0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jedrzej Nowicki / Agencja GazetaJedrzej Nowicki / Ag...

"Zmiany najbardziej dotkną najsłabszych i najuboższych i to o nich musimy zadbać. Bogaci sobie poradzą. Chcemy, żeby transformacja, która wpłynie radykalnie na nasz świat, nie przyczyniała się do łamania praw człowieka czy wywłaszczania lokalnych społeczności, tak jak to miało miejsce w Ameryce Łacińskiej" - mówi Montserrat Mir Roca, była sekretarz Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych (ETUC), współpracownica Centrum Sprawiedliwej Transformacji w Oslo.

Przeczytaj także:

Centrum powstało w 2016 roku z inicjatywy międzynarodowego zrzeszenia związków zawodowych, ma na celu budowanie dialogu pomiędzy związkami, rządem, biznesem i lokalnymi społecznościami.

Monserrat Mir zaczynała działalność polityczno-społeczną od hiszpańskich związków pracowników pocztowych, od kilku lat pracuje na poziomie europejskim i międzynarodowym. Gościła w listopadzie 2019 na międzynarodowej konferencji Creatio Continua w Krakowie, poświęconej wyzwaniom związanym z kryzysem ekologicznym.

Hubert Walczyński: Współpracujesz z Centrum Sprawiedliwej Transformacji w Oslo. Już sama nazwa organizacji sugeruje, że coś jest nie tak z tym, jak zwykle myślimy o transformacji. Na czym polega sprawiedliwa transformacja?

Montserrat Mir Roca: Nazwa pochodzi od porozumienia paryskiego, gdzie kilkukrotnie mowa jest o tym, że powinniśmy dokonać sprawiedliwej transformacji – tworzyć godne miejsca pracy, rozwijać się w sposób zrównoważony, dążyć do wyeliminowania ubóstwa. Rzecz w tym, że gdy eksperci mówią o dokumentach takich jak porozumienie paryskie, zwracają bardzo dużo uwagi na badania, naukę, mówią o fizyce, co my oczywiście popieramy…

Ale to nie wszystko.

Tak. Rzadko wspominają o wymiarze ludzkim, społecznym.

Dlatego my mówimy o sprawiedliwości, o tym, że zmiany najbardziej dotkną najsłabszych i najuboższych i to o nich musimy zadbać. Bogaci sobie poradzą.

Chcemy, żeby transformacja, która wpłynie radykalnie na nasz świat, nie przyczyniała się do łamania praw człowieka czy wywłaszczania lokalnych społeczności, tak jak to miało miejsce w Ameryce Łacińskiej. Dlatego mówimy o sprawiedliwej transformacji.

A co to oznacza w praktyce? Jakie działania podejmujecie

Zrzeszamy związki zawodowe, z założenia naszym zadaniem jest pośredniczenie w dialogu pracowników z zatrudniającymi i z rządem. Negocjujemy porozumienia zbiorowe w imieniu pracowników. Dbamy o to, żeby sposób, w jaki jest pisane prawo, odzwierciedlał interesy zatrudnionych w sektorach, których dotyczą zmiany.

Ludzie boją się przyszłości, transformacji rynku pracy, potrzebują nadziei i potrzebują planu. My wierzymy, że sami powinni być jego autorami.

Dlatego zrzeszamy pracowników i pozwalamy, żeby ich głos był słyszany, to od pracowników powinno zależeć to, jaki kształt przyjmie rynek pracy.

Na świecie od lat 70’ i 80’ związki zawodowe są coraz słabsze. W Polsce po transformacji w ’89 były skrupulatnie osłabiane. Co możemy z tym zrobić?

Część problemu wynika z tego, że pracownicy nie zdają sobie dziś sprawy z siły jaka leży w samoorganizacji. Ale mam przeczucie, że walka z katastrofą klimatyczną odwraca ten trend. W tej chwili do związków zawodowych dołączają młodzi ludzie. Wcześniej mieliśmy do czynienia z luką pokoleniową, ale od kiedy ruch związkowy zaczął skupiać się na kwestiach transformacji gospodarczej i energetycznej, to zaczyna się zmieniać.

Co robicie, żeby przyciągnąć ludzi?

Wchodzimy w sojusze. Gdy studenci protestują albo strajkują, my do nich dołączamy, pokazujemy im, w czym możemy pomóc. To jest naturalny sojusz, oni żądają podjęcia radykalnych kroków na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi, bardzo często mówią naszym językiem. Nie tylko o tym, że musimy uratować planetę, ale też o godnych miejscach pracy czy równym dostępie do energii. O sprawiedliwej transformacji.

I dołączają później do związków?

Czasem dołączają. Ale nie jest też tak, że stopień uzwiązkowienia jest koniecznie powiązany z siłą świata pracy w danym kraju. Mamy bardzo różne modele – na przykład we Francji poziom uzwiązkowienia to niecałe 11 proc. Ale pomimo tego, te związki są silne. Potrafią się zmobilizować, strajkują, protestują. Ponad 90 proc pracowników w kraju jest objętych umowami zbiorowymi, które wynegocjowały związki. Podobnie w Hiszpanii – przy uzwiązkowieniu na poziomie 19 proc. umowy zbiorowe obejmują ponad 80 proc. pracowników.

Z drugiej strony są kraje nordyckie.

Tak – Dania, Norwegia, Szwecja, Finlandia – kraje, w których większość pracowników jest zrzeszonych w związkach zawodowych – i te związki również są bardzo silne.

A czy w statystykach widać wzrost poziomu uzwiązkowienia albo tego, jaka część pracowników jest objęta umowami zbiorowymi?

Na poziomie europejskim – nie. Ale są kraje, w których, w szczególności po kryzysie, liczba osób zrzeszonych w związkach zawodowych wzrasta. Na przykład kiedy udaje się wywalczyć prawa pracownicze dla fikcyjne samozatrudnionych albo pracowników platform cyfrowych.

Pracownicy widzą, że związki zawodowe działają i mają realne przełożenie na jakość pracy i życia – mogą pójść na urlop, nie muszą się martwić o to, co się stanie gdy zachorują. Wtedy dołączają do związków zawodowych.

Myślę, że dużym problemem jest to, że wiele osób nie ma pojęcia, jak wiele związkom zawodowym udaje się wywalczyć – i to po części jest też nasza wina.

Mówiłaś podczas swojego wystąpienia o ograniczeniach konsumpcji i produkcji, które musimy podejmować w imię walki ze zmianami klimatycznymi. Jakie są najważniejsze kroki, które musimy podjąć?

Musimy przestać kupować. Walczyć z konsumpcjonizmem, na przykład z przemysłem fast-fashion, który narzuca nam co chwilę nowe trendy i sprawia, że ubrania nosimy zaledwie kilka razy, a potem kupujemy kolejne, pomimo tego, że ich nie potrzebujemy. Wzorce konsumpcji już się zmieniają i dobrym przykładem mogą być samochody – w moim pokoleniu to była kwestia statusu, oczywista aspiracja. Gdy patrzę na młodych ludzi dziś, widzę że są bardziej świadomi, samochód nie jest dla nich tak istotny. Mogą go wypożyczyć, gdy potrzebują, mogą mieć jeden dzielony pomiędzy znajomymi.

Ale to wszystko jest zrzucaniem odpowiedzialności na jednostki – “kupuj to zamiast tamtego”, “nie używaj słomek”, “kryzys klimatyczny to twoja wina, bo kupujesz złe produkty”. Co możemy zrobić na poziomie systemowym?

Na poziomie systemowym musimy zapewniać alternatywy. Na przykład – w kontekście samochodów – walczyć o dobrej jakości transport publiczny.

Ale jak zmusić do zmian firmy? Ekologiczne działania korporacji są często raczej planem marketingowym, niż realną chęcią odejścia od szkodliwych dla środowiska praktyk. Czy CSR nas zbawi?

CSR nam pomoże, ale fakt, potrzebujemy bardziej wiążących narzędzi.

Jakich?

Takich jak powstający obecnie w ONZ, wiążący traktat regulujący relacje pomiędzy biznesem i prawami człowieka, na którego rzecz nasze związki zawodowe lobbują. Chodzi o stworzenie listy zasad, których będą musiały przestrzegać korporacje. I o jasne konsekwencje, które będą wyciągane, gdyby ich nie przestrzegały. Nie tylko w swoich rodzimych krajach, ale też za granicą – w Ameryce Łacińskiej czy w Afryce. O to, żeby nie łamały praw pracowniczych, czy nie korzystały z pracy dzieci.

A jakich instrumentów możemy użyć, żeby walczyć z konsumpcjonizmem?

Musimy na przykład przedłużyć obowiązkowe okresy gwarancyjne, żeby walczyć z planowanym postarzaniem produktów. Kilkadziesiąt lat temu pralka mogła działać przez dwadzieścia lat, a dziś psuje się po trzech. To nie jest przypadek ani konieczność, to strategia, której celem jest sprzedawanie więcej i częściej. Jednocześnie nie opłaca się tych sprzętów naprawiać, bo często nowy kosztuje mniej niż części zamienne – jeżeli w ogóle da się je zdobyć.

A przy okazji produkujemy tony śmieci.

I wysyłamy je do Afryki czy Azji. To jest koło wyzysku – oni produkują dla nas sprzęty za głodowe stawki, my ich używamy i wysyłamy im z powrotem śmieci. Tak jakbyśmy jedli banana i wyrzucali skórkę z powrotem do Afryki.

Tylko banan się rozkłada, a komputery nie. Musimy skończyć z tym procederem na poziomie porozumień ponadnarodowych. To nie jest tylko kwestia tego, gdzie te śmieci ostatecznie trafią, ale też tego, że ktoś je tam musi przetransportować – to znów jest spalanie paliwa, emisje dwutlenku węgla.

I marnotrawstwo ludzkiej pracy, bo produkujemy więcej sprzętów, które działają krócej. Potem ktoś pracuje przy spedycji, przewozie, utylizacji elektrośmieci. Przechodzimy więc do rynku pracy – musimy mniej kupować i mniej produkować. To oznacza że trzeba albo zwolnić część pracowników, albo walczyć o skrócenie czasu pracy.

Będziemy musieli całkowicie przeorganizować rynek pracy, bo czekają nas zupełnie nowe czasy. Automatyzacja sprawi, że niektóre sektory znikną, a pojawią się inne. To będzie duże wyzwanie dla związków zawodowych. Wraz ze starzeniem się społeczeństw, będzie przybywało miejsc pracy w sektorze opiekuńczym. Będziemy musieli walczyć o godność tej pracy i poważanie – zmienić sposób, w jakich jest postrzegana, walczyć o wyższe płace.

Technologia zmienia nasz świat, ale musimy pamiętać, że powinna służyć społeczeństwu, a nie wyłącznie korporacjom. Dlatego też – powtarzam – kluczowe jest to, żeby na kształt przyszłego rynku pracy mieli wpływ pracownicy.

Wtedy nie są oporni zmianom, bo je rozumieją i współtworzą. Na tym polega demokracja.

Udostępnij:

Hubert Walczyński

Ekonomista, redaktor Magazynu Kontakt, działacz OZZ Inicjatywa Pracownicza.

Komentarze