0:00
0:00

0:00

Deklaracja wiceministra Edwarda Siarki, odpowiedzialnego za leśnictwo i łowiectwo w ministerstwie klimatu i środowiska, padła podczas posiedzenia sejmowej komisji rolnictwa o przygotowywanych zmianach w Prawie łowieckim.

Wśród propozycji, które firmuje Siarka, są m.in. zwiększenie liczby myśliwych i polowań, co ma pomóc w rozwiązaniu części problemów ze szkodami w uprawach rolnych.

Przy tej okazji wiceminister postanowił również zająć się łosiem. Na pytanie jednego z posłów, odpowiedział, że łosi ma być w Polsce „60 tysięcy”, przyrosty są „straszne” a straty w gospodarce leśnej i rolnej - gigantyczne.

Zdaniem Siarki łoś potrafi spałować „całe” obszary leśne, a straty „przyrodnicze” – cokolwiek w opinii wiceministra miały oznaczać - są „niewyobrażalne”. Powiedział również, że debata na temat łosia nas czeka, chociaż wtedy kwestia odszkodowań spadnie na myśliwych.

Dziś łoś jest gatunkiem wciąż chronionym przed polowaniami na mocy moratorium, wprowadzonym dwadzieścia lat temu, po tym, jak jego nadmierny odstrzał doprowadził do załamania jego liczebności. Nie oznacza to, że jest gatunkiem prawnie chronionym, jest wciąż na liście gatunków łownych, ale z racji moratorium za ewentualne szkody odpowiada Skarb Państwa.

Wiceminister Siarka zadeklarował, że ze względu na rosnącą populację łosi i wyrządzanych przez nie szkód jest gotowy zmienić moratorium, ale musi mieć wsparcie m.in. środowiska rolniczego. Wystąpienie wiceministra przypomina rok 2017, kiedy jeden z jego poprzedników, wiceminister Andrzej Konieczny mówił, że "Populacja łosia zagraża bezpieczeństwu, a rolą władz publicznych jest jego zapewnienie".

Przeczytaj także:

Gdzie te 60 tysięcy łosi?

Ewentualna decyzja o wznowieniu polowań na łosie nie ma żadnego solidnego uzasadnienia naukowego, o czym mówi mi dr hab. Rafał Kowalczyk dyrektor Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży, który wraz z innymi badaczami z tego ośrodka bierze udział w projektach dotyczących tego gatunku.

Po pierwsze, łosi wcale nie przybywa w zastraszającym tempie, a tak naprawdę wracają do siedlisk, gdzie dawniej występowały. Oficjalnie podawana liczebność łosi od lat budzi najwięcej zastrzeżeń.

60 tysięcy, na które dziś powołuje się Siarka, oznaczałyby przyrost przekraczający biologiczne możliwości tego gatunku.

Kilka lat temu łosi miało być 28 tysięcy, co również było kwestionowane przez naukowców.

"Dane, na które powołują się kolejni zwolennicy polowań na łosie są obciążone dużym marginesem błędu, o czym już przypominałem w 2017 roku, kiedy minister Jan Szyszko chciał zniesienia moratorium" - twierdzi Kowalczyk. "Metody szacowania liczebności w przypadku gatunku takiego jak łoś, występującego skupiskowo, migrującego sezonowo i charakteryzującego się niskimi, w porównaniu do innych ssaków kopytnych, zagęszczeniami, są obarczone bardzo dużym błędem.

Metoda pędzeń, która jest stosowana do inwentaryzacji populacji łosia na wielu obszarach, przy tych łosiowych cechach rozmieszczenia tego gatunku, generuje błędy dochodzące do kilkuset procent! Sam prowadziłem szacunki liczebności łosia metodą transektową z pomiarem odległości do obserwowanych łosi, po angielsku »distance sampling«. W większości przypadków liczebności wykazane metodą pędzeń próbnych były znacznie zawyżone, a poziom szkód w uprawach i młodnikach był niższy niż należałoby oczekiwać przy zagęszczeniach wskazywanych przez leśników i myśliwych.

Mamy zatem fałszywy obraz poziomu szkód i konfliktów powodowanych przez ten gatunek. Zresztą przyrost liczebności łosi jest powiązany z jednoczesnym rozprzestrzenieniem się populacji, więc nie mamy do czynienia z gwałtownym wzrostem zagęszczeń. W naszym kraju jest jeszcze dużo miejsca dla łosi, szczególnie w zachodniej Polsce, charakteryzującej się wysoką lesistością".

Podobnego zdania jest prof. Mirosław Ratkiewicz z Uniwersytetu w Białymstoku, od lat badający łosie na terenie Biebrzańskiego Parku Narodowego, gdzie mają swoją najważniejszą ostoję. "Prowadzimy inwentaryzację łosi w dolinie Biebrzy od kilku lat metodą distance-sampling, a dane wskazują na zagęszczenia rzędu 10 łosi na 1000 hektarów powierzchni leśnej" – wyjaśnia Ratkiewicz. - "W roku 2021 liczba ta wyraźnie spadła i im dalej od Biebrzańskiego Parku Narodowego, tym coraz mniej łosi widzieliśmy. Z kolei, na pewno pędzenia próbne zawyżają i są na to dowody naukowe z całego świata".

Mamy spadkowy trend liczebności

A zatem dlaczego, wbrew alarmistycznym tonom wiceministra Siarki, obserwujemy spadkowy trend liczebności łosi w biebrzańskiej ostoi łosia? "To dobre pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi" – dodaje Ratkiewicz. I wymienia mi wśród zagrożeń presję pasożytów, presję wilków polujących na łoszaki, starzenie się populacji, zmiany w bazie żerowej związane ze spadkiem odsetka uprawy sosen, które łosie jedzą zimą z braku innego pokarmu, a także nieudokumentowaną presję kłusowników na małe łosie.

To niezwykle ważne informacje, ponieważ Biebrzański Park Narodowy jest najlepszym polem doświadczalnym dla badaczy łosi. Dane przytaczane przez Ratkiewicza potwierdzają, że pojemność siedliska i dostępność bazy żerowej, przy istnieniu innych zagrożeń, skutecznie chronią przed „strasznymi przyrostami” wiceministra Siarki.

Nie grozi nam zatem łosiowa inwazja, a oficjalne dane wydają się rzeczywiście wzięte z sufitu i są efektem dość niefrasobliwego dodawania bez krytycznego spojrzenia na analizowane informacje.

Z łosiem mamy jeszcze jeden problem, o czym zdają się zapominać decydenci. Dawniej polska populacja była zasilana przez osobniki zza wschodniej granicy. Dziś taki scenariusz jest już mało prawdopodobny. Wystarczy spojrzeć na Ukrainę, gdzie liczebność łosia tak drastycznie spadła, że trafił do ukraińskiej czerwonej księgi. W rezultacie polskie łosie tworzą populację wyspową, którą staje się coraz bardziej odizolowana.

Łoś nie zje upraw

Wypowiedzi wiceministra Siarki należy rozpatrywać w jeszcze jednym kontekście. Chodzi o zbieranie poparcia wśród rolników, którzy nie zawsze przychylnie patrzą na myśliwych. Stąd zapowiedzi reformy prawa łowieckiego.

Ma być więcej polujących, więcej zabitych zwierząt, a mieszkańcy wsi poczują, że władza dba o ich interesy. Przy czym Siarka wydaje się wskazywać na łosia, który ma być tym poważnym zagrożeniem.

Może to wynikać z poprzednich prób wznowienia polowań na łosie. Poprzednie dwie wskazywały na łosie jako niszczycieli leśnych upraw i to polujący leśnicy z Lasów Państwowych byli siłą napędową zniesienia moratorium. Po pierwszej nieudanej próbie, jeszcze w czasach rządów koalicji PO-PSL, drugie podejście zainicjował minister Jan Szyszko.

W 2017 roku przekaz dnia ówczesnej ekipy resortu wskazywał na przemożną rolę łosia w rosnącej liczbie wypadków drogowych. Resortowi spece od piaru zapomnieli przy tym dodać, że statystyki, którymi operują, dotyczą zdarzeń drogowych z udziałem wszystkich zwierząt. Policja nie prowadzi żadnych statystyk z rozróżnieniem na gatunki i nie ma danych na temat procentowego udziału łosia. Wtedy ministerstwo chciało oskarżyć łosia o wszystkie kolizje na drodze. Teraz strategia może wyglądać inaczej, biorąc pod uwagę, to co Siarka mówi o potrzebie wsparcia rolników.

A zatem łoś ma być teraz tym złym zwierzem, odpowiedzialnym za „ogromne” szkody w uprawach. Jednak z tymi szkodami sprawa nie jest tak oczywista, jak wiceministrowi się wydaje. Ustalenie sprawcy szkód nie jest łatwe, a łosiowi może dostać się przy okazji.

Można na niego zwalić winę, chociaż niekoniecznie szkoda była rezultatem działalności łosia. Już samo szacowanie szkód w uprawach rolnych jest obarczone wielką niewiadomą. Wiceminister Siarka mówią o szkodach, nie wspomina w ogóle o korzyściach z łosia. A te w przypadku turystyki łosiowej w dolinie Biebrzy mogą generować zysk rzędu nawet 14 milionów złotych rocznie.

"Takie szkody lokalnie się zdarzają, ale nie stanowią jakiegoś istotnego problemu dla rolnictwa. Wynika to z faktu, że zagęszczenia łosi są stosunkowo niskie, unikają terenów typowo rolniczych i mają określone preferencje pokarmowe" - uważa dr hab. Rafał Kowalczyk.

Co więc łosie jedzą

Wtóruje mu profesor Ratkiewicz: "To, co łoś je, zależy od sezonu. Latem rośliny bagienne i zielone części roślin, dużo wierzby, a zimą - pędy sosny, świerka, brzozy, osiki, ale i wierzbę jeśli jest dostępna. Łoś jest selektywnym pędożercą. Nie je prawie w ogóle trawy, więc i zbóż, czy kukurydzy, bo mu szkodzą! Zimą niektóre łosie mogą żerować na oziminie, ale łoś nie żyje w stadach, więc nie tratuje tych ozimin na dużą skalę. W naszych analizach genetycznych, które dotyczą doliny Biebrzy, w diecie łosia nigdy nie stwierdziliśmy żadnego gatunku uprawnego. Problem łosi w sadach pod Grójcem, czy na plantacjach aronii jest lokalny i dotyczy niewielu łosi".

Mieszkańcy wsi też nie widzą w łosiu szczególnego zagrożenia.

"Pochodzę z terenów wiejskich i tutaj mieszkam" – podkreśla w rozmowie ze mną Radosław Miazek, fotograf łosi z Lubelszczyzny, który każdą wolną chwilę spędza na obserwacji łosi. - "Łosie wychodzą często na pola, ale nikt z miejscowych rolników nie narzeka na ich obecność. Wręcz przeciwnie, niektórzy nawet pomagają, jak nasz wójt, kiedy zobaczył łosia uwięzionego w siatkę leśną. Nikt też na łosie nie narzeka. Nie wiem, co wiceminister Siarka rozumie przez konsultacje ze środowiskiem rolniczym i z kim będzie konsultował. Chyba że z polującymi rolnikami. To wtedy rzeczywiście, inne będą motywacje tej grupy. My tutaj na Lubelszczyźnie żyjemy obok łosi i nie przeszkadzamy sobie".

"To tak samo, jak z wypadkami" – dodaje Miazek. – "To nie jest problem do rozwiązania odstrzałem. Tutaj trzeba dobrej woli ludzi. Jest w mojej okolicy kilka miejsc, gdzie łosie przechodzą przez drogę od kilku lat. Wiedzą o tym mieszkańcy okolicznych wsi i oni potrafią jeździć czasami z prędkością nie przekraczającą 40 km/h. Tylko brać przykład z takich kierowców".

Apel w obronie łosi

Być może chodzi też o to, aby łoś pomógł pojednać myśliwych i rolników. Jednak takie zabiegi już zaczęły generować społeczny protest. Pod apelem w obronie łosi, który uruchomiła Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, podpisało się przez kilka pierwszych godzin kilka tysięcy osób.

W 2017 roku było to ponad 68 tysięcy pod petycją w proteście przeciwko zniesieniu moratorium i za wpisaniem łosia na listę gatunków chronionych. Podobnie było wcześniej, w 2014 roku. Bo wbrew temu, co zdaje się twierdzić wiceminister Siarka problemy z łosiami nie są aż tak poważne, aby na nie polować. Owszem część środowiska myśliwych może chcieć zdobyć trofeum. Dzięki moratorium zdarzają się coraz większe byki z okazałym porożem, co powinno cieszyć, ale nie upoważnia do ich zabijania.

Osoby, które zajmują się łosiem, wskazują, że decyzje dotyczące zarządzania populacjami zwierząt, szczególnie tak wrażliwych, jak łosie, powinny być oparte na podstawach naukowych i analizie dostępnych danych, a nie naciskach określonych grup interesów i obiegowych opiniach nie znajdujących potwierdzenia w faktach.

Należy uwzględniać również szereg zagrożeń dla łosia. Oprócz wymienionych przez profesora Ratkiewicza, temu gatunkowi zaczyna zagrażać stres termiczny związany z globalnym ociepleniem. Łoś jest gatunkiem północnym i nie lubi wysokich temperatur. W Ameryce Północnej już obserwuje się wycofywanie tego gatunku na północ, w chłodniejsze rejony.

Są też bardziej prozaiczne powody. Wypadki drogowe kończą się w większości przypadków śmiercią łosia lub koniecznością jego uśpienia. Niebezpieczne są też ostro zakończone płoty, na których zawieszają się te ciężkie zwierzęta, przy próbie ich sforsowanie i są już nie do uratowania. Takie sytuacje zdarzają się każdego roku.

To będzie rzeź

Jak podkreśla Piotr Dombrowski, który od ponad 20 lat pracuje w Biebrzańskim Parku Narodowym, a sam jest leśnikiem i kiedyś polował, wznowienie polowań na łosie będzie oznaczać ich rzeź. Nie bez powodu nazywa je gapiszonami. Łosie zapomniały o tym, że człowiek oznacza śmiertelne zagrożenie. To będzie jak strzelanie do krów pasących się na łące.

Wzrośnie presja ze strony ludzi, bo kłusownictwo na łosiu, które nigdzie nie jest raportowane, już ma miejsce. O tym zdaje się nie pamiętać wiceminister Siarka. Podobnie jak o tym, że w 2017 roku, minister Szyszko musiał wycofać się z podpisanego już przez siebie rozporządzenia, co było ewenementem w czasach jego rządów w ministerstwie środowiska. Wtedy pomysł na wznowienie polowań na łosie spotkał się z niespotykaną mobilizacją opinii publicznej, a córka prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Marta Kaczyńska napisała, że jej łosi żal.

Wiceminister Siarka, o ile dalej będzie forsował zniesienie moratorium, może wyświadczyć niedźwiedzią przysługę tak swojemu ugrupowaniu, jak i środowisku myśliwych, którzy mają dość słabe notowania. Zamiast mówić o polowaniach na łosia, lepiej wpisać ten gatunek na listę gatunków chronionych – mówi część przyrodników lub zostawić łosie w spokoju.

A problemy można skutecznie rozwiązywać w dość łatwy sposób. Przykład? Wystarczy wykaszanie i odkrzaczanie poboczy dróg, co zwiększa widoczność i redukuje ryzyko wypadku nie tylko z łosiami!

Już kolejny rok chodzę za gapiszonami. Jestem w terenie prawie codziennie. Nie jest tak łatwo o spotkanie z łosiem, jak przedstawia to wiceminister Siarka.

Las rośnie dalej i nie został przez ten gatunek zjedzony. Łosie są, ale nie ma żadnej łosiowej inwazji. Zimą zgryzą sobie trochę sosny, trochę jałowca, czy osiki, ale nie zagrażają przetrwaniu lasu.

Łosie wracają tam, gdzie występowały przez wieki, a ich pojawienie się nie oznacza konieczności wznowienia polowań. Nawet w Warszawie łoś nie budzi takiej sensacji, a wręcz przeciwnie sympatię. I niewątpliwie zasługuje na naszą szczególną troskę, bo jak pokazują doświadczenia z ubiegłego wieku bardzo szybko tego łosia możemy stracić.

;
Na zdjęciu Paweł Średziński
Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze