Po 100 dniach prezydentury Joe Bidena jedno jest pewne: nie jest to trzecia kadencja Baracka Obamy. Nowy prezydent okazał się bardziej odważny niż przypuszczano. Polskim politykom sprawia tym samym niemały kłopot. I nie tylko ekipie rządzącej
To z pewnością nie miał być komplement. Raczej obelga, a przynajmniej ostrzeżenie. Kiedy jednak Ted Cruz – radykalnie prawicowy senator z Teksasu – umieścił na Twitterze zdjęcie Joe Bidena ze złowrogim podpisem „Nudny, ale radykalny”, hasło zabrzmiało jak adekwatny opis rzeczywistości. Taki, pod którym mogliby się podpisać zwolennicy obecnego prezydenta.
Robert Reich, były minister pracy w gabinecie Billa Clintona, a obecnie wykładowca Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley i jeden z najbardziej donośnych głosów lewicy, jest podobnego zdania.
„Biden ma tę niemal magiczną zdolność do przedstawiania progresywizmu w nudny sposób. Może powiedzieć to samo co Bernie Sanders lub AOC [kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez], ale tak, że oczy same ci się zamykają” - mówił w rozmowie z magazynem „The Atlantic”.
„Biden korzysta ze swojego wizerunku osoby nikomu niezagrażającej i z opozycji, która zapomniała jak formułować przekonujące argumenty polityczne” - pisał w „The New York Times” inny lewicowy ekonomista, laureat nagrody Nobla, Paul Krugman.
Kolejne potwierdzenie tej cechy prezydenta przynoszą… prawicowi lobbyści. Tygodnik „New Yorker” opublikował nagrania z telekonferencji grupy lobbystów finansowanej przez jednego z najbogatszych Amerykanów, miliardera Charlesa Kocha.
Ekipa prowadziła badania zmierzające do ustalenia, jak najskuteczniej zniechęcić ludzi do jednej z inicjatyw firmowanych przez prezydenta. Ustawa znana jako H.R. 1 – numer świadczy o jej znaczeniu dla Partii Demokratycznej mającej większość w Izbie Reprezentantów – to szeroki pakiet reform, które mają doprowadzić do zwiększenia frekwencji wyborczej, utrudnić manipulacje granicami okręgów wyborczych oraz nakazać partiom ujawnianie tożsamości największych darczyńców.
Nie mogło się to spodobać Kochowi. Niestety, jak wykazały badania, ustawę popierają nawet konserwatywni wyborcy, którzy nijak nie dawali się przekonać, że Biden to lewicowy radykał.
Istotnie jest coś w osobie Bidena, co sprawia, że jego ambitne propozycje programowe sprawiają wrażenie zdroworozsądkowych rozwiązań potrzebnych w trudnych czasach.
Obecny prezydent, w odróżnieniu od poprzednika, nie budzi Amerykanów lawiną tweetów, nie wydzwania do telewizji, nie organizuje skandalizujących wieców i nie koncentruje na sobie całej uwagi mediów.
Bez wątpienia znaczenie dla jego wizerunku ma także kolor skóry. Biały Joe Biden urodzony w robotniczej rodzinie w Pensylwanii i dorastający w latach 50. XX wieku w Delaware mniej kojarzy się z radykalizmem niż, powiedzmy, czarny Barack Hussein Obama urodzony w nietypowej rodzinie na Hawajach, a wychowany w Indonezji.
Ale nawet jeśli sposób bycia i kolor skóry Bidena tłumaczą nam, dlaczego odbiorcy nie czują się zagrożeni jego planami ogromnych inwestycji publicznych lub podniesienia podatków najbogatszym, to pozostaje inne pytanie: dlaczego on to w ogóle robi?
Wizerunek Bidena nie wziął się znikąd – przez całe dekady swojej politycznej kariery w Senacie, a potem w roli wiceprezydenta był uważany za polityka środka Partii Demokratycznej, zdolnego do współpracy z Republikanami. W pewnym sensie to nadal prawda.
Biden wciąż jest w centrum Partii Demokratycznej. Rzecz w tym, że to centrum przesunęło się na lewo.
„Rząd federalny ma obowiązek zapewnić wszystkim Amerykanom dostęp do opieki zdrowotnej”;
„Czarny kolor skóry sprawia, że w życiu jest »znacznie trudniej«”;
„Kobiety w porównaniu z mężczyznami muszą się mierzyć z »znaczącymi przeszkodami«”.
Ogromna większość Amerykanów identyfikujących się jako Demokraci zgadza się z tymi twierdzeniami i ten odsetek wzrósł w ciągu ostatnich kilku lat.
Tematy do niedawna uznawane w amerykańskiej polityce za co najmniej trudne – jak choćby podniesienie podatków korporacyjnych i od zysków kapitałowych, wsparcie dla odnawialnych źródeł energii, rozbudowanie instytucji państwa opiekuńczego – dziś okazują się popularne.
Biden oczywiście tych zmian nie wywołał, ich przyczyny są złożone. Ale nie jest też tak, że dostrzegł je dopiero po przeprowadzce do Białego Domu.
Gdybym miał wskazać jeden tekst, który najlepiej tłumaczy działania obecnego prezydenta, odesłałbym Czytelników do artykułu w „Foreign Policy” z lutego 2020 roku. Esej pod tytułem „Ameryka potrzebuje nowej filozofii ekonomicznej” napisała para ekspertów od polityki zagranicznej. Jednym z nich jest Jake Sullivan, 45-letni prezydencki Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego. Tę samą funkcję pełnił przy Bidenie w czasie jego wiceprezydentury.
We wspomnianym tekście Sullivan – wspólnie z ekonomistką i koleżanką z administracji Obamy Jennifer Harris – stawia kilka tez, które dziś znajdują odbicie w decyzjach prezydenta.
Piszą, że „niedostateczne inwestycje są większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego niż dług publiczny”.
Postulują nie tylko zwiększenie nakładów na politykę przemysłową, ale przekonują, że rządy powinny angażować się w „projekt o wielkiej skali – jak »postawienie człowieka na księżycu lub osiągnięcie neutralności klimatycznej«. Są to bowiem projekty, które wymagają innowacji w wielu różnych sektorach gospodarki".
Dalej Sullivan i Harris kwestionują przekonanie, że umowy o wolnym handlu przynoszą wyłącznie korzyści i że zawsze lepiej handlować więcej niż mniej. Piszą też o konieczności podjęcia realnej walki z rajami podatkowymi i zwracają uwagę na rzecz oczywistą, ale niekoniecznie dostrzeganą: że to, co dobre dla wielkich, globalnych korporacji, niekiedy amerykańskich jedynie z nazwy, nie zawsze jest dobre dla Stanów Zjednoczonych.
A w związku z tym amerykańska dyplomacja nie musi bezwarunkowo, za pieniądze podatników stawać w obronie korporacyjnych interesów.
Równie ważne, jak diagnozy i postulaty, jest jednak ich uzasadnienie. Sullivan i Harris dla poparcia swoich tez odwołują się nie tyle do języka sprawiedliwości społecznej czy równości, ile bezpieczeństwa narodowego.
W świecie, w którym poszerzają się pola konfliktów Stanów Zjednoczonych z Chinami, inwestycje w nowoczesną energetykę, w tradycyjnie rozumianą infrastrukturę, ale także w ludzi i ich szanse życiowe stają się elementem rywalizacji o globalne przywództwo.
Dokładnie to samo powtarza dziś Biden. Dostrzega, że miarą potęgi jest nie tylko liczba lotniskowców czy nowoczesnych myśliwców, ale też jakość usług publicznych, nastroje społeczne czy wizerunek kraju w oczach świata i jego własnych obywateli.
Ekipa prezydenta przekonuje, że relacje z Chinami to nie tylko rywalizacja dwóch państw. To również pojedynek pomiędzy liberalną demokracją i reżimem autorytarnym o to, który z tych systemów lepiej potrafi odpowiedzieć na wyzwania współczesnego świata.
Władze Chin próbują przekonywać, że demokracja jest zbyt powolna i zbyt nieuporządkowana, aby radzić sobie z takimi kryzysami jak pandemia – i ich tezy znajdują posłuch.
Dlatego rząd Stanów Zjednoczonych, jeśli chce obronić liberalny porządek na świecie, musi udowodnić moc sprawczą także na własnym podwórku. A do tego potrzebne są inwestycje i aktywna polityka rządu.
Mam wrażenie, że znaczna część polskich polityków i komentatorów wciąż nie chce przyjąć do wiadomości tego, co mówi Biały Dom – że świat znalazł się w naprawdę przełomowym momencie. W rezultacie polityka Bidena sprawia kłopot zarówno rządzącej koalicji, jak i stronie opozycyjnej.
I tak rodzimej prawicy nie może się podobać deklarowane przez Biały Dom przywiązanie do wartości liberalnej demokracji, nacisk na równe traktowanie bez względu na płeć, orientację seksualną lub pochodzenie, poparcie dla równości małżeńskiej, zapowiedzi agresywnej walki ze zmianami klimatu.
Wszystko to wygląda jak element tej wielkiej fali zepsucia, która – zgodnie z retoryką prawicy – już czai się na granicy gotowa pozbawić nas polskości.
Z drugiej jednak strony, do wizerunku skrajnie lewicowego Bidena nie pasuje asertywna polityka zagraniczna. Cały polityczny świat widział wymianę ciosów amerykańskich i chińskich dyplomatów podczas spotkania na Alasce i słyszał jak Biden nazwał Władimira Putina mordercą, a następnie wprowadził na Rosję kolejne sankcje.
Możemy przypuszczać, że gwałtowne przerwanie rosyjskiej mobilizacji na granicy z Ukrainą także nie odbyło się bez wpływu Amerykanów. Prowadząc twardą politykę wobec Rosji prezydent USA działa we własnym interesie.
Jego poczynaniom przyglądają się władze w Chinach. Jeśli Amerykanie „odpuszczą” Krym, kto wie, czy Pekin nie uzna, że podobną słabość Waszyngton okaże w przypadku Tajwanu. Biden musi być asertywny, bo nie może sobie pozwolić na porażkę, zwłaszcza na samym początku prezydentury.
Nie tylko postawa wobec Rosji może podobać się polskiej prawicy. Apele o walkę z rajami podatkowymi również dobrze współgrają z zapowiedziami premiera Morawieckiego. „Komisja Europejska powinna »chwycić byka za rogi« i podjąć działania na rzecz wyeliminowania luk podatkowych; jeżeli tak się stanie, to szanse na realnie większy unijny budżet znacząco wzrosną”, mówił Mateusz Morawiecki na zeszłorocznym szczycie w Davos.
Namawiał też „wszystkich premierów, ministrów, prezydentów, żeby zajęli się rajami podatkowymi”.
Kiedy jednak sekretarz skarbu w administracji Bidena Janet Yellen wystąpiła z propozycją wprowadzenia minimalnej stawki podatkowej dla korporacji na całym świecie i tym samym likwidacji rajów podatkowych, polski premier najwyraźniej nie dosłyszał.
Ale problem z Bidenem ma, jak się zdaje, także część opozycji. Wartość już uchwalonego pakietu pomocowego dla amerykańskiej gospodarki to 1,9 biliona dolarów. Nowo przedstawiony program inwestycji infrastrukturalnych to kolejne 2,25 biliona dolarów wydatków w ciągu najbliższej dekady. A w kolejce czeka jeszcze jeden plan, tym razem przeznaczony głównie na „infrastrukturę społeczną”, czyli między innymi poprawę dostępu do opieki zdrowotnej i pomoc dla pracujących rodziców.
Biden nie tylko zadłuża się na biliony dolarów. Co więcej, chce spłacać swoje zobowiązania podnosząc podatki dla firm i najbogatszych Amerykanów. Zgodnie z jego propozycjami podatek korporacyjny miałby wzrosnąć z 21 do 28 procent. Sporo, chociaż to wciąż mniej niż stawka 35 procent, która obowiązywała przed wielką obniżką wprowadzaną przez Donalda Trumpa.
Ale już podatek od zysków kapitałowych nowy prezydent chce podnieść niemal dwukrotnie z 20 do aż 39,6 procent, informuje serwis Bloomberg News.
W Polsce takie działania w polityce gospodarczej, a także zapowiedzi prawdziwej rewolucji w polityce energetycznej, czy poparcie dla takich postulatów jak dostęp do aborcji i równość małżeńska są wciąż uznawane za domenę (skrajnej) lewicy.
Tymczasem Biden – polityk centrowy – wprowadza je nie tylko, a nawet nie tyle pod presją środowisk lewicowych, ile przedstawiając jako najlepszą ścieżkę rozwoju i element budowania przewagi konkurencyjnej nad Chinami.
W czasie kampanii prezydenckiej wspomniany Jake Sullivan mówił, że w rywalizacji z Państwem Środka Stany Zjednoczone nie powinny koncentrować się nad tym, jak spowolnić przeciwnika, ale jak biec szybciej. I, znów, wszystko wskazuje, że prezydent jest podobnego zdania.
Istnieją dziesiątki przyczyn, dla których program Bidena może zakończyć się klęską. Nie ma jednak wątpliwości, że jest to plan dogłębnej reformy kraju. I słusznie, bo czasy kryzysu wymagają politycznej odwagi.
Podobnie jak wielu komentatorów jestem zaskoczony, że z pozoru nudny Biden taką odwagę wykazuje. Ale chciałbym, żeby udzieliła się ona także naszej klasie politycznej. Jeśli liberalna demokracja nie pokaże, że potrafi zadbać o swoich obywateli, przegra w wyścigu z autorytaryzmem. Nowa administracja zdaje się to rozumieć. My także powinniśmy.
„Nudny, ale radykalny” – to naprawdę niezłe polityczne credo.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Publicysta, doktor socjologii, doradca polityczny. Wspólnie z Piotrem Tarczyńskim prowadzi „Podkast amerykański” [https://www.facebook.com/podkastamerykanski]. Autor książki „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS” [2020]. Dawniej sekretarz redakcji tygodnika „Kultura Liberalna”.
Komentarze