0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Dawid Zuchowicz / Agencja GazetaDawid Zuchowicz / Ag...

Dr Ewa Alicja Majewska to kulturoznawczyni, feministka i filozofka społeczna, autorka licznych książek oraz artykułów (tutaj biogram w Wikipedii). W 2021 roku prestiżowe wydawnictwo międzynarodowe Verso wydało jej książkę „Feminist Antifascism. Counterpublics of the Common”.

Adam Leszczyński: Jak długo czekała pani na rozpatrzenie odwołania w sprawie nieprzyznania habilitacji? To kluczowy stopień dla polskiego naukowca: w praktyce oznacza awans do grona profesorskiego. Bez niej nie sposób zrobić kariery w polskiej nauce.

Dr Ewa Alicja Majewska: Prawie dwa lata, chociaż ustawowy termin to pół roku. Moje odwołanie zostało rozpatrzone pozytywnie dla mnie w grudniu 2020 roku. Ale habilitacja nadal nie została mi przyznana, sprawa jest w toku.

Chciałbym porozmawiać z panią o działaniu instytucji zajmujących się awansami w nauce. Ile z nich przekroczyło terminy, czasami wielokrotnie, albo nie uwzględniło konfliktu interesów w pani sprawie?

Wszystkie. Moim zdaniem będzie ważne także wspomnienie, w jaki sposób to robiły. To było najbardziej dotkliwe. Złożyłam wniosek habilitacyjny 4 czerwca 2018 roku. Zbliżamy się więc do trzeciej rocznicy rozpoczęcia całej sprawy.

Jaki czas na to przewiduje prawo?

Sama procedura habilitacyjna została załatwiona w zgodzie z terminami - ustawowo to powinno trwać pół roku.

W grudniu 2018 roku dziewięcioosobowa Komisja Habilitacyjna podjęła decyzję zaskakującą, bo odmawiającą mi habilitacji, choć dwie z trzech recenzji były bardzo afirmatywne. W komisji przeważały głosy pozytywne.

Łamanie procedur zaczęło się jednak jeszcze przed głosowaniem. Wydział „Artes Liberales” uniemożliwiał mi wgląd w recenzje habilitacyjne, chociaż jako strona sprawy powinnam była mieć do nich dostęp na każdym etapie. Domagałam się dostępu do nich od listopada 2018 roku, a możliwość wglądu w dokumenty dostałam dopiero 28 grudnia. W miarę napływania recenzji osoba habilitująca się powinna móc je czytać.

Z tego, co mi wiadomo, to dość powszechna praktyka - daje się osobie habilitującej się wszystkie recenzje hurtem przed posiedzeniem komisji, a nie w miarę ich napływania.

Ja dostałam je dopiero po posiedzeniu, kiedy decyzja w mojej sprawie została już podjęta. Nawet ta zwykła praktyka została naruszona. To może wyróżnia mnie wśród polskich naukowców, że nie bardzo akceptuję takie wyjaśnienia, jak „my nie mamy w zwyczaju” albo „u nas się tak nie robi”. Po to są przepisy, żeby przynajmniej raz na jakiś czas o nich przypomnieć.

Przeczytaj także:

3 stycznia 2019 Rada Wydziału „Artes Liberales” UW podjęła decyzję odmawiającą mi habilitacji.

Mieli prawo. To głosowanie.

Już na etapie komisji doszło do złamania przepisów ustawy. Jedna z osób powiedziała, że w ogóle nie zna się na tym, czego dotyczy moja habilitacja, ale i tak się wypowie, i tak zagłosuje. Tymczasem ustawa wprost mówi, że osoba, która zasiada w komisji habilitacyjnej, powinna być ekspertką w dziedzinie. Kiedy więc mówi, że się nie zna, powinna natychmiast zrezygnować.

Zagłosowała?

Tak, złożyła głos wstrzymujący się, co było faktycznie głosem przeciwko (głosy wstrzymujące liczą się na niekorzyść). Później, podczas dyskusji na radzie wydziału, prof. Jan Kieniewicz powiedział, że to, czym się zajmuję, to w ogóle nie jest nauka - co biorąc pod uwagę mój udokumentowany dorobek naukowy jest po prostu zniesławieniem.

Podobnych głosów było więcej. Celebrowano recenzentkę, która napisała negatywną recenzję, prof. Grażynę Borkowską z Instytutu Badań Literackich PAN. Tymczasem jest ona specjalistką od literatury XIX i XX w. Nie jest osobą biegłą w tym, czym ja się zajmuję, a tym są studia kulturoznawcze współczesne. Prof. Borkowska nie ma publikacji w języku angielskim, trudno jej więc oceniać tę część mojego dorobku, a ja dużo publikuję po angielsku.

Odmówiono więc pani stopnia. Co dalej?

Potem jest miesiąc na odwołanie. To bardzo krótko, ponieważ trzeba napisać obszerne uzasadnienie. Udało mi się to zrobić dzięki pomocy znajomych prawników i innych osób, które przechodziły przez podobne sytuacje. Wtedy zaczęły się korowody. Zgodnie z przepisami odwołanie trafia najpierw do Rady Wydziału. Ona trzymała je trzy kolejne miesiące. W maju 2019 roku przekazała to do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów.

Już w połowie maja 2019 Centralna Komisja wysłała to do pierwszego superrecenzenta. Przez długi czas nie wiedziałam, kim on jest. Był to mój były przełożony z Krakowa, osoba, która robiła przez długi czas wszystko, żeby mnie z Uniwersytetu Jagiellońskiego wyrzucić. Człowiek, przeciwko któremu studenci chcieli strajkować, żeby mnie zatrzymać na wydziale.

Sytuacja oczywistego konfliktu interesów.

Zamiast zrezygnować i powiedzieć „proszę państwa, byłem szefem tej pani, mieliśmy konflikt, nie będę się tą sprawą zajmował”, ta osoba trzymała sprawę przez sześć miesięcy, do grudnia 2019 roku. Nigdy nic nie napisała. W końcu Centralna Komisja zrezygnowała i wybrała innego superrecenzenta.

Czy człowiek, który przetrzymał sprawę przez pół roku - i nie napisał żadnej superrecenzji - poniósł jakieś konsekwencje?

Żadnych. Superrecenzent ma dwa miesiące na napisanie superrecenzji. Centralna Komisja też bardzo późno zareagowała na przekraczanie terminu. To był już grudzień 2019 roku, w czasie wakacji te organy nie działają. Potem zaproponowano tę funkcję profesorce antropolożce, która natychmiast odpisała, że to się nie pokrywa z jej dyscypliną i zrezygnowała.

To uczciwie.

Zajęło jej to tylko cztery dni! Tak należy to robić.

Następnie przekazano sprawę pani profesor, która dostała tytuł profesorski na wydziale „Artes Liberales”. Na wydziale, który zaskarżam - odwołuję się od jego decyzji! Ona nadal prowadzi tam sporadycznie zajęcia. Też jej specjalizacja nie pokrywa się z moją. Też przez pół roku to trzymała.

Przepisy łamano notorycznie. Np. w lipcu 2020 roku wystąpiłam o wgląd do dokumentów. Dostałam informację, że mogę się zgłosić i uzyskać wgląd w dokumenty… do wczoraj. Dostałam 10 lipca list, a tam było napisane „do 9 lipca pani może przyjść”. To ewidentne lekceważenie i zachowanie niezgodne ze standardami instytucji publicznych.

Czy można coś zrobić wobec takiej opieszałości?

Złożyłam wniosek do Rzecznika Praw Obywatelskich, korzystając z formularza dostępnego w sieci. Skarżyłam się na przewlekłość postępowania - trwało wówczas ponad rok - i na traktowanie w sposób, powiedzmy, niepodmiotowy.

We wrześniu 2020 roku przyszła odpowiedź od RPO. Równolegle do Centralnej Komisji zgłosił się RPO oraz prawnik z warszawskiej kancelarii, który powiedział, że będzie mnie reprezentował pro bono. CK zmobilizowała się i znalazła kompetentnego superrecenzenta - był nim prof. Leszek Koczanowicz - który wydał jednoznacznie korzystną dla mnie opinię. Pokazał, że mój dorobek spełnia standardy, mam artykuły, książki - wystarczająco wiele, w dobrych czasopismach i wydawnictwach. Ponadto wskazał, że wielokrotnie naruszono terminy i procedury w mojej sprawie.

W grudniu 2020 roku Prezydium Centralnej Komisji uznało moje odwołanie za zasadne, prawie jednogłośnie.

W listopadzie złożyłam do sądu administracyjnego skargę na przewlekłość - trzykrotnie przekroczono terminy rozpatrywania mojego odwołania. Centralna Komisja zamieniała się w 2020 roku w Radę Doskonałości Naukowej i bałam się, że moja sprawa po prostu utonie. Zgłosiłam się więc ze standardową skargą na przewlekłość.

Czyli wszystko się dobrze skończyło?

Nie. Od stycznia 2021 roku Rada Doskonałości Naukowej blokowała sprawę, powołując się na kruczki prawne. Wysłano ją do Uniwersytetu Warszawskiego, do Rady Dyscypliny (która zastąpiła Radę Wydziału, ponieważ zmieniły się przepisy w międzyczasie), żeby ponownie procedowała moją habilitację. To nie będzie cała procedura, ma być tylko nowe głosowanie na podstawie recenzji.

Kiedy UW dostał decyzję, jego prawnicy uznali, że jest niekompletna. Nie wskazuje bowiem dokładnie, o którą radę chodzi. Napisane było tylko „rada właściwa”. Według uniwersytetu nie było to dość jasne. Cofnęli więc decyzję do Rady Doskonałości Naukowej, która ją poprawiła i wysłała ponownie. Wszystko to trwało - sprawa ponownie na UW trafiła w kwietniu 2021 roku.

Niech mi pani powie, że to jeszcze nie koniec…

Absolutnie nie koniec! Rada Doskonałości Naukowej wysłała decyzję, ale nie wysłała razem z nią dokumentacji - wniosku habilitacyjnego, recenzji itd. Uniwersytet przez cały czas informował mnie bardzo zdawkowo – dostałam w sumie dwa emaile, że nie mogą się zająć sprawą z ww. powodów.

Rada Doskonałości Naukowej odpowiedziała na pytanie mojego prawnika, że potrzebują oryginałów dokumentów, które są w sądzie, ponieważ zaskarżyłam ich o przewlekłość postępowania.

Sprytne. Czyli faktycznie zażądali od pani wycofania sprawy o przewlekłość, żeby pani habilitacja mogła postępować.

To jest wywieranie nacisku na stronę zgłaszającą się do sądu… Tak się nie powinno robić. Po dokumenty do sądu powinien wystąpić - według sądu - albo Uniwersytet, albo Rada Doskonałości Naukowej. Czyli organ, ale nie ja, osoba prywatna. Zwróciliśmy się w tej sprawie do Rady. Odpowiedziała, cytuję: „nie mamy takiego zwyczaju”, by występować do sądu o dokumenty. Czyli z góry zakładają, że osoba w mojej sytuacji wycofa skargę na przewlekłość.

Czy jest chociaż jeden organ państwowy, który w pani sprawie zachował się jak należy?

Rzecznik Praw Obywatelskich. Nie wiążą go żadne terminy, ale wystąpił w mojej obronie bardzo sprawnie, skutecznie i szybko - interweniował parokrotnie w różnych instytucjach. Sąd administracyjny też szybko zaczął działać w mojej sprawie. Szefowa Rady Dyscypliny na UW też przynajmniej informowała mnie, co się dzieje.

Co teraz?

Sąd administracyjny na mój wniosek umorzył moją skargę na przewlekłość, teraz ta decyzja czeka 30 dni na uprawomocnienie i dopiero wtedy przekazują dokumenty do Rady Doskonałości Naukowej, a ona przekaże je na Uniwersytet. Czyli moja sprawa poczeka do jesieni, bo idą wakacje. Mam nadzieję, że dożyję głosowania nad moją habilitacją.

Ktokolwiek poniesie jakiekolwiek konsekwencje za tak skandaliczne procedowanie tej sprawy?

Nie sądzę. Bardzo wiele osób miało podobne problemy, tylko boją się o tym mówić głośno. Mam znajomego, któremu odmówiono habilitacji, mówiąc na Radzie Wydziału, że jest gejem i dlatego jej nie dostanie. To rażąca dyskryminacja! Ale sprawa nie była upubliczniona. W końcu dostał habilitację, ale było to bardzo bolesne przeżycie.

Rezygnując ze sprawy w sądzie administracyjnym, w istocie rezygnuję z możliwości uznania sądowego moich racji. Inna sprawa, że sąd mógłby mi ewentualnie po wielu latach procesu zasądzić nieproporcjonalnie niskie w zestawieniu z poniesionymi stratami odszkodowanie, tak to niestety działa w Polsce.

Myślała pani o odszkodowaniu?

Mogłabym się go domagać. Straciłam pracę - uniwersytet powołał się wprost na to, że nie mam habilitacji, nie podpisując ze mną kolejnej umowy (chociaż formalnie nie musiał przerywać współpracy, miałam bardzo dobre wyniki ankiet studenckich, dużo grantów i publikacji). Proces w sądzie cywilnym potrwałby jednak pewnie 6-8 lat, wliczając odwołania. Nie jestem pewna, czy widzę siebie w takiej batalii.

Z czego pani żyje dziś?

Z różnych prekarnych źródeł utrzymania. Szczęśliwie jestem zdrowa, nie mam nikogo na utrzymaniu. Szczęśliwie jestem dobrze notowana w różnych zagranicznych instytucjach naukowych i artystycznych, więc publikuję regularnie, biorę udział w konferencjach, daję wykłady gościnne etc. Wydałam właśnie książkę w Verso, jednym z prestiżowych międzynarodowych wydawnictw naukowych.

Zaczynam jednak rozumieć koniunkturalizm 99 proc. polskich akademików i akademiczek. Moja postawa życiowa miała wpływ na to, jak procedowano moją sprawę - nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Pomimo różnych niesprawiedliwości, dostałam też dużo solidarności i wsparcia od uczonych i studentek, to jest bezcenne, i dowodzi, że presja ma sens.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze