które są niezbędne dla społeczeństwa (lekarka, sprzątacz, kierowczyni, czy budowlaniec). Zapewne młode osoby, które deklarują, że chcą być sławne, z czasem dorosną i zmienią swoje priorytety. Chodzi jednak o przekaz, który dostają i który je kształtuje. Czy jako społeczeństwo chcemy promować pieniądze i sławę jako najważniejsze wartości?
Kolejnym problemem jest to, że freak fighty gloryfikują przemoc. Nie chodzi nawet o samą walkę, ale to, co dzieje się przed i po. Specjalnie tworzy się i podgrzewa konflikty pomiędzy zawodnikami i zawodniczkami, a bicie oponenta jest ich mile widzianym rozwiązaniem. Nawet jeżeli wiele z tych konfliktów jest sztucznych, to ludzie je oglądają, ponieważ sama negatywna emocja wydaje się prawdziwa. Powstaje pytanie, czy chcemy promować w społeczeństwie wzorzec, w którym konflikty są rozwiązywane poprzez „bicie się po mordzie”?
Co z argumentem wolności konsumentów? Według zwolenników wolnego rynku nie powinniśmy moralnie oceniać ich preferencji. Jeżeli płacimy za pewną usługę, która jest wykonywana dobrowolnie, to wszystko jest ok. W przypadku freak fightów pojawia się jednak pytanie o to, czy wszystkie preferencje konsumentów powinny być akceptowane. Czy jeżeli chcemy napawać się upokorzeniem innych osób, nasze pragnienie powinno być zrealizowane? W literaturze takie preferencje nazywają się „podłymi”.
Podam skrajny przykład, abyśmy zobaczyli, gdzie są granice. Jeżeli dam 500 zł dwóm bezdomnym panom, którzy mają problem alkoholowy, żeby zobaczyć, jak się okładają przez 5 minut, to czy wszystko jest ok, bo zawarliśmy umowę, a oni się na to zgodzili? Być może warto byłoby ocenić moją preferencję jako konsumenta, który ma potrzebę oglądania, jak dwóch ludzi w ciężkiej sytuacji walczy ze sobą. Może problemem tak naprawdę jest moja potrzeba?
Freak fighty jak w soczewce pokazują nam, jak wygląda dyskusja na temat wolnego rynku i tego, co ludzie mogą zrobić za pieniądze, stawiając pytanie o to, czy prawo jednostek do decydowania o sobie jest niepodważalne.
Oś etycznej dyskusji na temat wolnego rynku dotyczy trzech głównych aspektów.
W zależności od odpowiedzi na te pytania część z was będzie chciała ograniczyć freak fighty, a część będzie akceptować ich istnienie.
Odpowiedzi na powyższe pytania będą warunkować waszą opinię na temat wielu innych przykładów dotyczących granic wolnego rynku. Tematem najbliższym freak fightom są patostreamy. Zwolennicy wolnego rynku będą argumentować, że patostreamerzy to wolne jednostki, które mają prawo robić, co im się podoba, dopóki nie krzywdzą innych. Osoby same podejmują decyzje o nagrywaniu patrostreamów zarabiając na tym pieniądze. A konsumentów nikt nie zmusza do oglądania czy wpłacania pieniędzy (tzw. donejtów) na rzecz patostreamerów, więc jest to ich wolny wybór.
Przeciwnicy będą zwracać uwagę na to, że upijanie się czy upokarzanie za pieniądze na wizji jest czymś nieetycznym i degradującym dla człowieka. Jako ekstremalny przykład degradacji można podać patostreamera, który w zamian za 500 zł od któregoś z widzów zdefekował do wiadra.
Po drugie, przeciwnicy kwestionują racjonalność patostreamerów. Wiele z tych osób zmaga się z problemami alkoholowymi czy psychicznymi, co może podważyć racjonalność ich wyborów. Z racjonalnością związane jest pytanie o negatywne długookresowe skutki takiej działalności dla patostreamerów, którzy dla zdobycia pieniędzy mogą wpaść w chorobę alkoholową albo ją pogłębić. Po trzecie, przeciwnicy zwracają uwagę na negatywne koszty dla społeczeństwa. Wielu patostreamerów normalizuje zachowania patologiczne.
Przejdźmy do kolejnego przykładu dotyczącego granic wolnego rynku, a mianowicie legalizacji pracy seksualnej. Zwolennicy legalizacji będą używać libertariańskiej zasady samoposiadania. Osoby dorosłe powinny móc robić ze swoim ciałem, co im się podoba, nawet jeżeli część społeczeństwa uważa to za niemoralne. Osoby sprzedające swoje ciało nikogo nie krzywdzą, a osoby korzystające z ich usług robią to dobrowolnie. W dodatku legalizacja pracy seksualnej generuje pozytywne korzyści dla osób wykonujących tę pracę jak zwiększenie bezpieczeństwa, dostęp do podstawowych praw pracowniczych (opieki zdrowotnej, urlopów czy emerytur). Oprócz tego mamy również aspekt społeczny – ściągnięcie stygmy z pracy seksualnej, która stałaby się zawodem jak każdy inny.
Przeciwnicy legalizacji będą odnosić się do argumentu degradacji człowieka. Zgodnie z nim, nawet jeżeli nikogo nie krzywdzimy i sprzedajemy nasze ciało dobrowolnie, to nie powinniśmy tego robić, ponieważ sprzedaż aktu seksualnego oznacza degradację tego aktu i człowieka, który handluje swoim ciałem. Osoby tak uważające niekoniecznie muszą być religijne. Dla niektórych akt seksualny jest powiązany z decyzją opartą na emocjach, miłości, czy pożądaniu. Dlatego pieniądze go zanieczyszczają i degradują jego wartość do transakcji rynkowej.
Dodatkowo przeciwnicy legalizacji pracy seksualnej argumentują, że będzie miało to negatywny wpływ na społeczeństwo, ponieważ znormalizuje ten zawód i zwiększy jego popularność. Ten argument ma często patriarchalny wydźwięk (kontrolowanie seksualności kobiet), ale nie zawsze. Osoby sprzeciwiające się legalizacji pracy seksualnej mogą argumentować, że doprowadzi to do wtórnego uprzedmiotowiania kobiet, które będą postrzegane jako obiekt seksualny. Z powodu większej dostępności i łatwości zarobku część młodych kobiet, zamiast edukacji może wybrać pracę seksualną, co może umocnić obraz kobiety jako przedmiotu seksualnego.
Kolejny problem dotyczy wolności osób świadczących usługi seksualne. W większości są to osoby, które nie mają innych możliwości dobrego zarobku z powodu mniejszego kapitału rodzinnego czy dostępu do edukacji. Na koniec można zadać pytanie o koszty psychologiczne. Szczególnie młode osoby mogą nie zdawać sobie sprawy z długookresowych konsekwencji psychologicznych i zdrowotnych pracy seksualnej.
Ostatnim przykładem dotyczącym granic wolnego rynku jest sprzedaż organów. Zwolennicy wolnego rynku argumentują, że ludzie mają prawo do swojego ciała. Jeżeli chcę sprzedać nerkę za 50 tys. dolarów, to powinienem móc to zrobić i nikt nie powinien mieć prawa mi tego zakazać.
Oprócz argumentu wolności mamy argument korzyści. Biedna osoba w Indiach może zarobić w ten sposób bardzo dużo pieniędzy, które przeznaczy na nowy dom i posłanie dzieci do lepszej szkoły. Osoba kupująca nerkę przeżyje. Czyli mamy win-win.
Przeciwnicy argumentują, że pewne rzeczy, jak nasza integralność cielesna, nie powinny podlegać transakcjom rynkowym, ponieważ degraduje to człowieka. Poza tym podkreślają kwestię wolności wyboru. Czy rzeczywiście osoba w Indiach, która decyduje się na sprzedaż swojej nerki, jest wolna? Czy nie jest jednak tak, że osoby decydujące się na sprzedaż nerki są przymuszone ciężką sytuacją ekonomiczną?
Pozostaje jeszcze kwestia długoterminowych skutków sprzedaży nerki. Czy rzeczywiście sprzedający zdają sobie sprawę z długookresowych konsekwencji dla zdrowia (a co jeżeli druga nerka przestanie działać?).
Przytoczyłem argumenty z jednej i drugiej strony, żeby pokazać, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi etycznej dotyczącej granic wolnego rynku. Wszystko zależy od kontekstu i naszych przekonań. To oznacza, że ktoś może być za legalizacją prostytucji, ponieważ przekonuje ją argument autonomii i możliwości dysponowania swoim ciałem, a z drugiej strony może być przeciwko freak fightom, gdzie argument dysponowania własnym ciałem może być niewystarczający. Ktoś może być za legalizacją prostytucji, ale nie za legalizacją sprzedaży organów, ponieważ zdrowiem nie można handlować, ale usługą seksualną już tak.
Natomiast co do zasady, osoby bliższe wolnemu rynkowi będą podkreślać wolność indywidualną i racjonalność jednostek. Logika jest taka, jeżeli nikogo nie krzywdzimy, to nie powinniśmy ograniczać wolnego rynku. Osoby kwestionujące wolny rynek będą natomiast zwracać uwagę na to, że pewne rzeczy jak godność, czy zdrowie nie powinny być sprzedawane, a także będą podkreślać negatywny wpływ pewnych rynków na społeczeństwo.
Nie chcę za was wybierać wartości, którymi się kierujecie. Celem tego artykułu jest pokazanie, że nie wystarczy, że dwie dorosłe osoby się na coś zgodzą, żeby uznać, że wszystko jest w porządku.
Założenie wolności jednostki jest fundamentem cywilizacji zachodniej, który ogranicza tyranię większości i przyniosło bardzo dużo dobrego zarówno jednostkom, jak i społeczeństwu. Nie znaczy to jednak, że nie powinniśmy zastanawiać się nad granicami wolności jednostki i wolnego rynku w pewnych kontrowersyjnie etycznych zjawiskach, jak chociażby freak fighty. Jako społeczeństwo powinniśmy prowadzić dyskusję na temat wad i zalet wolnego rynku i wartości, jakie ten wolny rynek wspiera.
Być może w ostateczności nikt nikogo nie przekona, czy freak fighty powinny być zakazane, czy nie, ale zadawanie etycznych pytań jest niezbędne w pluralistycznym społeczeństwie. Inaczej niepostrzeżenie staniemy się społeczeństwem wolnorynkowym, gdzie etyka będzie zamieciona pod dywan, a ludzie będą płacić za oglądanie 50-letniej kobiety z problemami alkoholowymi, która okłada się z 19-letnią byłą partnerką swojego syna przy uciesze setek tysięcy widzów.
Na zdjęciu: 22 czerwca 2019. Hala Sportowa Częstochowa. Gala Fame MMA 4. Walka Marcin „Mielonidas„ Makowski – Patryk „Kizo” Woziński.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Komentarze