Po 4 czerwca 1989 roku jedni nie mieli głowy do budowania mitu, inni nie mieli serca. I ciągle się dziwią, że ponad połowa badanych nie ma z tą datą żadnych skojarzeń. Czy Marsz 4 czerwca 2023 roku to zmieni?
Zapowiedzi są szumne. Chcą iść Lewica i działaczki Strajku Kobiet. Na pewno będą sympatycy i sztabowcy Koalicji Obywatelskiej. Ci ostatni w mediach społecznościowych prześcigają się w deklaracjach, że rezerwują kolejne autokary – tak wielu jest chętnych do wyjazdu do Warszawy. Poseł Andrzej Rozenek z PPS marzy, że Alejami Ujazdowskimi przejdzie milion osób. Na pewno nie będzie wśród nich wspierającego obóz demokratyczny Aleksandra Kwaśniewskiego, który tego dnia zaplanował promocję swojej książki w Gdańsku.
Wielki Marsz 4 czerwca wymyślił Donald Tusk. 15 kwietnia napisał na Twitterze: „Wzywam na marsz w samo południe 4 czerwca w Warszawie. Przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną, europejską Polską”.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
O marszu mówi się w mediach tak dużo, że aż 15,9 procent ankietowanych przez United Surveys w sondażu dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” na pytanie, z czym kojarzy się im się 4 czerwca, wskazało na manifestację sprzeciwu wobec władzy PiS.
51,4 proc. badanych ta data nie kojarzy się z niczym.
23,9 proc. pamięta, że w 1989 roku odbyły się w tym dniu pierwsze częściowo wolne wybory w naszym kraju.
Chciałabym zobaczyć ten milion.
Chciałabym, żeby wszyscy pamiętali o wyborach z 1989.
Chciałabym, żeby ich mit przedostał się poza grono zwycięzców.
Chciałabym, żeby entuzjazm, z jakim przyjmowany jest wystawiany przez Teatr im. Słowackiego w Krakowie i Gdański Teatr Szekspirowski musical „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery sprawił, że „ten tłum zrobi bum”.
Ale może być różnie.
W 2019 roku kończyła się pierwsza kadencja PiS i było już jasne, jak partia Jarosława Kaczyńskiego traktuje demokrację. Na jesień zaplanowano wybory, zdawało się, ostatniej szansy. W czerwcu wypadała trzydziesta rocznica tych z 4 czerwca.
Akurat ukazała się moja książka „Można wybierać. 4 czerwca 1989” i jeździłam na spotkania promocyjne. Pamiętam je bardzo dobrze.
W Gdańsku prowadziłam dyskusję z osobami, które w 1989 roku zdawały maturę. To było jedno z wielu wydarzeń towarzyszących dziesięciodniowym obchodom Święta Wolności i Solidarności. To prawda – nie najważniejsze, w porze lunchu, poza Europejskim Centrum Solidarności, gdzie świętowano najhuczniej. Była scena, mikrofony, przed sceną kilka rzędów leżaków. Żeby nie było nam przykro, na jednym przysiadł ktoś z organizatorów. Potem na innym przechodzień z małą córką. Natychmiast zapadł w drzemkę.
4 czerwca byłam w Świnoujściu. Obchody na placu Wolności były rachityczne, na spotkaniu o książce – garstka gości, choć było w niej o Świnoujściu.
5 czerwca w Szczecinie opowiadano mi, że po miejskich uroczystościach rocznicowych został niedojedzony tort.
W Gliwicach pocieszano, że to pewnie ulewa zatrzymała ludzi w domach (trwała kwadrans i skończyła się sporo wcześniej).
W Warszawie na promocji byli prawie wyłącznie znajomi (kochani). Zdaje się, że przeszkodą miał być upał.
Czy byłam zdziwiona? Nie. Wcześniej przez dwa lata sprawdzałam, jak 4 czerwca zapamiętali ludzie niezaangażowani w kampanię wyborczą. Szybko zorientowałam się, że dziwne jest raczej spotkanie człowieka, który na hasło „4 czerwca” wie, którą szufladkę w głowie otworzyć.
Dla jasności. Wiosną 1989 roku wiał wiatr zmian, tyle że nie wszędzie jednakowo. Na Podkarpaciu na spotkania z kandydatami Komitetu Obywatelskiego „Solidarności” w małych miastach przychodziło po 10 tysięcy ludzi. W okolicach Świnoujścia – kilkaset osób. Dziennikarz z Zielonej Góry, wówczas redaktor naczelny partyjnej „Gazety Lubuskiej” przy okazji wizyty w Warszawie na początku czerwca poszedł na plac Konstytucji – tam w kawiarni Niespodzianka była siedziba stołecznego KO „S” – i przeżył szok, widząc rozmach kampanii Solidarności. – U nas co najwyżej jeden zakleił plakat drugiego. Jakby nie było wyborów – opowiadał. W Zielonej Górze 6 czerwca zaczynał się Festiwal Piosenki Radzieckiej – miasto szykowało kiermasze i spotkania z radzieckimi twórcami kultury.
Zbierając materiał do książki, spotykałam sztabowców PZPR, którzy podświadomie byli za „Solidarnością”, sympatyków „S”, którzy głosowali symetrycznie – na „S” i PZPR, żeby pokazać, że Polska nie jest jednorodna, wreszcie osoby, które chciały zmian, ale wierzyły, że partia demokratyzuje się i wprowadzi je sama.
W Warszawie rozmawiałam z kobietą, która była tak zajęta przeprowadzką i związanym z tym zdobywaniem materiałów budowlanych, że wybory całkiem jej umknęły.
Archeolożka z Elbląga szykowała się do badań kolejnego kwartału odbudowywanej wtedy elbląskiej starówki – od kwietnia do września bezwzględnie pochłaniała ją przeszłość, nie miała głowy do głosowania. W podwarszawskich Kątach, gdzie 4 czerwca 1989 roku Chris Niedenthal zrobił publikowane potem wielokrotnie zdjęcia oklejonego plakatami „S” słupa energetycznego, odszukałam przewodniczącą komisji wyborczej. Powiedziała, że wszystkim zajmowała się Góra Kalwaria – stamtąd przyszły urny i instrukcje. Niczego więcej nie pamiętała, nie wdawała się w politykę. Ówczesny dyrektor kutnowskiego przedsiębiorstwa na pytanie, jak spędził dzień wyborów, upewnił się: – To był czerwiec? Jeśli tak, to pod wieczór poszedłem na rogacza. Ale lepsze, jeśli chodzi o temat łowiecki, było wprowadzenie stanu wojennego.
Polityką się nie emocjonował.
Oczywiście są też wspomnienia entuzjastyczne.
Aleksandra i Wiesław Bekowie, delegowani przez Komitet Obywatelski, siedzieli w komisjach wyborczych w Lubaczowie. Pamiętają, że ludzie przychodzili tłumnie. Uśmiechnięci, grzeczni, czasem z ogniem w oczach.
Jacek Sikora, wtedy uczeń technikum mechanicznego w Kutnie, poszedł głosować o szóstej rano. Czekało już 20 osób. – Atmosfera w komisji była wspaniała, jakby wszyscy stali się nagle jedną rodziną, która spotyka się przy wigilijnym stole – wspominał. Zapamiętał, że w kolejce mówiono, że teraz będzie wolna Polska i gospodarka rozkwitnie jak w Japonii.
Zaczepiony przez reportera „Dziennika Telewizyjnego” wyborca z Lubaczowa powiedział do kamery, że chciałby, żeby w Polsce zapanowały równość, wolność i niepodległość, a każdy był wolny i równy.
Nauczyciel z Żagania notował w zdeponowanym w Ośrodku Karta dzienniku: „Przyglądając się twarzom wyborców, nie zauważyłem na żadnej smutku! Wręcz przeciwnie – często z trudem skrywaną radość i satysfakcję, które z tych twarzy aż promieniowały. Ludzie jakby odzyskali swą godność i dumę! Jakby się wyprostowali! Hardo unosili głowy, wchodząc do kabin. A gdy z nich wychodzili – uśmiechali się triumfująco, jakby komuś spłatali porządnego psikusa!”.
To prawda, spłatali.
Komitet Obywatelski „Solidarność” wygrał wszystko, co mógł – 35 proc. mandatów w sejmie i 92 w senacie (pozostałych siedem po drugiej turze; jeden mandat przypadł „niezależnemu” biznesmenowi z Piły Henrykowi Stokłosie). PZPR z koalicjantami wszystko przegrała. Po pierwszej turze do sejmu weszło tylko pięciu kandydatów – dwóch z listy krajowej i trzech tak zwanych „dobrych PZPR-ówców”, którzy mieli poparcie regionalnych struktur „S”.
Wkrótce potem powstał pierwszy solidarnościowy rząd z premierem Tadeuszem Mazowieckim na czele, prezydentem – głosami parlamentu – został Wojciech Jaruzelski.
9 listopada padł Mur Berliński, do końca roku skruszył się powojenny porządek Europy.
Timothy Garton Ash napisał: „Niedziela 4 czerwca była punktem zwrotnym nie tylko dla powojennej historii Polski, nie jedynie dla historii Europy Wschodniej, lecz dla historii całego świata komunistycznego”.
Jednak, choć wydawałoby się, że to oczywistość, ten dzień nie tylko nie nigdy świętem narodowym, ale nawet nikt nie zadbał, żeby funkcjonował w społecznej pamięci.
Powodów jest wiele. Pierwszy, pewnie polityczny – drużyna Wałęsy, która do wyborów doszła zwarta, prędko się pokłóciła. Drugi – symboliczny. W drodze do urn nikt nie wiedział, w jak wielkiej sprawie idzie. Zanim to się stało jasne, minęło trochę czasu. Po wyborach nie było fanfar, ogłoszenia w telewizji, wiecu radości. Czegoś, co czyni doświadczenie wspólnotowym i pozwala je zapamiętać. Słynne zdanie, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm, Joanna Szczepkowska wygłosiła dopiero 28 października.
Trzeci powód, chyba najważniejszy to ten, że świat wtedy pędził.
Jedni głosowali w wyborach z nadzieją na wolność, inni na dobrobyt, prawie wszyscy – na zmianę. Dostali zmianę, ale nieprawdopodobnie gwałtowną. Rzeczywistość, którą znali rozpadła się, zanim zdążyli oswoić się z perspektywą, że może tak się stać.
Jedna z moich rozmówczyń 31 lipca 1989 roku pisała do męża pracującego na saksach: „Jest tragicznie. Na dzień dzisiejszy sklepy świecą pustkami. Nie ma nawet soli i zapałek. Społeczeństwo czeka z nadzieją, że od 1 VIII będzie lepiej. Na pewno wiesz, że wprowadzony będzie proces urynkowienia. Kartek na mięso nie będzie. No ale nie będę Cię zanudzać. W każdym razie jest niedobrze, a na odczuwalną poprawę nie można liczyć z dnia na dzień”.
Galopowała inflacja, w styczniu 1990 roku wszedł w życie plan Balcerowicza, który wprawdzie przyhamował wzrost cen i wprowadził Polskę na drogę reform, ale – jak dobrze wiemy – ogromnym kosztem. Niemal równo rok po czerwcowych wyborach odbyły się wybory samorządowe, które były kolejnym etapem zmiany ustroju. Dopełnieniem – wygrane przez Lecha Wałęsa powszechne głosowanie na prezydenta.
Nikt zresztą nie miał głowy do budowania mitu 4 czerwca, za dużo się działo.
Było za wcześnie na ogłaszanie święta narodowego. A za chwilę było za późno, bo ludziom żyło się ciężko, a „Solidarność” się pokłóciła.
Potem, przy okazji okrągłych rocznic, organizowano – do czasu – państwowe uroczystości. W 2014 roku, na 25-lecie prezydent Bronisław Komorowski zaprosił do Warszawy Baracka Obamę i rzeszę światowych przywódców, by przypomnieć, że to właśnie w Polsce skończył się komunizm. Rok później przegrał prezydenturę z mało znanym działaczem Prawa i Sprawiedliwości Andrzejem Dudą.
Andrzej Duda wciąż jest prezydentem i hojnie patronuje różnym wydarzeniom. Na początku czerwca 2023 roku będą to: obchody 150 rocznicy powstania Związku Zawodowego Poligrafów, 30. rocznicy odnowienia Ukraińskiego Cmentarza Wojskowego w Aleksandrowie Kujawskim, jubileuszu setnych urodzin Henryka Jerzego Chmielewskiego – Papcia Chmiela, I Nadwiślańskie Spotkania z Folklorem Ziemi Puławskiej w Gołębiu i, last but not least, XIII Kongres Polska Wielki Projekt.
Ów kongres to cykliczna impreza prawicy, tym razem odbędzie się pod hasłem „Suwerenność”. W Arkadach Kubickiego na Zamku Królewskim w Warszawie debatować będą między innymi premier Mateusz Morawiecki, minister kultury Piotr Gliński, europosłowie Jacek Saryusz-Wolski i Ryszard Legutko, autor słynnego podręcznika „Historia i Teraźniejszość” Wojciech Roszkowski. Kongres zakończy debata „4 czerwca – co z tą suwerennością?”. „Chcemy, żeby była to niespodzianka. Mogę zdradzić, że będzie to rozmowa o 4 czerwca, z kluczowymi graczami, związanymi z wydarzeniami z 1989 roku. Postawimy pytanie o możliwość manewru polskiego państwa dziś” – mówił w serwisie „Do Rzeczy” dr hab. Michał Łuczewski, wiceprezes organizującej kongres fundacji.
Co jeszcze się wydarzy w Polsce w pierwszą czerwcową niedzielę?
Atrakcje związane z obchodami Dni Ziemi Siewierskiej.
Uroczystość jubileuszu sześćsetlecia Wrocanki.
Koncerty i warsztaty z okazji Dni Marek.
Setki imprez z okazji Dnia Dziecka.
W Dobrym Mieście, w związku ze śmiercią jednego z radnych, odbędą się wybory uzupełniające do rady miasta.
W Gdyni opozycyjni wobec prezydenta miasta aktywiści ze stowarzyszenia Bryza odpalą w samo południe Białą Księgę Gdyni, w której chcą pokazywać nadużycia władzy. Wydarzenie zapowiada grafika inspirowana plakatem Tomasza Sarneckiego – tym, na którym Gary Cooper szedł pewnym krokiem po zwycięstwo. – 4 czerwca kojarzy mi się z momentem, kiedy wreszcie udało się przebudzić naród – mówi inicjator akcji Sławomir Januszewski. – Stąd data startu naszej akcji i stąd graficzne nawiązanie. Chcemy przebudzić gdynian.
W Gdańsku tradycyjnie odbędzie się Święto Wolności i Praw Obywatelskich. Prezydentka Aleksandra Dulkiewicz zaprasza na uroczystości – będą debaty i międzypokoleniowy koncert – pod znanym z kampanii '89 roku hasłem „Nie śpij, bo cię przegłosują”. Ma to być początek wielkiej akcji na rzecz frekwencji w jesiennych wyborach. Właśnie w Europejskim Centrum Solidarności spotka się z czytelnikami Aleksander Kwaśniewski.
„Uważam, że trzeba nieco osłabić mit wyborów 4 czerwca” – mówi były prezydent w niedawno wydanym wywiadzie-rzece udzielonym Aleksandrowi Kaczorowskiemu. Przypomina, że frekwencja – jak na przełomowe głosowanie – była niewysoka. Do urn poszło 62 proc. uprawnionych, a więc 38 proc. zostało w domach. Dodaje, że choć „poparcie społeczne było po stronie Solidarności bez dwóch zdań”, to przy innej ordynacji porażka byłaby dla PZPR mniej „moralnie druzgocąca”. Gdyby do senatu głosowano według ordynacji proporcjonalnej, a nie większościowej, opozycja zdobyłaby 65 mandatów, a nie prawie wszystkie.
W sejmie partia przegrała upokarzająco, ale nie dlatego, że nikt na nią nie głosował, tylko dlatego, że nie zrozumiała wyborczych zasad.
Warunkiem zdobycia mandatu było uzyskanie ponad 50 proc. głosów w okręgu. Opozycja, która dzieliła listy wyborcze z innymi organizacjami społecznymi, również koncesjonowanymi przez partię, pojęła to w mig. W Komitecie Obywatelskim już 8 kwietnia ustalono, że na jeden mandat kandyduje jedna osoba. Pod koniec kwietnia w całym kraju wisiały zdjęcia kandydatów KO „S” z Lechem Wałęsą. W partii wciąż debatowano, kogo wystawić na listy. Ostatecznie o każdy mandat dla PZPR ubiegało się kilkanaście osób. Głosy się rozproszyły.
Fakt, że przegrana była dotkliwsza, niż wskazały wyniki, jest kolejną przyczyną, dla której mit 4 czerwca jest – wbrew temu, co mówi Aleksander Kwaśniewski – dość kruchy. Owszem, silny wśród ówczesnych zwycięzców, nawet tych, którzy – jak Jarosław Kaczyński i jego środowisko – nie od razu doszli do władzy. Oni oskarżają, podważają, wystawiają rachunki krzywd, ale gdy przychodzi co do czego, właśnie 4 czerwca organizują kongres o wielkiej Polsce.
W sondażu United Surveys dla RMF FM i „Dziennika Gazety Prawnej” spytano respondentów nie tylko o skojarzenia z datą 4 czerwca, ale też o to, jakie programy informacyjne oglądają. Dzięki temu dowiedzieli się, że o ile widzowie „Faktów” TVN i „Wydarzeń” Polsatu zestawiają 4 czerwca w pierwszej kolejności z wyborami, to widzowie „Wiadomości” TVP z marszem opozycji przeciw PiS.
„Przy ogólnym poziomie wiedzy ta data nie miała szansy się przebić, bo nie została świętem państwowym jak 1 września czy 11 listopada”
– komentował w DGP profesor Antoni Dudek, badacz polskiej transformacji. „To kolejny sondaż, który pokazuje, że wiedza historyczna w społeczeństwie jest znikoma, więc nie ma sensu, by politycy odwoływali się do takich tematów, bo nie zbijają na tym kapitału politycznego”.
Marzę, by 4 czerwca zobaczyć na ulicach Warszawy, jak tłum, jeśli nie milion osób, to chociaż 26 tysięcy – tyle, ile widziało dotąd musical „1989” – robi bum. Jestem entuzjastką tamtych wyborów, w ubiegłym roku kupiłam nawet w antykwariacie plakat „Solidarność nie do zdarcia”, bo taki w 1989 roku wisiał w moim pokoju. Żałuję, że 4 czerwca nie jest świętem narodowym.
A jednak wątpię, czy to najlepsza data do bieżącej kampanii. Nie dlatego, że słabo rozpoznawalna przez Polki i Polaków. Raczej dlatego, że szukanie analogii między wyborami 1989 a 2023 jest ryzykowne. Wtedy zjednoczona (choć z trudem) opozycja szła przeciw słabej władzy (choć nikt nie wiedział, jak bardzo słabej), a dziś opozycja spiera się publicznie nawet o sens pójścia w marszu. Władza, choć zdemoralizowana, trzyma się mocno. Poza tym 4 czerwca przez ostatnie 34 lata niestety częściej dzielił, niż łączył. Start marszu po zwycięstwo na gruzach starych konfliktów, które w dodatku wciąż są żywe, nie zwiastuje niczego nowego.
Choć z drugiej strony od czegoś trzeba zacząć. Najważniejsza i tak jest meta.
Na zdjęciu: Zwolennicy „Solidarności” w oczekiwaniu na wyniki wyborów, sztab wyborczy Warszawskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w kawiarni „Niespodzianka” przy Placu Konstytucji w Warszawie, 05 czerwca 1989.
dziennikarka, współpracuje m.in z „Dwutygodnikem”, „Vogue”, „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Autorka książek „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”, „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL” i „Można wybierać. 4 czerwca 1989”.
dziennikarka, współpracuje m.in z „Dwutygodnikem”, „Vogue”, „Gazetą Wyborczą” i „Wysokimi Obcasami Extra”. Autorka książek „To nie są moje wielbłądy. O modzie w PRL”, „Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL” i „Można wybierać. 4 czerwca 1989”.
Komentarze