Miastobójstwo przeprowadzone przez usłużnych architektów na pasku Moskwy – tak widzą działalność Biura Odbudowy Stolicy jego krytycy. Zwolennicy działań BOS podkreślają, że odbudowa Warszawy stała się wzorem dla całego świata
W lipcu 2023 roku Warszawa świętowała 70-lecie odbudowy Starówki – a właściwie oddania do użytku Rynku Starego Miasta z okolicznymi ulicami, co miało w 1953 roku pokrzepić społeczeństwo Polski Ludowej.
Momentem kulminacyjnym tegorocznych Urodzin Starówki będzie natomiast świętowanie 50. rocznicy ponownego uruchomienia zegara na wieży Zamku Królewskiego – też odrodzonego z ruin, po długich wahaniach PRL-owskich władz. Niedługo, w lutym 2025 roku, przypadnie 80. rocznica powołania Biura Odbudowy Stolicy. To właśnie BOS zabezpieczył i zinwentaryzował ocalałe relikty dawnej Warszawy, a następnie przystąpił do odbudowy.
To nie koniec: na 19 września 2025 roku w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej zaplanowano premierę… opery o powojennej odbudowie stolicy, opartej na motywach książki Grzegorza Piątka „Najlepsze miasto świata”. Wiadomo, że jedna z bohaterek spektaklu wzorowana będzie na postaci Heleny Syrkusowej – architektki, pracowniczki BOS i sekretarz generalnej Naczelnej Rady Odbudowy Warszawy.
Miastobójstwo przeprowadzone przez usłużnych architektów na pasku Moskwy – tak widzą działalność Biura Odbudowy Stolicy jego krytycy
W cieniu tego celebrowania wciąż krążą jednak pytania. Właściwie czym kierowano się przy odbudowie? Dlaczego krytycy zarzucają BOS-owi „doburzanie” starej Warszawy czy wręcz „miastobójstwo”? Jak ma się to do reprywatyzacji w stolicy? I czy słusznie mieszkańcy tzw. Ziem Odzyskanych skarżą się na wywożenie z ich miast cegieł na – jak podkreślają złośliwi – makietę przedwojennej Warszawy?
„To jeden z najdziwniejszych sporów, jakie znam. Spór trwający już 70 lat. Przechodzący z pokolenia na pokolenie. Do tego niesłabnący. Spór o odbudowę zrównanego z ziemią miasta i jej rezultat. Zagmatwany splot przyczyn i skutków, które nie dają się już od siebie odróżnić. Architektura miesza się z polityką, urbanistyka z ideologią, a kapitał żywi się nostalgią. To wszystko – w połączeniu z realnymi dramatami wysiedlanych lokatorów, ogromnymi odszkodowaniami zasądzanymi z naszych pieniędzy tym, którzy reprezentują »dawnych właścicieli« i hasłami potępiającymi odbudowę rzucanymi przez tych, co tęsknią za przedwojenną Warszawą, której nigdy nie widzieli – tworzy mieszankę wybuchową" – nie bez kozery pisał w 2016 roku we wstępie do książki „Spór o odbudowę Warszawy” dr Jarosław Trybuś, ówczesny wicedyrektor Muzeum Warszawy.
Z danych zgromadzonych przez BOS wyłania się tragiczny obraz. Z ponad 103 mln m³ zabudowy stolicy podczas II wojny światowej zniszczeniu uległo 70 proc. Jeszcze większe straty odnotowano w liczbie izb mieszkalnych – sięgnęły one aż 80 proc. stanu przedwojennego.
Z około 17000 budynków lewobrzeżnej Warszawy całkowicie zniszczonych było 9100, czyli grubo ponad połowa. Poważnie uszkodzonych, w stanie nadającym się według fachowców z BOS do odbudowy, było 3000. Uszkodzonych mało lub wcale znaleźli 4200.
Z 20 067 zakładów przemysłowych na koniec 1945 roku działało 862. Z 31 115 firm handlowych – 7000. Z 23 166 punktów rzemieślniczych – około 40. Szpitale, szkoły i infrastruktura były w katastrofalnym stanie. A z 987 obiektów zabytkowych ocalały w Warszawie zaledwie 64, aczkolwiek żaden ze 141 uznanych za wyjątkowo cenne.
Ogólny koszt zniszczeń w stolicy oszacowali eksperci z BOS na ponad 16 mld przedwojennych złotych. Dla porównania: przed wojną roczny budżet II RP nie sięgał 2,5 mld zł. Według niedawnych wyliczeń strony polskiej te wojenne straty Warszawy odpowiadają równowartości obecnych 85 mld dolarów.
Na wizualizacji Tymka Borowskiego „Gruz nad Warszawą” (2015), pokazującej objętości gruzu usuniętego z terenu Warszawy na tle dzisiejszej panoramy stolicy, widzimy ogrom drugowojennych zniszczeń.
Szacowano, że w stolicy zalegało 20-30 mln m3 gruzu. „Gdybyśmy do wywózki zmobilizowali na stałe 1000 furmanek (no, i 1000 koni i 10000 kg owsa dziennie), to wywózka całej ilości gruzu musiałaby potrwać ok. 15 lat, a przy użyciu 1000 ciężarówek (no i 20000 litrów benzyny dziennie) tylko 8 lat” – wyliczał 5 czerwca 1946 roku dziennikarz „Gazety Ludowej” w artykule o wymownym tytule „Kopiec z gruzów warszawskich wysokości wieży Eiffla”.
A wśród tych gruzów leżały jeszcze dziesiątki tysięcy zwłok.
„Taka już jest historia Polski: budujemy i zbieramy, burzą nam i rabują, odbudowujemy i znowu zbieramy, znów nam burzą i kradną – i naszym obowiązkiem narodowym jest zawsze znowu odbudowywać i gromadzić, bo inaczej przestaniemy istnieć” – stwierdził w 1946 roku Stanisław Lorentz, historyk sztuki, ekspert do spraw ochrony zabytków i założyciel Towarzystwa Przyjaciół Warszawy.
Decyzja o odbudowie Warszawy była odważna, bo nie brakło zwolenników innych rozwiązań. Rozważano powrót stolicy do Krakowa, przeniesienie jej do Łodzi czy wybudowanie zupełnie nowego miasta stołecznego.
„Odbudowa Warszawy była w stu procentach decyzją polityczną, która zapadła w Moskwie” – zwraca uwagę dr Karolina Wolska-Pabian z Muzeum Powstania Warszawskiego (w artykule „Jak Feniks z popiołów, czyli cały naród buduje swoją stolicę. Krótka historia zniszczeń i odbudowy Warszawy”), uważają tak również inni historycy.
Prace w terenie również wymagały odwagi. Miasto pełne było budynków grożących zawaleniem, wśród których można było stracić życie na jednej z dwustu tysięcy min i niewybuchów. Ginęli przez nie dorośli i dzieci.
Przy samej inwentaryzacji zniszczeń przeprowadzonej przez pracowników z BOS kluczowy był prozaiczny fakt: czy mieli zimowe buty. Tylko tak mogli pójść w teren, gdy Biuro rozpoczęło swoją działalność w lutym 1945 roku. Ci niedysponujący odpowiednim obuwiem zostali w pomieszczeniach „biurowych”: często bez szyb i dachów, czasem w piwnicach.
Powstało pytanie, co w tej odbudowywanej Warszawie zrobić ze zrujnowanym centrum? Wyburzyć? A może pozostawić jako trwałą ruinę niczym Forum Romanum w Wiecznym Mieście?
„Czy każda odbudowa (…) nie byłaby po prostu falsyfikatem? Dla kogo i po co?” – argumentował krytyk literacki Kazimierz Wyka na łamach tygodnika społeczno-kulturalnego „Odrodzenie” w kwietniu 1945 roku, „Ja bym wolał nie tykać tego krajobrazu, obwieść go autostradą, usadzić przy niej restauracje i dancingi, zamówić gwiazdki w przewodnikach, niech wokół ruin kołują bogacze z Zachodu i zostawiają dolary na odbudowę reszty".
Pojawił się też pomysł, by Rynek Staromiejski wyłożyć płytami chodnikowymi z demontowanych powstańczych barykad i ozdobić rozbitym kościelnym dzwonem przerobionym na znicz.
Zwyciężyła jednak idea precyzyjnej, aczkolwiek kontrolowanej i wybiórczej odbudowy. Wbrew panującej wówczas doktrynie konserwatorskiej, że zabytków się nie rekonstruuje.
Jak pisze varsavianista Grzegorz Mika („Nowe Stare Miasto”, w: „Skarpa Warszawska” nr 3/2023), początkowo rozważano odbudowę Starówki w pierwotnej stylistyce gotyckiej, jednak zbyt mało posiadano źródłowych materiałów. Zwyciężyła koncepcja „miasta barokowego”. Wiele budynków staromiejskich pozostawało w tej stylistyce do czasu hitlerowskich zniszczeń, nie brakło dokumentacji konserwatorskiej, pomocne mogły być nawet obrazy Canaletta i Vogla.
Po inwentaryzacji przyszedł czas na odbudowę – prowadzoną przez Biuro Odbudowy Stolicy, istniejące do 1951 roku, jak też (równolegle i później) przez inne instytucje. Zanim w 1953 roku oddano do użytku Rynek Starego Miasta, znów można było oglądać: pomnik Mikołaja Kopernika (odnaleziony na złomowisku i postawiony już w roku 1945, dodatkowo poddany renowacji w 1949), Most Poniatowskiego (1946), Kolumnę Zygmunta (1949), pomnik Adam Mickiewicza (1950), Pałac Staszica (1950), kościół św. Aleksandra na Placu Trzech Krzyży (1952), bazylikę Świętego Krzyża (systematycznie odnawianą, rekonstrukcję fasady zakończono w 1953 roku).
Dalsze w kolejności były: Archikatedra św. Jana (1956), pomnik Fryderyka Chopina (1958), Królikarnia (1964), pałac na Wyspie w Łazienkach (1965), Zamek Ujazdowski (1974) i Zamek Królewski (w całości w 1984 roku, dziesięć lat po oddaniu wieży, chociaż i później prowadzono pomniejsze prace), Pałac Jabłonowskich (do dziś budzący kontrowersje swoją formą, 1997).
W 2024 roku, prawie 80 lat po zakończeniu wojny, w kolejce czekają jeszcze Pałac Brühla i Pałac Saski. Niektóre warszawskie budynki wciąż noszą ślady po kulach i odłamkach. Niektóre nigdy nie doczekają się powrotu, np. te zniszczone przez Niemców lub doburzone przez budowniczych nowej Warszawy przy trasie W-Z czy na pl. Defilad.
Nie zabrakło w tym wszystkim politycznych sporów z powojennymi władzami. W ich centrum byli od początku kierownik Wydziału Architektury Zabytkowej BOS prof. Jan Zachwatowicz oraz współorganizator BOS i główny konserwator zabytków Warszawy Piotr Biegański.
„Przegrali kilka prestiżowych bitew – przede wszystkim o rekonstrukcje pałacu Teppera nad tunelem Trasy W-Z oraz Pałacu Saskiego i pałacu Brühla, choć z modernistami toczyli boje o granice strefy zabytkowej, to znacznie więcej batalii przecież wygrali” – pisze badacz i krytyk architektury Grzegorz Piątek w swojej książce „Najlepsze miasto świata”.
Prof. Zachwatowicz, który już przed wojną (na zlecenie ówczesnego prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego) odpowiadał za odsłonięcie zabytkowych murów obronnych Warszawy, podczas wojny ratował polskie dobra kultury, po wojnie musiał lawirować wśród komunistycznej wierchuszki, by uniknąć katastrofalnych rozwiązań, za którymi stała tylko ideologia.
Na przykład władze zastanawiały się nad rozbiórką murów staromiejskich, a rządzący Polską Ludową Bolesław Bierut upierał się ponoć, by kamienic na wschodniej pierzei Rynku Starego Miasta w ogóle nie odbudowywać. Jakoś przełknął fakt, że tu Zachwatowicz i jego ludzie postawili na swoim.
„Ich cel, jakim było wyposażenie stolicy w zestaw starannie zrekonstruowanych i poprawionych zabytków tworzących pożądany obraz przeszłości, był zbieżny z interesami komunistycznej władzy, która za pomocą historycznej scenografii stolicy legitymizowała swoje w niej panowanie” – tłumaczy to współdziałanie Grzegorz Piątek.
Jednak właśnie te naciski powojennych władz i skażenie ideologią powodują, że do dziś odbudowę uważa się za kontrowersyjną.
Varsavianiści Jerzy S. Majewski i Tomasz Markiewicz komentowali po latach: „Każdy pretekst i argument był dobry, aby wyburzyć pozostałości dobrze zachowanej fasady lub nieraz całego budynku tylko dlatego, że reprezentował styl »wsteczny« bądź mógł odnaleźć się przedwojenny właściciel i utrudniać realizację »jedynie słusznych« planów urbanistycznych” (w: „Warszawa nieodbudowana”, 1998).
Badając zachowane archiwalia, można natrafić np. na zdjęcia nieźle wyglądających secesyjnych kamienic, które doburzono. Czy faktycznie dlatego, że ich stan był tak naprawdę fatalny? A może jednak wydawały się dla decydentów zbyt „burżuazyjne” w formie?
„W innych miastach coś tak poważnego i solidnego jak mieszczańska kamienica wydaje się być niezniszczalne. Przemijają pokolenia właścicieli i lokatorów, a domy pozostają niezmienione, ciągle takie same. Ciągnące się kilometrami kolejne eklektyczne, secesyjne, modernistyczne elewacje są czymś tak naturalnym, że nie trzeba na nie zwracać żadnej uwagi. Po prostu są.
W Warszawie jest inaczej. Los kamienic był tak trudny, że pozostały ich zupełne resztki. Wiadomo, że wojnę w lewobrzeżnej części miasta przetrwało niecałe 30 procent domów. Potem rozebrano jeszcze dużo tych, które można było odbudować. Nieliczne, które ocalały, odebrano właścicielom, ogołocono z dekoracji i skazano na lata dewastacji. Zniknęły kamienice i wszystko, co w sobie kryły: meble, obrazy, złocone ramy, książki, dywany, pełne porcelany kredensy, nawet zdjęcia. Zniknęli ludzie. 700 tysięcy zginęło, pozostałych wypędzono. Nie każdy mógł wrócić. W konsekwencji w mieście zmieniło się prawie wszystko” – pisała Magdalena Stopa we wstępie do książki „Ostańce. Kamienice warszawskie i ich mieszkańcy”.
BOS-owi zarzucano więc po latach, że zmieniał statystyki, że przeznaczał do rozbiórki gmachy jeszcze stabilne (np. omal nie doburzono kościoła na pl. Zbawiciela), że skuwał „wsteczne” rzeźby z elewacji kamienic, że nie szanował prywatnej własności i nie miał kontroli nad szabrownictwem (stąd przezwisko Biuro Ogólnego Szabru).
Podsumowywano, że wyburzając ocalałe kamienice BOS-owcy de facto kontynuowali niszczące działania Niemców. XXI-wieczni krytycy działań sprzed lat mówią wręcz o „miastobójstwie za parawanem technicznych uzasadnień”.
Były pracownik BOS Jerzy Baumiller tak bronił siebie i nieżyjących już kolegów w 2005 roku: „Domyślam się, że większość krytykujących to warszawiacy z krwi i kości i że znali Warszawę taką, jak była przed zniszczeniem. Nie wiem, jak wielu z nich widziało ją po zniszczeniu (…) Mróz siarczysty, a biuro BOS-u w pokoikach bez szyb tylko jedna »koza«, gdzie rozgrzewaliśmy skostniałe ręce. Otaczał nas śnieżny »księżycowy« krajobraz. Były głosy, by Warszawę wybudować w innym miejscu. Ale warszawiacy ściągali chmarami i zaczynali nowe życie w ruinach. I to zadecydowało. I nie było wątpliwości, że trzeba wskrzesić nasze miasto”.
Przecież nie przez przypadek Starówka została wpisana w 1980 roku na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako przykład pieczołowitej i zdeterminowanej odbudowy z ruin. Zaś Archiwum BOS, przechowywane w Archiwum Państwowym w Warszawie, trafiło na w 2011 roku na prestiżową międzynarodową listę programu „Pamięć Świata” UNESCO.
Znajdują się tam dokumenty uznane przez ekspertów za bezcenne świadectwo kluczowych wydarzeń w dziejach. To, co zrobiono w Warszawie, było bowiem ewenementem na skalę światową. Sukces zainspirował inne europejskie miasta. Dziś, w dobie wojny w Ukrainie, z polskich doświadczeń może korzystać nasz wschodni sąsiad.
Na fali popularności filmu „Warszawa 1935” (2013), pokazującego trójwymiarową rekonstrukcję przedwojennej Warszawy, nie tylko coraz częściej utyskiwano na powojenne decyzje, ale też domagano się odbudowy kolejnych kamienic, choćby w okolicach obecnego pl. Defilad.
W dyskusję włączyli się też byli właściciele i zwolennicy reprywatyzacji, domagający się odszkodowań. To wywołało reakcję drugiej strony sporu. „Poszkodowani właściciele niechętnie wspominają, że aby 85 proc. kamienic mieszkalnych obróconych przez wojnę w gruzy przywrócić do stanu używalności, trzeba było m.in. 50 milionów godzin darmowej pracy w czynach społecznych, 91 miliardów dzisiejszych złotych z publicznego budżetu i 600 milionów cegieł uzyskanych z rozbiórki domów w innych miastach” – zwracał uwagę Antoni Wiesztort z Kolektywu Syrena, broniącego praw lokatorów.
Owe cegły na odbudowę Warszawy, zwożone z Ziem Odzyskanych, obrosły już zresztą mitami.
„Na początku lat 50. Wrocław stał się centralną cegielnią Polski Ludowej. Rocznie wywożono stąd nawet 165 milionów cegieł. Wyładowane po brzegi pociągi odjeżdżały codziennie, z ośmiu bocznic kolejowych. Oficjalnie – cegły pozyskiwano na odbudowę Warszawy. Sęk w tym, że do odbudowywanej ze zniszczeń stolicy miało dotrzeć raptem około 200 wagonów gotyckiej cegły z Wrocławia. Co stało się z pozostałymi? (...) Odpowiedź znajdziemy we wspomnieniach Tadeusza Binka z Dyrekcji Budowy Miasta Nowa Huta. »Do połowy 1954 roku mury i ściany nośne na budowach Nowej Huty wykonywane były prawie wyłącznie z rozbiórkowej cegły wrocławskiej, od 1953 roku mieliśmy cegłę także z nowo wybudowanej dużej cegielni w pobliskich Zesławicach – pisze Tadeusz Binek«„, stwierdzał w 2023 roku Maciej Wołodko w artykule „Cegły na odbudowę Warszawy ” (na portalu Wroclaw.pl).
Tymczasem krążą opowieści o wywożonych cegłach nie tylko z Ziem Odzyskanych, ale także z Gdańska (mającego przecież inny status) czy nawet z Częstochowy. Niewykluczone, że wagony stamtąd wyjeżdżały, ale niekoniecznie wszystkie do Warszawy. Podobnie wokół stolicy – jeśli porozmawiać z mieszkańcami okolicznych miasteczek, można usłyszeć wiele opowieści o tym, ile miejscowych willi powstało z „warszawskiej" cegły.
„Z dzisiejszej perspektywy łatwo jest krytykować fakt, że po wojnie dzielnice wielu miast na Ziemiach Odzyskanych nie zostały odbudowane, bo cegły stamtąd zwożono do stolicy. Trzeba jednak pamiętać, że w Warszawie już zimą 1945 roku znalazły się dziesiątki tysięcy ludzi, którzy nie mieli gdzie mieszkać, podczas gdy miasta poniemieckie były opustoszałe i nie ciągnęły tam tłumy nowych mieszkańców. Co więcej, z substancją architektoniczną tamtych miejscowości nikt nie miał łączności emocjonalnej i nie ceniono jej wartości historycznej” – argumentował Grzegorz Piątek wywiadzie z Anną Cymer na łamach Culture.pl (pt. „Nadal żyjemy w mieście rozplanowanym przez Biuro Odbudowy Stolicy").
Na dodatek wielu mieszkańców Ziem Odzyskanych przynajmniej aż do układów między Polską i RFN w 1972 roku żyło w przeświadczeniu o tymczasowości stanu granic i w zagrożeniu rychłym powrotem Niemców. Trochę potrwało, nim nowe miejsce zamieszkania uznali za swoje i obudził się w nich lokalny patriotyzm.
Warto pamiętać, że tak żałowana przedwojenna Warszawa nie była „Paryżem Północy”, nie uchodziła wcale za cud. Tuż przed odzyskaniem niepodległości narzekano, że należy do „najbardziej zaniedbanych pod względem estetycznym miast Europy”, pełnym kiczu i braku harmonii.
Stefan Żeromski krytykował w zbiorze „Bicze z piasku. Szkice publicystyczne” (1925): „Warszawa nie może dotąd zmienić swego dawnego kształtu. Napływ ludności do nowej stolicy wytworzył niebywały brak pomieszczeń, gdy nowych budowli nie widać. I tak oto oswobodzona stolica wolnego kraju w zewnętrznej swojej postaci wygląda wciąż jeszcze jak prowincjonalny gród carskiej satrapii. (...) Dawny cyrkuł policyjny na Podwalu nie może pomieścić ani jednej części zbiorów Muzeum Narodowego, wychyla się z rumowisk Teatr Narodowy, a nowe linie tramwajowe nie mogą zaspokoić potrzeby lokomocji mieszkańców przedmieść, straszliwych w swym wyglądzie zewnętrznym i niebezpiecznych w swym usposobieniu moralnym. (...) Brak parków i rezerwuarów powietrza sprawia, iż młode pokolenia karleją, iż straszliwie szerzy się gruźlica”.
Jak jednocześnie zaznaczał Żeromski, w czasach II RP wiele robiono, by sytuację poprawić. Mimo to daleko było stolicy do miana „Paryża Północy”.
„Wśród europejskich stolic Warszawa miała najgorsze wskaźniki liczby osób przypadających na izbę, standardu pomieszczeń, liczby domów podłączonych do kanalizacji – nieporównywalne nie tylko ze stolicami państw zachodnich, ale także z Budapesztem czy Pragą” – mówił historyk Błażej Brzostek w rozmowie „Odbudowa czy doburzanie Warszawy" (na łamach magazynu »Mówią Wieki« nr 1/2014).
I dodawał: „Nostalgia za Warszawą międzywojenną jest produktem świadomości pewnych grup, na ogół tych, które wówczas żyły lepiej. Starsza pani, z którą rozmawiałem, mówiła: »Proszę pana, przed wojną było nam tak dobrze: mój ojciec miał ordynansa, był oficerem, mieszkaliśmy w wielkim mieszkaniu, Warszawa była pięknym miastem; mówiono, że to mały Paryż«. Ale większość mieszkańców tego miasta nie miała ordynansów. Ci ludzie mieli inne wspomnienie Warszawy i niekoniecznie musieli za nią tęsknić. Nawet za kamienicą warszawską, której fasada bywała imponująca, ale w której oficynach na wyższych piętrach były malutkie, prymitywne mieszkania bez kanalizacji, ze zlewami na korytarzu”.
Architekci i politycy międzywojnia obiecywali, że temu zaradzą – i to, jeśli trzeba, brutalnie. Jak baron Haussmann, który w XIX stuleciu radykalnie zmienił Paryż. Przedwojenny prezydent Warszawy Stefan Starzyński zapowiadał wręcz, że stolica „przejdzie okres burzenia”. Nawet sobie nie wyobrażał, jakie wielkie „burzenie”, innego rodzaju, przyniosą następne lata…
Po wojnie BOS wcielał wiele pomysłów, które pojawiły się jeszcze przed 1939 rokiem i nie były dziełem Kremla.
„Co bardzo ważne: BOS złożony był przede wszystkim ze specjalistów, a nie usłużnych aparatczyków. Oczywiście musieli oni uwzględniać wiele kwestii politycznych, jednak nie można powiedzieć, że rysowali pod dyktando władz. Co więcej, wdrażali wiele wizji, które narodziły się znacznie wcześniej, w całkiem innych realiach. Wymienić na bloki niewygodne, pozbawione wygód kamienice, rozluźnić zabudowę, powiększać tereny zielone chcieli działacze społeczni w latach 20.
Najbardziej radykalne wizje centrum Warszawy pozbawionego kamienic i większości zabytków narysował w 1945 roku Maciej Nowicki, dziecko sanacyjnych elit, który z pewnością nie był komunistą i który wkrótce później wyjechał do USA. W pierwszych latach odbudowy architekci owszem działali na zlecenie władzy, ale realizowali pomysły, tworzone od dawna, na pewno nie według przysłanych z ZSRR wytycznych. Na to przyszedł czas później, w epoce socrealizmu” – przekonywał w rozmowie na Culture.pl Grzegorz Piątek.
Krytycy pozostają jednak nieprzejednani.
Ich zdaniem siła politycznego nacisku była nie do podważenia. „W styczniu 1945 roku, tuż po tzw. wyzwoleniu gruzów stolicy, powstała Grupa Operacyjna Warszawa, a już w lutym powołano Biuro Odbudowy Stolicy, składające się z architektów takich jak Roman Piotrowski czy Józef Sigalin – o orientacji radykalnie lewicowej, którzy jeszcze przed wojną planowali zabudowę blokową.
Ci ludzie stali się wykonawcami woli Stalina, aby Warszawa zmieniła się na wzór miasta sowieckiego. Czy robili to na jego osobisty rozkaz, tego nie stwierdziłem. Natomiast jestem przekonany, że pracowali tak, aby Stalin był zadowolony" – podnosił Artur Bojarski, autor książki „Z kilofem na kariatydę. Jak nie odbudowano Warszawy” (w wywiadzie na łamach magazynu „Mówią Wieki” nr 1/2014).
Zwróćmy jednak uwagę, że w BOS działali tak odlegli od siebie ideowo ludzie, jak wspomniani Zachwatowicz, Sigalin, Biegański, Piotrowski, ale też mający poglądy konserwatywno-narodowe żołnierz i powstaniec Stanisław Żaryn czy Stanisław Jankowski „Agaton” – z wykształcenia architekt, były cichociemny, legenda AK.
Byli tam też żołnierka Szarych Szeregów Anna Boyé-Guerquin i powstaniec warszawski (studiujący na tajnych wykładach architekturę) Jerzy Baumiller. Był ratujący Żydów z getta Bohdan Lachert. Był więzień Auschwitz Szymon Syrkus i jego żona Helena.
W odbudowie Warszawy jako młody architekt uczestniczył również Jerzy Główczewski – żołnierz Brygady Karpackiej i lotnik dywizjonu 308, który po wojnie skończył studia na Politechnice Warszawskiej. Ba, dozorcą w siedzibie BOS został gen. Ludwik Bittner – legionista Piłsudskiego, kawaler Virtuti Militari, w czasie akcji „Burza” dowódca 9 Podlaskiej Dywizji Piechoty AK, więzień NKWD.
Wspomniani Syrkusowie zaproszą w 1948 roku Pabla Picassa do zwiedzenia nowego osiedla na Kole, a artysta w jednym z mieszkań namaluje Syrenkę trzymającą młotek zamiast miecza. Jednak król Zygmunt III Waza na kolumnie nadal dzierżyć będzie krzyż, co przecież wielu decydentom nie było w smak.
Powojenna odbudowa Warszawy, niezależnie od swoich niedoskonałości, splotła losy wielu ludzi o różnorodnych poglądach. I wielu ludzi o różnorodnych poglądach może dzisiaj się nią cieszyć.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.
Komentarze