Zapisana w Konstytucji RP równość wyborów staje się mitem. Po teoretycznie drobnych zmianach prawnych dziś w Polsce w trakcie kampanii każdy może wykupić reklamy polityczne za nieograniczoną sumę pieniędzy. I nikt go za to nie ukarze. To fundamentalnie zmienia sytuację
Nie mogą tego zrobić jedynie… komitety wyborcze, które nadal obowiązują ograniczenia finansowe. Ale inne podmioty czy osoby fizyczne – owszem.
Wystarczy więc wyobrazić sobie dużą organizację, która przeznaczy na reklamy polityczne w czasie kampanii kilka milionów złotych. Takie działanie realnie wpłynie na wyniki wyborów w Polsce. Przy czym nie musi to być organizacja. Może być firma, bogaty przedsiębiorca, a nawet anonimowy oligarcha rosyjski czy miliarder amerykański. Nikt w Polsce nie skontroluje, kto jest płatnikiem kampanii politycznej, realizowanej poza komitetami.
Rozpoczęliśmy publikację tekstów o zagrożeniach wyborczych. Tydzień temu opisywaliśmy, jak Rosja może wpłynąć na wyniki wyborów w Polsce. Dziś zajmujemy się problemem finansowania kampanii.
Państwowa Komisja Wyborcza już w styczniu 2021 roku zwracała uwagę na ten problem. „Konsekwencją (zmian prawnych – przyp. red.) jest możliwość prowadzenia przez dowolne podmioty (przez wyborców – legalnie, przez inne podmioty – nielegalnie, ale bez zagrożenia sankcjami) agitacji wyborczej i finansowanie jej bez ograniczeń. (…) Doświadczenia z kampanii wyborczych prowadzonych w latach 2018-2020 wskazują na rosnący udział w kampanii wyborczej takich podmiotów”.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Będziemy rozbrajać mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I pisać o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Zasady finansowania kampanii wyborczych długo były w Polsce dość proste. Pieniądze na kampanię mogły wydawać tylko komitety wyborcze. Bez zgody pełnomocnika komitetu nikt nie mógł prowadzić wyborczej agitacji. Za złamanie tych zasad groziły odpowiednie sankcje. Po wyborach Państwowa Komisja Wyborcza sprawdzała, czy komitet właściwie wydatkował środki. Jeśli nie, jemu też groziła kara.
Drobne zmiany, wprowadzone do przepisów w 2018 roku, naruszyły ten porządek. Dziś agitację wyborczą może prowadzić każdy, nie pytając komitetu o zgodę ani nie ustalając z nim przekazywanych treści. Zniesiono też sankcje za finansowanie takich działań z pieniędzy innych niż pochodzące z komitetu.
W praktyce oznacza to, że każda osoba fizyczna, ale też inne podmioty (organizacje czy firmy) mogą – z perspektywy prawa wyborczego – agitować za konkretnym kandydatem lub kandydatką, wykorzystując też płatne formy promocji.
Sytuacja jest absurdalna. Komitety wyborcze mają określony limit wydatków, którego nie mogą przekroczyć. Ciążą też na nich dodatkowe zobowiązania – muszą zawierać umowy nawet na drobne prace związane z kampanią. A po wyborach skrupulatnie się z wydatków rozliczyć. Natomiast inne podmioty nie mają ograniczeń. Mogą agitować, ile zechcą, mogą też wykupić reklamy polityczne za każdą kwotę.
Problem nie pojawił się teraz. Jest znany od kilku lat i podnoszony zarówno przez Państwową Komisję Wyborczą, jak i przez ekspertów. Chodzi konkretnie o artykuł 106.1 Kodeksu wyborczego, który po zmianach dokonanych w 2018 roku brzmi:
„Agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca, w tym zbierać podpisy popierające zgłoszenia kandydatów po uzyskaniu pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego”.
Wcześniej przed słowami „po uzyskaniu ” znajdował się przecinek. Sprawiał on, że obowiązek uzyskania zgody pełnomocnika odnosił się zarówno do zbiórki podpisów, jak i do agitacji. Ale w czasie nowelizacji przecinek zniknął. I dziś podpisy można zbierać tylko za zgodą komitetu, ale agitować – nie troszcząc się o pozwolenie.
Jednocześnie uchylono artykuł 499, który wprowadzał sankcje za tego rodzaju działania, prowadzone bez zgody – groziła za to kara grzywny lub aresztu. Dziś nie grozi nic. A skoro można agitować bez ograniczeń, nie ma formalnych przeszkód przeciwko temu, by nakłaniać do głosowania w określony sposób, wykupując reklamy czy wieszając własne plakaty. Wystarczy mieć pieniądze, by działać niezależnie od komitetu.
Finansowanie kampanii wyborczej może się odbywać tylko przez komitety wyborcze i jest kontrolowane przez PKW
Stworzony zgodnie z międzynarodowymi zasadami weryfikacji faktów.
Już w 2020 roku, w publikacji „Znaczenie nowych technologii dla jakości systemu politycznego” prawnik Tomasz Gąsior, który specjalizuje się w kwestiach dotyczących finansowania kampanii, zwracał uwagę na skutki nowelizacji:
„Coraz większa część działań agitacyjnych przejmowana i prowadzona jest przez podmioty inne niż komitety wyborcze. (…) Znane są informacje o udostępnianiu przez osoby fizyczne, będące właścicielami, np. kamienic w centrach miast, powierzchni w celu rozmieszczania wielkich banerów wyborczych, za którą to powierzchnię, przed zmianą przepisów komitety musiałyby zapłacić środki finansowe znacznej wielkości. Także (…) można wyobrazić sobie nieodpłatne prowadzenie prac biurowych, polegających na wprowadzaniu i publikowaniu w sieci materiałów komitetów wyborczych przez dziesiątki, setki czy tysiące osób fizycznych”.
