0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Debatę Karolowi Nawrockiemu zaproponował w środę 9 kwietnia 2025 Rafał Trzaskowski. Sztaby kandydatów spotkały się kilka razy, ale nie zdołały dojść do porozumienia w sprawie warunków debaty. TVP, Polsat i TVN zaoferowały, że mogą transmitować takie wydarzenie, na co oburzyli się pozostali kandydaci, zwłaszcza krytykując rolę TVP w tym przedsięwzięciu – udział medium publicznego w debacie dwóch arbitralnie wybranych kandydatów mógłby bowiem stanowić pogwałcenie równych szans, jakie w TVP powinni dostać wszyscy zarejestrowani przez PKW kandydaci. Wciąż tak naprawdę nie wiadomo, kto debatę zorganizował i jaki był w tym udział TVP – kontrowersje wokół tej kwestii opisała w OKO.press. Natalia Sawka.

Dzień wielce niespodziewanych zdarzeń

W piątek około południa nastąpił przełom. Szymon Hołownia ogłosił, że też zamierza pojechać do Końskich, by wziąć udział w debacie, później zadeklarowała to również Magdalena Biejat, a następnie pozostali kandydaci „głównego nurtu” z wyłączeniem Sławomira Mentzena i Adriana Zandberga – oni dość zgodnie ogłosili, że nie będą brali udział w wydarzeniu, które określili jako cyrk. Skończyło się więc pospolitym ruszeniem do Końskich.

Ostatecznie w debacie na antenie TVP1, TVP Info, Polsatu News i TVN24 wzięli udział Rafał Trzaskowski, Szymon Hołownia, Magdalena Biejat, Marek Jakubiak, Krzysztof Stanowski, Maciej Maciak (nieznany dotąd szerzej prorosyjski lider Ruchu Dobrobytu i Pokoju), Joanna Senyszyn i – ostatecznie – również Karol Nawrocki, który wkroczył do hali w Końskich bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi.

Zanim to się jednak stało, część tych samych kandydatów i kandydatek wystąpiła w debacie TV Republika, która miała być w założeniu bezpieczną przystanią Karola Nawrockiego, kandydata PiS. W Republice oprócz Nawrockiego pojawili się również Hołownia, Senyszyn, Jakubiak i Stanowski, ostatecznie więc debata zaczęła się z ponad czterdziestominutowym opóźnieniem, bo kandydaci i kandydatki, którzy gościli w prawicowej telewizji, potrzebowali dodatkowego czasu, by przemieścić się z miejsca na miejsce.

Debatę w Republice opisała na naszych łamach Dominika Sitnicka: „Podczas debaty Telewizji Republika prowadzący pytali kandydatów o to, co zrobią z faktem, że Polska coraz bardziej przypomina Białoruś? Największym wyzwaniem było jednak przebicie się przez donośne okrzyki tłumu zgromadzonego na rynku w Końskich”.

To skoro już mniej więcej wszystko wiemy o zamieszaniu wokół debaty, przejdźmy do głównego wątku. Nie będziemy rekonstruować merytorycznej warstwy niemal trzygodzinnej debaty, zastanowimy się za to, kto wypadł w niej dobrze, kto nieco gorzej i czy w ogóle było warto to oglądać.

Debata nieoczekiwanie całkiem normalna

Kiedy już rozpoczęła się transmisja, okazało się, że improwizowana w zmieniających się jak w kalejdoskopie warunkach debata ostatecznie z perspektywy widza nie różniła się specjalnie od innych tego typu wydarzeń znanych nam z poprzednich kampanii. Troje prowadzących z trzech stacji telewizyjnych w pełni panowało nad jej przebiegiem, uczestnicy raczej mieścili się w czasie, nie doszło do awantur. Ba, być może była to jedna z lepszych przedwyborczych debat, które można było oglądać w ostatnich latach.

Co więcej, to pewien paradoks, relatywnie słabo wypadli w niej kandydaci, którzy się do debaty najdłużej przygotowywali, czyli dwójka najsilniejsza sondażowo. Trzaskowski i Nawrocki wcale nie przytłaczali pozostałych uczestników debaty – zwłaszcza Szymona Hołowni i Magdaleny Biejat – ani elokwencją, ani wagą argumentacji.

Rafał Trzaskowski koncentrował się głównie na Karolu Nawrockim, a Karol Nawrocki koncentrował się głównie na Rafale Trzaskowskim. Obaj poświęcali sobie nawzajem każdą z kolejnych rund pytań wzajemnych, czyli zadawanych kandydatom przez kandydatów. Ponieważ pozostali kandydaci również koncentrowali się głównie na nich, Trzaskowski i Nawrocki dostali w ten sposób całkiem zauważalną dodatkową pulę minut na swe mniej lub bardziej swobodne odpowiedzi.

Trzaskowski był zdecydowanie lepiej przygotowany od Nawrockiego – zwłaszcza w wymiarze wizerunkowo-marketingowym. Swoje kwestie lepiej przećwiczył, sprawiał wrażenie, jakby miał za sobą serię prób wystąpień. Nawrocki na tym tle był znacznie mniej naturalny, nie do końca udawało mu się również skrywać emocje.

Była jedna dość dziwna i zaskakująca chwila zgody między Trzaskowskim i Nawrockim: obaj uciekli od pytania, czy zakazaliby sprzedaży wódki na stacjach benzynowych. Prawdopodobnie nie chcieli urazić „wolnościowych” uczuć wyborców Sławomira Mentzena.

Hołownia i Biejat dali radę

Hołownia i Biejat zyskali z kolei okazję do zaprezentowania się w roli kandydatów dobrze przygotowanych i mających zgodną ze swym programem odpowiedź na każde z zadawanych pytań. Oboje mogli wyjść z debaty z poczuciem, że zrobili tyle, ile w tych wysoce niestandardowych warunkach zrobić mogli. Starli się zresztą między sobą kilkukrotnie, między innymi w sprawie obniżenia składki zdrowotnej i aborcji.

W roli kampanijnego wesołka wystąpił Krzysztof Stanowski, który zapowiedział na przykład, że na pierwszą wizytę zagraniczną wybrałby stolicę Malediwów, bo „idzie pod wodę”. Kilkakrotnie próbował dopiec Trzaskowskiemu, wygłosił też tyradę na temat składki zdrowotnej. Generalnie jednak jego obecność miała w sobie wiele z dość gorzkiego happeningu wymierzonego w całą klasę polityczną, którego charakterem naznaczona jest cała kampania Stanowskiego.

Widok prorosyjskiego Maciaka na antenie trzech największych telewizji budził mocno mieszane uczucia. Kandydat wzywał do „demilitaryzacji polskiego społeczeństwa” i głosił tezy w pełni zbieżne z wersjami rosyjskiej i białoruskiej propagandy przeznaczonymi na rynek zachodni.

Senyszyn i Jakubiak zdecydowanie odstawali od stawki. Ich kwestie były najsłabsze retorycznie i najczęściej w niewielkim stopniu nasycone treścią.

Grę w kampanijne gadżety wygrała Magdalena Biejat. Przyczynił się do tego Karol Nawrocki, który w trakcie rundy pytań wzajemnych postawił na pulpicie Rafała Trzaskowskiego tęczową flagę. „Rozmawialiśmy z moim sztabem przed debatą i spodziewałem się takiego gestu. Wy macie jakąś obsesję na punkcie gejów. Nie wiem, czego wy się boicie. Strach i kompleksy” – tak skwitował to Trzaskowski. Ale tęczową flagę zdjął ze swego pulpitu. Wykorzystała to Biejat, która flagę przejęła i postawiła przed sobą, mówiąc, że się jej nie wstydzi.

Były i momenty kabaretowe. Stanowski zapytał Maciaka: „Kim pan właściwie jest?”. „Polak mały” – padła odpowiedź.

Mentzen i Zandberg jednak przelicytowali?

Spora część widzów emitowanej jednocześnie przez najważniejsze polskie telewizje debaty z całą pewnością nie śledziła ani poprzedzających ją negocjacji między sztabami, ani sporów o formułę tego wydarzenia, ani wreszcie wszystkiego, co nastąpiło w piątek w ostatnich godzinach przed spotkaniem w Końskich. Tymczasem bez tego kontekstu trudno zrozumieć motywy nieobecności Sławomira Mentzena i Adriana Zandberga na ekranach telewizorów. Z perspektywy widza umiarkowanie zainteresowanego polityką debata nie różniła się w żaden zauważalny sposób od innych tego typu wydarzeń przedwyborczych. Ośmioro polityków różnych formacji i różnego kalibru w rytm pytań prowadzących dowodziło w niej swych racji, krytykowało konkurentów i zabiegało o głosy wyborców. Zandberga i Mentzena wśród nich po prostu nie było.

Debata trwała ekstremalnie długo jak na program transmitowany w głównych pasmach największych telewizji, bo aż 2 godziny i 50 minut. Sprawiło to, że ostatnią godzinę oglądało się już dość trudno. Widać też było narastające zmęczenie uczestników – stojących dzielnie przy pulpitach, ale też coraz bardziej widocznie sfatygowanych. Niemniej było to wydarzenie warte uwagi – niewykluczone, że przedziwny tryb, w jakim debatę zwoływano i organizowano, ostatecznie doprowadził do sytuacji, w której kandydaci zmuszeni byli momentami wychodzić ze swych pieczołowicie rozpisywanych ról.

Czy debata zmieni układ sił przed wyborami, których pierwsza tura już za nieco ponad miesiąc? Niekoniecznie. Fakt, że kandydaci dwóch głównych partii wypadli dość blado, raczej nie powinien bardzo osłabiać ich pozycji, ponieważ to również kandydaci z najtwardszą bazą wyborczą. Pytanie, jak nieobecność Sławomira Mentzena wpłynie na jego pozycję względem próbującego go ścigać Hołowni, a nieobecność Zandberga na jego wewnątrzlewicową rywalizację z Magdaleną Biejat.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta, rocznik 1978. Pracowałem w "Dzienniku Polska Europa Świat" (obecnie „Dziennik Gazeta Prawna”) i w "Polsce The Times" wydawanej przez Polska Press. W „Dzienniku” prowadziłem dział opinii. W „Polsce The Times” byłem analitykiem i komentatorem procesów politycznych, wydawałem też miesięcznik „Nasza Historia”. Współprowadziłem realizowany we współpracy z amerykańską fundacją Democracy Council i Departamentem Stanu USA cykl szkoleniowy „Media kontra fake news”, w ramach którego ok 700 dziennikarzy mediów lokalnych z całej Polski zostało przeszkolonych w zakresie identyfikacji narracji dezinformacyjnych i przeciwdziałania im. Wydawnictwo Polska Press opuściłem po przejęciu koncernu przez kontrolowany przez rząd PiS państwowy koncern paliwowy Orlen. Wtedy też, w 2021 roku, wszedłem w skład zespołu OKO.press. W OKO.press kieruję działem politycznym, piszę też materiały o polityce krajowej i międzynarodowej oraz obronności. Stworzyłem i prowadziłem poświęcony wojnie w Ukrainie cykl „Sytuacja na froncie” obecnie kontynuowany przez płk Piotra Lewandowskiego.

Komentarze