W dobie kryzysu klimatycznego stajemy się świadkami szóstego wielkiego wymierania gatunków. Coraz częściej słyszymy o dramatycznych doniesieniach z Arktyki dotyczących niedźwiedzi polarnych. W Polsce zmiany klimatu już sporo namieszały w świecie przyrody.
Eksperci nie mają wątpliwości. Musimy liczyć się z tym, że tylko część rodzimych gatunków roślin i zwierząt zaadaptuje się do zmieniających się warunków. Inne znikną z naszego kraju. Pojawią się też nowe gatunki, migrujące coraz dalej na północ, gdzie mogą liczyć na odpowiednie warunki bytowania.
Zaburzenia, które coraz mocniej dotyczą świata roślin i zwierząt, nie zaczęły się dziś. W rezultacie dochodzi już do procesów, w których jedne gatunki się pojawiają, a inne znikną z Polski.
Modelowym przykładem migranta klimatycznego jest szakal złocisty. Ten drapieżny ssak coraz częściej pojawia się w Polsce. Jednak nie jest gatunkiem inwazyjnym. Nie został sprowadzony przez człowieka. Przywędrował na własnych łapach. W związku z ocieplaniem się klimatu pokonał łuk Karpat i w naturalny sposób zwiększył areał swojego występowania. Wcześniej był zwierzęciem kojarzonym z południem, Europy.
Dziś można w Polsce na szakala polować, chociaż eksperci jednogłośnie sprzeciwili się temu pomysłowi, który powstał w czasach urzędowania ministra Jana Szyszki. Badacze ssaków drapieżnych podkreślają, że decyzja o wpisaniu szakala na listę gatunków łownych była przedwczesna a liczby, które posłużyły do przygotowania planu odstrzału zostały wzięte z sufitu.
Profesor Henryk Okarma zaproponował wykreślenie szakala z listy gatunków łownych i bezterminowe objęcie go całoroczną ochroną, „aby dać czas na potwierdzenie, że wykształciła się polska populacja tego gatunku, która znajduje się we właściwym stanie ochrony, a ewentualne pozyskanie łowieckie nie będzie temu stanowi zagrażało”.
Jednocześnie dodawał, że „tylko to może ostudzić zapędy kolegów myśliwych do zabijania wilków pod pretekstem pozyskania szakali oraz powstrzymać oskarżenia pod adresem Ministerstwa Środowiska, że nie radzi sobie z problemem zarządzania populacją wilka w Polsce, więc wprowadza legislacyjnego konia trojańskiego”.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to nowy cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.
Tymczasem szakal złocisty jest chroniony przez prawo środowiskowe UE na mocy tzw. dyrektywy siedliskowej, która wymaga zachowania tzw. właściwego stanu ochrony, co przy odstrzale tego gatunku – przy jego mało poznanej, ale z pewnością niewielkiej liczebności – będzie niemożliwe.
Zupełnie inny los może spotkać łosia - gatunek, który jest z nami od dawna. Łoś jest przystosowany do życia w strefie chłodów. Przestaje się czuć komfortowo już w temperaturze 14-17 stopi Celsjusza. W wyższych temperaturach staje się narażony na stres termiczny.
Jak wynika z badań prowadzonych przez polskich naukowców łosie próbują się adaptować do tych niekorzystnych warunków. Zwiększają naturalną aktywność o świecie i zmierzchu, żerując intensywniej w chłodniejszych przedziałach czasowych doby. Jednocześnie przenoszą się w miejsca zakrzaczone i zadrzewione, gdzie mogą znaleźć cień.
Być może polskie łosie czeka los ich pobratymców z Ameryki Północnej, gdzie na południowym skraju ich występowania już obserwuje się pogorszenie kondycji łosia, a w rezultacie spadek liczebności i kurczenie się areału jego występowania.
Niedawno światło dzienne ujrzały wnioski badaczy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Czytamy w nich, że część niedźwiedzi polarnych z południowowschodniej Grenlandii, którymi zajmowali się przez dwa lata, wykazywała zdolność adaptacji do zmian klimatu. Przejawiało się to możliwością zdobywania pokarmu w warunkach, kiedy niedźwiedzie funkcjonowały nawet do ponad ośmiu miesięcy w roku bez pokrywy lodowej.
Lód ułatwia temu gatunkowi chwytanie fok stanowiących podstawę ich jadłospisu. Szczególnie łatwo jest o to w warunkach skucia powierzchni morza lodem. Jak podkreślają członkowie zespołu badawczego, prowadzącego badania subpopulacji grenlandzkich niedźwiedzi, jest ona stosunkowo odizolowana i od wieków nie ma kontaktu z innymi przedstawicielami swojego gatunku, a liczy kilkaset osobników.
Stąd nie można jeszcze mówić o regule dotyczącej wszystkich żyjących dziś 26 tysięcy niedźwiedzi. Nie wiemy, co je czeka w dobie globalnego ocieplenia. Ich los stoi pod dużym znakiem zapytania i zgodnie z jednym ze scenariuszy niedźwiedź polarny może wyginąć do 2100 roku.
Niedźwiedź polarny wydaje się najbardziej spektakularnym przykładem. Stąd jest częstym gościem na łamach mediów. Okazuje się, że jego krewniak, niedźwiedź brunatny, który występuje również w Polsce, także ma mieć problemy w związku ze zmianami klimatu.
Globalne ocieplenie staje się jednym z czynników sprawiających, że niedźwiedź brunatny znajduje się w coraz trudniejszej sytuacji. Scenariusze wpływu ocieplenia na globalny zasięg tego gatunku w jego najbardziej wysuniętym na południe obszarze występowania wskazują, że może on skurczyć się niemal o połowę do 2070 roku.
(Więcej tu "Decreasing brown bear (Ursus arctos) habitat").
Łagodniejsze i krótsze zimy wpływają też na sen zimowy niedźwiedzi, który staje się krótszy lub w skrajnych przypadkach nawet do niego nie dochodzi. Nie dzieje się tak zresztą wyłącznie z przyczyn termicznych.
W Bieszczadach niedźwiedzie już dawno zaczęły się przyzwyczajać do nęcisk łowieckich, na których przez cały rok mogą znaleźć pokarm wysypywany w celu wabienia zwierząt do odstrzału, a także do niezabezpieczanych odpadów z gospodarstw.
Mamy zatem kumulację, która może okazać się tragiczna dla przyszłości tego gatunku w Polsce.
Doktor Agnieszka Sergiel, badaczka niedźwiedzi z Instytutu Ochrony Przyrody Polskiej Akademii Nauk, podkreśla, że to wszystko zaburza naturalny cykl życia niedźwiedzi.
"Hibernacja jest adaptacją do braku dostępności pokarmu, ale też do niekorzystnych warunków klimatycznych i długości dnia" - dodaje. - "Jeśli niedźwiedzie wychodzą wcześniej z gawry, a gawrować zaczynają później, nie dopasowują się już tak dobrze do tej dostępności pożywienia. Takie niedopasowanie troficzne we wrażliwych okresach życia niedźwiedzi, czyli wiosną w czasie wybudzania się ze snu czy jesienią, w czasie intensywnego żerowania przed kolejną hibernacją, mogą mieć wpływ na sukces reprodukcyjny gatunku, a w konsekwencji na jego przyszłość".
Doktor Sergiel podkreśla, że globalne ocieplenie przyspiesza, a niedźwiedzie nie będą w tak krótkim czasie mogły się zaadaptować do zachodzących zmian. Dostosowanie się do zmian wymaga czasu, a niedźwiedzie za nimi nie nadążają. W przypadku niedźwiedzia brunatnego potrzeba ośmiu lat, aby zmieniło się pokolenie. Adaptacje mają również swoje konsekwencje, wynikające z konieczności przestawienia się na inny pokarm, co z kolei wpływa na przykład na wielkość ciała.
Każda przerwa w zimowym odpoczynku niedźwiedzi ma też konsekwencje fizjologiczne, a zaburzenie naturalnego cyklu będzie torować drogę do sytuacji konfliktowych. Niedźwiedzie wybudzają się w niewłaściwym czasie i zaczynają szukać pokarmu. Przydomowe kompostowniki i niezabezpieczone śmietniki, ale też pasieki, stają się źródłem łatwo dostępnego pożywienia.
Zwierzęta będą podchodzić bliżej ludzi, co z kolei będzie się przekładać na spadek akceptacji wobec tego gatunku wśród mieszkańców takich obszarów jak Bieszczady. "Problemy nabierają rozpędu" – konkluduje Sergiel.
Nie oznacza to, że niedźwiedzie znikną w błyskawicznym tempie. Będą miały coraz więcej problemów, co z pewnością nie wpłynie pozytywnie na stan ich populacji w polskiej części Karpat.
Jednak nie tylko duże ssaki reagują na zmiany klimatu. Szczególnie interesującą grupą są nietoperze. Doktor Mateusz Ciechanowski, chiropterolog z Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego, zauważa, że nawet w Polsce, gdzie występuje zaledwie 27 gatunków z ponad 1400 opisanych gatunków nietoperzy na świecie, obserwujemy wpływ globalnego ocieplenia.
"Niektóre gatunki rzeczywiście sprawiają wrażenie odnoszących korzyści, ale są one krótkoterminowe" – tłumaczy. – "To, że niektóre gatunki nietoperzy zwiększają swój zasięg na północy może w przyszłości prowadzić do przesunięcia jego południowej granicy, między innymi w krajach śródziemnomorskich".
Reakcje nietoperzy na zmiany klimatu są słabiej poznane z racji dość skrytego trybu życia tych ssaków, ale już dziś na podstawie obserwacji nowych dla polskiej fauny gatunków, wiemy o pojawieniu się podkasańca Schreibersa.
Jak wyjaśnia Ciechanowski, jest to nietoperz związany z jaskiniami, występujący na terenach wapiennych i krasowych na południu Europy. Przez wiele lat jego stanowisko znajdowało się zaledwie cztery kilometry od polskiej granicy, w jaskini Aksamitka w słowackich Pieninach.
Gdy zostało opuszczone, uznano, że szanse na pojawienie się tego gatunku w Polsce zmalały niemal do zera. "Nagle, w 2015 roku, podkasańce pojawiły się w Polsce, kilkadziesiąt kilometrów od porzuconego przez nie stanowiska" – mówi Ciechanowski.
Dodaje też, że zasięgi występowania na północ rozszerzają przymroczek Saviego i karlik średni. Ten ostatni jest gatunkiem, który przystępuje już do rozrodu na południu Polski.
"Jednak wraz z pojawianiem się gatunków uznawanych za przybyszy, z Polski zaczną znikać gatunki zimnolubne" – prognozuje Ciechanowski. – "Wśród nich jest mroczek pozłocisty, który jako jedyny nietoperz rozmnaża się za kręgiem polarnym".
Wraz z ocieplaniem się klimatu ten gatunek może być spychany coraz bardziej na północ. W najdrastyczniejszym scenariuszu, ograniczony do najbardziej na północ wysuniętych fragmentów Europy i Azji, zostanie zepchnięty wprost do Morza Arktycznego - nie będzie już miejsca, gdzie znalazłby optymalne siedlisko.
Podobny los może spotkać nawet pospolitego u nas nocka rudego, czy inne gatunki, których centrum zasięgu znajduje się – o czym nie wszyscy wiedzą – w strefie tajgi, wielkich lasów Syberii.
O tym, że zmiany już następują, świadczy również aktywność gatunków, które od dawna występują w Polsce. W coraz wyższych partiach Sudetów i Karpat pojawiają się gatunki uznawane dotąd za ciepłolubne.
Wśród nich Ciechanowski wymienia podkowca małego i nocka orzęsionego, które zaczęły niedawno zimować w polskich Tatrach. Jednocześnie skracają się trasy wędrówek gatunków, które podejmowały sezonowe migracje chroniąc się przed surową zimą. Karlik większy czy borowiec wielki odlatywały do cieplejszych rejonów Europy, gdzie hibernowały w bardziej sprzyjających warunkach.
Wynikało to z charakteru ich schronień, którymi były słabo izolowane dziuple drzewa lub zewnętrzne części budynków. Obecnie zimę spędzają w Polsce.
"Karlik większy wcześniej nie zimował w Polsce" – mówi Ciechanowski. – "Tymczasem w 2003 roku znaleźliśmy po raz pierwszy ten gatunek zimą. Obecnie jest on regularnie spotykany w okresie zimowym. Hibernuje nawet nie w dziuplach, ale nagminnie zaczął wybierać stosy drewna opałowego, układane przez ludzi na podwórkach. 30 lat temu było czymś niemożliwym, żeby karlik przetrwał zimę w takich warunkach. Dziś ludzie donoszą nam o znalezionych tam nietoperzach. Z kolei borowce wielkie zaczęły użytkować zamiast dziupli szczeliny w blokach z wielkiej płyty, korzystając z nich nie tylko latem, ale również zimą".
Tyle, że te rosnące temperatury mogą stać się również dużym problemem. Chociaż nietoperze są w stanie znieść upały w okresie letnim, spędzając czas nierzadko pod nagrzewającym się szybko dachem, z czasem i one mogą stać się ofiarami fali gorąca.
Ciechanowski wskazuje tutaj na przykład rudawek żałobnych, dużych nietoperzy owocożernych, kryjących się w koronach drzew, które w Australii ginęły dziesiątkami tysięcy od przegrzania, kiedy ten kraj trapiła fala niespotykanych dotąd upałów.
Również w Europie spotykamy się z doniesieniami o młodych, często nielotnych jeszcze nietoperzach, spadających spod dachów domów, gdy – prawdopodobnie zmuszone do ochłodzenia się na zewnątrz i ucieczki przed ryzykiem śmiertelnego odwodnienia - opuszczają one w dzień kryjówki kolonii rozrodczych.
Zdaniem Ciechanowskiego pierwsze prace próbujące modelować zmiany zasięgu europejskich nietoperzy w przyszłości były niepełne.
Uwzględniały jedynie czynniki klimatyczne. Modele stworzono, wykorzystując zakres temperatur, w jakich dany gatunek występuje, a następnie obliczano, jak zmieni się jego występowanie, gdy spełnią się przewidywania kolejnych scenariuszy zmian globalnego klimatu. Tymczasem wiele gatunków ma określone wymagania siedliskowe.
Na przykład podkasaniec czy podkowce związane są ściśle z krajobrazem obfitującym w skały i jaskinie, takim jak kras wapienny. W rezultacie zmian klimatu nie zasiedlą północnej Polski czy nizin Rosji, jak próbowali nas przekonać autorzy tych prac, tylko, pozbawione możliwości dalszej ucieczki, zwyczajnie wyginą.
Czasem, nawet jeśli daleko poza obecnymi granicami zasięgu niektórych gatunków, pojawią się nowe siedliska, sprzyjające im pod względem klimatu, mogą pozostać niedostępne dla kolonizacji, z uwagi na brak odpowiednich korytarzy ekologicznych.
Susze, brak wody, będą im dawały się we znaki, nie tylko z racji tego, że nietoperze muszą pić, żeby przeżyć, ale niektóre gatunki jak nocek łydkowłosy czy rudy wręcz wyspecjalizowały się w pozyskiwaniu pokarmu nad wodą.
"Zmiany klimatu mają również wpływ na ptaki" – potwierdza doktor Romuald Mikusek, ornitolog z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków. – "Oddziałują na co najmniej trzy aspekty ptasiego życia. Są wśród nich wcześniejsze przyloty, okres lęgowy i rozmieszczenie".
Jeżeli dodamy do globalnego ocieplenie niszczenie ich siedlisk przez człowieka oraz szereg innych zagrożeń, otrzymamy kumulację, którą będzie pogłębiał kryzys klimatyczny.
Wcześniejsze przyloty obserwujemy już od dłuższego czasu, od początku globalnego ocieplenia. W przypadku ptaków może oznaczać to krótkoterminowe korzyści. Wcześniejszy przylot umożliwia wcześniejsze przystąpienie do lęgów.
Z jednej strony ten ptak, który szybciej zakłada gniazdo może szybciej zająć terytorium, zwabić samicę. Regułą jest też, że te lęgowe „wcześniaki” mają większy przychówek. Jednak mogą one wpaść w pułapkę, trafić na niskie temperatury, a termin odchowania piskląt nie musi iść w parze ze szczytem pokarmowym.
"Wiele gatunków wyprowadzało lęgi w okresie największej obfitości pożywienia. Teraz te terminy się rozjeżdżają i ptaki nie mają gwarancji, że na przykład dany gatunek owadów będzie dostępny w krytycznym okresie lęgowym. To z kolei może powodować niedożywienie ptaków" – tłumaczy Mikusek.
Ornitolog przyznaje, że część ptaków przystępuje częściej do drugiego lęgu w tym samym sezonie. Podaje przykład trzcinniczka na stawach w Miliczu, gdzie dwa razy więcej tych ptaków odbywa drugi lęg. To może poprawić jakość populacji, ale tylko na pewien czas.
Nie oznacza też lęgów w nieskończoność. Ptaki mają określone możliwości rozrodcze w sezonie lęgowym. Stres termiczny związany z wysokimi temperaturami będzie miał swoje konsekwencje.
Mikusek dodaje, że część gatunków przestaje odlatywać. Zostają w naszym kraju korzystając z lekkich zim. Natomiast te gatunki, które występują w Polsce całorocznie, zaczynają mieć problemy.
"Dzieje się tak w przypadku sóweczki, która urządza sobie zimowe spiżarnie, gromadząc w nich nawet po 100 ofiar" – wyjaśnia ornitolog. – "Okazuje się, że wysokie jak na zimę temperatury uruchamiają w tych sóweczkowych spiżarniach procesy gnilne. Skandynawowie już zauważyli spadek liczebności sóweczki. Chociaż w Polsce populacja tego gatunku jest na wznoszącej, to jestem przekonany o chwilowości tego trendu".
"Z pewnością stracą gatunki północne, preferujące chłodny klimat" – kontynuuje Mikusek. - "W przyszłości możemy stracić drozda obrożnego, droździka i kulika wielkiego, który jest już na skraju wyginięcia. Natomiast z południa Europy docierają do nas nowe gatunki. Wśród nich są czapla nadobna, szczudłak, szablodziób czy zaganiacz szczebiotliwy. Rośnie liczebność żołny. Robimy w naszym środowisku ornitologów zakłady, co będzie następne. Jaki gatunek będzie pierwszy - warzęcha czy ibis?"
Nie ulega wątpliwości, że ptakom będzie coraz trudniej. Te gatunki najmocniej związane z terenami wodno-błotnymi stracą dogodne siedliska. Już dziś susze sprawiają, że gatunki które korzystały z rozlewisk, broniących dostępu do ich gniazd mogą być jeszcze bardziej narażone na utratę lęgów.
Jednocześnie nawalne opady o intensywności, jaka nie była notowana w czerwcu, mogą mieć równie destrukcyjny wpływ na sukces lęgowy. Mniej wody oznacza również mniej wilgotne łąki w dolinach rzek i mniej pokarmu, co odczuwa bocian biały uznawany dotąd za powszechny gatunek ptaka.
Znacznie trudniej wychwycić wpływ zmian klimatu na pająki. Doktor Robert Rozwałka, arachnolog z Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie, tłumaczy, że w Polsce tą grupą zwierząt zajmuje się zaledwie kilka osób.
Stąd też jest niewielka liczba danych, które mogłyby ten wpływ ilustrować, gdyż często brakuje danych porównawczych sprzed kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. W dodatku większość pająków czy innych pajęczaków to gatunki drobne, niepozorne, więc rzadko są obserwowane przez niespecjalistów.
Niewątpliwym beneficjentem ocieplenia klimatu jest efektownie wyglądający tygrzyk paskowany. Ten gatunek był obecny w Polsce, ale obszar jego występowania ograniczał się do południowo-wschodniej i zachodniej części kraju.
"Od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku w całej Europie Środkowej i Zachodniej zaobserwowano, że ten gatunek zwiększa swoją liczebność i przesuwa swoją granicę występowania w kierunku północnym" – mówi Rozwałka. - "W ciągu około dwóch dekad tygrzyk paskowany skolonizował kolejne obszary. W 2010 roku dotarł do wybrzeża Bałtyku, a następnie przekroczył to morze i jest już obserwowany w południowej Szwecji i Norwegii, krajach nadbałtyckich i południowej Finlandii".
Akurat w przypadku tygrzyka jego ekspansja jest dobrze udokumentowana z uwagi na fakt, że jest to gatunek bardzo charakterystyczny. W Europie nie da się go pomylić z żadnym innym, a jego efektowne żółto-czarne, przypominające osę ubarwienie i pokaźne rozmiary samic – ciało o długości 10-22 mm - czynią go łatwo rozpoznawalnym. Sukces tygrzyka można powiązać ze zmianami klimatu i tendencją do jego ocieplania.
Drugim takim gatunkiem, będącym obecnie w wyraźnej ekspansji i budzącym ożywienie medialne jest kolczak zbrojny (Cheiracanthium punctorium).
"Związane jest to z tym, że ukąszenia tego pająka są bardzo bolesne i powodują dużą opuchliznę" – podkreśla Rozwałka. - "Ten gatunek był notowany w naszym kraju już w latach 50. XX wieku w masywie Ślęży, a prawdopodobnie był obecny także i wcześniej. Obecnie jest on pospolity w Kotlinie Sandomierskiej, w całej Małopolsce, na Dolnym i Górnym Śląsku, w znacznej części Podkarpacia, na Roztoczu, a obecnie jego północna granica zasięgu pokrywa się w przybliżeniu z przebiegiem autostrady A2. Tego gatunku jeszcze 20-30 lat temu, poza nielicznymi rejonami Dolnego Śląska nie było".
Z innymi gatunkami pająków jest nieco większy problem, gdyż ani współcześnie, ani w XIX czy XX wieku, ta grupa stawonogów nie była zbyt intensywnie badana, stąd też w wielu wypadkach brak danych porównawczych, które mogłyby potwierdzać lub też zaprzeczać hipotezom na temat ekspansji czy zmian zasięgów niektórych gatunków pająków.
Jest jeszcze szereg innych, z reguły bardzo drobnych i niepozornych gatunków, które w ostatnich dekadach wydają się znacznie częściej obserwowane niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu, ale w ich przypadku dane na temat hipotetycznej ekspansji są mniej kompletne.
Owszem, cały czas odkrywa się w Polsce nowe gatunki pająków, a ogólna liczba dotychczas wykazanych w kraju przekroczyła już 830 taksonów, ale fakt, że „jakiś gatunek został niedawno w Polsce stwierdzony” nie zawsze można interpretować, że pojawił się niedawno wskutek zmian klimatycznych.
"Nie grozi nam, wbrew medialnym przekazom inwazja tarantuli ukraińskiej, o której czasem rozpisywały się media" – uspokaja Rozwałka. - "Pamiętajmy, że ocieplenie klimatu, to nie wszystko. Każdy gatunek ma także swoje wymagania siedliskowe i pokarmowe. Ten gatunek pająka był notowany już przed wojną w okolicach Mińska oraz w pobliżu Lwowa, około 50 kilometrów od granicy z Polską, ale wciąż nikt na niego w naszym kraju nie trafił. Poza tym jeden osobnik, jeśli nawet zostanie odnotowany, nie czyni jeszcze populacji".
Porównując dane na temat pająków i innych grup zwierząt, szczególnie bezkręgowców należy się spodziewać, że wiele gatunków pająków w ostatnim okresie zwiększyło i nadal zwiększa swój zasięg na ternie Polski i Europy.
Niewątpliwe, ocieplenie klimatu sprzyja temu, że szereg pająków termofilnych, związanych z różnymi ciepłymi biotopami, czy też źle znoszących niskie temperatury zimą, powiększa swoją liczebność i areał występowania na terenie kraju.
Z drugiej strony, ocieplenie klimatu to też zagrożenia dla grupy gatunków związanych z klimatem borealnym czy też górskim. Są to pająki występujące w górach w strefie hal czy turni lub na torfowiskach wysokich. Są one dobrze przystosowane do surowych, chłodnych lub bardzo wilgotnych warunków.
W ich wypadku postępujące ocieplenie klimatu i związane z nim m. in. zmniejszenie ilości opadów, powodują, że siedliska tych gatunków ulegają przekształceniom, zanikają, przez co ich areał i liczebność ulegają zmniejszeniu, a być może w niedalekiej perspektywie mogą wymrzeć w skali lokalnej czy w skali kraju.
Rozwałka zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. Działalność człowieka, która doprowadziła w skali globalnej do zmian klimatycznych to jeden aspekt, który powoduje zmiany w faunie. Warto jednak wspomnieć, że człowiek w sposób świadomy, między innymi poprzez celowe introdukcje, czy nieświadomy też może wpływać na zmiany w składzie gatunkowym.
Pająki, tak jak i inne bezkręgowce dość łatwo można przewieźć z kraju do kraju czy z kontynentu na kontynent w transportach owoców, roślin doniczkowych czy innych towarów. W ten sposób także pojawiają się gatunki nowe dla Europy, czy Polski.
Takim egzotycznym gościem, który w Polsce pojawił się z początkiem XXI wieku jest koliściak o łacińskiej nazwie Uloborus plumipes. Ten mieszkaniec południowozachodniej Afryki trafił do Europy wraz z transportami roślin ozdobnych do szklarń i gospodarstw ogrodniczych. Dobrze się zaaklimatyzował i obecnie żyje w wielu ogrodach botanicznych, gospodarstwach ogrodniczych a często także w licznych kwiaciarniach czy na okiennym parapecie.
Najbardziej zauważalne są skutki globalnego ocieplenia wśród drzew. Cierpieć z tego powodu zaczynają gatunki jak dotąd uznawane za niewymagające, które, jak by się wydawało, prawie wszędzie urosną.
W części kraju dzieje się coś złego z brzozą. Sosnę zaczyna atakować jemioła. Chociaż jak podkreśla dr hab. Krzysztof Świerkosz, biolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, te zmiany wciąż zachodzą nierównomiernie w Polsce, to na Dolnym Śląsku, gdzie prowadzi badania, zaczyna być już źle.
W południowo-zachodniej części kraju widzimy oznaki zamierania pewnych gatunków drzew, które odgrywają rolę lasotwórczą, ale i tych, które są domieszkowe.
"Najbardziej widoczne jest zamieranie świerków w Sudetach i na ich pogórzu, mocno stymulowane przez suszę w 2015 roku. Suchy rok osłabił drzewa, które stały się podatne na gradację kornika. W niższych partiach świerk zanika na dużych powierzchniach".
Nie jest lepiej z sosną, która jest atakowana przez jemiołę. Jemioła pasożytująca na drzewach jest beneficjentką zmian klimatycznych. Pojawia się również na lipach drobnolistnych.
W przypadku sosny, już w 2019 roku szacowano, że około 170 tysięcy hektarów drzewostanów sosnowych jest porażonych przez jemiołę.
"Poważne problemy mamy z jesionem" – mówi Świerkosz. – "W rezultacie obniżenia poziomu wód gruntowych stał się podatny na inwazję grzyba Hymenoscyphus fraxineus, pochodzącego prawdopodobnie z Azji".
Jego intensywne pojawienie się jest obserwowane od kilku lat. Ekspansję umożliwia mu globalne ocieplenie. Atakuje zarówno stare, piękne, 180-letnie jesiony, jak i młode drzewa. Na moich oczach giną całe jesionowe zagajniki.
Z kolei sudecką jodłę atakuje jemioła jodłowa. Z daleka wydaje się, że nic się nie stało. Dopiero jak podjedziemy bliżej, zobaczymy, że to nie zieleń jodłowych igieł, ale kępy jemioły zasiedlającej drzewo.
Źródeł problemu upatrywać trzeba we wspomnianych problemach z poziomem wód gruntowych, który przez suszę się obniża. To toruje drogę inwazji gatunków pasożytniczych, grzybów i owadów, korzystających ze spadku możliwości obrony drzewa przed intruzami.
Na Dolnym Śląsku zamierają dęby bezszypułkowe, wiązy, giną olchy, topole osiki i wierzby. Sytuacja na południowym zachodzie Polski jest coraz trudniejsza.
"Wystarczy spojrzeć na statystyki podawane w raporcie o stanie lasów" – wyjaśnia Świerkosz. – "Najwięcej posuszu i cięć przygodnych, które oznaczają, że masowo giną drzewa, jest w lasach zarządzanych przez Regionalną Dyrekcję Lasów Państwowych we Wrocławiu. To są problemy, które jeszcze nie dotyczą Polski północno-wschodniej, stąd niektórzy leśnicy patrzą na mnie z niedowierzaniem, kiedy im opowiadam o skali problemu".
Kilka lat temu ukazała się praca doktora Marcina Dyderskiego z Instytutu Dendrologii Polskiej Akademii Nauk, który dowodził, że znikną nie tylko wszystkie gatunki iglaste, łącznie z modrzewiem, ale skazane na zagładę przez globalne ocieplenie są także brzoza czy dąb szypułkowy.
Gatunkiem dziś testowanym przez leśników, tam, gdzie nie wytrzymują rodzime gatunki iglaste, jest północnoamerykańska daglezja, która radzi sobie, chociaż, jak zauważa Świerkosz nadzieje w niej pokładane są zbyt duże.
"Nie jest to gatunek z suchej strefy, ale z rejonu Ameryki, gdzie ma odpowiednią ilość opadów. Teraz może korzystać chwilowo z ocieplenia i dobrze sobie radzić. Jednak co z nim będzie za 10-20 lat, tego nie wiemy. Podobnie niepewny jest los klonu jesionolistnego, gatunku obcego i bardzo ekspansywnego. Obserwuję, że zaczynają na nim zamierać końcówki pędów. Być może pojawił się kolejny patogen, który ograniczy ekspansję tego gatunku".
Z gatunków rodzimych, które adaptują się do zmian klimatu Świerkosz wymienia graby, lipy szerokolistne i klony polne. Te trzy gatunki dają sobie radę na Dolnym Śląsku. Ich sukcesu nie powtarza już klon jawor i klon pospolity. Pierwszy cierpi z powodu patogenicznych grzybów, drugi jest porażany przez jemiołę.
Na pytanie o to, jak będą wyglądały lasy w Polsce, Świerkosz odpowiada, że za jakiś czas będą prawdopodobnie mieszaniną gatunków rodzimych i obcych, na szczęście z przewagą tych rodzimych.
Nie zobaczymy już wielkich, sięgających trzydziestu metrów drzew, bo nie będą w stanie dostarczyć wody do wyższych partii korony. Drzewa będą niższe.
"Powtarzam leśnikom, że są ostatnim lub przedostatnim pokoleniem, które produkuje drewno na sprzedaż. W rezultacie globalnego ocieplenia zaczną się martwić, jak w ogóle ocalić las".
Niewątpliwie czekają nas poważne zmiany, które dotkną nie tylko drzew, ale i całych zbiorowisk roślinnych, w tym gatunków runa.
"Większość ludzi, z którymi rozmawiam, wśród nich są też leśnicy, nie dostrzega, że proces ocieplenia nie skończy się dziś. Im wydaje się, że jak teraz coś posadzą, to drzewo się zaadaptuje do nowych warunków. Tak się nie stanie, bo susze będą się nasilać, a temperatury będą stale rosły".
Proces globalnego ocieplenia nie zatrzymuje się i przyspiesza. Coraz większego tempa tych zmian może nie wytrzymać wiele gatunków. Wiele wskazuje na to, że czekają nas nie tylko zmiany temperatur, ale składu gatunkowego flory i fauny Polski. Jesteśmy świadkami zmian o niespotykanej skali.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.
Komentarze