0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Na łamach tygodnika „Sieci" padła ostatnio sugestia, że zaproponowane m.in. przez Donalda Tuska zaangażowanie międzynarodowej misji obserwacyjnej OBWE i Rady Europy do obserwacji wyborów parlamentarnych w 2023 roku w Polsce będzie próbą wywołania „międzynarodowej afery” celem stworzenia podstaw do nieuznania wyniku wyborów, „gdyby nie były one odpowiednie”.

Krzysztof Janecki, autor tekstu „Kto chce sfałszować wybory” opublikowanego 10 października w „Sieciach" pisze tak:

„Od powrotu do polskiej polityki Donald Tusk mówi o ryzyku sfałszowania wyników wyborów. Zamiar ten przypisuje rządzącemu Prawu i Sprawiedliwości. Ale (…) to on proponuje rozwiązania niebezpieczne dla demokratycznych wyborów. Czy zamiar liczenia głosów po swojemu i zapowiedź nieuznania innego wyniku niż ten własny nie jest zamachem na wolne wybory? Czy powołanie oddziałów kontrolujących przebieg wyborów (…) nie skończy się powstaniem bojówek zastraszających wyborców idących do lokali, a nawet członków komisji wyborczych? (…) Czym jak nie zamachem na wolne wybory są zapowiedzi uruchomienia wszystkich możliwych organizacji międzynarodowych, w tym Komisji Europejskiej, Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, Rady Europy, Komisji Weneckiej, stowarzyszeń, fundacji, a nawet władz państw, jeśli wybory po raz trzeci z rzędu wygra PiS?”

W podobnym tonie wypowiadał się jeszcze pod koniec września w Siedlcach prezes PiS Jarosław Kaczyński:

„Nasi przeciwnicy już dzisiaj mówią, że jeżeli przegrają wybory, to będą sfałszowane. A co to oznacza? Że sami chcą fałszować. Pamiętajcie, że wybory są organizowane w Polsce przez samorządy, a kto ma najwięcej samorządów? Ta druga strona niestety, szczególnie w dużych miastach” - mówił.

W najbliższym czasie możemy więc spodziewać się intensyfikacji oskarżeń o chęć fałszowania wyborów, którymi obrzucać się będą politycy. W tej politycznej wymianie ciosów gubić się będzie naprawdę ważny temat: czy Polska ma jeszcze szansę na uczciwe, demokratyczne wybory?

O niebezpiecznych zmianach w prawie, które zaszły od 2015 roku, lukach w systemie finansowania polityki, który sprawia, że polska polityka może być finansowana przez państwa trzecie oraz o wadach systemu demokratycznego, z którymi nie uporaliśmy się od czasów transformacji ustrojowej, OKO.press rozmawia z dr. Marcinem Waleckim, członkiem rady programowej Instytutu Spraw Publicznych i Kolegium St Antony’s w Oxfordzie, który od 25 lat zajmuje się badaniem procesów wyborczych i finansowania polityki.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

Paulina Pacuła, OKO.press: Uruchomienie międzynarodowej misji obserwacyjnej jako sposób na fałszowanie wyborów i gwarancja „poprawienia ich wyniku, gdyby nie był odpowiedni” – taką tezę stawia tygodnik „Sieci". Co Pan sądzi o takim ujęciu tematu?

Dr Marcin Walecki*: To bardzo niepokojące. W polskiej polityce jest niewielkie zrozumienie dla funkcjonowania państwa w środowisku międzynarodowym i zobowiązań, które wynikają z członkostwa w takich organizacjach jak Rada Europy, Unia Europejska, ONZ czy OBWE. Co ciekawe, tej ostatniej organizacji Polska przewodniczy w tym roku.

Wśród pewnej części klasy politycznej panuje przekonanie, że sprawy dotyczące jakości demokracji i wyborów są wewnętrznymi sprawami kraju i nikt nie ma prawa się do nich wtrącać. To błędne rozumowanie, które cofa nas do początku lat 70. XX wieku, sprzed aktu końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, tzw. Wielkiej Karty Pokoju.

To m.in. w ramach tych konferencji bezpieczeństwa wypracowano szereg zobowiązań i standardów co do zasad funkcjonowania demokracji: uczciwości, przejrzystości, rzetelności i równości wyborów, praworządności oraz przeciwdziałania upolitycznieniu czy upartyjnieniu instytucji, a w konsekwencji zawłaszczeniu państwa. Dokument Kopenhaski OBWE wyraźnie wskazuje na rozdział między państwem i partiami politycznymi, a w szczególności wprowadza zakaz utożsamiania partii z państwem.

Zobowiązania OBWE mówią także o konieczności przeprowadzania kampanii politycznych w uczciwej i wolnej atmosferze, w której żadne działania administracyjne nie będą krępowały partii i kandydatów w swobodnym prezentowaniu poglądów, ani też nie będą dawać partii rządzącej przewagi nad kontrkandydatami.

Nie ma wolnych wyborów bez wolnych sądów, prawidłowo funkcjonującego rynku mediów, pluralizmu w sferze publicznej czy niezależnych organów wyborczych. Wyborcy muszą mieć możliwość oddawania głosów w sposób wolny od nacisków.

Władza w państwie demokratycznym jest związana tymi zasadami. Dotyczy to wszystkich państw sygnatariuszy, których obecnie jest 57, choć to nie jedyna organizacja, która wyznacza takie standardy. Takie organizacje międzynarodowe jak m.in. OBWE mają mandat do monitorowania tego, czy faktycznie się tak dzieje. Misje obserwacyjne uruchamiane są nawet na rok przed wyborami i obserwują cały proces wyborczy we wszystkich jego aspektach.

Jako jeden ze sposobów na wpływanie na wynik wyborów, Krzysztof Janecki przywołuje także ogłoszoną w czerwcu inicjatywę opozycji utworzenia Obywatelskiej Kontroli Wyborów. W ramach tej inicjatywy powołane miałyby zostać obywatelskie sztaby obserwatorów wyborczych, których celem byłoby czuwanie nad przebiegiem głosowań. Czy takie działanie nie mieści się w katalogu dopuszczalnych w demokratycznym państwie działań opozycji do kontrolowania wyborów?

Oczywiście, że się mieści. Wygląda na to, że części opinii publicznej w Polsce należy przypomnieć, na czym polega rola opozycji w państwie demokratycznym. Otóż rolą opozycji, a także organizacji pozarządowych i niezależnych mediów, jest właśnie podnoszenie takich tematów, wychodzenie z inicjatywami mającymi na celu kontrolę procesów politycznych i wyborczych.

Nie ma nic podejrzanego w tym, że na rok przed wyborami niezależni eksperci, media, organizacje pozarządowe i opozycja wyrażają swoje zaniepokojenie w związku z pewnymi mechanizmami, które zostały wprowadzone w ciągu ostatnich kilku lat, a które zmieniają sposób funkcjonowania państwa i przez to wpływają na cały proces wyborczy.

Atakowanie opozycji i organizacji pozarządowych za takie działania to niezrozumienie koncepcji społeczeństwa obywatelskiego i jego ścisłego związku z pluralizmem i demokracją.

Dziś dyskusja o finansowaniu polityki, pluralizmie w mediach, niezależności instytucji państwowych, które powinny być odpowiedzialne za rzetelne wybory, jest absolutnie niezbędna. Ale ta dyskusja powinna być merytoryczna i pozbawiona niezdrowych emocji. W przeciwnym razie idealnie wpisuje się w plan osłabiania demokracji, który jest celowym działaniem takich reżimów jak Chiny i Rosja, dążących do osłabienia Unii Europejskiej i euroatlantyckiego sojuszu.

Przeczytaj także:

Autokratyzacja zamiast demokratyzacji

W najnowszej analizie dla Fundacji im. Stefana Batorego, dotyczącej finansowania kampanii wyborczej, pisze Pan, że w demokracji liberalnej neutralność państwa, pluralizm polityczny, równość szans i demokratyczne wybory powinny być odpowiednio chronione. Kiedy tak się nie dzieje, mamy problem. W tekście Krzysztofa Janeckiego obrywa się Panu za twierdzenie w tej analizie, że „w Polsce w ostatnich latach nastąpiła zmiana paradygmatu w polityce - z demokratyzacji na autokratyzację”. Autor artykułu w „Sieciach" twierdzi, że takie twierdzenie jest bezpodstawne.

Tematem demokratyzacji zajmuję się od 25 lat, mam doświadczenie monitorowania procesów demokratycznych w 50 krajach. Kiedy stawiam tezę, że w Polsce nastąpiła zmiana trendu w polityce, to mówię to nie tylko w oparciu o własne badania i obserwacje, ale opieram się też na analizach czołowych światowych instytucji badawczych: V-Dem, Freedom House, International IDEA, Economist Intelligence Unit, raportów Bertelsmanna, OBWE, Komisji Europejskiej czy Rady Europy.

Nie ma dziś organizacji międzynarodowej, która nie byłaby zaniepokojona zmianami trendów w polskiej polityce.

Polska, która po 1989 roku przez dwie dekady była absolutnym liderem przemian demokratycznych (to m.in. jako uznanie dla tych przemian w Warszawie uruchomiono międzynarodowe Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE - ODIHR), zaczyna być traktowana jak ułomna demokracja.

Może nie jesteśmy jeszcze na etapie Węgier czy Turcji, które uznaje się dziś już za systemy autokratyczne, ale jesteśmy na tej drodze. To wyraźny trend, który może się jeszcze pogłębić.

Należy jednak powiedzieć, że część problemów dotyczących jakości demokracji i korupcji politycznej, z którymi dziś mamy do czynienia, występowała już wcześniej.

Jeśli chodzi o kwestie finansowania polityki, to w okresie transformacji ustrojowej zreformowaliśmy system m.in. wprowadzając znaczne finansowanie z budżetu państwa, co uchroniło nas przed oligarchizacją polityki, jaką obserwujemy w Bułgarii, Gruzji, Mołdawii, Ukrainie czy na Węgrzech, ale nie wyeliminowaliśmy wszystkich patologii.

Przykładem takich niewyeliminowanych patologii może być nadużywanie środków publicznych przez partie polityczne. To charakteryzowało polską politykę od końca lat 80. i nigdy tego problemu całkowicie nie rozwiązaliśmy. Dzisiaj dochodzą do tego jeszcze zupełnie nowe problemy związane z celowym demontażem demokratycznych instytucji. To powoduje, że mamy poważne zagrożenia dla pluralizmu politycznego i dla równości wyborów.

Jakie to problemy?

Od 2018 roku, kiedy zmienił się sposób powoływania członków PKW, mamy do czynienia z upolitycznieniem PKW.

Wcześniej skład Państwowej Komisji Wyborczej był wyłącznie sędziowski, co zapewniało apolityczność, fachowość prawniczą, bezstronność i niezależność od czynników politycznych, np. od partii politycznych.

W tej chwili większość członków Państwowej Komisji Wyborczej wskazują partie polityczne, które są reprezentowane w parlamencie. To sprawia, że stają się oni sędziami we własnej sprawie.

PKW zajmuje się przecież sprawami finansowymi partii politycznych i komitetów wyborczych. Spory wewnątrz upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego są dobrą ilustracją tego, do czego może dojść w PKW.

Problemem jest także sposób odwoływania członków PKW, bo w nowych przepisach nie ma już ochrony kadencji. Członek PKW może zostać odwołany przez prezydenta na wniosek partii, która go wskazała, a zasady odwołania są niejasne. To sprawia, że potencjalnie może więc zostać odwołany, jeśli np. nie wykonuje jakichś poleceń politycznych. Nie mówię, że to musi się wydarzyć, takie odwołanie nie nastąpiło do dnia dzisiejszego, ale przez to, że jest taka możliwość, istnieje poważne zagrożenie dla niezależności PKW. To jest błąd w konstrukcji instytucji.

Kolejna rzecz, która ma wielki wpływ na jakość procesu wyborczego i wskazują na nią takie organizacje jak m.in. GRECO, czyli Grupa Państw Przeciwko Korupcji Rady Europy, Komisja Wenecka, Komisja Europejska, czy OBWE, to upolitycznienie systemu prokuratorskiego w Polsce.

Połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego sprawia, że minister sprawiedliwości może mieć wgląd w sprawy związane z finansowaniem partii czy przestępstw przeciw wyborom.

Może się zwracać o przeprowadzanie czynności operacyjno-rozpoznawczych, może wydawać polecenia, żeby pewne postępowania podjąć, może się przyłączać do każdego postępowania sądowego, a tym samym pośrednio wpływać na wynik tych postępowań.

Upolityczniona prokuratura może arbitralnie wszczynać postępowania wobec polityków opozycji nawet za błahostki po to, by ich dyskredytować czy nawet aresztować, i w ten sposób uniemożliwić im walkę wyborczą.

Jak stwierdza Komisja Wenecka:

„system o tak szerokich i niekontrolowanych uprawnieniach prokuratora generalnego jest nie do przyjęcia w praworządnym państwie, ponieważ stwarza pole do arbitralności”. Ja się z tą opinią całkowicie zgadzam.

Dokładnie na tym polega zawłaszczanie państwa obserwowane w Bułgarii, Turcji czy na Węgrzech. Tworzy się pewne luki w systemie, których nie wykorzystuje się od razu, ale one dają pewne możliwości w przyszłości.

Tak. Cytując generała Óscara Benavidesa, populistycznego prezydenta Peru (w latach 1933-1939): „dla moich przyjaciół wszystko, dla moich wrogów prawo”. Przy takim upolitycznieniu wymiaru sprawiedliwości i organów antykorupcyjnych, prawo może być stosowane do zastraszania opozycji.

Upolitycznienie PKW, prokuratury, CBA i wymiaru sprawiedliwości ma także bardzo bezpośrednie przełożenie na kwestie finansowania polityki.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę uzależnienie polskich partii politycznych od pieniędzy budżetowych, to zablokowanie środków poprzez podstawne lub bezpodstawne kwestionowanie sprawozdań finansowych partii będzie miało bardzo negatywny wpływ na pluralizm polityczny.

W tym momencie toczą się postępowania w sprawie rozliczenia kampanii wyborczej z 2015 roku dla Partii Razem oraz SLD, oraz Konfederacji i Zielonych za 2019 rok. Partie opozycyjne mogą być zmuszone do oddania ponad 40 mln zł z odsetkami.

W sierpniu 2022 roku PKW odrzuciła też sprawozdanie finansowe Solidarnej Polski za bardzo nieduże uchybienia, tu nie ma jednak ryzyka zwracania subwencji, bo ta partia nie dostaje bezpośrednio środków z budżetu.

Partie polityczne zaskarżyły decyzje PKW o odrzuceniu sprawozdań do Sądu Najwyższego, argumentując, że sankcja w postaci groźby zwrotu subwencji jest nieproporcjonalna do skali uchybień. Sąd Najwyższy zwrócił się w tej sprawie z pytaniem do Trybunału Konstytucyjnego. Jeżeli TK uzna decyzje PKW za proporcjonalne i słuszne, to partiom opozycyjnym grozi konieczność zwracania środków.

Żądanie zwrotu środków budżetowych za poprzednie lata byłoby największym trzęsieniem ziemi w finansach politycznych i mogłoby doprowadzić do wyeliminowania części opozycji.

Tymczasem upolityczniony Trybunał Konstytucyjny wciąż jeszcze nie wyznaczył terminu rozpatrzenia tej sprawy. Jeśli zrobi to tuż przed wyborami i zmusi partie opozycyjne do zwrotu pieniędzy, to zdemoluje kampanie wyborczą w Polsce przed następnymi wyborami.

Nieprzejrzyste pieniądze na kampanie

W analizie dla Fundacji Batorego wskazuje Pan na szereg problemów związanych z finansowaniem kampanii wyborczych i polityki w ogóle.

Tak. Zajmuję się tą dziedziną od 1995 roku i muszę powiedzieć, że

polski system finansowania polityki jest wciąż bardzo dziurawy i daje olbrzymie możliwości do nadużyć.

Jest luka w postaci możliwości prowadzenia prekampanii, czyli finansowania agitacji politycznej zanim oficjalnie zostaną ogłoszone wybory. Z prekampanią mamy do czynienia wówczas, jeśli w przestrzeni publicznej rozpowszechniane są różnego typu reklamy wyborcze, agitujące do głosowania na dane ugrupowanie, często pod pozorem kampanii społecznych, propagandowych wiadomości itp.

Warto podkreślić, że prekampanią nie są odbywające się już od kilku miesięcy regularne tournée po Polsce liderów partii politycznych. To akurat bardzo zdrowy przejaw demokracji. Polskie partie polityczne to jedne z najsłabszych partii w Europie pod względem struktur krajowych, liczby członków i zaangażowania społecznego. Takie spotkania z wyborcami czy działaczami, to bardzo dobra metoda na mobilizację polityczną społeczeństwa.

Natomiast jest możliwość finansowania tak zwanej kampanii niezależnej albo bezpartyjnej, czyli można wpompować gigantyczne środki, np. w jakąś fundację czy stowarzyszenie, które może prowadzić olbrzymią kampanię, zupełnie niekontrolowaną przez PKW.

Mieliśmy do czynienia już z kilkoma takimi przypadkami na dużą skalę. Była kampania finansowana przez Polską Fundację Narodową i Fundusz Sprawiedliwości, a z drugiej strony przez Spontaniczny Sztab Obywatelski, między innymi atakująca prezesa PKN Orlen. I to jest przykład tego, w jaki sposób bardzo agresywna kampania polityczna, zamiast być kontrolowana przez PKW, jest finansowana i prowadzona przez podmioty, które są poza kontrolą publiczną.

Poza tym zmiany z 2018 roku zliberalizowały zasady finansowania kampanii wyborczych. Osoby fizyczne mogą komitetom wyborczym nieodpłatnie przekazywać „przedmioty i urządzenia”, co w połączeniu z istniejącą luką, umożliwiającą finansowanie wyborów przez podmioty trzecie bez zgody komitetu (mówi o tym Art. 106. § 1. Kodeksu wyborczego: "Agitację wyborczą może prowadzić każdy komitet wyborczy i każdy wyborca, w tym zbierać podpisy popierające zgłoszenia kandydatów po uzyskaniu pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego."), daje możliwość niekontrolowanego finansowania kampanii wyborczych. To bardzo negatywna zmiana.

Formalnie jest też zakaz finansowania kampanii ze środków publicznych i przez osoby prawne, ale praktycznie możliwa jest sytuacja, w której menadżerowie spółek skarbu państwa otrzymują gigantyczne pensje i premie, po czym np. dokonują darowizn dla określonych polityków. Tymczasem zgodnie z zobowiązaniami OECD spółki skarbu państwa, członkowie zarządów i rad nie powinni się angażować w działalność polityczną.

Problemem jest też brak możliwości realnego kontrolowania kampanii w mediach społecznościowych. Na to uwagę zwracała także PKW.

Natomiast kwestia wykorzystywania prekampanii i spółek skarbu państwa nie pojawiła się wraz z dojściem do władzy Prawa i Sprawiedliwości, robiły to też poprzednie partie rządzące.

Przez lata, mimo raportów GRECO i OBWE , rekomendujących wzmocnienie mechanizmów kontrolnych, widzieliśmy w Polsce niechęć do wyposażenia PKW w mechanizmy umożliwiające rzeczywistą kontrolę nad finansowaniem polityki.

W ciągu ostatnich 20 lat wydaliśmy ponad miliard złotych ze środków publicznych na finansowanie polityki, ale jakoś politycy nie mogą znaleźć dodatkowych środków dla PKW.

Jedną z nielicznych pozytywnych zmian wprowadzonych w ostatnich latach są nowe mechanizmy elektronicznego rejestru wpłat i umów prowadzonego przez partie polityczne. To element tzw. ustawy Kukiza z 14 października 2021 roku. To dobre rozwiązanie, idące w kierunku zwiększenia przejrzystości finansowania partii politycznych.

Potrzebujemy większej przejrzystości w kwestach finansowania partii politycznych i wyborów nie tylko ze względu na kwestie równouprawnienia, ale też ze względu na bezpieczeństwo państwa.

Oczywiście.

Dobrze by było, by wszystkie opcje polityczne w Polsce zdały sobie sprawę, że te luki w prawie związane z finansowaniem polityki - możliwość prowadzenia prekampanii, finansowania wyborów przez podmioty trzecie, ukrywanie prawdziwych źródeł finansowania, stwarzają olbrzymie pole do finansowania polskiej polityki zza granicy.