Albo – dodam od siebie – przez niewielką grupę osób, zarządzających setkami kont.
Gąsior podkreślał także, że
nieograniczone możliwości wydatkowania środków finansowych przez osoby fizyczne naruszają równość kampanii wyborczej, jawność i transparentność jej finansowania, a w konsekwencji – równość wyborów.
„Walka wyborcza zaczyna zatem nabierać innego – niebezpiecznego – charakteru, może ona stać się bowiem areną posługiwania się nieprawdą, szkalowania innych, w znacznym stopniu uzależnioną od bogatych osób, gotowych »zainwestować« w proces wyborczy - a zatem w przejmowanie władzy - duże środki finansowe, pozostające poza kontrolą w ramach procesu wyborczego” – pisał. – „W świetle prawa podejmowane mogą być: finansowanie propagandy wyborczej, próby wpływania na wynik wyborów, a przez to na funkcjonowanie państwa czy samorządu terytorialnego, przez zamożne środowiska czy osoby, poza kontrolą, poza oficjalnym obiegiem. Jest to szczególnie groźne, jeśli uświadomimy sobie, że ilość środków finansowych wydatkowanych na propagandę wyborczą w zestawieniu z jakością ich wydatkowania, w znacznej mierze przekłada się na rezultaty wyborów”.
Jak to wygląda w praktyce, można było zaobserwować choćby podczas kampanii prezydenckiej w 2020 roku. Nowych możliwości prawnych użyto wówczas na najwyższych szczeblach władzy. Urzędującego prezydenta reklamował sam premier Mateusz Morawiecki. Z jego oficjalnego konta na Facebooku wykupiono reklamy, w których premier namawiał do głosowania na Andrzeja Dudę.
Wydano na to 2200 zł, a promowane posty osiągnęły zasięg na poziomie 260 tysięcy odbiorców. Jak wynika z danych Facebooka, płatnikiem miał być Mateusz Morawiecki, choć jako mailowy adres kontaktowy do reklamodawcy wskazano mail w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów: internet.kprm.gov.pl. W rzeczywistości więc nie wiadomo, kto zapłacił – Morawiecki, czy może KPRM.
Kwota była niewielka, ale nie o rząd wielkości chodzi, lecz o fakt pojawienia się opisywanych reklam. Dowodzi on, że rząd ma wiedzę, iż istnieje możliwość prowadzenia płatnej agitacji wyborczej poza komitetem.
Prezydenta Dudę reklamowali również posłowie PiS: Grzegorz Matusiak i Michał Cieślak oraz lokalni samorządowcy. Podobną płatną agitację zauważyłam też w kręgach opozycji, choć na mniejszą skalę. Szymona Hołownię poparł w płatnej reklamie Cezary Przybylski, marszałek województwa dolnośląskiego. Rafała Trzaskowskiego promował płatnie m.in. poseł Sławomir Nitras, radna Patrycja Przybylska z Sejmiku Województwa Wielkopolskiego czy Daniel Dragan, wiceprzewodniczący Rady Powiatu Bielskiego.
Kontrowersyjne przepisy od 2018 roku można było zmienić wielokrotnie, tak, by jawność finansowania była przestrzegana. Dałoby się to zrobić nawet teraz – w Sejmie właśnie trwają prace nad kolejną nowelizacją Kodeksu wyborczego. Jednak akurat tej zmiany nie zaproponowano, mimo że upominała się o nią Państwowa Komisja Wyborcza.
Można się spodziewać, że w najbliższych kampaniach płatne reklamy wykupowane przez podmioty inne niż komitety, staną się jedną z ważniejszych form walki wyborczej.
To rodzi poważne zagrożenia. Po pierwsze – na opinie wyborców w Polsce będą mogły wpływać podmioty nie tylko z naszego kraju, ale także z zewnątrz. Sytuacja, w której obywatel innego państwa wykupuje reklamy wyborcze, jest łatwa do wyobrażenia. Bo choć zgodnie z prawem agitację mogą prowadzić tylko wyborcy (a więc obywatele polscy), nikt nie kontroluje, w jaki sposób jest to faktycznie realizowane. PKW sprawdza tylko komitety wyborcze. Pozostałe podmioty oraz osoby fizyczne działają poza kontrolą.
Podobnie zresztą jest z instytucjami – wiadomo, że nie powinny angażować się w kampanię, zwłaszcza wydawać na nią pieniędzy publicznych. Jednak bezpośredni, kodeksowy zakaz dotyczy tylko urzędów, sądów, szkół i jednostek podlegających Ministrowi Obrony Narodowej.
Zapytaliśmy Najwyższą Izbę Kontroli, czy planuje zająć się tym tematem i w okresie okołowyborczym sprawdzić, czy publiczne instytucje wydają pieniądze na promowanie polityków. Czekamy na odpowiedź.
W tej sytuacji prawdopodobne staje się, że na zwycięstwo w wyborach parlamentarnych największy wpływ będą miały pieniądze wydawane w kampanii poza kontrolą systemową. Jeśli tak, nie ma mowy o równości wyborów.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze