Zmiana zachowań konsumenckich i stylu życia to wybór coraz większej liczby osób, którym zależy na zatrzymaniu katastrofy klimatycznej. To nie wystarczy: koncerny paliwowe chcą, żebyśmy skupiali się na indywidualnej odpowiedzialności. Pokazuje to kariera terminu "ślad węglowy"
Rekordy padają rok za rokiem. Temperatury notowane na Ziemi rosną, co spowodowane jest przyśpieszoną koncentracją gazów cieplarnianych w atmosferze. W tym przede wszystkim dwutlenku węgla. Wskaźnik CO2 przekroczył zawrotne 410 ppm (part per milion – cząsteczek na milion), gdy przez ostatnie 800 tysięcy lat tylko raz osiągnął pułap 300 ppm. Przyspiesza również tempo wzrostu ilości CO2 w atmosferze. W latach sześćdziesiątych było to poniżej 1 ppm na rok, w latach dziewięćdziesiątych 1,5 ppm na rok, a minione dziesięciolecie pogorszyło wynik do prawie 2,5 ppm na rok.
By ograniczyć swój udział w procesie mogącym doprowadzić do załamania cywilizacji, liczymy swój ślad węglowy. W jaki sposób ograniczyć naszą prywatną „emisyjność” uczą nas liczne poradnikowe artykuły, animowane filmiki na platformach wideo oraz współcześni kaznodzieje z TEDx talk. Zmiana zachowań konsumenckich, stylu życia oraz kariery zawodowej, to świadomy wybór coraz większej ilości osób decydujących się na radykalne kroki we wspólnym wysiłku uniknięcia katastrofy. Do współczesnych nerwic cywilizacyjnych dodaliśmy skutecznie kolejną.
A jeśli pomysł na carbon footprint to sprytny zabieg korporacji paliwowych by odwrócić uwagę od ich odpowiedzialności? Stara sztuczka z prywatyzacją zysków przy jednoczesnym uspołecznieniu kosztów i przerzuceniu odpowiedzialności na ogół? Mistyfikacja działań na rzecz zmiany?
Załóżmy, że już zrezygnowaliśmy z intensywnej konsumpcji, jemy lokalnie, nie posiadamy zwierząt domowych, ani nawet dzieci. Nie mówiąc o samochodzie. Poruszamy się rowerem, a na wakacje wybieramy się tylko w nieodległe miejsca. Od dawna jesteśmy wege, a ostatnio coraz bardziej vegan. Wszystko, aby zmniejszyć tempo, w którym zbliża się globalne załamanie klimatu. Z punktu widzenia przetrwania gatunku wykazujemy się bohaterstwem, o którym będą uczyć się przyszłe pokolenia. Jeśli w ogóle będą warunki do życia na Ziemi dla "przyszłych pokoleń".
Już ponad dekadę temu naukowiec z MIT o swojsko brzmiącym nazwisku Timothy Gutowski, wraz z grupą studentów, przestudiował ślad węglowy Amerykanów. Od tych najmniej zamożnych, zamieszkujących przytułki, po Oprah Winfrey i Billa Gatesa.
Okazało się, że nawet osoba o najniższym poziomie zużycia energii – bezdomny, mnich czy dziecko – żyjąc w kraju napędzanym w dużym stopniu paliwami kopalnymi, wciąż pozostawia nadmierny ślad węglowy, przewyższający dwukrotnie średnią globalną.
Wynik badań wskazał na „bardzo istotne ograniczenia dobrowolnych działań mających na celu zmniejszenie wpływu [emisji], zarówno na poziomie osobistym, jak i krajowym”.
Skąd wziął się zatem pomysł liczenia indywidualnego carbon footprint? Przypomina o tym Mark Kaufmann w artykule pod tytułem „Ślad węglowy to blaga”. W roku 2000, British Petroleum, druga co do wielkości niepaństwowa firma naftowa na świecie, po połączeniu z Amoco i zakupie firmy Castrol, zatrudniła specjalistów public relations, firmę Ogilvy & Mather, do poprawy swojego wcześniejszego niekorzystnego wizerunku. Agencja zatrudniona przez nafciarzy sprawdziła się wyśmienicie. Powstała nowa identyfikacja wizualna, stworzono image innowacyjnej, postępowej, przyjaznej dla środowiska firmy, która wykracza „poza ropę naftową” (beyond petroleum).
Beyond Petroleum (BP) w ramach kampanii medialnej, promowała pogląd, że zmiany klimatyczne nie są winą giganta naftowego, ale prywatnych osób.
Emisja CO2 to sprawa ulotna, przeźroczysta i niewidoczna. Wybór terminu – po angielsku „węglowy odcisk stopy” – był przebłyskiem reklamowego geniuszu. Niedostrzegalnemu i bezwonnemu procederowi nadano bardzo namacalny, a jednocześnie archetypiczny wymiar. Odcisku stopy. Zindywidualizowany i zrozumiały dla każdego znak. Nawet jeśli zetknął się z nim po raz pierwszy.
BP
">wypuściła reklamę, w której w sondzie ulicznej pytano o indywidualny rozmiar „śladu węglowego”. Intuicje odpowiadających szły w kierunku osobistej odpowiedzialności za emisje. Reklama kończy się wezwaniem: „Wszyscy możemy zrobić więcej by emitować mniej”.
Kolejnym krokiem na drodze popularyzacji terminu była prezentacja w 2004 „kalkulatora śladu węglowego”, za pomocą którego każdy mógł obliczyć ilość emitowanego przez siebie i swój styl życia CO2 . Tego samego roku dokonało tego 278 000 osób. Półtorej dekady później liczniki tego typu są wszechobecne. Znajdziemy je zarówno na stronach ekologicznych organizacji pozarządowych, jak i banku czy firmy zajmującej się produkcją maszyn do wycinki drzew!
Dowodu na skalę wpływu indywidualnych zachowań właśnie dostarcza nam pandemia. Wielomiesięczne zamknięcie w domach setek milionów ludzi, drastyczne ograniczenie podróży, w tym najbardziej szkodliwych, lotniczych, i globalna zmiany sposobu życia na bezprecedensową skalę jest planetarnym eksperymentem na błyskawiczną zmianę trybu życia na niskoemisyjny. Międzynarodowa Agencja Energetyczna obwieściła, że wg jej obliczeń może to być największy spadek emisji, jaki kiedykolwiek odnotowano. Przewiduje się, że będzie prawie dwukrotnie większy niż wszystkie poprzednie spadki od zakończenia drugiej wojny światowej łącznie. Agencja ocenia, że wyniesie on 8 proc. w stosunku do 2019 roku.
Problem w tym, że pozostałe 92 proc. będzie nadal dodawane do ogólnej puli gazów cieplarnianych. Ilość wyrzucanego do atmosfery dwutlenku węgla nie spadnie nawet do tej sprzed dekady. To właśnie w maju 2020 pobiliśmy kolejny rekord: 414,8 ppm CO2 zanotowany przez instrumenty badawcze obserwatorium Uniwersytetu Kalifornijskiego na Hawajach. Gdy zatem BP po raz kolejny zachęca nas do sprawdzenia naszego „śladu węglowego”, warto ponownie przyjrzeć się temu wskaźnikowi.
Mark Kaufman w swoim artykule zauważa, że gdy BP zaprezentowała koncepcję „śladu węglowego” wydobywała ok. 4 milionów baryłek ropy dziennie. Obecnie jest to 3,8 milionów baryłek. W zeszłym roku firma szczyciła się największym nabytkiem w ciągu ostatnich dwudziestu lat obejmującym złoża ropy i gazu w Zachodnim Teksasie. BP rozgłasza swoje zaangażowanie w paliwa o niższej emisji dwutlenku węgla, ale w 2018 r. jej inwestycje w odnawialne źródła energii wyniosły zaledwie 2,3 proc. wydatków inwestycyjnych przedsiębiorstwa.
Prof. Julie Doyle, wykładowczyni mediów i komunikacji na Uniwersytecie w Brighton, przeprowadziła badania nad strategiami reklamowymi BP. Twierdzi, że „umiejętne wykorzystanie procesów reklamowych i brandingowych służy zamaskowaniu dominującej działalności firmy”.
Według Doyle, BP starała się wyjaśnić, czym jest ślad węglowy „w sposób, który przypisuje odpowiedzialność za zmiany klimatyczne jednostkom, podczas gdy siebie przedstawia jako świadomą zagrożeń i starającą się jakoś im zaradzić”.
Dzięki lingwistycznym zabiegom, udało się usunąć z pola zainteresowania samą korporację.
W 2006 roku John Kenney, jeden z twórców kampanii „beyond petroleum”, opisał na łamach The New York Times, w jaki sposób starał się wykreować nową „osobowość” korporacji. Był rok 2000, i typowe reklamy przedsiębiorstw wydobywczych prezentowały wielkie tankowce, filmowane z lotu ptaka, które połyskując logiem firmy zmierzały w kierunku zachodzącego słońca, a slogan reklamowy, mógł równie dobrze obwieszczać: „napędzamy świat, by napełnić nasze tankowce pieniędzmi”. Marketingowiec postanowił zejść na poziom ulicy i przedstawić firmę jako inicjatorkę debaty publicznej, zaangażowaną w rozwiązywanie problemu ocieplenia klimatu, stającą w awangardzie zmian. Praca była tak porywająca, że twórca niemal sam uwierzył swojej kreacji. Zapomniał, że to nie działalność społeczna.
„Z perspektywy czasu, patrząc teraz na kampanię »beyond petroleum«, widzę, że to była tylko reklama, zwykły marketing – być może zawsze nim był – zamiast prawdziwej próby zaangażowania opinii publicznej w debatę lub korporacyjnego wezwania do zmiany paradygmatu” - pisał John Kenney.
Potężne i bogate BP nie wyszło „poza ropę”. „Ono jest ropą – konkludował marketingowiec – tylko, że to nie jest dobrym sloganem reklamowym”.
Można odnieść wrażenie, że tego typu podejście, oddające rzekomo nieograniczone moce sprawcze konsumentowi, a przy okazji obarczające go pełną odpowiedzialnością za stosowane środki i technologie, na zasadzie „klient nasz Pan, wykonywaliśmy tylko jego rozkazy”, nie dotyczy wyłącznie szefów konkretnej korporacji, ale jest częścią wzorca charakterystycznego szczególnie dla wyspiarskiego liberalizmu.
Stamtąd pochodzi również pomysł tzw. personal carbon trading, czyli projektu systemu osobistych kredytów emisyjnych, podlegających wymianie handlowej. Pojawił się już w latach '90 i miał kilka wersji, różniących się w szczegółach. W ogólnym zarysie zakłada on, że emisje będą reglamentowane, więc każdy obywatel i obywatelka otrzyma ustalony odgórnie limit emisji CO2, którym będzie mógł indywidualnie handlować. Osoby zużywające więcej energii, a co za tym idzie emitujące więcej dwutlenku węgla, gdy zużyją swój miesięczny limit, będą mogły (lub będą musiały) dokupić dodatkowe kredyty, aby uruchomić auto, skorzystać z komputera, włączyć światło, ugotować obiad.
Pomysł nie dlatego jest szalony, że nakłada restrykcje na niepohamowaną konsumpcję, ale dlatego, że wprowadziłby mechanizmy rynkowe w kolejną sferę życia.
A co za tym idzie, kreował wtórne rozwarstwienie, spekulacje oraz prawdopodobnie czarny rynek i dodatkowe mechanizmy napędzania kryzysów finansowych. Stworzony zostałby przy tym równoległy do oficjalnej waluty oddzielny system oznaczania wartości towarów i usług, tylko teoretycznie zależny od nadrzędnego celu obniżenia emisji gazów cieplarnianych.
Ci, którzy byliby zasobni w „prawdziwe” pieniądze łatwo nabywaliby prawo do dalszej nieograniczonej konsumpcji, natomiast warstwy niezamożne wymieniając swoje limity na pieniądze, popadałyby w coraz głębsze ubóstwo energetyczne, a w efekcie w jeszcze głębszą nędzę. Ekscesy polegające na demonstracyjnej rozrzutności kredytów emisyjnych dla budowania swojej pozycji społecznej, mogłyby być jednym z mniejszych problemów takiego systemu.
Jak poważnie traktowano ten pomysł? Niech o tym świadczy to, że pomysł na personal carbon trading był przedmiotem studium wykonalności finansowanym przez rząd Wielkiej Brytanii w 2008 r. W 2011 poświęcono mu sprawozdanie grupy parlamentarnej wszystkich partii w UK.
Na szczęście oceniono go jako „wyprzedzający swoje czasy”, co w języku brytyjskiego parlamentaryzmu można rozumieć mniej więcej jako „co za bzdura”. Mimo tego fiaska badaniem możliwości wprowadzenia takiego rozwiązania niezłomnie zajmuje się wciąż zespół przy jednym z instytutów Uniwersytetu Oxfordzkiego.
Kampanie indywidualnej odpowiedzialności mają różne oblicza. Czasem prowadzone są w dobrej wierze przez jednostki, które chcą „coś zrobić”. Jak w przypadku rozpoczętej w 2011 roku przez 9-cio letniego wówczas Milo Cressa akcji przeciwko jednorazowym plastikowym słomkom.
Często jednak służą one jako zasłona dymna i wymówka od podjęcia właściwych działań, albo wręcz są inicjowane przez korporacje, które w ten sposób starają się odwrócić uwagę od siebie i swojej odpowiedzialności.
W październiku 2019 w senacie Stanów Zjednoczonych przedstawione zostały dowody, na to, że inny gigant paliwowy ExxonMobil już w latach '70 wiedział o potencjale kryzysu klimatycznego i celowo podsycał wątpliwości.
Przed komisją senacką zeznawali Ed Garvey oraz Martin Hoffert, członkowie zespołu naukowego Exxon w latach '80. Zaprezentowane podczas przesłuchania materiały wykazały, że podane przez zespół niemal 40 lat temu, szacunkowe poziomy stężenia CO2 oraz wzrost średnich temperatur jest zaskakująco zgodny z tym, który rejestrujemy obecnie. Na pytanie kongresmenki Alexandrii Ocasio-Cortez: „Czy użytkowanie paliw kopalnych przez duże korporacje jest w głównej mierze odpowiedzialne za zmiany klimatyczne jakie obserwujemy dzisiaj?” obaj panowie odpowiedzieli bez wahania: „Tak”.
Kongresmenka drążyła: „Więc w 1982 roku Exxon trafnie przewidział, że w tym roku, w 2019, koncentracja dwutlenku węgla wyniesie 415 cząsteczek na milion, a temperatura wzrośnie o jeden stopień Celsjusza, zgadza się panie dr. Hoffert?”. Na to padła rozbrajająca odpowiedź: „Byliśmy znakomitymi naukowcami”.
Można by zadać pytanie jak to się stało, że gdy, miliony ludzi liczą nerwowo „ślad węglowy” własnego żywota, organizacje odpowiedzialne za jego realną produkcję pozostawały przez dekady poza obszarem powszechnego zainteresowania, a co za tym idzie politycznego nacisku. Przedstawiciel przemysłu wydobywczego mógłby pewnie odpowiedzieć: „Mieliśmy znakomitych marketingowców”.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, projektodawca i twórca spółdzielni, emigrant, dziennikarz i publicysta. Pisuje głównie na tematy związane ze społeczną recepcją technologii, gospodarowaniem zasobami i o polityce energetycznej w kontekście zmian klimatycznych. Nominowany w 2022 do polsko-niemieckiej nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Mazowieckiego. Publikował m.in. w Tygodniku „Przegląd”, polskiej edycji Le Monde Diplomatique, Krytyce Politycznej, kwartalnikach „Zdanie” i „Autoportret” oraz w londyńskiej „Tribune”.
Komentarze