„Rafał Trzaskowski musi być zwolennikiem postępu, ale nie może być tym, który zapowiada rewolucję obyczajową. Polskie społeczeństwo akceptuje w tej materii tylko zmiany ewolucyjne. Każdy, kto głosi rewolucję, wcześniej czy później przegrywa” – o kampanii prezydenckiej OKO.press rozmawia z prof. Rafałem Chwedorukiem
W rozmowie z OKO.press politolog Rafał Chwedoruk analizuje stan gry na początku kampanii prezydenckiej. Mówi nam między innymi:
Agata Szczęśniak, OKO.press: Sztabowiec Rafała Trzaskowskiego powiedział mi niedawno: „O rządach PiS-u nie da się zapomnieć i nie pozwolimy zapomnieć”. Kolejne afery będą ujawniane w przyspieszonym tempie, będą szły zawiadomienia do prokuratury, pewnie właśnie teraz zobaczymy wnioski z niektórych audytów w ministerstwach. Czy to jest dobra strategia na kampanię Trzaskowskiego?
Prof. Rafał Chwedoruk, polititolog, Uniwersytet Warszawski: Powiedziałbym, że jeszcze do niedawna byłaby to strategia gwarantująca zwycięstwo. Natomiast sukces Donalda Trumpa trochę przyspieszył historię. Poczucie zmiany, może nawet przełomu, zacznie docierać w mniejszym bądź większym stopniu do różnych społeczeństw. Było to świetnie widać w wynikach wyborów w Rumunii, kraju pod niektórymi względami usytuowanym podobnie jak Polska w przestrzeni międzynarodowej, który w ostatnich latach też bardzo korzystał na Unii i globalizacji.
Przypominanie o rządach PiS-u jest niezbędnym elementem strategii wyborczej. Nawet być może elementem numer jeden, ale nie może już pozostać elementem wyłącznym. Europa znajduje się na strategicznych rozdrożach, pogrążona w olbrzymich problemach. Kryzys niemieckiej gospodarki, przyjmowany w Polsce z dziwaczną satysfakcją, będzie uderzał także w naszą gospodarkę, ze względu na skalę wzajemnych obrotów. A to będzie widoczne w życiu społecznym. Nie wyciągając średniej statystycznej z własnych obserwacji, myślę, że nie ja jeden spotykam się na co dzień w sytuacjach zupełnie pozazawodowych i niezwiązanych kompletnie z polityką, z osobami z poczuciem wszechogarniającej drożyzny i podniesienia się kosztów życia. Zresztą także różne obiektywne wskaźniki to pokazują.
W tych sprawach Rafał Trzaskowski musi zaprezentować swoje stanowisko, co nie będzie do końca proste, bo interesy i poglądy elektoratu obecnej koalicji rządzącej na gospodarkę są po prostu zróżnicowane.
Rząd jakoś próbuje na te problemy odpowiadać, na przykład zamrażając ceny prądu na dziewięć miesięcy. Pewnie będzie to pomagać Trzaskowskiemu w kampanii.
Tak, ale pamiętajmy, że tych narzędzi musi być wiele. Gdy mówimy o twardych interesach i poziomie życia codziennego, nie wystarczą symbole. Nie wystarczy spektakularne zatrzymanie jakiegoś polityka czy sprawa tak groźna i komiczna zarazem jak Collegium Humanum. To jest sytuacja, powiedziałbym, nie dramatyzując przesadnie i stosując bardzo prostą analogię, jak z podniesieniem wieku emerytalnego, gdzie uderzono w aspekt godnościowy, ale także w interes materialny wielu obywateli.
Potrzeba będzie trochę więcej odwagi i balansowania. Część elektoratu będzie na przykład oczekiwała handlu w niedzielę, inna część utrzymania dotychczasowych rozstrzygnięć.
To zresztą pokazała sprawa Wigilii. Z jednej strony różne środowiska popierające rządzących bardzo mocno były przeciw. Ale większość obywateli, de facto większość elektoratu koalicji rządzącej, była za.
W skrócie: nie można teraz podejmować żadnych decyzji niepopularnych, uderzających natychmiast w interesy ekonomiczne obywateli i obywatelek.
A różnie rozumiana i asymetryczna solidarność musi temu wszystkiemu towarzyszyć.
Nie wiem, czy nie lepszym przykładem jest tu składka zdrowotna. Wprowadzenie wolnej Wigilii zostało przełożone o rok.
Nie wiadomo po co. Grupy lobbystyczne związane z handlem i tak nie mają dokąd pójść. Nie zwrócą się w stronę Prawa i Sprawiedliwości, które rozpoczęło ograniczenie handlu w niedzielę. Konfederacja nic nie może w tej sprawie poza nagłaśnianiem tematu. Można było jak najbardziej zgodzić się na to, z zastrzeżeniem, że na przykład co roku będzie się taką decyzję podejmowało, czy w jakichś cyklach dwu, czy trzyletnich w zależności od oczekiwań opinii publicznej i wyników gospodarczych.
A składka zdrowotna może mieć jakiś wyborczy efekt? Zabierze pieniądze na ochronę zdrowia, rząd mówi, że się wyrówna, bo dosypie bezpośrednio z budżetu. Ale skoro teraz mogą dosypać, to czemu nie mogli zachować i składki i dodatkowo użyć tych budżetowych środków, żeby zbliżyć się do europejskiej średniej nakładów na zdrowie? Jednocześnie w badaniach wychodzi, że ta opieka zdrowotna jest palącym problemem. Może w kampanii sztab Trzaskowskiego machnie na to ręką, bo ludzie zawsze mówią, że chcą poprawy opieki zdrowotnej, ale nie wydaje się, żeby w głosowaniu na tę czy inną partię lub kandydata odgrywało to jakąś rolę?
Nie, machnięcie ręką absolutnie nie wchodzi w grę. Mało kto w Polsce pamięta casus Republiki Czeskiej, gdzie wprowadzenie niewielkich odpłatności w 2008 roku – postulowanych też przez polskich lobbystów – za wizyty u lekarza doprowadziło do zwycięstw wyborczych lewicy. A mówimy o sumach rzędu dosłownie kilku złotych za wizytę w społeczeństwie troszkę bogatszym od naszego. Pamiętajmy, że korzystających ze służby zdrowia, także z publicznej opieki zdrowotnej będzie coraz więcej ze względu na demografię. A to oni będą decydować o polityce.
Młodzi, tak jak w ostatnich wyborach 15 października, są wyborcami plus, wyborcami, na których nie do końca można oprzeć strategię wyborczą. Mogą dać dodatkowy efekt, ale żeby ten efekt miał jakiekolwiek znaczenie, najpierw trzeba przebić się przez roczniki wyżów demograficznych, które dzisiaj są już częścią starszych pokoleń. Wszelkie próby zmian w kwestiach zdrowotnych tuż przed wyborami są mocno dyskusyjne. Tym bardziej że sytuacja, w której część biznesu będzie z obniżenia składki zadowolona, nie ma prostego przełożenia na poparcie wyborcze, bo przedsiębiorcy to są bardzo różni ludzie o bardzo różnych dochodach. I stąd chyba lepiej byłoby tego typu tematy ujawniające sprzeczności interesów wewnętrznych przekładać na później, zwłaszcza że sytuacja aż tak nagląca nie była, a Trzecia Droga bardzo osłabła politycznie.
Drugi, a właściwie pierwszy temat kampanii, to ma być bezpieczeństwo. Ze sztabu Rafała Trzaskowskiego usłyszałam, że liczy się to, że Trzaskowski jest od dekady w polityce i dzięki temu daje poczucie stabilności. A Karol Nawrocki nie ma żadnej mocnej karty w tym kontekście.
W tej materii jest to trochę mecz do zera między tymi kandydatami. Rafał Trzaskowski ma atut swojej międzynarodowości nie tylko dlatego, że kończył stosunki międzynarodowe, ale także dlatego, że pełnił funkcje europosła i ministra ds. Unii Europejskiej, zna języki.
Mieliśmy też umiejętne rozegranie sprawy Trumpa przez jego zaplecze w prawyborach w KO: tutaj znokautował Radosława Sikorskiego.
Okazuje się, że kilka lat temu nawiązał kontakt ze środowiskiem Trumpa przy okazji pierwszego Campusu Polska i to się opłaciło. W ostatnich tygodniach amerykańskie gesty wobec niego są absolutnie jednoznaczne, więc Trzaskowski ma ten atut, że w społeczeństwie najbardziej prozachodnim, jak tylko się da, może się przedstawiać jako gwarant tego, że stanowimy część świata zachodniego. I że nie zostaniemy oderwani od słabnącej, ale wciąż najpotężniejszej siły politycznej i militarnej na świecie.
Ale czy temat bezpieczeństwa i wojny faktycznie będzie tym najważniejszym w kampanii?
Wszyscy mówimy o wojnie, ale za kilka miesięcy to problemy powojenne mogą dominować, choćby problemy gospodarcze. Nawet w tej chwili większość polskiego społeczeństwa na żadną wojnę nie chce iść. A jak bardzo niebezpieczne jest to zjawisko, jak postawa elit może być odległa od stanu zbiorowego myślenia, pokazuje przykład Rumunii. U nas też część obywateli może przede wszystkim orientować się na to, żeby Polska nie dała się wciągnąć do żadnej wojny, a nie na to, żeby Polska do takiej wojny była przygotowana w wymiarze militarnym.
Wreszcie warto pamiętać o asymetrii postaw wśród obywateli i obywatelek. Wszystkie badania pokazują, że to elektorat PiS najbardziej odczuwa emocje militarystyczno-patriotyczne, ponieważ w takim duchu był kształtowany przez ostatnie lata przez swoją partię.
Elektoraty partii liberalnych są już dużo bardziej zniuansowane.
Zdają sobie sprawę z wielu różnych wyzwań, przed którymi stoją teraz Polska i Europa.
Nie sądzę, żeby z perspektywy Rafała Trzaskowskiego licytowanie się w duchu militarystycznym – czołgów, samolotów, barier na granicy i tak dalej – było podstawą narracji. W tej materii on i tak nie przelicytuje niektórych innych uczestników kampanii czy to PiS-u, a nawet Konfederacji z tradycją Grzegorza Brauna mówiącego o triadzie kościół, szkoła, strzelnica na swoich słynnych hasłach wyborczych. Powinien mówić raczej o ogólnej stabilizacji i zakorzenieniu w świecie zachodnim. I przede wszystkim jego sztab musi być elastyczny i gotowy na to, że za chwilę paradygmat zupełnie ulegnie zmianie i problemy powojenne, np. kwestia tego, co dalej z uchodźcami i uchodźczyniami z Ukrainy, co będzie się działo na terenie tego państwa, jak to będzie wpływało na Polskę itd. – zaczną dominować.
Temat bezpieczeństwa może zmienić konfigurację, a także może spaść w hierarchii problemów zgłaszanych jako priorytetowe przez obywateli. A gdyby doszło do jakiejkolwiek wojny, to kompletnie zmieni polską politykę. Ale na to nikt nie będzie przygotowany.
Skoro wspomniał pan o patriotyzmie, to spójrzmy teraz na Karola Nawrockiego. Tę pierwszą, startową część swojej kampanii Nawrocki bardzo mocno opiera właśnie na odwołaniach do patriotyzmu. Np. w Głogowie zaczął od wzniosłego apelu: „Oddajmy wszystko, co najpiękniejsze Polsce i Polakom, bo Polska to nasza wielka miłość”. Jednocześnie często podkreśla swój antykomunizm. W Głogowie też padło pytanie, czy zburzy pomnik sowiecki. Odpowiedział, że niestety nie, bo kiedyś ktoś zamienił czerwoną gwiazdę na tym pomniku na orła w koronie i już nie można go zburzyć. Czy patriotyzm i hasło „Precz z komuną!” faktycznie trafiają do jakiegoś elektoratu?
Mógłbym ironicznie powiedzieć, że grup rekonstrukcji historycznej w Polsce nie brakuje. Jak 40-letni politycy mówią o antykomunizmie, to jest dziwaczna rekonstrukcja IV Brygady. Było takie określenie w czasie Polski sanacyjnej, drwiące z sanacyjnych dygnitarzy. W Legionach Piłsudskiego były trzy brygady, a nagle w latach 30., kiedy piłsudczycy utrwalali swoją władzę, system stał się autorytarny, zaczęło przybywać kombatantów legionowych i stąd ironiczna IV Brygada.
I tak samo dzisiaj występy wielu polityków prawicy – ale dotyczy to też niektórych polityków liberalnych przypisujących sobie jakieś wielkie zasługi, chociaż wtedy byli dziećmi – i licytowanie się z weteranami opozycji antysystemowej w antykomunizmie jest momentami wręcz absurdalne. Kandydat PiS-u de facto nie jest tak postrzegany przez bazę członkowską tej partii, więc musi zyskać legitymizację najpierw wśród najradykalniejszej części prawicy. Ponieważ jest w gruncie rzeczy anonimowy na prawicy, musi się odwoływać do wyborców Konfederacji i pozostałości prawicowych subkultur lat 90. i początku XXI wieku, gdzie antykomunizm był obecny na sztandarach.
A wątek bokserski? Wydaje mi się, że boks ma pokazać, że to jest kandydat ludowy. Bo boks to przecież nie jest przecież sport elitarny, tylko właśnie sport klas niższych. Ale z drugiej strony wystawia go to na ataki, na ujawnianie jego przeszłości, powiązań z mocno szemranymi środowiskami.
Powiedziałbym, że to jest próba dotarcia do niszy wyborczej związanej z kultem sportów walki i zdrowego stylu życia. W innych krajach skrajna prawica na tym próbuje budować pomosty do zwykłych, młodych ludzi. Chodzi o to, żeby pozyskać tę apolityczną niszę, która w naturalny sposób może wykazywać pewne cechy konserwatywne. Jest to próba rywalizacji z Konfederacją.
Pytanie tylko, czy wyborca spoza takich specyficznych nisz, który może wahać się w swoich preferencjach, chce mieć prezydenta boksera? Myślę, że to ma dość mało wspólnego z kultem sportu w wielkomiejskiej klasie średniej, liberalnej. Nieprzypadkowo te poranne biegi Karola Nawrockiego są równoważeniem boksu, żeby nie dać się zamknąć w wizerunkowej niszy, która niekoniecznie jest rozumiana w skali makrospołecznej.
Natomiast oczywiście przeszłość tego kandydata to wiele różnych znaków zapytania. To na przykład współredakcja książki o słynnym „Dufo”, nieżyjącym już kibicu Lechii Gdańsk, związanym też ze środowiskami opozycji antysystemowej w Gdańsku w latach 90. oraz należącym potem do obrońców księdza Henryka Jankowskiego. Tyle tylko, że był to człowiek, który w młodości zabił nożem drugiego człowieka. Więc nie wiem, czy de facto udział w obronie kogoś tak kontrowersyjnego to dobra przepustka do reprezentowania w wyścigu prezydenckim mainstreamowej partii.
Zresztą słynny już raport o Karolu Nawrockim jako kandydacie zdaje się pokazywać, że PiS, z nie do końca jasnych przyczyn, wziął na siebie potężne ryzyko.
Od początku kampanii PiS próbuje uczynić jedną z osi sporu kwestie związane z przemianami kulturowymi, nowymi modelami rodziny. Był już protest w sprawie nowego przedmiotu „edukacja zdrowotna”, który PiS i okoliczne środowiska sprowadzają do edukacji seksualnej. W proteście wziął udział Karol Nawrocki. Wojny kulturowe generowały istotne podziały w kampanii Donalda Trumpa. Czy w Polsce to też będzie istotny temat?
Jest to niewątpliwie temat, którego sztab Trzaskowskiego, tak jak zresztą innych kandydatów po tej stronie, nie może zlekceważyć. Warto przypomnieć ostatnie lata w polskiej polityce. Prawo i Sprawiedliwość nie mogło wygrać dopóty, dopóki było postrzegane jako nośnik konserwatywnej rewolucji. To znaczy jako podmiot, który chce polskie ustawodawstwo uczynić jeszcze bardziej konserwatywnym, prawicowym w duchu katolickim, niż to było do tej pory. I nieprzypadkowo katastrofa PiS-u zaczęła się od werdyktu Trybunału w sprawie praw kobiet i przerywania ciąży.
Z drugiej strony jednak choć np. związki partnerskie stopniowo zyskują aprobatę w społeczeństwie i rośnie świadomość, że tradycyjne małżeństwo w sensie formalno-prawnym nie jest jedynym możliwym rozwiązaniem wszystkich sytuacji, to jeśli chodzi o prawo do adopcji dzieci przez pary jednopłciowe, absolutna większość wyborców jest przeciw. Dotyczy także to olbrzymiego odsetka wyborców Platformy i Lewicy. Więc Rafał Trzaskowski musi być zwolennikiem postępu, ale nie może być tym, który zapowiada rewolucję obyczajową. Polskie społeczeństwo bardzo wyraźnie akceptuje w tej materii tylko zmiany ewolucyjne.
Każdy, kto głosi rewolucję, wcześniej czy później przegrywa.
Agenda obyczajowa powinna się skończyć na poziomie związków partnerskich i tradycyjnych wątków antyklerykalnych czy związanych z aborcją.
Natomiast istotą kampanii będzie to, żeby PiS nie znalazł tym razem motywu przewodniego, wspólnego mianownika do mobilizacji różnych grup przeciwko Trzaskowskiemu, przedstawiając go jako kandydata głoszącego poglądy niezrozumiałe nawet dla części liberalnego spektrum w polskim społeczeństwie.
Zatrzymajmy się w takim razie na lewicy. W ciągu kilku dni Nowa Lewica ma wybrać kandydata albo kandydatkę. Zestaw rozważanych osób jest znany: na czele jest Agnieszka Dziemianowicz-Bąk i Magdalena Biejat, pojawia się Katarzyna Kotula. Rozmowy dotyczą też prezydenta Włocławka, Krzysztofa Kukuckiego. Czy pana zdaniem to będzie miało znaczenie, kogo ostatecznie lewica wybierze?
Tak, będzie miało znaczenie.
W 2010 roku świetny wynik Grzegorza Napieralskiego oznaczał dwie tury. I oczywiście dzięki temu polityczne wzmocnienie lewicy. Więc i teraz w sytuacji, w której oś przepływu wyborców pomiędzy Platformą a lewicą jest jedną z głównych w polskiej polityce, będzie to miało znaczenie.
Lewica jest niejako skazana na wystawienie kobiety, bo w czymś musi przelicytować Rafała Trzaskowskiego. Ale wystawienie Agnieszki Dziemianowicz-Bąk byłoby z perspektywy zarówno Nowej Lewicy, jak i jej samej dysfunkcjonalne. To jest jedna z najlepszych pań minister w dziejach lewicy. Potrafi przedstawiać lewicową agendę i próbować ją realizować w praktyce. Kontrola nad tym ministerstwem jest dla lewicy niezwykle korzystna, a samej pani minister toruje drogę do tego, żeby została liderką czy współliderką Nowej Lewicy w najbliższej przyszłości. Trudno byłoby coś rozkwitającego politycznie nagle ucinać w imię kampanii, w której i tak nie ma widoków na ostateczne zwycięstwo.
Pozostaje Magdalena Biejat – ma doświadczenie i sukcesy kampanii wyborczych za sobą i chyba idealnie pasowałaby do roli kogoś, kto może przynajmniej powalczyć o odebranie w pierwszej turze części wyborców Trzaskowskiemu. A wówczas, w drugiej turze, lewica mogłaby wystawić sowity rachunek za oficjalne poparcie. Biejat idealnie wpisuje się w oczekiwania kilku kluczowych dla lewicy grup społecznych, które w ostatnich latach doszlusowały do tej formacji.
Natomiast prezydent Włocławka Krzysztof Kukucki jest idealnym kandydatem, wręcz niezbędnym dla lewicy na wybory w 2030 roku. Bo lewica nie może dłużej tkwić w tym miejscu, w którym jest. Podobny problem ma zresztą także i Trzecia Droga. Nie wytrzyma w dłuższym horyzoncie czasowym konkurencji z Platformą o podobnych wyborców wielkomiejskich, zorientowanych na kwestie światopoglądowe w duchu liberalnym, jednocześnie niezainteresowanych większością lewicowej agendy ekonomicznej. Poza Austrią i Danią lewica niekoniecznie ma oblicze wielkomiejskie i stołeczne, dlatego ktoś, kto np. reprezentowałby te regiony, które w wyniku globalizacji i transformacji ustroju zostały pokrzywdzone, byłby idealny.
Jednak w tej chwili Nowa Lewica nie ma czasu i środków na to, żeby nagłośnić takiego kandydata. Od sukcesu wyborczego Kukuckiego w ostatnich wyborach i odzyskania dla lewicy prezydentury Włocławka upłynęło bardzo mało czasu. A i sama Nowa Lewica też gwałtownie wyszłaby ze wzorca, który przyniósł jej przetrwanie w ostatnich latach.
Ale ten model, o którym wspomniałem, powinien być realizowany po wyborach prezydenckich. Myślę, że pan Kukucki powinien być szykowany do dużo poważniejszych ról politycznych niż te, które pełnił do tej pory.
Czy w tych wyborach będzie miejsce dla tego trzeciego? Osoby, która nie reprezentując ani PiS-u, ani KO, zdobędzie znaczny procent poparcia?
Niekoniecznie. Żyjemy w bardzo stabilnym systemie partyjnym. Jednym z najstabilniejszych w Europie. Gdyby wziąć pod uwagę tylko systemy wielopartyjne oparte na pięcioprzymiotnikowych czy mieszanych ordynacjach, to być może jesteśmy w tej chwili najstabilniejsi.
O Nowej Lewicy mówiłem. W przypadku Trzeciej Drogi po ostatnich problemach Szymona Hołowni ten polityk będzie musiał dramatycznie walczyć o to, żeby uzyskać poparcie porównywalne z sondażowym dla koalicji, którą reprezentuje. Nie ma szans być tak mocnym przeciwnikiem dla liderów wyścigu, jak ostatnio. Kandydat Konfederacji miałby takie szanse i to może być istotny element tej kampanii, jeśli coś w relacjach polsko-ukraińskich podlegałoby dalszym zawirowaniom, albo ujawniły się skutki ukraińskiej konkurencji na rynku transportowym czy na rynku rolnym. No, ale jeśli nie będzie tego typu problemów, czy to ekonomicznych, czy dotyczących interpretacji historii, to raczej Sławomir Mentzen będzie musiał walczyć o trzecią pozycję.
Mogę sobie natomiast wyobrazić w Polsce próbę realizacji wariantu czeskiego czy rumuńskiego. W Czechach gen. Petr Pavel, człowiek politycznie znikąd, został prezydentem, ale z poparciem tamtejszego bloku liberalno-konserwatywnego. W Rumunii pojawił się kandydat związany z jednym z odłamów prawicy, ale kompletnie spoza establishmentu, także prawicowego, i wygrał pierwszą turę. Więc w Polsce mogę sobie wyobrazić sytuację, że w ostatniej chwili pojawia się jakiś popularny celebryta, biznesmen albo człowiek w mundurze i na starcie, korzystając z efektu nowości i antypolitycznej retoryki, która dla części wyborców zawsze jest atrakcyjna, dostaje w jednym czy dwóch sondażach solidne wyniki.
Wówczas na przykład PiS mógłby bez problemu wycofać swojego kandydata i zostawić głosowanie sumieniu swoich wyborców, co oznaczałoby faktyczne wezwanie do głosowania na kogoś takiego. Ale to jest scenariusz bardzo trudny do praktycznej realizacji. Musiałby pochłonąć bardzo dużo środków, byłby politycznym ryzykiem dla PiS-u. Przede wszystkim musiałby się pojawić ktoś, kto byłby chętny i kto wpisywałby się w różnego rodzaju oczekiwania odległych często od siebie grup społecznych. Jeśli nie dojdzie do tak zawiłej, makiawelicznej kombinacji, to raczej trzeci kandydat nie będzie sam w sobie aż tak istotny dla ostatecznego wyniku tych wyborów.
Opozycja
Władza
Wybory
Magdalena Biejat
Szymon Hołownia
Jarosław Kaczyński
Sławomir Mentzen
Karol Nawrocki
Rafał Trzaskowski
Donald Tusk
Koalicja 15 października
Koalicja Obywatelska
Konfederacja
Nowa Lewica
Prawo i Sprawiedliwość
Trzecia Droga
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze