Forsowany przez Parlament Europejski system czołowych kandydatów, według którego kandydat na nowego szefa lub szefową Komisji Europejskiej powinien zostać wskazany przez grupę polityczną z PE, która wygrała wybory, a nie przywódców państw, jest torpedowany z wielu kierunków
Zrzeszająca m.in. PiS i Suwerenną Polskę grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR) oraz zrzeszająca partie skrajnie prawicowe, m.in. niemieckie AfD i francuski Front Narodowy grupa Tożsamość i Demokracja (ID – na zdjęciu powyżej lider kampanii grupy, Anders Vistisen, europoseł z Duńskiej Partii Ludowej) zostały wykluczone z czwartkowej (23 maja) debaty kandydatów na osobę przewodniczącą Komisji Europejskiej przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Zaproszenia do debaty nie dostała także Maylis Rossberg, kandydatka zrzeszającej partie europejskich mniejszości narodowych grupy Wolne Przymierze Europejskie.
Decyzję o wykluczeniu grup podjął organizator debaty, Europejska Unia Nadawców (EBU – European Broadcasting Union) – ta sama instytucja, która organizuje konkurs piosenki Eurowizja.
Powód? Ani EKR, ani ID nie wystawiły kandydatów na stanowisko osoby przewodniczącej pracom Komisji Europejskiej.
Tymczasem idea debaty, która odbędzie się w Parlamencie Europejskim 23 maja i którą OKO.press będzie śledziło na żywo z Brukseli, jest taka, że biorą w niej udział właśnie oficjalni kandydaci grup na to najwyższe stanowisko w Europie.
Grupa Wolne Przymierze Europejskie kandydatkę wystawiła, ale na forum PE działa pod wspólnym szyldem z Zielonymi (w ramach grupy Zieloni/Wolne Przymierze Europejskie), a EBU zaprasza po jednym kandydacie z grupy. Zaproszenie dostała kandydatka Zielonych.
Decyzja EBU spotkała się z krytyką ze strony wykluczonych.
Lider grupy Tożsamość i Demokracja, holenderski polityk Anders Vistisen stwierdził, że to „cenzura” – cytuje Politico. Liderka Wolnego Przymierza Europejskiego Maylis Rossberg decyzję EBU uznała za ograniczenie działalności partii politycznych w Europie.
„Chcemy Unii, która słucha wszystkich głosów” – napisała na platformie X.
Głosu w sprawie nie zabrała grupa Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Jako zrzeszająca partie suwerenistyczne, stojące na stanowisku, że wszystko, co ważne w UE – także wybory – dzieje się jedynie na forum krajowym, nie pretenduje do uczestnictwa w wydarzeniach kampanijnych na forum europejskim.
EKR i ID nie wystawiły kandydatów, bo te eurosceptyczne grupy bojkotują forsowany przez Parlament Europejski system czołowych kandydatów, w którym to grupy parlamentarne proponują kandydata na szefa lub szefową KE.
System wiodących kandydatów to rekomendowana przez Parlament Europejski praktyka polityczna, w ramach której każda grupa z Parlamentu Europejskiego wystawia jednego kandydata głównego na stanowisko osoby przewodniczącej pracom Komisji Europejskiej.
Celem jej praktyki jest zwiększenie demokratycznej legitymizacji Komisji Europejskiej oraz umocnienie wpływu europejskich wyborców na funkcjonowanie unijnej egzekutywy. Idea jest bowiem taka, że oddając głos na kandydata z danej partii w swoim kraju, wyborca pośrednio decyduje o tym, kto może zostać szefem lub szefową KE. Jak?
Partia, z której pochodzi kandydat krajowy, należy do grupy politycznej w PE, a ta grupa – zgodnie z systemem czołowych kandydatów – wystawiła konkretnego kandydata lub kandydatkę na szefa lub szefową KE. Tym samym głosując na konkretnego kandydata z listy krajowej, oddajemy głos na grupę polityczną i pośrednio przyczyniamy się do tego, że dany kandydat na osobę przewodniczącą KE – jeśli grupa z której pochodzi wygra wybory – ma szansę otrzymać nominację.
Jest jednak pewne „ale”. System czołowych kandydatów nie wynika wprost w traktatów unijnych, choć ma w nich mocne umocowanie, a więc bywa kontestowany – także przez liderów państw członkowskich.
Traktat o Unii Europejskiej stanowi, że kandydata na osobę przewodniczącą Komisji Europejskiej proponuje Rada Europejska (a więc organ, w którym zasiadają szefowie państw członkowskich) „uwzględniając wybory do PE”. Następnie Parlament Europejski zatwierdza lub odrzuca tą kandydaturę.
To właśnie ten dopisek: „uwzględniając wybory do PE”, stał się podstawą stworzenia systemu kandydata wiodącego.
Szukając sposobów na to, by egzekwować od Rady Europejskiej uwzględnianie w nominacjach woli europejskiej wyborców, przed każdymi wyborami od 2014 roku Parlament Europejski przegłosowuje rezolucję, w której wzywa Radę do zaproponowania na stanowisko osoby przewodniczącej pracom UE kandydata wskazanego przez grupę polityczną, która wygrała wybory.
Parlament wychodzi z założenia, że skoro i tak to on musi zatwierdzić nowego przewodniczącego lub przewodniczącą KE w głosowaniu, równie dobrze Rada Europejska może od razu nominować czołowego kandydata wystawionego przez grupę polityczną, która wygrała wybory.
Ale – jak pokazuje praktyka – Rada Europejska nie jest skora do tego, by rezygnować z możliwości decydowania o tym, kto pokieruje nową Komisją. Szefowie państw członkowskich wolą, by ta decyzja zapadała w ich gronie.
System czołowych kandydatów został przećwiczony już dwa razy. W 2014 roku po raz pierwszy Rada Europejska zastosowała się do wezwania Parlamentu i na stanowisko szefa Komisji Europejskiej od razu zaproponowała czołowego kandydata grupy, która wygrała wybory, czyli Europejskiej Partii Ludowej. Był to Jean-Claude Juncker, były premier Luksemburga, który ostatecznie stanął na czele KE.
Ale już w 2019 roku, pomimo podobnej rekomendacji, system nie został uszanowany, bo zgłoszeni przez grupy w PE kandydaci nie mieli poparcia w Radzie.
Wybory europejskie wygrała wówczas Europejska Partia Ludowa, a jej czołowym kandydatem był niemiecki polityk Manfred Weber, którego kandydatura nie miała poparcia ani w Radzie, ani w Parlamencie. Pomimo wygranej wyborów przez EPL, większość w PE miała lewica – grupa Socjalistów i Demokratów, która usiłowała forsować kandydaturę swojego czołowego kandydata, holenderskiego polityka Fransa Timmermansa.
Jednak Timmermans – podobnie jak Weber – nie miał poparcia szefów państw członkowskich. Jego kandydaturze sprzeciwiały się przede wszystkim Włochy, Polska, Słowacja, Czechy i Węgry.
Przedłużające się negocjacje zakończył prezydent Francji Emmanuel Macron, który ni stąd, ni zowąd wystąpił z propozycją nominowania na stanowisko szefowej KE Ursuli von der Leyen, ówczesnej ministry obrony z rządu Angeli Merkel, a więc osoby niebędącej czołowym kandydatem żadnej grupy. Ostatecznie kandydatura von der Leyen została zaakceptowana, a Parlament Europejski przegłosował ją większością zaledwie 9 głosów.
Przy okazji tych wyborów Rada Europejska ponownie nie odpowiedziała na apel Parlamentu, by zawrzeć wiążące porozumienie, że system czołowych kandydatów został uszanowany.
Kandydaci pięciu grup politycznych będą więc debatować 23 maja w Brukseli, ale gwarancji na to, że kandydat grupy, która wygra wybory, faktycznie zdobędzie nominację od Rady Europejskiej, nie ma.
Jak wygląda obecnie sytuacja? W tych wyborach czołowych kandydatów wystawiło w sumie pięć grup w Parlamencie Europejskim.
Ku niepocieszeniu wyborców, część grup wystawiła więcej niż jedną osobę kandydującą. Dlaczego? Grupy te mają silne frakcje, które ze sobą konkurują, a że i tak nie mają szans na zdobycie nominacji na szefa lub szefową KE, bo nie wygrają wyborów, żadna z frakcji nie chce uchodzić za „mniej ważną”.
Największe szanse na objęcie funkcji szefowej Komisji Europejskiej ma ponownie Ursula von der Leyen, tym razem występująca jako czołowa kandydatka Europejskiej Partii Ludowej. Ale w kuluarach mówi się o tym, że ma mocną konkurencję. I bynajmniej nie ze strony innego czołowego kandydata grupy politycznej.
Bardzo prawdopodobne jest, że prawdziwy wyścig o fotel przewodniczącego KE rozegra się między von der Leyen a byłym włoskim premierem, „człowiekiem od zadań specjalnych” Mariem Draghim, uchodzącym za tego, który podczas kryzysu finansowego uratował strefę euro.
Kandydaturę Draghiego na szefa Komisji Europejskiej miała wysunąć włoska premier Giorgia Meloni.
Meloni aktywnie zabiega o poparcie Draghiego w łonie Rady Europejskiej i mówi się, że kandydatura byłego włoskiego premiera na szefa KE ma już mocne poparcie m.in. kanclerza Niemiec Olafa Scholza oraz prezydenta Francji Emmanuela Macrona.
Nie jest też tajemnicą, że niechęcią wobec systemu czołowych kandydatów pała premier Donald Tusk. To m.in. dlatego Ursula von der Leyen zdecydowała się pojawić obok niego 7 maja na Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach. W ten sposób szefowa KE zabiega o poparcie swojej kandydatury na szefową KE u premiera Polski, jednego z pięciu największych europejskich krajów, które mają duże polityczne przełożenie na formowanie większości na forum Rady Europejskiej.
W kuluarach mówi się, że dziś w łonie Rady Europejskiej istnieją już dwa obozy, tylko jeszcze nie wiadomo, który jest bardziej liczny: obóz von der Leyen, składający się głównie z premierów wywodzących się z Europejskiej Partii Ludowej, czy „koalicja rzymska”, skupiona wokół szefowej włoskiego rządu Giorgii Meloni.
Meloni chce, by nowa koalicja w Parlamencie Europejskim była odzwierciedleniem tej, która rządzi we Włoszech. Tworzą ją partie zrzeszone w grupach prawicowych: Bracia Włosi z EKR, Forza Italia z EPL oraz Lega z ID.
Ta szeroka, prawicowa koalicja to koszmar centrolewicy, która przez ostatnich kilkadziesiąt lat współtworzyła tzw. wielką koalicję i sprawowała realną władzę w Europie. To też m.in. z tego powodu grupa Socjalistów i Demokratów tak żarliwie postuluje trzymanie się systemu czołowych kandydatów – jeśli ma przegrać, to w równej, demokratycznej walce.
Dziś te dwa wątki – niepewność, czy system czołowych kandydatów zostanie w ogóle przez Radę Europejską uszanowany, a także fakt, że część grup wystawia więcej niż jednego kandydata, to główne argumenty krytyków systemu czołowych kandydatów, w tym eurosceptycznej prawicy spod znaku EKR i ID.
Zdaniem polityków tych grup system, zamiast wprowadzać porządek, wprowadza zamieszanie, a europejskim wyborcom trudno się w nim połapać.
“Myślę, że cały system czołowych kandydatów stał się po prostu żartem” – mówił Philip Claeys, sekretarz generalny eurosceptycznej grupy Tożsamość i Demokracja cytowany przez portal Politico.
Przy okazji zamieszania z debatą, w której jakieś 30 procent europejskich wyborców głosujących na eurosceptyczną prawicę nie będzie miało reprezentacji, widać jeszcze jedno. Poza powszechnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, które odbywają się od 1979 roku, w Unii Europejskiej nie doczekaliśmy się jeszcze wykształcenia ugruntowanych i jasnych dla wszystkich, demokratycznych rytuałów.
Debata kandydatów na szefa lub szefową KE do bycia takim rytuałem pretenduje. Biorąc pod uwagę zamieszanie z liczbą kandydatów i nieobecność części z nich trzeba stwierdzić, że z miernym skutkiem.
Wybory europejskie w dużym stopniu odbywają się w logice wyborów krajowych. Głosujemy na krajowe, a nie europejskie listy kandydatów, uczestniczymy w krajowych, a nie europejskich konwencjach wyborczych, wyborami rządzą krajowe ordynacje wyborcze, inne w każdym państwie członkowskim.
Badacze integracji europejskiej mówią, że nie doczekaliśmy się jeszcze pełnego wykształcenia europejskiego demos, czyli wspólnoty politycznej z jej zrozumiałymi dla wszystkich, powszechnie akceptowanymi rytuałami. Parlament Europejski podejmuje wiele wysiłków w tym kierunku – debata jest tego przykładem. Napotyka jednak na opór ze strony graczy, którzy gdzie indziej widzą swój interes – jak np. rządy państw członkowskich.
Unia Europejska to forum, na którym ścierają się bowiem różne interesy – obywateli i rządów, a te nierzadko nie są tożsame.
Dlatego o wymiarze europejskim tych wyborów nie warto zapominać. Odpowiedź na pytanie, na kogo chcemy oddać głos w wyborach do Parlamentu Europejskiego, powinna uwzględniać analizę, jaką grupę polityczną swoim głosem zasilimy i jakie ta grupa ma postulaty. Grupy polityczne są bardzo ważnym graczem na forum UE i mają duży wpływ na kształtowanie europejskich polityk. Dlatego zachęcamy do śledzenia czwartkowej debaty.
Świat
Wybory
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
Parlament Europejski VIII kadencji
Unia Europejska
debata w PE
demokracja
EKR
Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy
europejska lewica
Europejska Partia Ludowa
Socjaliści i Demokraci
wybory do europarlamentu
wybory do parlamentu europejskiego
Zieloni
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.
Komentarze