Poczucie indywidualnej sprawczości jest fundamentem cywilizacji zachodniej. To przekonanie tak głęboko zakorzenione, że jego zmiana wymagałaby przeformułowania o 180 stopni naszego myślenia o świecie. Jakich więc użyć argumentów, żeby przekonać do progresywnego opodatkowania?
Podczas Światowego Forum Gospodarczego w Davos 17 stycznia grupa 260 osób domagała się podniesienia podatków dla najbogatszych. Inicjatywa „Proud to pay more” była skierowana do głów państw. Ta inicjatywa nikogo by nie obchodziła, gdyby nie fakt, że te 260 osób to miliarderzy i milionerki.
Bogacze chcący zwiększenia swoich podatków widzą problemy w coraz większym rozwarstwieniu pomiędzy najbogatszymi a większością społeczeństwa.
Chciałbym Państwu uzmysłowić skalę problemu w oparciu o dane.
Na 10 proc. najbogatszych na świecie przypada 52 proc. globalnego dochodu, podczas gdy uboższa połowa świata zarabia 8,5 proc.
Jeżeli chodzi o Polskę, to dysproporcje są mniejsze (ale rosną!). Na 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków i Polek przypada 38 proc. dochodu, podczas gdy 50 proc. mniej zamożnych odpowiada za 20 proc. dochodu. Nierówności majątkowe są większe, ponieważ majątek kumuluje się wraz z czasem. 10 proc. najbogatszych ludzi na świecie dysponuje 76 proc. globalnego bogactwa, podczas gdy biedniejsza połowa odpowiada za 2 proc.
W Polsce 10 proc. najbogatszych posiada 62 proc. majątku, podczas gdy majątek biedniejszej połowy społeczeństwa jest ujemny i wynosi -1 proc. (grupa ta ma więcej długu niż majątku).
Zapewne większość z Państwa zdaje sobie sprawę z tego, że nierówności są bardzo duże. Natomiast ekonomiści dopiero 10 lat temu zaczęli rozmawiać o nierównościach. Dyskusja rozpoczęła się od „Kapitału w XXI wieku”, w którym Thomas Piketty pokazał, że od lat 80 XX wieku mamy do czynienia z ogromnym wzrostem nierówności. Dzisiejsza sytuacja przypomina początek XX wieku, gdzie była wąska grupka bogaczy i biedna reszta. Sam Piketty jest historykiem ekonomii, ale zabiera również głos w dyskusji publicznej i postuluje progresywne opodatkowanie: najbogatszy 1 proc. płaciłby bardzo wysokie podatki na poziomie 80-90 proc. Według Piketty'ego, pieniądze z podatków powinny być wykorzystane przez państwo m.in. na wyrównanie szans edukacyjnych.
Wydaje się, że opinia publiczna zaczyna przesuwać się w stronę progresywnych podatków, przy których najbogatsi będą płacić więcej. Z tej perspektywy głos 260 bogaczy i bogaczek z Davos nie jest odosobnionym przypadkiem. Od lat postacie takie jak Bill Gates czy Warren Buffet postulują podniesienie podatków dla najbogatszych. Nawet jeżeli nie ufamy deklaracjom miliarderów, to i tak pokazują one, że ci ludzie czują zmianę stosunku opinii publicznej do bogactwa. W latach 90. XX wieku mało kto wymagał od bogatych wyższych podatków.
Skoro możemy zaobserwować zmianę narracji, to dlaczego nie obserwujemy podnoszenia podatków dla najbogatszych w większości krajów?
Czy wynika to z siły politycznej bogatych, która jest pokazywana w serialach takich jak „House of Cards” czy „Sukcesja”? Nie wiem. Natomiast wydaje mi się, że zmiany nie zachodzą, ponieważ wielu zwykłych Kowalskich nie chce progresywnego opodatkowania. Jeżeli nie ma oddolnego społecznego nacisku na rządzących, to ciężko oczekiwać zmian na górze. Nie chcę zanudzać Marksem, który w wielu kwestiach się mylił, ale czasem miał też przebłyski. 150 lat temu argumentował, że kapitalizm się utrzymuje, ponieważ ludzie wierzą, że jest to sprawiedliwy system.
Chciałbym wytłumaczyć z perspektywy etycznej, dlaczego wielu zwykłych Kowalskich nie chce podwyższenia podatków i progresywnego systemu, przez co pomimo licznych nawoływań system podatkowy się nie zmienia. Skupię się na polskim społeczeństwie, choć moje argumenty można zuniwersalizować.
Według badania przeprowadzonego przez Polski Instytut Ekonomiczny „Postawy Polaków wobec płacenia podatków i roli państwa w gospodarce” aż 83 proc. Polaków i Polek uważa podatki w Polsce za zbyt wysokie (PIE 2022). Tę niechęć można było zaobserwować w reakcji na PiS-owski „Polski Ład”, który był bublem, ale wprowadzał większą progresywność podatków. Politycy wyczuwają tę niechęć do podniesienia podatków, dlatego partie rządzące co najwyżej mówią o ich zmniejszaniu (patrz Hołownia). Z drugiej jednak strony, Polacy i Polki chcą lepszych usług publicznych, jak służba zdrowia, edukacja, czy infrastruktura (90 proc. poparcia, LiveCareer 2021).
Co prawda Scott Fitzgerald napisał kiedyś, że „oznaką inteligencji najwyższej klasy jest zdolność do uznawania dwóch przeciwstawnych idei jednocześnie”, ale nie sposób nie zauważyć w tych sprzecznych deklaracjach Polaków i Polek postawy dziecka, które chce mieć ciastko i zjeść ciastko. Możemy załamywać ręce, krytykując to jako myślenie egoistyczne – chcemy dostać coś od państwa, ale nie chcemy za to płacić. Wydaje mi się jednak, że główną przyczyną tej sprzeczności nie jest egoizm, ale moralność. Aż 80 proc. Polaków i Polek uważa, że system podatkowy jest niesprawiedliwy (LiveCareer 2021).
Z ankiet wyłaniają się dwa argumenty etyczne, które powodują, że uważamy podatki za niesprawiedliwe. Po pierwsze, argument merytokratyczny. Aż 74 proc. z nas uważa, że dochody są wynikiem naszej własnej pracy i zasługujemy na te pieniądze. Po drugie, sprawiedliwość wymienna. Aż 83 proc. uważa, że rząd źle wydaje pieniądze.
W ostateczności tylko 58 proc. Polaków i Polek uważa progresywny system za sprawiedliwy.
Zanim przejdę do przeanalizowania, dlaczego nie chcemy wyższych podatków, chciałbym wytłumaczyć, co chcę osiągnąć tym długim artykułem. Jego celem nie jest ustalenie wysokości podatków. Nie odpowiem też na pytanie, czy najbogatszy 1 proc. powinien płacić 80 proc., czy może 90 proc. Nie odpowiem na pytanie, czy lepiej opodatkować majątek, czy dochody. Są to kwestie techniczne (ważne!), które powinny podjąć kompetentne osoby na podstawie ekspertyz. Celem mojego artykułu jest etyczna analiza tłumacząca, dlaczego wielu Polaków i Polek nie chce wprowadzenia progresywnego opodatkowania, mimo że chcą otrzymywać usługi publiczne od państwa. Drugim celem jest przedstawienie argumentów za tym, że progresywny system podatkowy jest sprawiedliwy, a bogatsi powinni płacić więcej.
Niechęć ludzi do płacenia podatków bierze się z intuicyjnego przekonania, które w filozofii nazywa się „zasadą samoposiadania". Jest ona fundamentem myśli wolnościowej, którą twórcą był John Locke (1632-1704). Zbudowana jest na założeniu, że mamy prawo do samych siebie. Zgodnie z tą logiką mamy prawo również do owoców swojej pracy.
Żeby zrozumieć intuicyjność tego myślenia, wyobraźcie sobie Państwo, że żyjecie w czasach Johna Locke'a. Idziecie do lasu, rąbiecie drzewo i po 10 godzinach pracy tworzycie stół. Według zasady samoposiadania macie Państwo prawo do tego stołu. Dlaczego? Stół jest wasz, ponieważ włożyliście pracę swoich mięśni i kreatywność. Skoro mamy prawo do siebie, to mamy prawo do owoców naszej pracy.
Jest to bardzo intuicyjne myślenie, prawda? Artykuł, który Państwo czytacie, należy do mnie, bo ja włożyłem pracę i go napisałem. Jeżeli zarobię na działalności firmy, którą stworzyłem, to zyski należą do mnie. Na tym myśleniu jest zbudowany kapitalizm.
Jak się to ma do podatków, zapytacie Państwo. Już wyjaśniam.
Według skrajnych liberałów (libertarian) podatki to niewolnictwo, gdyż naruszają zasadę samoposiadania. Podatki w wysokości 50 proc. oznaczają, że muszę oddać połowę dochodów, które do mnie należą, bo sam na nie zapracowałem. Według libertarian praca na rzecz kogoś innego (państwa) to nic innego jak niewolnictwo. Jest to skrajna pozycja. Większość ludzi nie uważa podatków za niewolnictwo, ponieważ otrzymujemy od państwa dobra publiczne (infrastruktura, edukacja itp.). Dlatego większość ludzi nie jest przeciwko istnieniu podatków, ale ich nie lubi, ponieważ państwo zabiera owoce naszej pracy (pieniądze), które nam się moralnie należą.
To negatywne podejście odzwierciadlają słowa Benjamina Franklina, który mówił o tym, że w życiu są pewne tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki.
Chciałbym zatrzymać się na chwilę nad tym intuicyjnym myśleniem, według którego mamy prawo do owoców naszej pracy. Aż 74 proc. Polaków i Polek nie tylko uważa, że ma takie prawo, ale uważa też, że ich zarobki to wyłącznie ich zasługa. To przekonanie jest związane z myśleniem merytokratycznym, według którego jesteśmy kowalami swojego losu. Tłumaczy to, dlaczego 42 proc. Polaków i Polek nie uważa progresywnego opodatkowania za sprawiedliwe. Jeżeli jestem kowalem swojego losu, to wyższe podatki są traktowane jako kara za przedsiębiorczość.
Z drugiej strony – jeżeli jesteśmy kowalami swojego losu, to dlaczego mielibyśmy dzielić się z tymi, którym się nie udało? Według logiki merytokratycznej osoby, które mają problemy z utrzymaniem siebie, a nie mają poważnych chorób, są same sobie winne. Jeżeli są same sobie winne, dlaczego osoba bogata, która sama zapracowała na swoje bogactwo, miałaby się z nimi dzielić? Dlatego w Polsce, jak w i innych krajach osoby niepracujące, które otrzymują pomoc od państwa, są stygmatyzowane poprzez określenia typu „pasożyty”, „nieroby” czy „welfare queens” w USA.
Kolejnym argumentem przeciwko progresywnym podatkom jest koncepcja nazywana „teorią skapywania”, według której nie tylko nie powinno się podnosić bogatszym podatków, ale powinno się je obniżać. Według tej teorii (niczym nieudokumentowanej!), niższe podatki pobudzą działalność gospodarczą i powstaną nowe miejsca pracy. Bogaci zarobią więcej, ale coś skapnie dla reszty społeczeństwa. W tym argumencie nie chodzi nawet o nowe inwestycje. W tej logice bogaci, kupując jacht, dają pracę ludziom produkującym jachty, a PKB się zwiększa.
Ostatnim argumentem przeciwko podnoszeniu podatków jest sprawiedliwość wymienna. Większość uważa, że nie otrzymuje sprawiedliwej rekompensaty w zamian za podatki, które płaci. Aż 83 proc. Polaków i Polek jest zdania, że rząd źle wydaje pieniądze (LiveCareer 2021). W powszechnej opinii uważa się, że rząd przejada pieniądze. Nie chodzi tylko o PiS i 2 mld na telewizję publiczną. Panuje ogólne przekonanie, że pieniądze idą wszędzie, ale nie tam gdzie potrzeba.
Co więcej, z perspektywy sprawiedliwości wymiennej ważne jest to, że wolny rynek wypiera dobra publiczne. Osoby bogatsze nie uważają płacenia wyższych podatków za sprawiedliwe, ponieważ coraz mniej otrzymują od państwa. Większość z nich korzysta z prywatnej służby zdrowia, a dzieci posyła do prywatnych szkół.
Do tej pory pokazywałem, dlaczego ludzie uważają, że płacenie wyższych podatków jest niesprawiedliwe. Teraz, odnosząc się do wcześniejszych argumentów, przedstawię argumenty za tym, że wyższe podatki dla bogatszych są sprawiedliwe.
Zacznijmy od „kowala swojego losu". W ostatnich latach, szczególnie w USA, można zaobserwować, że jest to mit. Jest wiele danych statystycznych, które pokazują, że mobilność społeczna spada (zob. Markovits: „The Meritocracy Trap”). Co to oznacza? W uproszczeniu, jeżeli jesteś z bogatej rodziny, ty też najprawdopodobniej będziesz bogata. Twoi rodzice zapewnią Ci bardzo dobrą edukację i przekażą kapitał kulturowy, dzięki któremu łatwiej będzie ci osiągnąć sukces. Jeżeli pochodzisz z gorzej uposażonej rodziny z niskim kapitałem społecznym, twoje szanse na sukces w życiu są niewielkie. Proszę nie dać się uwieść historiom „rag to riches” (od zera do milionera). Jasne, są takie jednostki, ale jest ich niewiele. Prawdziwa historia jest inna.
Jeżeli twoi rodzice są biedni, ty też najprawdopodobniej będziesz biedna.
Zdaję sobie sprawę z różnicy pomiędzy Polską a Zachodem, gdzie majątki są przekazywane od wielu pokoleń. W Polsce po 1990 mobilność społeczna była wysoka, co wynikało z tego, że niewielu rodziców miało wystarczające środki, aby ułatwić start swoim dzieciom. Dzisiaj sytuacja się zmienia i pierwsze generacje rodziców, którzy dorobili się w kapitalistycznej Polsce, mogą posyłać dzieci na studia do Londynu czy kupić im mieszkanie w Warszawie.
W dodatku w Polsce mamy do czynienia z nierównościami dotyczącymi edukacji, które przekładają się na różnice w zarobkach. Aż 75 proc. dzieci rodziców z wyższym wykształceniem kończy studia wyższe, podczas gdy 50 proc. dzieci rodziców mających wykształcenie podstawowe kończy swoją edukację na tym samym poziomie co rodzice.
Kolejnym argumentem podważającym mit bycia kowalami swojego losu jest zauważenie, że jako jednostki jesteśmy częścią społeczeństwa i sami niewiele byśmy osiągnęli. Zuckerberg nie wymyślił internetu, dzięki któremu istnienie Facebooka stało się możliwe i przyniosło mu miliardy dolarów. Programiści, którzy dobrze zarabiają, korzystają na tym, że społeczeństwo wymyśliło komputery i język programowania. Być może największą herezją w dzisiejszym świecie, gdzie ludzie oceniają się przez pryzmat zarobków, jest zauważenie, że zarobki na wolnym rynku nie są naszą zasługą, a kwestią czasów i kontekstu społecznego, w którym żyjemy.
Sto lat temu Robert Lewandowski nie zarabiałby milionów na grze w piłkę, Natalie Portman milionów na filmach, a Taylor Swift na robieniu muzyki.
To nie jest zasługa bogatych, a wolnego rynku, który umożliwia zarabianie ogromnych pieniędzy.
Argumenty przeciwko merytokracji nie są nowe. Filozof John Rawls 50 lat temu w „Teorii Sprawiedliwości” krytykował merytokrację, argumentując, że nasze sukcesy nie są naszą moralną zasługą.
Po pierwsze, nie wybieramy naszej rodziny. Będziesz miał zupełnie inne możliwości, kiedy twoi rodzice są wziętymi prawnikami w Nowym Jorku, poślą cię do najlepszych prywatnych szkół i ukończysz Harvard. A inne, kiedy urodzisz się w Bronksie, ojciec jest w więzieniu, matka nie pracuje, zajmując się czwórką dzieci, a edukację zakończysz na szkole podstawowej.
Po drugie, nie wybieramy naszych genów. Niektórzy są sprawnymi dwumetrowcami i zarabiają miliony, grając w NBA, podczas gdy inni rodzą się z niedowładem nóg. Są osoby, które mają wyższe zdolności analitycznego myślenia i mogą znaleźć pracę jako programiści, a są takie, których takich zdolności nie mają i wykonują niskopłatne prace fizyczne.
Według Rawlsa zrozumienie, że nasz sukces w życiu jest kwestią szczęścia oznacza, że powinniśmy być solidarni w stosunku do osób, którym się nie udało. Dlatego Rawls był zwolennikiem egalitarnego społeczeństwa z siatką zabezpieczeń społecznych w przeciwieństwie do darwinowskiego systemu kapitalistycznego, gdzie wygrani mają bardzo dużo, ale przegrani nie mają nic. Według Rawlsa wybór egalitarnego systemu jest racjonalny z perspektywy jednostki. Skoro nie wiemy, jak poszczęści się nam na loterii genetyczno-rodzinnej będziemy woleli egalitarne państwo na wypadek, gdyby w tej loterii nam się nie poszczęściło.
Przejdźmy teraz do argumentu bogatych, którzy poprzez swoje wydatki lub inwestycje sprawiają, że wszystkim żyje się lepiej, dzięki pobudzaniu gospodarki. Nie chodzi o to, żeby temu zaprzeczać, ale pokazać, że pieniądze bogatych mogłyby przynieść wyższe korzyści społeczeństwu, gdyby wydawali je na coś innego niż na jachty. Argument ten w ekonomii nazywa się marginalną stopą użyteczności. Oznacza ona, że wraz z konsumpcją danego dobra maleje użyteczność (korzyść) z tego dobra. Jeżeli zarabiam miesięcznie 4 tys. zł i dostanę 1 tys. zł podwyżki, to moja użyteczność bardzo wzrośnie. Natomiast jeżeli zarabiam 100 tys. i dostanę 1 tys, to niewiele się zmieni w moim życiu. Czyli z perspektywy społeczeństwa warto Elonowi Muskowi w podatkach zabrać 1 mld. Jakość jego życia nie spadnie, a 1 mld może polepszyć sytuację dziesiątek tysięcy bardziej potrzebujących osób.
Ostatnim argumentem za podniesieniem podatków jest sprawiedliwość wymienna. Polacy i Polki uważają, że państwo marnotrawi pieniądze, które od nas otrzymuje. Nie będę Państwa czarował, argumentując, że państwo perfekcyjnie zarządza pieniędzmi, ale powszechne przekonanie o marnotrawieniu pieniędzy wynika z tego, że nie wiemy, na co są wydawane. Panuje przekonanie, że pieniądze głównie idą na „rozdętą administrację”, czy 500/800+. W rzeczywistości najwięcej pieniędzy idzie na emerytury i renty (34 proc.), ochronę zdrowia (13 proc.), edukację (11 proc.) czy infrastrukturę (11 proc.). Na administrację idzie zaledwie 6 proc., a pomoc społeczną 11 proc. (PIE 2022). Gdyby ludzie zdawali sobie sprawę, że pieniądze idą w głównej mierze na edukację czy emerytury, byłoby zdecydowanie mniej głosów, że pieniądze są marnotrawione.
No dobrze, ale co my, bogaci otrzymujemy od państwa w zamian, zapyta osoba bogata. Pamiętajmy, że to ta grupa ma być najwyżej opodatkowana. Bogacze mogą powoływać się na sprawiedliwość wymienną argumentując, że nie korzystają ze służby zdrowia, a ich dzieci nie chodzą do publicznych szkół.
W rzeczywistości to bogaci najbardziej korzystają na działalności państwa.
Nie widzimy tego, bo skupiamy się na dobrach, jak służba zdrowia, a nie na niematerialnych korzyściach wynikających z działalności państwa. Mam na myśli kontekst społeczno-ekonomiczny, stabilne prawo i stworzenie możliwości robienia biznesu. 40 lat temu Polacy byli dużo mniej zamożni niż dzisiaj. Czy oznacza to, że w ciągu 40 lat zmieniła się nasza genetyka – byliśmy leniwi, staliśmy się pracowici? Czy może jednak zmieniły się możliwości rozwoju?
Ponad 30 lat temu Polacy i Ukraińcy byli na podobnym poziomie rozwoju. Przed inwazją rosyjską Polska miała cztery razy wyższe PKB per capita niż Ukraina. Czy to oznacza, że Polacy zaczęli pracować, a Ukraińcy zaczęli leniuchować?
Przywołując te przykłady chcę pokazać, że często nie doceniamy możliwości, które daje nam kraj, w którym żyjemy. Nie mówię, żeby dziękować politykom (często rozwój ma miejsce w kontrze do ich pomysłów), ale żeby zrozumieć, że nasza sytuacja w dużej mierze zależy od sytuacji społeczno-gospodarczej. W ostateczności wszyscy (bogaci i biedni) korzystają na sprawnym państwie. Nawet jeżeli posyłasz dzieci do prywatnej szkoły w Madrycie, leczysz się w Genewie, a do pracy latasz prywatnym odrzutowcem jak Logan Roy, to i tak korzystasz z dóbr publicznych. Dzięki pieniądzom na edukację możesz zatrudnić wyżej wykwalifikowanych pracowników, dzięki systemowi prawnemu możesz robić biznesy, a dzięki autobusom twoi pracownicy mogą dojechać do pracy na czas.
Starałem się w wyważony sposób przedstawić argumenty z jednej i drugiej strony. Oczywiście, dyskusja publiczna o podatkach tak nie wygląda. Jedna strona przedstawia podatki jako kradzież. Druga przedstawia bogaczy jako ucieleśnienie zła.
Jeśli zanalizujemy przyczyny niechęci do opodatkowania bogatszych, można moim zdaniem znaleźć argumenty mające szansę przekonać przeciwników progresywnego opodatkowania.
Zacznę od tego, czego zwolennicy progresywnego opodatkowania nie powinni robić. Kontrskuteczną strategią jest niszczenie merytokracji poprzez odrzucenie indywidualnej zasługi osób, które się dorobiły. Mimo że jest słuszne i warte podkreślania, że indywidualny sukces to rezultat loterii genetyczno-rodzicielskiej, to poczucie indywidualnej sprawczości jest fundamentem dzisiejszej cywilizacji zachodniej. To przekonanie tak głęboko zakorzenione, że jego zmiana wymagałaby przeformułowania o 180 stopni naszego myślenia o świecie.
Przeciwnicy progresywnego opodatkowania odnoszą się do sprawiedliwości i dlatego trzeba ich przekonać, że progresywne podatki są sprawiedliwe.
Po pierwsze, można to zrobić poprzez odniesienie się do sprawiedliwości wymiennej i pokazanie, że wszyscy (bogaci i biedni) korzystają ze sprawnego państwa, które zapewnia wysokiej jakości usługi publiczne. Jako przykład niech służą kraje skandynawskie.
Po drugie można pobudzać poczucie sprawiedliwości bez niszczenia merytokracji. To twoja zasługa, że zarobiłaś, ale zwróć uwagę, że są osoby, które z powodu ciężkiej sytuacji życiowej nie miały zapewnionych takich samych możliwości rozwoju. Myślenie merytokratyczne jest zbudowane na idei równych szans. Dlatego trzeba podkreślać, że podatki będą przeznaczone na wyrównywanie szans dzieci i młodzieży.
Oczywiście, same argumenty etyczne nie wystarczą. Trzeba jeszcze uwierzyć, że politycy dobrze wykorzystają pieniądze z wyższych podatków. Ale to temat na inny artykuł.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Filozof ekonomii. Zatrudniony na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. Autor książki "The Eclipse of Value-Free Economics. The concept of multiple self versus homo economicus”.
Komentarze