Mało osób o tym wie, ale już w 1794 roku w czasie insurekcji warszawskiej, kiedy warszawiacy pod dowództwem gen. Kilińskiego zdobyli rosyjską ambasadę na ulicy Miodowej, gdzie obecnie mieści się siedziba OBWE/ODIHR w Warszawie, odkryto listę polskich polityków, którzy przez lata byli finansowani przez Rosję.

Tak więc już od końca XVIII wieku mamy udokumentowane przypadki, kiedy Rosja korumpowała i finansowała polską politykę.

Współcześnie zdajemy sobie sprawę z tego, jak olbrzymie jest zagrożenie, związane z finansowaniem i wpływaniem na europejskie demokracje ze strony Rosji i Chin. Od jakichś 15 lat jest to jednym z głównych narzędzi nowej wojny hybrydowej. Rosja finansuje lub finansowała co najmniej kilka ugrupowań politycznych w Europie. Nie należy mieć złudzeń, że to nie miało miejsca w Polsce. I nie myślę tu tylko o tzw. „moskiewskiej pożyczce”.

Polityczne transfery do mediów

Kolejnym przykładem naruszenia zasad równości jest to o czym pisze prof. Tadeusz Kowalski z Uniwersytetu Warszawskiego w raporcie „Okres rządów Zjednoczonej Prawicy, analiza wydatków reklamowych spółek skarbu państwa w latach 2016-2021”. Jego analiza pokazuje, że w latach 2016-2021 spółki skarbu państwa wydały ok. 6 mld złotych na reklamy w mediach i że te pieniądze zasiliły głównie budżety redakcji mediów prorządowych takich jak „Gazeta Polska", „Sieci" czy tygodnik „Do Rzeczy". W niektórych przypadkach te środki stanowiły nawet kilkadziesiąt procent budżetu redakcji.

Tak, ta sytuacja to przykład tego, że partia rządząca wykorzystuje zasoby publiczne do nieuczciwego wzmacniania swojej pozycji w kampaniach wyborczych i sferze publicznej.

Sposobem nadużywania środków publicznych jest też to, z czym mamy do czynienia na Węgrzech – budowanie pewnego patronatu politycznego.

Partia rządząca korzysta z zasobów publicznych, by finansować świadczenia socjalne dla określonej grupy wyborców tak, żeby ci wyborcy czuli się zobowiązani i odwdzięczali się przy urnach wyborczych.

Obywatelom wydaje się wówczas, że te transfery pochodzą od konkretnej opcji politycznej, a nie od państwa. To jest nie tylko psucie państwa, ale wręcz zawłaszczanie państwa i kupowanie wyborców za pieniądze podatników.

Tak więc

w XXI wieku w państwie europejskim nie ma praktycznie potrzeby stosowania masowych fałszerstw w dniu wyborów.

Mechanizmy korupcyjnego finansowania polityki, ograniczenia pluralizmu politycznego, równości szans następują dwa, trzy lata przed wyborami. Przygotowywany jest grunt pod względem rynku medialnego, transferów finansowych, zmotywowania swojego elektoratu, osłabienia, podzielenia opozycji i utrudniania możliwości monitoringu wyborów.

Reżimy autorytarne stosują wyrafinowane techniki przejmowania organów nadzorujących wybory, regulatorów mediów, regulatorów finansowania polityki i sądów. To dlatego takie organizacje, jak OBWE, coraz częściej wysyłają pełne, długoterminowe misje, które obserwują cały proces wyborczy już na pięć, sześć miesięcy przed wyborami. Co miało miejsce m.in. na Węgrzech i co jest potrzebne także w Polsce.

Podsumowując,

w momencie, kiedy następuje ograniczanie pluralizmu politycznego i praworządności, systemowe nadużywanie mediów i środków publicznych, a państwo, poprzez włączenie się w wyścig wyborczy, powoduje nierówność szans jego uczestników, wybory nie mogą być uznane za rzetelne, a więc za rzeczywiście demokratyczne.

W uścisku autokratycznego legalisty

Czemu to wszystko służy? Demokracji nie demontuje się bez powodu.

Takie działania służą utrzymaniu zdobytej władzy. O tym pisali m.in. Levitsky i Way w książce na temat konkurencyjnych autorytaryzmów. W tego typu reżimach „formalne instytucje demokratyczne istnieją i są powszechnie postrzegane jako główny sposób zdobywania władzy, ale (...) nadużywanie środków publicznych przez rządzących daje im znaczną przewagę nad przeciwnikami”.

I co ważne, na co zwraca uwagę Kim Lane Scheppele w głośnym eseju pt. "Autokratyczny legalizm", "dla przypadkowego gościa, który nie zwraca bacznej uwagi na to, co się wkoło niego dzieje, kraj w uścisku autokratycznego legalisty wygląda zupełnie normalnie”.

Konkurencyjnym reżimom autorytarnym brakuje jednej lub więcej z cech demokracji, takich jak:

  • praworządność (wolne sądy),
  • wolne wybory (tj. wybory niesplamione oszustwem lub zastraszaniem wyborców i oponentów),
  • ochrona swobód obywatelskich (tj. wolności słowa, prasy i zrzeszania się),
  • ochrona równych szans (w zakresie dostępu do zasobów finansowych, mediów i środków odwoławczych).

Warto w tym miejscu przywołać fundamentalne dla istoty demokracji stwierdzenie Samuela Huntingtona z 1991 roku, że

„głównym kryterium demokracji jest sprawiedliwa i otwarta rywalizacja o głosy między partiami politycznymi, bez nękania przez rządzących i ograniczania grup opozycyjnych”.

To jest bardzo trudna sytuacja. Bo z jednej strony potrzebujemy rzeczowej dyskusji o zagrożeniach dla procesu wyborczego, które są w Polsce bardzo realne, a z drugiej ta rozmowa skutkuje podważaniem zaufania do procesu wyborczego. To jest z kolei jednym z głównych narzędzi antydemokratycznych ugrupowań, w których interesie jest niszczenie zaufania do demokracji. Robi się z tego błędne koło. To kolejna odsłona absolutnego kryzysu demokracji w Polsce.

Dokładnie z tym mamy do czynienia. A tymczasem powinniśmy naprawdę wyciągnąć wnioski z tego, do czego może doprowadzić toksyczna polaryzacja i co się stało po ostatnich wyborach prezydenckich w USA. Tam dyskusja na temat jakości wyborów poszła w bardzo niebezpiecznym kierunku. Nastąpił olbrzymi spadek zaufania do instytucji odpowiedzialnych za organizowanie wyborów, do całego procesu wyborczego i to będzie bardzo trudno naprawić.

Liczę na to, że w Polsce ta dyskusja się przetoczy teraz i że dojdzie do jakiegoś porozumienia czołowych sił politycznych, jakich wartości i instytucji nie atakujemy, jakie chronimy przed upolitycznieniem. Wybory i demokracja to dobro wspólne.

Dzisiaj bezpieczeństwo w naszym regionie dotyczy ochrony praw człowieka, jawnego finansowania demokracji, przeciwstawiania się negatywnym wpływom takich krajów, jak np. Rosja na wewnętrzne procesy polityczne w Europie Środkowej. Jeżeli nie będziemy mieli szacunku dla demokratycznych wyborów i pluralizmu, to w efekcie możemy mieć dziesiątki tysięcy ludzi protestujących i kwestionujących decyzje większości, tak jak to miało miejsce pod Kapitolem. Debata na ten temat musi być czymś więcej niż obrzucaniem się przez polityków wzajemnymi oskarżeniami o chęć fałszowania wyborów. Taka narracja może prowadzić do destabilizacji, której chce Kreml.

*Dr Marcin Walecki jest członkiem Rady Programowej Instytutu Spraw Publicznych, Kolegium St Antony's w Oxfordzie i byłym stypendystą programu Max Weber na Europejskim Instytucie Uniwersyteckim (EUI). Ma ponad 25 letnie doświadczenie w kwestiach finansowania polityki, przeciwdziałania korupcji politycznej i regulacji dotyczących partii politycznych w ponad 50 krajach. Do 2010 roku był dyrektorem wykonawczym Europejskiego Partnerstwa na Rzecz Demokracji (EPD) z siedzibą w Brukseli oraz ekspertem GRECO - Grupy Państw Przeciwko Korupcji, antykorupcyjnego organu Rady Europy. W latach 2010-2020 pełnił funkcję dyrektora Departamentu Demokratyzacji w Biurze Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Doktorat obronił na Uniwersytecie Oksfordzkim.

;
Na zdjęciu Paulina Pacuła
Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze