0:00
0:00

0:00

Łoś został niedawno wpisany na „Czerwoną Listę Kręgowców Polski”, opublikowaną przez Instytut Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Przyznano mu kategorię NT – skrót od angielskiego terminu „near threatened”, czyli bliski zagrożenia. Co to oznacza w praktyce? Łoś nie jest jeszcze bezpośrednio zagrożony wyginięciem, ale w opinii ekspertów jest bardzo blisko spełnienia kryteriów, które sprawią, że tak może się stać. Paweł Średziński pisze o tym, co zagraża łosiom w Polsce. Jednym z największych zagrożeń są polowania.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie

łoś w polu
Argumentem za wznowieniem polowań na łosie jest pozyskanie trofeów łowieckich. Fot. Radosław Miazek #JESTEMZŁOSIEM

W uzasadnieniu decyzji o wpisaniu łosia na „Czerwoną Listę” czytamy: „Spośród przedstawicieli »dużej fauny« do niniejszej listy wprowadzono dodatkowo pomijanego dotąd łosia Alces alces – gatunek osiągający w Polsce skraj zachodniego zasięgu, który w minionym stuleciu, z powodu zawieruch dziejowych i niefrasobliwego zarządzania łowieckiego, omal nie wyginął na ziemiach Polski. Przetrwał, gdyż w porę wprowadzano moratoria, okresowo zawieszające polowania na łosie. Powstrzymały one eksterminację zwierzęcia, co w konsekwencji umożliwiło odbudowę jego stanu liczebnego i odzyskanie przestrzeni życiowej”.

Autorzy zaktualizowanej listy podkreślają, że „populacja łosi obszaru biebrzańskiego i narwiańskiego w znacznej mierze zachowała charakter reliktowy, co może być pewną niespodzianką, jako że chodzi o zwierzę mobilne i łowiecko pozyskiwane. Potwierdzają to badania genetyczne, które wykazały, że posiada ona haplotypy (czyli grupy genów), należące do wyróżniającej się, unikalnej linii ewolucyjnej.

A historia gatunku w Polsce uczy, że polskie populacje łosia co pewien czas są narażone na łowieckie i kłusownicze wyniszczenie, toteż ich bezpieczeństwo powinno się znajdować pod nadzorem restryktywnego prawa, ale też krajowej czerwonej listy zwierząt”.

W kontrze do przytoczonych wyżej argumentów naukowych stoją tezy stawiane przez zwolenników przywrócenia polowań na łosie. Powstało nawet opracowanie pod kierunkiem dr hab. Bogusława Bobka, które wprost stwierdza, że należy wznowić odstrzał tego gatunku i skończyć z moratorium wprowadzonym w 2001 roku. Z tymi postulatami nie zgadza się prof. Rafał Kowalczyk, badacz łosi i dużych ssaków z Instytutu Biologii Ssaków PAN.

- Opracowanie, które pojawiło się niedawno, jest napisane pod tezę, że łosi jest za dużo – uważa Kowalczyk. - Jego głównym autorem jest profesor Bobek, który zajmuje się inwentaryzacjami „zwierzyny”, ale nie jest specjalistą od łosia. To jest takie typowo łowieckie opracowanie, które na podstawie tego, że łosi jest więcej, postuluje wznowienie polowań. Nie bierze pod uwagę wielu różnych aspektów związanych z tym gatunkiem - atrakcyjności turystycznej, wielu kwestii związanych z biologią łosia i zagrożeniami, które dotyczą tych zwierząt.

Przeczytaj także:

Efekt moratorium

Moratorium zostało wprowadzone z racji katastrofalnej sytuacji łosi w Polsce ponad 20 lat temu. Warto przypomnieć, że po II wojnie światowej łosie praktycznie zniknęły z terenu Polski za wyjątkiem niedostępnych biebrzańskich bagien, gdzie udało się przeżyć garstce osobników tego gatunku.

Dzięki temu, że łoś trafił pod ochronę, ze wschodu zaczęły migrować białoruskie i ukraińskie łosie, a do Puszczy Kampinoskiej łosie wsiedlono. W ten sposób zaczął się ich mozolny powrót.

Przerwał go dopiero nadmierny odstrzał pod koniec XX wieku. Sytuacja łosia znów stała się dramatyczna. W 2001 roku zapadła decyzja o wprowadzeniu moratorium. Chociaż łoś formalnie nie znikał z listy gatunków łownych, to nie mógł być już celem polowań.

Na efekt moratorium trzeba było trochę poczekać. Jak wyjaśnia prof. Rafał Kowalczyk, w czasie trwania moratorium sytuacja łosia uległa poprawie. - Jego liczebność z drastycznie niskiej, szacowanej na 1000 osobników, wzrosła do ponad 20 tysięcy. Te liczby są tylko szacunkowe, bo inwentaryzacja łosi do dziś nie jest prowadzona metodami dostosowanymi do gatunku, żyjącego w niskich zagęszczeniach, co umożliwiłoby ustalenie wiarygodnych wartości - mówi Kowalczyk.

Naukowiec przypomina, że łoś zaczął rozprzestrzeniać się z ostoi, gdzie przetrwały jego populacje po spadku liczebności w latach 90., a więc z Bagien Biebrzańskich, Kampinosu i Polesia. Jego zdaniem obserwujemy zajmowanie przez ten gatunek kolejnych obszarów na północy, zachodzie i południu naszego kraju, ale jest to powrót na tereny zasiedlane przez łosia w czasach historycznych.

Czy zatem grozi nam łosiowa inwazja, którą straszą nas zwolennicy przywrócenia polowań?

Kowalczyk odpowiada w zdecydowany sposób na moje pytanie: - Mimo tego, że liczebność wzrosła, nie obserwujemy znacznego wzrostu zagęszczeń, bo jest to połączone z rozprzestrzenieniem populacji. W tradycyjnych ostojach, na przykład nad Biebrzą, są w miarę stabilne zagęszczenia. Nie obserwujemy też drastycznego wzrostu konfliktów z łosiem, w tym szkód powodowanych przez te zwierzęta w uprawach leśnych i polnych, czy też liczby kolizji z udziałem łosi. Nie można powiedzieć, że te konflikty są na takim poziomie, żeby uzasadniały powrót do polowań i redukcję jego liczebności.

Łoś to gatunek migrujący sezonowo, występujący w niskich zagęszczeniach. Fot. Radosław Miazek #JESTEMZŁOSIEM

Poszukiwane łopatacze

Warto zapytać, skąd bierze się to straszenie łosiem, który, zdaniem zwolenników polowań, ma wyrządzać „ogromne szkody” w lasach. Lasy przecież rosną. Łoś nam ich nie zjadł, nawet tam, gdzie ma być go najwięcej. Kowalczyk wskazuje na jeden decydujący argument: nie są nim szkody, ale trofea łowieckie.

- W ostatnim roku podjęliśmy próbę analizy zmian wielkości poroża łosia w czasie trwania moratorium - mówi Rafał Kowalczyk. - Zaprosiłem w tym celu do współpracy kilku fotografów przyrody – miłośników łosi, ale korzystałem też z mediów społecznościowych, gdzie funkcjonują takie grupy jak #JESTEMZŁOSIEM, prowadzona przez Fundację Dziedzictwo Przyrodnicze, czy „Rosochy Łosia cała Polska”, gdzie pojawia się wiele zdjęć łosi, w tym samców z porożem.

Kowalczyk podjął się przeprowadzenia analizy zmian wielkości poroża łosia w czasie obowiązywania moratorium na podstawie zdjęć żywych zwierząt, a także zdjęć zrzutów poroża. Wykorzystane w tym celu fotografie pochodziły z ostatnich 15 lat.

- Zebrałem w ten sposób ponad 1300 zdjęć łosi i zrzutów. Okazuje się, że w czasie trwania moratorium nastąpiła zmiana udziału form poroża. W przypadku łopatacza (nazwa od charakterystycznej formy poroża, przypominającego łopaty), którego kiedyś prawie nie obserwowano, jego udział wzrósł z 5 proc. w 2005 roku do 20 proc. w 2021 roku. Z kolei udział półłopataczy wzrósł z 30 do 50 proc. Spadł znacznie udział badylarzy, uznawanych wcześniej za formę typową dla Polski.

- Okazuje się, że w związku z zaniechaniem polowań, po kilkunastu latach pojawiają się piękne łopatacze i półłopatacze. Dlaczego? Wystarczy, że pozwolimy na postarzenie się populacji, a następuje zmiana wielkości i jakości poroża łosia – wyjaśnia ekspert. - Nie chodzi tu tylko o zmiany udziału form poroża. Następuje również wzrost liczby odnóg na gałęzi poroża, zwiększenie szerokości poroża.

A zatem mamy namacalne dowody, że moratorium odpowiada za znaczne zmiany w populacji łosia. Powoduje to, że staje się on atrakcyjny nie tylko dla fotografów przyrody.

Coraz więcej myśliwych i leśników zaczyna mówić, że trzeba wznowić polowania, twierdząc, że łosi jest „za dużo”, że zaczęły rozprzestrzeniać się za linię Wisły, że są szkody w uprawach leśnych, wypadki z udziałem łosia.

Jednak zwolennicy odstrzału łosia nie odnoszą się do faktu, że zagęszczenie łosi nie wzrasta w Polsce. - Te zagęszczenia są na wielu obszarach stabilne – uzupełnia Kowalczyk. - Potwierdzają to dane zbierane przez zespół profesora Mirosława Ratkiewicza nad Biebrzą. W Polsce jest jeszcze dużo miejsca dla łosi i nie możemy mówić o drastycznym wzroście populacji.

Poziom szkód w uprawach leśnych i polnych nie jest tak wysoki, aby uzasadniał konieczność odstrzału łosia.

Z kolei wypadki z łosiem, jak wynika z naszej analizy, którą przygotowaliśmy w Instytucie Biologii Ssaków PAN, zdarzają się najczęściej tam, gdzie kierowcy nie są przygotowani na pojawienie się tego zwierzęcia. Tam, gdzie łoś występuje dłużej, stosuje się już odpowiednie środki zaradcze, takie jak odlesienie poboczy poprawiające widoczność, znaki ostrzegające, ograniczenia prędkości.

Kowalczyk podkreśla, że przy ustalaniu przyczyn takich kolizji nie analizuje się prędkości, z jaką jechał kierowca. - Mogło przecież dojść do przekroczenia dozwolonej prędkości, braku zachowania należytej ostrożności. Tych powodów może być znacznie więcej, niż tylko pojawienie się łosia.

Pamiętajmy też, że kolizje z dzikimi zwierzętami to tylko niewielki ułamek wypadków drogowych i nie rejestruje się, jaki gatunek brał udział w kolizji. Najczęściej są to sarny, dziki czy jelenie, których liczebności są kilka, a nawet kilkadziesiąt razy wyższe niż łosia.

łoś na szosie
Najlepszym sposobem na unikanie kolizji z łosiem jest ostrożna jazda. Fot. Radosław Miazek #JESTEMZŁOSIEM

Polowania wśród największych zagrożeń

Rosnąca liczba samochodów i brawura kierowców oraz brak odpowiednich przejść dla zwierząt stanowią zagrożenie dla wszystkich użytkowników dróg. Jednak w opinii Rafała Kowalczyka wypadki nie są największym zagrożeniem dla łosia. Kowalczyk mówi wprost:

- Największym zagrożeniem dla populacji łosia jest odstrzał, szczególnie, jeśli jest związany z nierzetelnymi inwentaryzacjami.

Podejmowanie na podstawie nierzetelnych inwentaryzacji decyzji o odstrzale może spowodować szybki spadek populacji, co pokazała sytuacja z końca XX wieku. W porównaniu do innych ssaków kopytnych, jeleni czy nawet sarny, łosie żyją w niskich zagęszczeniach. Jednocześnie rozród łosia nie jest tak duży, jakbyśmy oczekiwali. Łosie mogą rodzić nawet kilka młodych, ale zazwyczaj obserwuje się klępy prowadzące jednego, rzadko dwa łoszaki, więc ten potencjał rozrodczy nie jest tak wysoki, jak mogłoby się wydawać.

Co więcej, liczenie łosi nie odbywa się jednocześnie na całym obszarze jego występowania, a inwentaryzacje nierzetelnymi metodami, o których mówi Kowalczyk, są prowadzone zimą i mogą dać fałszywie zawyżony lub zaniżony rezultat w wielu miejscach. Wynika to z sezonowej migracji łosi i tego, że zimą pojawiają się na innych obszarach, jeżeli są zmuszone do poszukiwania pokarmu.

Przykładowo, nad Biebrzą wiele zależy od tego, jak śnieżna jest zima i czy na terenach, gdzie łoś przebywał wiosną i latem, będzie odpowiednia ilość pożywienia również zimą. Nie można zatem stwierdzić, że zagęszczenia na obszarze, gdzie prowadziło się inwentaryzację, wyznaczają całoroczny trend i uznać, że wszędzie są takie same.

Błędem są również obarczone szacunki dotyczące liczebności łosi. Pojawiają się coraz bardziej fantastyczne liczby, nawet 60 tysięcy łosi, jak twierdził w ubiegłym roku wiceminister środowiska Edward Siarka. Zdaniem badaczy łosia oznaczałoby to przyrost przekraczający biologiczne możliwości tego gatunku.

Jednak nie tylko odstrzał zagraża łosiom. Kowalczyk wylicza inne zagrożenia:

  • globalne ocieplenie - łoś jest związany z chłodniejszym klimatem, w Polsce jeszcze sobie radzi z upałem, ale wraz ze zmianą klimatu może się to zmienić;
  • występowanie chorób przenoszonych przez owady i pajęczaki, związane z cieplejszym klimatem. W Stanach Zjednoczonych łoś jest już teraz ofiarą inwazji kleszczy;
  • zmiany środowiskowe, w tym rozbudowa infrastruktury, szczególnie w takich miejscach, jak rzeczne doliny użytkowane przez łosie;
  • niezgodne z prawem ostro zakończone ogrodzenia wokół posesji, które są śmiertelną pułapką dla łosi: co roku kilkadziesiąt łosi ginie na takich ogrodzeniach;
  • budowa płotu na granicy polsko-białoruskiej, który zatrzymuje naturalną migrację łosi i izoluje polską populację łosi od zwierząt w Białorusi.

Szczególnie ten ostatni czynnik wpływa na sytuację łosia. W Ukrainie łoś już znalazł się w Czerwonej Księdze. Z kolei w Białorusi do łosia można wciąż strzelać. A to właśnie z tych dwóch krajów przychodziły ssaki, które zasiedliły wiele rejonów Polski po 1945 roku.

- Łosie występują w Białorusi na terenach trudno dostępnych – mówi Kowalczyk. - Ich liczebność jest stosunkowo niska, bytują częściej na terenach chronionych. Kłusownictwo powoduje, że te białoruskie populacje są mało liczne, a przez ostatnich kilkanaście lat były zasiedlane przez łosie z Polski. Płot na granicy z Białorusią powoduje, że zostały przerwane szlaki migracyjne nie tylko łosia.

Warto zaznaczyć, że w ostatnich kilkunastu latach kierunek zasilania populacji łosi był odwrotny niż po II wojnie światowej. To polskie łosie zasilały populacje w Białorusi i Ukrainie, bo tam zagęszczenia łosi są dziś znacznie mniejsze. Płot na granicy spowoduje zatrzymanie migracji łosia na wschód. Obecnie mamy w związku z tym w Polsce populację wyspową, odciętą od pozostałych. Na szczęście jest stosunkowo liczna, występuje na większym terenie niż obszary chronione, a łosie docierają do Niemiec i pojawiają się w Czechach.

Klępa z łoszakami na łące
Łosie mogą rodzić nawet kilka młodych, ale zazwyczaj obserwuje się klempy prowadzące jednego, rzadko dwa łoszaki. Fot. Radosław Miazek #JESTEMZŁOSIEM

Wpiszmy łosia na listę gatunków chronionych

Dziś łoś jest formalnie gatunkiem łownym. Coraz częściej w gronie ekspertów zajmujących się tymi dużymi ssakami pojawia się postulat wpisania go na listę gatunków chronionych.

- Potrzebne są nowe rozwiązania dotyczące łosi: dyskusje w gronie ekspertów badających łosie, wprowadzenie nowoczesnych metod inwentaryzacji. Nie powinniśmy wznawiać odstrzałów łosia na terenie Polski - zaznacza Kowalczyk. - Nie można wykluczyć pewnych działań lokalnych, ale wyłącznie nakierowanych na łagodzenie konfliktów.

Łoś nie powinien być celem polowania na terenie Polski. Musimy wypracować zasady zarządzania tym gatunkiem i doprowadzić do zmiany jego statusu na podlegający ochronie częściowej, co oczywiście wymaga wnikliwej dyskusji.

Obecne inwentaryzacje nie pozwalają prawidłowo oszacować liczebności i zagęszczeń łosi. Musimy też pamiętać, że łosie to duże zwierzęta, bytujące na dużych obszarach i przy wznowieniu polowań zagrożone będą łosie z parków narodowych, które znaczną część czasu spędzają poza parkami i będą podlegać eksploatacji łowieckiej. A spełniają one w parkach narodowych bardzo ważną rolę, przyciągając turystów.

Potrzebne są mechanizmy, które rzeczywiście będą chronić populację łosia, a zasady łowieckie tego nie gwarantują. Istniały one przecież w latach 90. XX wieku, co jednak nie uchroniło łosi przed katastrofą.

Łoś jest zbyt ważnym gatunkiem, żeby pozwolić zarządzać nim kołom łowieckim, które działają na ograniczonych obszarach. To gatunek migrujący sezonowo, występujący w niskich zagęszczeniach, który wymaga innego podejścia w zarządzaniu, niż sarna czy dzik.

Próby wznowienia polowań na łosia pojawiają się co kilka lat. Działo się tak w czasach poprzedniej ekipy rządzącej, jak i teraz. Za każdym razem mobilizowały tysiące ludzi, którzy w błyskawicznym tempie wyrażali swój sprzeciw wobec planowanego odstrzału tych zwierząt. Sam już trzykrotnie angażowałem się w akcje na rzecz utrzymania zakazu polowań. Trzykrotnie udało się nam łosia wybronić. W tym roku po raz piąty obchodziliśmy w Polsce Dzień Łosia, rośnie liczba miłośniczek i miłośników tego gatunku. Postulat wpisania łosia na listę gatunków chronionych wydaje się być najlepszym rozwiązaniem dla gapiszona, jak żartobliwie mówi się o łosiu.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze