Jeśli Leo Messi może podbiec do linii bocznej po bidon, to dlaczego FIFA nie zapewniła ochrony budowniczym stadionów? Katastrofa klimatyczna już zabija, a Katar ucieka w slogany o „zeroemisyjnym” mundialu
Na zdjęciu: robotnicy pracują przy budowie chodnika w stolicy Kataru, Dosze 21 maja 2022 roku. W tle Stadion 974, zbudowany z kontenerów. Mundial w Katarze kosztował kosztowała 200 mld dolarów i życie nawet 15 tysięcy osób.
Kiedy świat patrzy na mundial w Katarze, OKO.press sprawdza dramatyczne tło piłkarskich igrzysk. Wysłaliśmy do Kataru naszego reportera, żeby opisał to wszystko, czego nie widać w relacjach z piłkarskich boisk. Czy w cieniu stadionów trwa niewolnicza praca? Ile śmiertelnych ofiar „kosztował” mundial? Czy łamane są prawa kobiet i społeczności LGBT? I co Katarczycy próbują wyprać przez organizację wielkiej piłkarskiej imprezy? Dziś Szymon Opryszek pyta o greenwashing. Czy ekomundial to ekościema.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
Stadion 974 przegląda się w wodach Zatoki Perskiej. Z daleka wygląda jak zbudowany z klocków Lego. To kolorowe kontenery, dokładnie: 974. Liczba nawiązuje do międzynarodowego numeru kierunkowego Kataru.
To tutaj Polacy zagrają z Meksykiem i Argentyną. Jest też inny polski wątek: za konstrukcję odpowiadała rzeszowska firma MTA Engineering, a większość stali pochodzi z recyklingu. To także pierwszy w historii MŚ stadion, który wedle planów ma zostać w pełni rozebrany. Stal i kontenery popłyną do Urugwaju. Pod warunkiem, że ten kraj zorganizuje mundial w 2030 roku.
- Arena 974 jest symbolem zrównoważonego rozwoju i innowacji – mówił podczas otwarcia stadionu Yasir Al Jamal, dyrektor generalny katarskiego komitetu organizacyjnego MŚ. I powtarzał: Katar chce być światowym liderem w walce ze zmianami klimatu, dlatego mundial jest pierwszym w historii „zeroemisyjnym” turniejem.
Przyleciałem do Ad-Dauhy, by sprawdzić, ile w tym prawdy. Kiedy przedzieram przez lepki zaduch spod stadionu wzdłuż bulwaru Corniche nad Zatoką Perską, trudno mi uwierzyć, że siedemdziesiąt pięć lat temu żyło tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wielu z nich utrzymywało się z rybołówstwa. Dziś populacja Kataru sięga trzech milionów. Niepohamowane bogactwo, pochodzące z eksportu skroplonego gazu ziemnego i ropy naftowej, razi w oczy futurystycznymi wieżowcami, które widać na horyzoncie, w dzielnicy West Bay.
Upał uderza do głowy, przypominam sobie naukowe fakty o kryzysie klimatycznym.
Region Zatoki Perskiej to jedno z najgorętszych i najsuchszych miejsc na planecie.
Temperatury rosną nieprzerwanie od 1998 roku. Trzy razy szybciej niż średnia światowa. Coraz częściej zdarzają się ekstremalne fale upałów.
I pada coraz rzadziej. W ciągu ostatnich trzydziestu lat odnotowano opady niższe o 20 procent.
Region doświadcza najdłuższej suszy meteorologicznej w ciągu ostatnich dwóch dekad. A takie susze mają pojawiać się z jeszcze większą częstotliwością.
Tak jak burze piaskowe, które kiedyś uważano za cud natury, bo zdarzały się raz lub dwa razy do roku. Np. Irak w latach 1985–2013 doświadczył 26 burz piaskowych. W tym roku, od kwietnia do czerwca odnotowano już dziesięć, jedną tygodniowo.
W regionie jest 300 „dni zapylonych” rocznie – dwa razy więcej niż dni deszczowych w Wielkiej Brytanii.
Tylko w maju z powodu burz piaskowych w Arabii Saudyjskiej ponad tysiąc dwieście osób zostało hospitalizowanych, skarżyli się na kłopoty z oddychaniem.
Jeden z Katarczyków opowiadał dziennikarzowi, że w Ad-Dausze zabrakło leków przeciwhistaminowych. Zanieczyszczenie powietrza było tak duże, że ludzie rzucili się na apteki. Jakość powietrza spada z dekady na dekadę z powodu rosnącego ruchu, erozji gleby i intensywnego budownictwa.
Wody Zatoki Perskiej są jednymi z najcieplejszych i najbardziej zasolonych wód morskich na świecie. Wiele gatunków morskich znalazło się na granicy przetrwania.
Symulacje klimatyczne sugerują, że pod koniec stulecia temperatura 45 stopni Celsjusza będzie tu normą. A region stanie się nie do zamieszkania dla ludzi.
Na ulicznym termometrze 36 stopni. Oby tylko dotrzeć w końcu do hotelu i ustawić klimatyzację na 17 stopni.
Taka sama temperatura panuje w Katmandu, skąd łączy się ze mną Nepalczyk Tamang*. Opowiada cicho, urwanymi zdaniami o trzech latach na budowach w Ad-Dausze.
– Zwykle pracowałem na wysokich rusztowaniach. Było gorąco, więc twarz owijałem chustami tak, że było widać tylko oczy – gestykuluje przed kamerą. – Pewnie, że piłem wodę. Dwie, trzy butelki dziennie, ale to wyraźnie było za mało – wzdycha po chwili.
Rozmowa nam się nie klei. – Było gorąco i tyle – irytuje się tłumacz, gdy po raz kolejny proszę, by Tamang opisał pracę w tym niekończącym się i odbierającym zmysły upale. A przede wszystkim lepkim. Organizm człowieka może poradzić sobie z upałem, o ile powietrze jest suche. Kiedy się pocimy, ciepło skóry zamienia się w wodę i odparowuje chłodząc ciało. Ale w Katarze średnia wilgotność wynosi 59 procent, a może osiągać nawet 71 procent, więc pot nie odparowuje wystarczająco szybko, ciało się przegrzewa. To prowadzi do hipertermii, a w konsekwencji do udarów, problemów z sercem i chorób nerek. Jak u Tamanga.
– Zaczęło się od skurczów i opuchniętych nóg. Nagle dostałem wysoką gorączkę i potężny ból głowy – opowiada trzydziestolatek. – Leki przeciwbólowe nie pomagały. Kiedy wróciłem do Katmandu, poszedłem do szpitala.
Okazało się, że mam uszkodzone obie nerki. Dwa razy w tygodniu chodzę na dializy.
Dziennikarze BBC ujawnili, że spośród 571 nepalskich robotników, zmarłych w Katarze, niemal jedna trzecia to ofiary stresu cieplnego. Dziennikarz Hom Karki, który od lat zajmuje się w Katarze pracownikami migracyjnymi z Nepalu, przekonuje, że podobnych przypadków mogło być więcej. – Np. zwykły zawał u trzydziestoletniego robotnika, który umarł podczas snu. Czy powodem śmierci nie było przemęczenie i upał? Pewnie tak. A w karcie zgonu większości pracowników zmarłych w obozach robotniczych Katarczycy uparcie wpisują: „przyczyna naturalna”.
– Jeśli Leo Messi może podbiec do linii bocznej po bidon, by ustrzec organizm przed stresem cieplnym, to dlaczego FIFA nie zapewniła wystarczającej ochrony tym, którzy budowali stadiony? – oburza się Jason Glaser, dyrektor generalny La Isla Network. To organizacja badawcza, która zajmuje się m.in. zwalczaniem chorób związanych z upałami, w tym przewlekłej choroby nerek o nietradycyjnych przyczynach (CKDnT) wśród pracowników na całym świecie.
Zdaniem Glasera, napędzana stresem cieplnym choroba nerek będzie pierwszą globalną epidemią, bezpośrednio związaną z katastrofą klimatyczną. Jason zaraz wsiądzie do samolotu do Kostaryki, gdzie prowadzi badania wśród pracowników plantacji trzciny cukrowej.
Pracował też w Nikaragui, Ekwadorze i Kolumbii, a kilka lat temu zainteresował się nepalskimi robotnikami wracającymi z Kataru.
Zbudował sieć wśród lokalnych naukowców, którzy analizowali częstość występowania objawów wśród migrujących robotników. 76 proc. nepalskich nefrologów, którzy wzięli udział w badaniu, stwierdziło, że powracający znad Zatoki Perskiej pacjenci byli bardziej narażeni na schorzenia nerek. Najczęściej jest to przewlekła choroba nerek lub ich kłębuszkowe zapalenie.
- Miałem déjà vu z Ameryki Środkowej – mówi Glaser. Znów powtórzył się znany mu schemat:
ciężka praca, wysoka temperatura, nieuregulowane prawo pracy i niepohamowana rządza zysku kosztem najbiedniejszych.
- Postrzeganie ludzi jako „jednorazowych” nie dotyczy tylko mundialu czy Kataru – podkreśla naukowiec. – W żadnym ekosystemie, od produkcji cukru po wydobycie złota, zysku nie można przedkładać nad godność ludzkiego życia.
Dla Glasera mundial w Katarze stał się synonimem niepotrzebnych ofiar. Dlatego zbojkotuje mecze. – A przecież dało się uniknąć takiego scenariusza – powtarza kilka razy. Uważa, że organizatorzy mieli świadomość zagrożeń, ale je ignorowali. Teraz Katar powinien ponieść konsekwencje i wypłacić odszkodowania robotnikom oraz wspierać kraje ojczyste w leczeniu byłych pracowników. Bo to nie tylko tragedie anonimowych ludzi, ale problem na szerszą skalę. Może mieć katastrofalny wpływ nie tylko na rodziny, ale całe społeczności i systemy opieki zdrowotnej w krajach, do których wracają migranci zarobkowi.
– Takie epidemie będą kosztowały te państwa miliony, jeśli nie miliardy dolarów, a także utratę produktywności – uważa Glaser. – Już teraz powinniśmy prowadzić prace adaptacyjne i prewencyjne. Światowe korporacje, w tym FIFA, powinny błyskawicznie zająć się tą kwestią. Trzeba zacząć od oceny, czy ich pracownicy lub podwykonawcy nie pracują w warunkach stresu cieplnego!
W Katarze łatwo jednak zapomnieć o niszczycielskim upale. Wystarczy schować się w klimatyzowanej galerii handlowej. W nowoczesnej dzielnicy Msheireb zaprojektowanej tak, by była bardziej energooszczędna, z panelami słonecznymi, osłonami przeciwsłonecznymi i ulicami skierowanymi na północ, by wykorzystać przeważający wiatr, niektóre restauracje klimatyzują nawet swoje tarasy. Podobnie jest w Lusail, zbudowanym na mundial „pierwszym na świecie” zrównoważonym mieście. I na wszystkich stadionach, które są w pełni klimatyzowane.
- Nie tylko chłodzimy powietrze, my je oczyszczamy – powiedział w rozmowie z portalem FIFA dr Saud Abdulaziz Abdul Ghani, profesor inżynierii mechanicznej na Uniwersytecie w Katarze. Wyjaśniał, że wstępnie schłodzone powietrze dostaje się przez kratki wbudowane w trybuny i duże dysze wzdłuż boiska. Wykorzystując technikę cyrkulacji powietrza, schłodzone powietrze jest następnie wciągane z powrotem, ponownie schładzane, filtrowane i wypychane tam, gdzie jest potrzebne.
Chciałem się spotkać z Ghanim, który w Katarze znany jest jako „Dr Cool”.
Nie tylko opracował nowoczesną technologię do schłodzenia piłkarskich aren, ale wraz z grupą studentów zaprojektował zasilany energią solarną kask chłodzący dla robotników.
Profesor nie odpowiedział na moje wiadomości. A pod stadionem 974 robotnicy z Afryki, którzy rozpływali się na krawężniku jak na obrazie Salvadora Dalego,
moje pytania o chłodzący kask zbywali milczącymi uśmiechami.
W słońcu prażył się wielki plakat z mundialowym hasłem: „Expect Amazing”, co można tłumaczyć jako „Spodziewaj się niesamowitego”. Na trybunach słychać było jeszcze spawanie, a na piłkarskiej murawie, tak jak w wielu parkach Ad-Dauhy, pracowały już zraszacze.
Do utrzymania trawy na każdym z ośmiu stadionów organizatorzy mundialu potrzebują co najmniej 10 tysięcy litrów wody dziennie. A podlać trzeba jeszcze 130 boisk treningowych i powierzchnię kolejnych czterdziestu na ogromnej farmie na północ od stolicy, gdzie rozciągają się połacie „rezerwowej” trawy.
Czysta rozpusta w kraju, w którym opady są minimalne, a wody gruntowe wyczerpane.
A przecież Katar ma jeden z najwyższych wskaźników zużycia wody w gospodarstwie domowym na świecie - 450 litrów na osobę dziennie, za które obywatele (w przeciwieństwie do robotników z Azji czy Afryki) nie muszą płacić.
Słodka woda Kataru jest dostarczana przez zakłady odsalania - ten koło stadionu 974 w dzielnicy Ras Abu Aboud produkuje 11,5 miliona galonów dziennie. Fenomen na skalę światową.
Nawet jeśli zignorować solankę, która wraca do morza i sprawia, że woda w Zatoce Perskiej z roku na rok jest bardziej słona i cieplejsza, co prowadzi do degradacji bioróżnorodności, to wciąż problemem pozostaje energia potrzebna do tego procesu.
Stacje odsalania zużywają ponad jedną piątą mocy wytwórczych kraju. Podobnie potężne, wodolubne systemy klimatyzacji, które chłoną aż 70 procent całkowitego zużycia energii elektrycznej (w porównaniu do około 15 proc. w USA czy 10 w Indiach).
Dlatego w przeliczeniu per capita przeciętny Katarczyk zużywa aż 15 tysięcy kilowatogodzin rocznie, cztery razy więcej niż Polak, choć wciąż mniej niż Islandczyk, Norweg czy mieszkaniec Bahrajnu.
A ta energia – mimo wzmożonych ostatnio katarskich inwestycji w technologie solarne – wciąż w dużej mierze pochodzi z paliw kopalnianych. W dużym uproszczeniu
odsalanie wody i klimatyzowanie obiektów produkuje dwutlenek węgla, który przyśpiesza zmiany klimatu. Koło się zamyka.
Według Banku Światowego (dane z 2018 roku) Katar jest największym na świecie emitentem śladu węglowego na mieszkańca.
– Jakie to irytujące! Nawet nie wiesz, ile razy na forach klimatycznych słyszałem: „Och Neeshad, przyjechałeś z Kataru, więc masz najgorszy ślad węglowy na świecie!” – Neeshad Shafi rozsiada się w kawiarni w centrum Ad-Dauhy. Jest w wyraźnie w wojowniczym nastroju. – Przecież to zwykła hipokryzja!
Tłumaczy: Zachód wytyka Katarowi emisje, a korzysta z zasobów, które ten kraj eksportuje. Statystyka bierze pod uwagę wydobycie paliw kopalnianych, ale nie eksport. – Bądźmy sprawiedliwi. Sensowne byłoby przypisywanie emisji narodom, które konsumują gaz, a nie Katarowi – podkreśla Shafi. – Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, to nie nasi szejkowie latali do Europy prosić, by mogli sprzedać więcej zasobów.
To delegacje z Europy ustawiały się w kolejce po gaz.
Wychowany w Indiach magister inżynierii energetycznej i środowiskowej trzy lata temu trafił na listę stu najbardziej wpływowych osób w polityce klimatycznej, według portalu Apolitical. Reprezentował też Katar na wielu szczytach klimatycznych, m.in. w 2018 roku w Katowicach. Żartujemy sobie więc z prezydenta Andrzeja Dudy, który palnął na forum, że węgiel nie szkodzi klimatowi. Wspominki wyraźnie poprawiają nastrój rozmówcy.
– Spodziewałeś się jakiegoś wystraszonego i nękanego przez autokratyczne władze aktywisty, prawda? – żartuje, sącząc przez słomkę zimną kawę. – Tak naprawdę, nie czuję się aktywistą, jestem bardziej edukatorem środowiskowym.
I opowiada o organizacji Arab Youth Climate Movement Qatar, ruchu na rzecz kształtowania świadomości zmian klimatycznych, który założył w Katarze.
Łatwo nie było: w Dausze można znaleźć think-tanki i grupy studenckie zajmujące się środowiskiem. Ale prawo zezwala tylko na działalność organizacji charytatywnych – te zazwyczaj związane są z emirem lub jego rodziną.
Do tego prawo do wolności zgromadzeń jest ograniczone i nie dotyczy osób niebędących obywatelami – a Neeshad ma paszport indyjski. Zresztą organizatorzy imprez publicznych muszą ubiegać się o zezwolenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Dlatego trzeci sektor niemal nie istnieje.
– W Europie możesz działać w Greenpeace, dołączyć do Extinction Rebellion lub tysiąca innych organizacji. Możesz wyjść na ulice, maszerować, wykrzykiwać hasła albo przykuwać się do drzew. Ale to, co działa w Europie, niekoniecznie przyniosłoby efekt w Katarze. Tu nikt nie maszeruje – Neeshad mruga okiem. – Dlatego jestem dumny, że udało nam się założyć pierwszą taką uznaną przez władze organizację klimatyczną i realizować nasze cele.
– Jakie?
– W ostatnich latach zmiany klimatu stały się tu sprawą publiczną. To już nie jest wyłącznie temat polityczny. Ludzie zaczęli się zastanawiać, czym są zmiany klimatu, co ich czeka. Ale też np., czy dobrym pomysłem jest zostawianie włączonej klimatyzacji podczas dłuższych wyjazdów.
Organizacja Shafiego stworzyła kalkulatory śladu węglowego dla uczniów, organizowała w Bibliotece Narodowej serię wykładów na temat jakości powietrza. Szkoliła też imamów, by podejmowali temat ochrony środowiska wśród wiernych.
– Gdy Europejczycy maszerują, my działamy bardziej dyplomatycznie, takie mamy warunki. Dialog z rządem doprowadził do zmiany światopoglądowej u naszych rządzących. Wspierają nas w wielu projektach.
Walka ze zmianami klimatu pokazuje także, że Katar nie zna umiaru. W swoim zgłoszeniu do Porozumień Paryskich z 2015 roku, Katar określił gaz jako źródło „czystszej energii”, ale zobowiązał się do 25-procentowej redukcji emisji do 2030 roku. Już za trzy lata ma powstać zakład składowania dwutlenku węgla, który wychwyci ponad pięć milionów ton dwutlenku węgla rocznie z lokalnego przemysłu LNG.
Emir obiecał też posadzenie miliona drzew i przeznaczył sto milionów dolarów na wsparcie małych państw wyspiarskich i najsłabiej rozwiniętych, by łagodzić efekt kryzysu. W końcu, ponad dekadę temu uznano, że mundial ma być „zeroemisyjny”.
Rzeczywiście, organizatorzy MŚ wyliczyli, że w ramach organizacji mundialu wyemitują 3,6 miliona megaton ekwiwalentu dwutlenku węgla. A żeby nie przekroczyć limitów, wykupią węglowe kredyty, czyli certyfikaty uprawniające do emisji dwutlenku węgla ponad stan.
Bogaty może więcej, myślałem, patrząc na katarskie stadiony. To praktyka stosowana na całym świecie, robi tak wiele korporacji. Problem w tym, że według raportu organizacji Carbon Market Watch kalkulacje Katarczyków są mocno niedoszacowane.
Autorzy raportu argumentują: ślad węglowy związany z budową stadionów został obliczony na przestrzeni kilkudziesięciu lat, choć zbudowano je specjalnie na turniej. Więc jest ośmiokrotnie zaniżony. Katar nie uwzględnił też w swoich wyliczeniach wielu projektów infrastrukturalnych, takich jak drogi i metro, bo w przyszłości mają służyć państwu.
A potem gramy z Neeshadem w „ping-ponga”.
Zagrywam 160 dodatkowymi lotami dziennie do Ad-Dauhy, które dowiozą kibiców z sąsiednich krajów.
Neeshad odpowiada: szczyty klimatyczne ONZ obsługuje 250 dodatkowych samolotów, uczestniczy w nich 30 tys. ludzi, a i tak uważane są za „zeroemisyjne”.
Ja o absurdalnym pomyśle ulokowania na pustyni wielkiej szkółki drzew i plantacji murawy, która wedle Katarczyków ma pochłaniać emisję.
Shafi o tym, że to będą rośliny endemiczne dla regionu, przetrwają susze, a nawadniane będą oczyszczoną wodą ściekową.
Serwuję jeszcze hektolitry zużytej wody. Aktywista ripostuje, że Katar jest liderem w technologii odsalania wody, a rozwój w tej dziedzinie przyniesie globalne korzyści w przyszłości.
– Będę bronił Kataru, bo postawił sobie ambitne cele. I to ponad dziesięć lat temu, gdy światowi liderzy nie przywiązywali wagi do zmian klimatycznych – uważa Shafi.
– Katar jest pierwszym gospodarzem mundialu, który wprowadził do dyskursu pojęcie „zeroemisyjnego” sportowego megaeventu.
Teraz to stanie się standardem. To już wielka zmiana w skali świata. I ludzie powinni to docenić. Katar ma zasoby, rozmach i technologię. Nawet jeśli nie wszystko się uda, to zwróć uwagę, że przynajmniej próbujemy.
W końcu jeszcze raz sięgam do raportu Carbon Market Watch. „W ten sposób Katar sugeruje piłkarzom, fanom, sponsorom i opinii publicznej, że ich udział w wydarzeniu nie będzie niósł żadnych kosztów dla klimatu” – czytam.
– Czy to nie greenwashing, marketingowa ekościema dla poprawy wizerunku szejka i państwa? – prowokuję Neeshada. – Przecież Katar zbudował siedem stadionów, ponad sto hoteli, całą infrastrukturę i zupełnie nowe miasto, w którym odbędzie się finał.
– Gdyby Polska zorganizowała taki mundial, Zachód wykrzykiwałby: „O mój boże, Polska jako pierwsza w historii to zrobiła, brawo!”. Ale jeśli to Katar, to mamy do czynienia ze zmasowaną krytyką, bo przecież produkuje się tutaj ropę i gaz.
– Nie krytykuję wyłącznie Kataru, a koncept czterotygodniowej imprezy, której organizacja to dla mnie dowód, że mamy do czynienia z niezrównoważonym rozwojem.
– Spójrz w przyszłość, kolejne MŚ będą rozegrane w USA, Kanadzie i Meksyku. I co powiesz? Będą zeroemisyjne?
– Pewnie nie. A te w Katarze będą?
– Zeroemisyjność polega na redukowaniu śladu węglowego, tzw. offsetowaniu – wyjaśnia Shafi. - Wyobraź sobie, że biorę ślub i wysyłam ci zaproszenie. Zależy mi, by zredukować ślad węglowy imprezy. Więc proponuję: przyjedź pociągiem lub przypłyń łodzią solarną, a na miejscu wynajmij elektryczne auto. W hotelu bierz krótkie prysznice. Na imprezie podamy wegetariańskie menu. Resztę śladu węglowego zredukuję kupując kredyty węglowe. To globalna praktyka i to samo robi Katar z mundialem.
Kiedy wychodzę z wywiadu z Shafim, mam to samo poczucie, co pod stadionem 974, w obozach robotników na obrzeżach Ad-Dauhy albo w każdym zielonym skrawku miasta nieustannie nawadnianym przez zraszacze. W Ad-Dausze czuje się, że to impreza na kredyt. Kibice spłacą odsetki, a największą cenę zapłacą chorzy pracownicy z Globalnego Południa. I nasza planeta.
*Imię bohatera zmieniłem na jego prośbę.
Korzystałem m.in. z:
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze