0:000:00

0:00

O tym jak zaskoczone było otoczenie głowy państwa najlepiej świadczy opublikowane na stronach Białego Domu oświadczenie rzeczniczki prasowej prezydenta, Jen Psaki. Po całych miesiącach negocjacji, kiedy administracja powstrzymywała się od krytyki upartego senatora, tekst wygląda niemal jak wypowiedzenie wojny.

Psaki zarzuciła Manchinowi, że od początku nie chciał kompromisu i że najzwyczajniej kłamał. Oświadczyła, że wiele tygodni wcześniej – podczas wizyty w prywatnym domu Bidena w Wilmington – zobowiązał się do poparcia prezydenckiej agendy i prowadzenia negocjacji w „dobrej wierze”. A dosłownie kilka dni wcześniej miał przynieść do Białego Domu pisemny zarys swojej wersji ustawy – rzekomo o podobnym rozmachu i „obejmujący wiele tych samych priorytetów”. Wniosek jest prosty – Manchin złamał dane Bidenowi słowo.

Dalej Psaki pisze między innymi, że senator będzie musiał wytłumaczyć tym rodzinom, które płacą po tysiąc dolarów miesięcznie za insulinę, dlaczego nie mogą płacić za ten sam lek 35 dolarów. Rodzinom z dziećmi będzie musiał z kolei wyjaśnić, dlaczego tracą ulgi podatkowe na dzieci (przelewane bezpośrednio na konta, podobnie na wzór naszego 500 Plus). A kobietom dlaczego wciąż nie będą miały prawa do urlopu macierzyńskiego. Ale skoro Manchin już raz zmienił zdanie, to Biały Dom – piórem swojej rzeczniczki – zapowiada, że przyciśnie go po to, by zmienił je raz jeszcze. Dlaczego jeden senator wywołał taką wściekłość prezydenta?

Przeczytaj także:

Opieka od kołyski po grób

Joe Biden w czasie kampanii składał swoim wyborcom kilka podstawowych obietnic. Mówił, że po prezydenturze Donalda Trumpa będzie się starał przywrócić normalność i zawalczy o odrodzenie „amerykańskiej duszy”. Zapowiadał też, że odbuduje zdolność do współdziałania pomiędzy politykami dwóch głównych partii – Republikańskiej i Demokratycznej. W spełnieniu obietnicy miało mu pomóc ponad 30-letnie doświadczenie zdobyte w roli senatora. O Bidenie mówiono, że jest „wytworem Senatu” (creature of the Senate), że potrafi zawierać kompromisy i łączyć ludzi z różnych parafii.

Powyższe obietnice od początku były na wyrost. Amerykańska polityka zmieniła się od lat 70., kiedy Biden wchodził do Senatu, a wola ponadpartyjnej współpracy konsekwentnie maleje. Wyborcy też jej specjalnie nie nagradzają. To proces, który zaczął się na długo przed wyborem Donalda Trumpa.

Ale oświadczenie Manchina uderza w same podstawy wizerunku Bidena. Okazuje się, że nie tylko nie łączy podzielonego społeczeństwa, nie tylko nie potrafi zawrzeć kompromisu z Republikanami, ale nawet nie umie wypracować porozumienia we własnej partii.

I to w najważniejszej dla siebie kwestii – obszernej ustawy, która miała odmienić życie Amerykanów od kołyski po grób. A gospodarkę przestawić na nowe, ekologiczne tory.

Początkowo koszt pakietu nazywanego „Odbudujmy lepiej” (Build Back Better, BBB) wyceniano na mniej więcej 3,5 biliona dolarów w ciągu dekady. W skali roku daje to średnio sumę 350 miliardów dolarów. Z pozoru dużo, ale to wciąż mniej niż połowa tego, co Amerykanie wydają rocznie na zbrojenia. Właśnie uchwalony budżet Pentagonu na następnych 12 miesięcy wynosi 768 miliardów dolarów.

Partia Demokratyczna i prezydent popełnili jednak ogromny błąd pozwalając, by o Build Back Better mówiono przede wszystkim przez pryzmat łącznych kosztów zamiast w kategoriach celów, jakie ustawa ma osiągnąć. A jest ich wiele, bo trafiły do niej programy dotykające problemów dosłownie na każdym etapie życia. Przyszłe matki miały wreszcie otrzymać gwarancje urlopów macierzyńskich, bowiem Stany Zjednoczone wciąż są jednym z dosłownie kilku państw i jedynym państwem zamożnym, gdzie takiego prawa nie mają. Owszem, niektóre stany lub niektórzy pracodawcy zapewniają urlopy młodym matkom, lecz ogólnokrajowych regulacji brakuje. BBB miało także przedłużyć ulgi na dzieci wprowadzane w ramach ustawy wspomagającej gospodarkę po pandemii. Jeśli nowe prawo nie zostanie uchwalone, to przelewane bezpośrednio na konto rodziców ulgi wygasną po 1 stycznia.

Jest czego żałować, bo zgodnie z wyliczeniami think tanku Urban Institute program zmniejszył ubóstwo wśród amerykańskich dzieci o 25 procent i jego pozytywne skutki rosłyby z czasem. Dzięki BBB trzy- i czterolatki miały też otrzymać prawo do darmowej opieki przedszkolnej, a młodzież dwa lata darmowej nauki po szkole średniej w ramach tzw. community college.

Dla starszych z kolei przewidziano rozszerzenie państwowego programu opieki zdrowotnej Medicare między innymi o usługi laryngologiczne, okulistyczne i dentystyczne. To kosztowne rozwiązania, ale ich zwolennicy argumentują, że niezbędne. Na przykład dziennik „New York Times”, powołując się na dane Kaiser Family Foundation, informował, że z około 64 milionów Amerykanów korzystających z Medicare 2/3 nie ma dostępu do opieki dentystycznej. W ustawie miały się również znaleźć przepisy pozwalające państwowemu ubezpieczycielowi na negocjacje cen z producentami leków, co pozwoliłoby obniżyć rachunki pacjentów. Jak informował tygodnik „The Economist” dziś Amerykanie płacą za leki na receptę średnio 2,5 razy więcej niż mieszkańcy innych zamożnych państw, w tym sąsiedniej Kanady. Ale w niektórych przypadkach – na przykład wspomnianej przez Jen Psaki insuliny – różnice są jeszcze większe.

Poza tym w Build Back Better znalazły się plany budowy lub naprawy ponad miliona domów i ogromne inwestycje w transformację energetyczną. Pierwotny plan zakładał system nagród dla elektrowni, które będą systematycznie zwiększały udział odnawialnych źródeł energii i kar dla tych, które tego nie zrobią.

W czasie negocjacji prowadzonych w ramach samej Partii Demokratycznej (na poparcie Republikanów nie było szans) pakiet konsekwentnie obcinano. Ostatecznie jego koszty zmalały o połowę – do 175 miliardów rocznie. Niektóre programy wykreślono całkowicie (np. opieka dentystyczna dla starszych), inne ograniczano czasowo. Jeszcze inne – jak urlop macierzyński – ograniczono (z 12. do 4. tygodni), następnie wyrzucono w ogóle, by potem znowu przywrócić.

Rolę głównych hamulcowych wzięła na siebie dwójka senatorów – Kyrsten Sinema z Arizony oraz Joe Manchin. To na ich życzenie konsekwentnie eliminowano kolejne elementy ustawy.

Głosy tej dwójki polityków były i są tak ważne, ponieważ Demokraci mają w Senacie najmniejszą możliwą przewagę. Na 100 senatorów z prezydentem głosuje 50, a zgodnie z regułami, w przypadku remisu głos decydujący oddaje wiceprezydentka Kamala Harris. Partyjni liderzy w Senacie i Izbie Reprezentantów ustanawiali sobie kolejne deadline’y i wielokrotnie je przekraczali, zapewniając jednak, że jakiś kompromis wkrótce uda się osiągnąć. Tym razem wydaje się, że szanse przepadły – chyba że Manchin po raz kolejny zmieni zdanie.

Z czym do wyborców?

Sytuacja jest dla prezydenta tym trudniejsza, że już w listopadzie przyszłego roku odbywają się wybory do Izby Reprezentantów oraz do 1/3 Senatu. Historia uczy, że w wyborach w połowie kadencji partia aktualnie rządząca traci miejsca w obu izbach Kongresu. Demokraci mają minimalne przewagi głosów, więc na żadną stratę nie mogą sobie pozwolić. Liczyli jednak na to, że jeśli w ciągu kilku pierwszych miesięcy prezydentury Bidena przyjmą naprawdę rewolucyjne ustawy, wyborcy zdążą odczuć ich korzystne skutki i odwdzięczą się przy urnach. Tymczasem na niespełna rok przed wyborami partia prezydenta jest w dramatycznej sytuacji – rozbudziła oczekiwania, których nie spełniła. Notowania głowy państwa są bardzo złe – mniej więcej 40 proc. ankietowanych dobrze ocenia jego pracę. Gorsze noty zbierał na tym etapie prezydentury jedynie Donald Trump.

W dodatku, chociaż bezrobocie szybko spada, a płace idą w górę, to Amerykanie obawiają się rosnącej inflacji, która w listopadzie wyniosła 6,8 proc. i jest najwyższa od 1982 roku. Do tego dodajmy szybko rozprzestrzeniający się nowy wariant wirusa, co przekłada się na blisko 150 tys. zakażeń dziennie i przeciążenie systemu ochrony zdrowia. Podobne kłopoty ma wiele innych państw, trudno też obwiniać samego prezydenta o to, że tak wielu Amerykanów nie chce się szczepić. Ale Biden obiecywał uporać się z pandemią. Jest to kolejna obietnica, której nie udało mu się spełnić i wyborcy okazują niezadowolenie.

Ogłoszenie Manchina przyszło więc w fatalnym momencie. Co gorsza nadwyręża wizerunek prezydenta nie tylko w oczach wyborców, ale i wewnątrz partii.

Kilka miesięcy temu Kongres uchwalił inną wielką ustawę – tak zwany pakiet infrastrukturalny przewidujący wydatki liczone w setkach miliardów dolarów na drogi, linie kolejowe, lotniska, dostęp do szybkiego internetu, itp. Za tą ustawą zagłosowali nie tylko wszyscy Demokraci w Senacie – w tym Manchin – ale nawet kilkunastu Republikanów. Ale projekt został zatrzymany w Izbie Reprezentantów i to przez kongresmanów Partii Demokratycznej!

Wielu z nich – zwłaszcza ze skrzydła lewicowego – w zamian za głosowanie nad pakietem infrastrukturalnym domagało się gwarancji Manchina i Sinemy, że poprą też BBB, czyli pakiet społeczny. Sam prezydent także początkowo mówił, że obie ustawy powinny być głosowane razem. Ale na skutek przedłużających się negocjacji zmienił zdanie i przekonał skrzydło lewicowe do bezwarunkowego poparcia wydatków na infrastrukturę. Jednocześnie osobiście zapewnił ich, że nakłoni Manchina do zagłosowania za Build Back Better.

Niedzielne oświadczenie senatora potwierdziło obawy progresistów – Manchin dostał to czego chciał, czyli tradycyjną infrastrukturę, a „infrastrukturę społeczną” wyrzucił do kosza. Gwarancje Bidena nie zdały się na nic.

Co teraz?

Kierownictwo partii w Kongresie i prezydent mają przed sobą trzy drogi. Po pierwsze, mogą po prostu zrezygnować z dotychczasowych planów. To jednak wywołałoby ogromny zawód nie tylko wielu polityków partii, ale przede wszystkim wyborców. Trudno wyobrazić sobie bardziej demotywujący sygnał do elektoratu niż pogrzebanie nadziei na realizację najważniejszych obietnic złożonych w kampanii.

Opcja druga to rozbicie ogromnej ustawy na mniejsze elementy – jak transformacja energetyczna, ulgi na dzieci, urlop macierzyński – i szukanie poparcia dla każdego z nich oddzielnie. Kłopot w tym, że normalne ustawy potrzebują 60 głosów w Senacie (dlaczego, to materiał na inny tekst). Należałoby więc przy każdym głosowaniu zdobyć poparcie co najmniej dziesięciu Republikanów, a na to nie ma szans, bo Republikanie nie mają żadnego interesu w pomaganiu Bidenowi i zwykle tego nie robią.

Pakiet BBB miał być przegłosowywany w specjalnym trybie budżetowym wymagającym uzyskania jedynie 50 głosów (plus głos wiceprezydencki). Niestety, liczba ustaw, które można przegłosować w takim trybie jest ograniczona. To właśnie dlatego zamiast pracować nad normalnymi aktami prawnymi amerykańscy prawodawcy tworzą legislacyjne giganty jak BBB – chodzi o to, by wszystko co ważne „przepchnąć” jednym głosowaniem.

Wreszcie opcja trzecia to powrót do negocjacji z Manchinem. Prezydent już zdążył powiedzieć, że nie czuje do senatora urazy i że wspólnie uda im się „coś osiągnąć”. W międzyczasie Manchin skarżył się w lokalnej stacji radiowej w swoim stanie, że członkowie administracji wywierali na niego nadmierną presję i próbowali złamać. Samego prezydenta nie oskarżył, ale wciąż twierdzi, że jego pakiet jest zbyt duży i nadmiernie powiększa deficyt budżetowy. A ponadto może zwiększyć już wysoką inflację. Biały Dom przekonuje, że to inwestycja, która na dłuższą metę poprawi nie tylko stan gospodarki, ale i jakość życia zwykłych Amerykanów.

A jeśli Manchin nie zgodzi się na żadną wersję ustawy? Demokraci niewiele mogą mu zrobić. Bez niego stracą większość w Senacie i wówczas nie uchwalą już nic. A jeśli da się przekonać, lecz za cenę daleko idących cięć? Wówczas prezydent może stracić poparcie senatorów lewicowych jak Bernie Sanders czy Elizabeth Warren. Ich głos jest tak samo ważny. Bo, jak mówił Joe Biden, kiedy w Senacie masz tak minimalną przewagę to „każdy senator jest prezydentem”.

;

Udostępnij:

Łukasz Pawlowski

Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.

Komentarze