Boris Johnson na początku czerwca odszedł z Izby Gmin. Krótka, burzliwa kadencja jego następczyni, Liz Truss, okazała się jedną z największych tragifars w historii brytyjskiej polityki. Jej następca, Rishi Sunak, został wybrany jako kandydat mający przywrócić pogrążonej w kryzysie partii elementarną powagę, wiarygodność i sterowność. Idzie mu ciężko
Po wyborach z grudnia 2019 roku Partia Konserwatywna wydawała się całkowicie dominować nad brytyjską polityką. Partia kierowana przez Borisa Johnsona nie tylko wygrała wybory po raz czwarty z rzędu, ale także zapewniła sobie w nowej Izbie Gmin bezpieczną bezwzględną większość z „górką” 39 głosów ponad połowę.
Główna partia opozycji, Laburzyści, zdobyli najmniej mandatów od 1935 roku, a konserwatywni kandydaci rozbili tzw. czerwony mur, wygrywając w wielu okręgach ze środkowej i północnej Anglii, gdzie od dekad mandaty zdobywali wyłącznie przedstawiciele Partii Pracy. Mimo wielkich kontrowersji, jakie w brytyjskim społeczeństwie budził brexit, wybory sprzed czterech lat dały Johnsonowi i skupionej wokół niego grupie eurosceptycznych Torysów wyraźny mandat do tego, by przeprowadzić go na swoich warunkach.
Dziś po tamtej potędze nie ma śladu.
Johnson na początku czerwca odszedł z Izby Gmin – zrobił to po to, by uprzedzić publikację raportu specjalnej komisji parlamentarnej, który uznałby go za winnego wprowadzenia parlamentu w błąd w sprawie przyjęć odbywających się w siedzibie premiera w trakcie lockdownów. Komisja miała zarekomendować karę zawieszenia Johnsona w prawach posła na okres przekraczający dziesięć dni, co zgodnie z prawem daje prawo mieszkańcom okręgu wyborczego byłego premiera do rozpoczęcia procedury odwołującej go z Izby Gmin.
Wcześniej Johnson został usunięty przez własną partię z funkcji premiera niespełna trzy lata po wielkim sukcesie z 2019 roku. Torysi uznali, że uwikłany w sprawę lockdownowych imprez i okłamujący Izbę Gmin polityk przestał być dla nich wyborczym atutem, a stał się obciążeniem.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Krótka, burzliwa kadencja jego następczyni Liz Truss, okazała się wielką pomyłką, jedną z największych tragifars w historii brytyjskiej polityki. Projekt ekonomiczny Truss, zamiast dać brytyjskiej gospodarce turbodoładowanie, został błyskawicznie negatywnie zweryfikowany przez rynki finansowe. Pod ich naciskiem Truss musiała dokonać całkowitego zwrotu w swojej polityce gospodarczej, ale to i tak nie uratowało jej stanowiska – po niecałych dwóch miesiącach polityczka odeszła z Downing Street.
Jej następca, Rishi Sunak, został wybrany jako kandydat mający przywrócić pogrążonej w kryzysie partii elementarną powagę, wiarygodność i sterowność. Idzie mu ciężko, Torysów rozrywają wewnętrzne, frakcyjne konflikty, komentatorzy piszą, że jest tylko kwestią czasu, zanim ktoś nie rzuci frontalnego wyzwania przywództwu Sunaka. Według Poll of Polls portalu Politico Partia Pracy ma nad Torysami 17 punktów procentowych przewagi, patrząc na sondażowe średnie. W zasadzie cała Wielka Brytania przygotowuje się do tego, że w przyszłym roku – gdy najpewniej odbędą się wybory – na Downing Street wprowadzi się lider Laburzystów, sir Keir Starmer.
Oczywiście, w demokracji nie ma nic dziwnego, że po 14 latach rządów partia może ją stracić i przejść do opozycji. Jest też naturalne, że partiom trafiają się słabi przywódcy i kryzysowe momenty. Problem w tym, że obecne kłopoty Torysów mogą wynikać nie tylko ze zmian politycznej koniunktury, ale z głębszych, strukturalnych przyczyn. Tezę, że Torysi zmierzą się wkrótce z potężnymi wyborczymi problemami, spowodowanymi m.in. przez strukturę poparcia, jakie dawały im zwycięstwa w ostatnich kilkunastu latach, postawił w swojej książce „Falling Down: Conservative Party and the Decline of Tory Britain” socjolog z Uniwersytetu w Derby Phil Burton-Cartledge. Książka ukazała się jesienią 2021 roku, gdy przywództwo Johnsona wydawało się pewne, a Konserwatyści ciągle prowadzili w sondażach nad Partią Pracy. Wydarzenia ostatniego roku nakazują przyjrzeć się tezom Burtona-Cartledge’a raz jeszcze.
Zdaniem socjologa, czołowym problem Konserwatystów jest wiekowa struktura ich elektoratu. Wiek był najważniejszym czynnikiem determinującym to, jak dana osoba głosowała w wyborach w 2019 roku. Ważniejszym nawet o klasy społecznej, co wiele mówi w tak klasowym społeczeństwie jak brytyjskie. Im starsza grupa wyborców, tym większe poparcie dla Torysów. W grupie 18-24 zdobyli oni 21 proc. poparcia, w grupie 70+ 67 proc. – ponad trzykrotnie więcej.
Dopiero wśród wyborców w wieku 40+ Torysi wyprzedzili Laburzystów.
Biorąc pod uwagę starzenie się brytyjskiego społeczeństwa oraz wyższy stopień mobilizacji starszego elektoratu taka struktura poparcia była korzystna dla Torysów w ostatnich wyborach. Kłopot tkwi jednak w jej reprodukcji. Podczas gdy kolejne roczniki wyborców w naturalny sposób „schodzą” z politycznego rynku, to nowe roczniki, wchodząc w bardziej zaawansowany wiek, nie stają się aż tak często politycznie konserwatywne, a jeśli nawet, to ten moment przesuwa się w czasie. Z młodszymi rocznikami partia z kolei po prostu nie potrafi nawiązać kontaktu.
Skąd biorą się te problemy Konserwatystów? Burton-Cartledge ich źródeł szuka w przedłużonej dekadzie (1979-1990) rządów Margaret Thatcher. Polityka pani premier, zdaniem socjologa, tworząc podstawy pod spektakularne krótko- i średnioterminowe sukcesy jej partii, jednocześnie uruchomiła długoterminowe trendy, które mogą wkrótce przynieść Konserwatystom poważne kłopoty.
Trendy te można podzielić na dwie grupy. Pierwsza związana jest ze zmianami kulturowymi. Zdaniem Burtona-Cartledge’a, choć nigdy nie było to intencją samej Thatcher, jej rewolucja pomogła zdobyć społecznemu i kulturowemu liberalizmowi hegemonię w brytyjskiej sferze publicznej. Thatcheryzm dał turbodoładowanie przetaczającej się przez Wielką Brytanię co najmniej od lat 50. wielkiej, indywidualistycznej rewolucji, której głównym wyrazem była prywatyzacja czasu wolnego. Czas wolny przestał być czymś, co przeżywamy razem z naszą wspólnotą – lokalną, klasową czy nawet rodzinną – stał się przedmiotem indywidualnych konsumenckich wyborów. W efekcie cała społeczna rzeczywistość zmieniła się w wielki supermarket idei, stylów życia, wartości, symboli, a dominującą ideologią stało się przekonanie, że oferta ta powinna być maksymalnie szeroka i nieskrępowana ograniczeniami wynikającymi z tradycji czy religii.
Paradoksalnie, wzrost potęgi tak rozumianego kulturowego liberalizmu umożliwiał pewien autorytarny rys wpisany w thatcherowski projekt. Na poziomie praktyki władzy rządy Thatcher oznaczały bowiem wzmocnienie pozycji premiera wobec gabinetu, gabinetu wobec parlamentu, władz lokalnych, autonomicznej służby cywilnej, ekspertów wcześniej odgrywających istotną rolę przy realizacji usług publicznych. Budując system scentralizowany wokół Downing Street thatcherowska rewolucja osłabiała jednocześnie wszelkie instytucje pośredniczące między rządem a społeczeństwem, wszelkie niezależne bezpośrednio od rządu ośrodki autorytetu i hierarchii społecznej, które wcześniej pozwalały utrzymywać brytyjskiemu społeczeństwu bardziej konserwatywny charakter.
Choć Partia Konserwatywna okazała się akuszerką nowego, radykalnie indywidualistycznego, kulturowo i społecznie liberalnego społeczeństwa, to od lat 90. miała problem, by się w nim odnaleźć. W czasach Blaira Torysi zostają zepchnięci do głębokiej, niezdolnej zagrozić nowej hegemonii Partii Pracy opozycji także dlatego, że uchodzą za partię głęboko anachroniczną, niezdolną nawiązać kontaktu ze współczesnym społeczeństwem i jego wartościami, niechętną młodym, migrantom, nowej, wielokulturowej, tolerancyjnej Brytanii.
Zaczęli także tracić poparcie w kluczowej dla siebie w powojennych latach grupie: wśród zamężnych kobiet.
Kobiety, zwłaszcza zamężne i zajmujące się domem stanowiły jeden z kluczowych wyborczych zasobów Torysów do lat 80. W dekadzie Thatcher zaczyna się to zmieniać. Kobiety nie tylko później zaczynają wychodzić za mąż – co wcześniej było granicznym momentem, zmieniającym ich sympatie na bardziej prawicowe – ale małżeństwo niekoniecznie oznacza już przesunięcia ich politycznych sympatii w stronę Partii Konserwatywnej.
Wizerunek partii bardzo świadomie próbuje odmienić David Cameron, gdy zostaje liderem Konserwatystów w 2005 roku. W 2013 roku jako premier popiera ustawę wprowadzającą w Zjednoczonym Królestwie możliwość zawierania związków małżeńskich przez pary jednopłciowe. Te wysiłki spotykały się jednak z opozycją w partii. Jej poparcie opierało się na głosach starszych, mniej kulturowo liberalnych wyborców. Politycy Torysów obawiali się, że polityka Camerona i tak nie pozyska młodszego, bardziej kulturowo liberalnego elektoratu, a zrazi ten, który partia ma.
Te obawy okazały się częściowo uzasadnione. Wybory do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku w Wielkiej Brytanii wygrywa z poparciem 26,6 proc. eurosceptyczna, pozycjonująca się na prawo od Torysów Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. Jak przekonuje Burton-Cartledge, sukces ten wynikał nie tylko z niechęci Brytyjczyków wobec Unii Europejskiej, głos na ugrupowanie Nigela Farage’a był też głosem protestu konserwatywnych wyborców Torysów wobec zbyt liberalnej ich zdaniem polityki Camerona, zwłaszcza w kwestii małżeństw jednopłciowych.
Dziś Torysi są bardziej pogodzeni z wielokulturowym, liberalnym brytyjskim społeczeństwem niż byli jeszcze na początku wieku. Na czele partii stoi Rishi Sunak, urodzony w 1980 roku syn migrantów, którzy do Wielkiej Brytanii przybyli z brytyjskiej Afryki Wschodniej, a tam z Pendżabu. W gabinecie Sunaka znajdziemy osoby, których rodziny przybyły do Wielkiej Brytanii z Azji Południowej, Karaibów, Afryki. Choć kwestia równości małżeńskiej dziesięć lat temu podzieliła partię, to trudno w niej dziś szukać polityków, którzy budowaliby swoje poparcie na wzbudzaniu strachu przed osobami homoseksualnymi – choć niektórzy jej politycy sięgają po transfobiczny język.
Mimo tego przepaść między partią a młodszą częścią społeczeństwa nie chce się zamknąć.
Na jej szerokość wpływ mają nie tylko wartości, ale także interesy ekonomiczne. Polityka Thatcher zniszczyła nie tylko brytyjski przemysł wytwórczy czy wydobywczy, ale także całą sieć niewielkich, rodzinnych biznesów, żyjących z obsługi wielkich zakładów przemysłowych i skupionych wokół nich wspólnot. Ich właściciele wraz z rodzinami stanowili podstawę elektoratu Torysów.
Thatcher wiedziała więc, że musi stworzyć nowy elektorat dla partii. Narzędziem dla tego miała być przede wszystkim polityka mieszkaniowa.
Rządy Thatcher nie tylko umożliwiły najemcom lokali socjalnych nabycie wynajmowanych przez siebie lokali z istotną bonifikatą, ale także wspierały gospodarstwa domowe poszukujące kredytu na pierwsze mieszkanie. Lokatorzy mieszkań komunalnych od dawna zgłaszali chęć wykupienia swoich domostw. Laburzystowskie rządy lat 70. ignorowały te sygnały płynące ze strony wtedy jeszcze jej elektoratu – historyk z Uniwersytetu z Newcastle Martin Pugh w swojej historii Partii Pracy „Speak for Britain” uważa to za jeden największych błędów Partii Pracy w dekadzie poprzedzającej Thatcher. Torysi pod jej przywództwem spełnili te żądania – doskonale wiedząc z badań partyjnych, że posiadanie na własność domu jest jednym z głównych czynników zwiększających prawdopodobieństwo głosowania na Partię Konserwatywną.
Obiecywana przez Thatcher „demokracja właścicieli” szybko napotkała jednak swoje granice. Torysowskie rządy stanęły przed dylematem: czy prowadzić politykę uwzględniające interesy już pozyskanego, świeżo uwłaszczonego elektoratu, czy osób, które do własności dopiero aspirują. Nie były one ze sobą zgodne. Tym, którzy już nabyli nieruchomości, zależało na tym, by ich ceny rosły, a przynajmniej nie spadały – zwłaszcza tym, którzy ciągle spłacali hipotekę i obawiali się, by wartość kredytu nagle nie okazała się większa od wartości domu czy mieszkania, który miał sfinansować. Rząd postawił na interesy tej właśnie grupy. W efekcie w dłuższym okresie thatcherowska rewolucja uczyniła własne mieszkanie dobrem trudno finansowo dostępnym, opóźniła moment, gdy Brytyjczycy nabywają na własność swoje miejsce zamieszkania.
Burton-Cartledge przekonuje, że „szary elektorat”, który zapewniał partii sukcesy w ostatnich czterech wyborach to w dużej mierze ta sama grupa, która uwłaszczyła się mieszkaniowo w latach 80. Polityka Torysów od zwycięstwa w 2010 roku nastawiona była na ochronę interesów tej grupy. Nie tylko wartości jej aktywów na rynku nieruchomości, ale także emerytur, które zostały wyjęte z przyjętej przez rząd Camerona polityki austerity, cięć i oszczędności.
Skutki tej polityki odczuli za to młodzi ludzie. Od studentów, którym podniesiono czesne, przez młodych pracowników, na których czekał silnie sprekaryzowany rynek pracy, po ich trochę starszych kolegów, którzy mimo lat pracy i oszczędności ciągle nie mogli marzyć o własnym mieszkaniu.
Także w czasach Thatcher swoje korzenie ma najbardziej dziś obciążający Torysów brexit. Thatcher początkowo popierała tworzenie wspólnego europejskiego rynku – w jego regułach widząc polisę ubezpieczeniową przed „socjalistycznymi” ciągotami rządów takich państw jak Francja czy Niemcy – ale pod koniec swoich rządów stawała się coraz bardziej eurosceptyczna. W czasie rządów Blaira, gdy Partia Pracy zaakceptowała cały szereg punktów thatcherowskiego konsensusu, jednym z niewielu obszarów, gdzie Konserwatyści mogli ustawić się w roli wyrazistej opozycji pozostała polityka europejska.
Temat europejski podzielił przy tym partię i uczynił ją podatną na ataki z prawej flanki ze strony UKIPu. Próba zamknięcia tematu przez referendum w 2016 roku zakończyła się w wiadomy sposób – rozwód Wielkiej Brytanii i Unii Europejskiej stał się rzeczywistością.
Jednocześnie od maja 2021 roku w sondażach przeważają opinie, że wyjście z Unii było błędem. Dziś uważa tak ponad połowa Brytyjczyków.
Niedawny sondaż thinktanku UK in the Changing Europe, przeprowadzony wśród osób głosujących za wyjściem Unii siedem lat temu, pokazał, że tylko 18 proc. z nich jest zdania, że brexit okazał się do tej pory sukcesem – choć 61 proc. twierdzi, że jeszcze może się nim okazać.
Na razie brexit nie spełnił jednak żadnej ze swoich obietnic. Rozwód z Unią nie zwiększył znaczenia Londynu w świecie, nie stworzył nowych okazji do dynamicznego handlu międzynarodowego, nie pozwolił nawet odzyskać kontroli nad migracją i granicami. Neo-thatcherowska fantazja o brexicie jako szansie na wielką deregulację brytyjskiej gospodarki, która wyzwoli siły gospodarczego rozwoju, została brutalnie zweryfikowana przez reakcję rynków finansowych na pomysły rządu Truss.
Tak jak w wyborach w 2019 roku Torysom pomagało to, że są partią, która posiada na własność temat Brexitu, tak w przyszłych Brexit będzie dla nich jak kamień u szyi. Nie tylko brexit, cały szereg torysowskich polityk po 2010 roku trudno uznać za sukces. Polityka austerity prowadzona przez Camerona i jego kanclerza skarbu – najważniejszego ministra od gospodarki w rządzie – George’a Osborne’a w imię dogmatycznych poglądów na temat poziomu deficytu zdusiła wzrost gospodarczy i wydłużyła wychodzenie Wielkiej Brytanii z kryzysu. Próby budowy bardziej społecznie wrażliwej, wyrównującej różnice społeczne czy regionalne torysowskiej polityki – co obiecywali zarówno Theresa May, jak i Boris Johnson – nigdy się na dobre nie zmaterializowały. O kompletnej porażce pomysłu Truss nie ma już sensu dodawać więcej. Polityka Sunaka i jego kanclerza, Jeremy’ego Hunta, to w dużej mierze powrót do tego co robili Cameron i Osborne.
Po brexicie niezdolnym spełnić swoich obietnic Torysi nie mają żadnej nowej wielkiej ekscytującej politycznej idei, z jaką mogliby walczyć o utrzymanie władzy.
Jednocześnie Burton-Cartledge przestrzega przed wieszczeniem końca Partii Konserwatywnej. Przypomina, że odkąd została ona założona w swojej mniej więcej współczesnej formie przez Roberta Peela w latach 40. XIX wieku, wielokrotnie była przedwcześnie składana do grobu, zwłaszcza wraz z kolejnymi reformami prawa wyborczego, poszerzającymi elektorat mający prawo wybierać członków Izby Gmin.
Partia Konserwatywna prowadzona przez swoich kolejnych przywódców – Peela, Disraeliego, Lorda Salisbury, Stanleya Baldwina, Winstona Churchilla, Harolda Macmillana, wreszcie Thatcher okazywała się tworem o zdumiewającej długowieczności, elastyczności i zdolności do przystosowywania się do zmieniającego się świata. Burton-Cartledge przypomina więc: nikt nigdy się jeszcze nie wzbogacił stawiając przeciw Torysom.
Można się spodziewać, że partia będzie szukać takiej nowej formuły, odpowiadającej radykalnie zindywidualizowanemu, wielokulturowemu, kulturowo liberalnemu społeczeństwu, które nie zawsze zgodnie ze swoimi intencjami pomogła stworzyć. Nie wiemy, jak zachowa się dziś odrzucające Konserwatystów pokolenie millenialsów, gdy zacznie dziedziczyć aktywa po swoich rodzicach, którzy zgromadzili je w latach 80. Ani czy kwestie migracji albo strachu przed „zielonym austerity” nie będą sprzyjać Konserwatystom.
Brytyjski system partyjny z jednomandatowymi okręgami wyborczymi faworyzuje przy tym stare, zasiedziałe partie.
Trudno wprowadzić jest do niego nową siłę, która mogłaby się okazać atrakcyjną centrową alternatywą dla obecnych Torysów albo zajść ich z prawej strony
Ale biorąc pod uwagę aż nazbyt widoczne zużycie partii 14 latami władzy, dziedzictwo brexitu, i jej strukturalne problemy przedstawione przez Burtona-Cartledge’a, to jeśli nic gwałtownie się w brytyjskiej polityce nie zmieni, nowej formuły Konserwatyści będą pewnie szukali w opozycji – pytanie jak długo.
Na zdjęciu: Boris Johnson, 14 czerwca 2023.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) “Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Komentarze