0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot: Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot: Sławomir Kamińs...

Jeszcze na początku tego tygodnia porozumienie wydawało się pewne: Koalicja Obywatelska i Nowa Lewica miały stworzyć wspólny komitet wyborczy do wyborów samorządowych. Partia Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia przyjęła specjalną uchwałę upoważniającą liderów do zawarcia koalicji. Pozostająca poza negocjacjami partia Razem gorączkowo zastanawiała się nad własną strategią na kwietniowe wybory.

Wszystko wydawało się dopięte co najmniej na przedostatni guzik. Aż we wtorek 30 stycznia premier Donald Tusk na konferencji prasowej, że wspólnego startu nie będzie, a Koalicja Obywatelska stworzy własny komitet. „Dowiedzieliśmy się w ostatniej chwili. Niedługo przed konferencją prasową Tuska” – mówi OKO.press Anna Maria Żukowska, szefowa klubu parlamentarnego Lewicy i jej mazowieckich struktur.

Co takiego się stało, że porozumienie wywróciło się na ostatniej prostej?

Przeczytaj także:

Aparat PO nie chciał tej koalicji

W strukturach PO panuje przekonanie, że wyborach parlamentarnych 15 października Platforma zbyt mocno wsparła Trzecią Drogę w końcówce kampanii. Tusk zaczął ciepło wypowiadać się o przyszłych koalicjantach. „Chcę wam powiedzieć, że będzie jakiś wyborca, który nie lubi mnie z jakiegoś powodu. Będzie wyborczyni, która ma sympatię do pana Hołowni – okej” – mówił Tusk w Elblągu dwa tygodnie przed wyborami. Tydzień później zaapelował, żeby wyborcy Trzeciej Drogi koniecznie poszli do wyborów.

Popularni politycy Platformy angażowali się w kampanie kandydatów i kandydatek Trzeciej Drogi i stąd wynik formacji Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza ma być w dużym stopniu pochodną wspaniałomyślności PO. Takie przekonanie jest w partii bardzo mocno zakorzenione.

„Polska 2050 mogła nie mieć w Gdańsku mandatu. Agnieszka Buczyńska zawdzięcza mandat Platformie” – słyszymy. Inny polityk PO częstuje nas bon motem: „Przesadziliśmy z tą dobrocią dla zwierząt”.

Działacze PO w niektórych regionach mają być przekonani, że przez Trzecią Drogę stracili miejsca w parlamencie.

A skoro tak, to nie należy powtarzać tego samego błędu z Nową Lewicą w wyborach samorządowych.

Tym bardziej, że sytuacja polityczna zaczyna się układać w wymarzony scenariusz zarówno dla Platformy, jak i całej Koalicji Obywatelskiej. Prawo i Sprawiedliwość jest w wyraźnej defensywie, większość sondaży pokazuje, że KO remisuje już z partią Kaczyńskiego, a badanie CBOS z końca stycznia pokazuje nawet tzw. mijankę: formacja Tuska o kilka punktów wyprzedza swojego odwiecznego wroga.

Z jednej strony słyszymy, że to tylko jeden sondaż. W dodatku sondaż CBOS-u, który z reguły dowartościowuje aktualnie rządzącą formację, więc nie należy na nim budować długofalowej strategii politycznej. Z drugiej strony – obecna większość ma co najmniej stabilne, a może i rosnące poparcie. Popularność „Sejmflixa”, zdecydowane ruchy Bartłomieja Sienkiewicza w sprawie TVP i jednoczesne ujawnienie zarobków prezenterów z czasów PiS, pozbywanie się ludzi Ziobry przez Adama Bodnara, niezrozumiałe dla większości społeczeństwa ułaskawienie Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika przez prezydenta Dudę i brak większych błędów – wszystko to pracuje na dobre sondażowe wyniki Koalicji 15 Października.

Tyle że według naszych rozmówców Donald Tusk chce, żeby pracowało przede wszystkim na Platformę Obywatelską.

Lewica już witała się z gąską

Wybory samorządowe w sensie politycznym będą dogrywką po wyborach parlamentarnych. To przekonanie podzielają zarówno nasi rozmówcy z PO, jak i z Lewicy.

„Te wybory będą pierwszą poważną oceną zmiany, jaka zaszła późną jesienią w Polsce” – mówił we wtorek 30 stycznia Donald Tusk. Nazwał je testem, „czy Polki i Polacy są wstępnie – bo to raptem kilka miesięcy – zadowoleni z tej zmiany, czy nie”.

„To może być nie tyle dogrywka, ile walec. Wyraźnie wygrane wybory samorządowe będą potwierdzeniem, że dawna opozycja wygrywa z PiS i że nie zatrzyma się tylko na parlamencie i samorządach” – słyszymy w Platformie. Zwycięstwo ma być jasne i niepodważalne. Pierwsze miejsce dla KO w sejmikach i razem z partnerami odbicie przygniatającej większości województw z rąk Prawa i Sprawiedliwości. Czyli wszystkich poza Podkarpaciem.

I to właśnie był argument Nowej Lewicy za koalicją: sama KO nie ma pewności, że wyprzedzi PiS, a wspólna lista załatwiałaby sprawę i partia Kaczyńskiego zostałaby pognębiona.

Oczywiście Lewica miała w tym również inny interes: ordynacja samorządowa Lewicy nie sprzyja, wysoki naturalny próg wyborczy sprawia, że samodzielnie o mandaty może być jej ekstremalnie trudno. Po drugie, kampania samorządowa zwłaszcza na poziomie województw nie sprzyja eksponowaniu tematów, w których Lewica czuje się mocna. „Jaka jest emocja społeczna? Jednym frontem za rządem.

Te wybory będą o pokonaniu PiS. Nie będą na temat walki o prawa kobiet, albo o ekologię”

- słyszymy.

Ale jeszcze kilkanaście dni temu nastroje w partii Czarzastego i Biedronia były bardzo dobre: „Będziemy walczyć o czwórkę z przodu” – słyszeliśmy, bo wspólny komitet KO i Nowej Lewicy miał w założeniu zdobyć ponad 40 proc. głosów. „Dla PiS-u to byłaby deklasacja” – podkreślali nasi rozmówcy.

Brzmi logicznie. Dlaczego więc Tusk się na to nie zdecydował?

Trzy hipotezy i zaufanie do Tuska

Pierwsze wyjaśnienie jest takie, że Tusk chce pognębić Lewicę, bo Trzeciej Drogi w tych wyborach nie osłabi. Połączenie tradycyjnie mocnego w wyborach samorządowych PSL-u z osobistą popularnością Szymona Hołowni zapewne przyniesie tej formacji mocny kilkunastoprocentowy wynik. Prawdopodobnie lepszy, niż w wyborach parlamentarnych. A Nowa Lewica jest obecnie najsłabszym koalicjantem, a więc również najbardziej wrażliwym na ciosy.

Słaby wynik w wyborach samorządowych mógłby podkopać morale wśród działaczy i osłabić pozycję obecnego kierownictwa, zwłaszcza Włodzimierza Czarzastego. Lewicy, która jeszcze niedawno próbowała prezentować się jako polityczna trzecia siła, dziś zagląda w oczy niebezpieczeństwo, że będzie piąta. Nie tylko za KO, PiS-em i Trzecią Drogą, ale również za Konfederacją.

Inna sprawa, czy Lewicy bardziej nie osłabiłby wspólny start Nowej Lewicy z KO. Mógłby on wykopać jeszcze głębsze niż dziś podziały między formacją Czarzastego i Biedronia a partią Razem, z realnym scenariuszem podziału, gdzie Nowa Lewica coraz bardziej roztapia się w koalicji Tuska, a dysponujące mniejszymi zasobami Razem stoi przed realną groźbą wypchnięcia na margines sceny politycznej i powrót na „polityczną kanapę” z lat 2015-19.

„Trudno byłoby nam walczyć o nasze tematy w kampanii” – przyznaje jeden z polityków NL. U wyborców wahających się między KO i lewicą mogłoby pogłębić się przekonanie, że ta druga tylko dopisała się do listy koalicjantów Tuska. Nowa Lewica zrównałaby się z Nowoczesną, Zielonymi czy Inicjatywą Polska.

Drugie wyjaśnienie fiaska wspólnego startu: negocjacje rozbiły się o konkretne regiony i miasta. Już przed tygodniem osoba biorąca udział w negocjacjach mówiła OKO.press: „Jeśli zejdziemy niżej, to wszystko się rozpadnie. Musimy rozmawiać o koalicji ogólnopolskiej, bo im niżej, tym więcej interesów i potencjalnych konfliktów”.

Niektóre regiony pokazały swoją siłę już przed wyborami parlamentarnymi. Wielkopolska Platforma nie zgodziła się na start Romana Giertycha i Donald Tusk musiał w tej sprawie ustąpić. Teraz Warmińsko-Mazurskie nie chciało koalicji z Nową Lewicą, która może nie dostać tam żadnego mandatu, a gdyby była koalicja, to działacze PO musieliby się podzielić miejscami.

Warszawska PO też nie była zachwycona potencjalną koalicją. Do tego w mieście niezależnie od porozumienia Czarzastego z Tuskiem i tak byłaby oddzielna lewicowa lista, firmowana przez Razem i aktywistów ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Nie wiadomo też, jak zachowaliby się działacze Nowej Lewicy krytyczni wobec lokalnej Platformy, gdyby musieli startować z nią z jednej listy wyborczej.

Trzecie wyjaśnienie: Tusk uznał, że to najlepszy moment na odbudowanie partii. Gdy wrócił do polskiej polityki w lipcu 2021, w pierwszym przemówieniu powiedział: „Czuję się współodpowiedzialny za losy Platformy. Nie dlatego, żebym żywił szczególne uczucia miłości do politycznych bytów, partii. Kocha się żonę, dzieci, wnuki kocha się wyjątkowo. Tym politycznym powodem jest moja wiara, że Platforma jest niezbędna, potrzebna. Jest potrzebna jako siła, nie wspomnienie, żeby wygrać walkę z PiS-em”.

Utworzenie rządu dało Platformie wiatr w żagle. Autorytet Tuska jest w tej chwili niekwestionowany, bywa bałwochwalczy: Tusk ma najlepszy zmysł strategiczny, głęboką intuicję polityczną, a w dodatku – jak słyszymy – „pokonał biologię”, bo „w wieku 66 lat jeździł po kraju, jak jakiś młodzik”.

„Platforma miała opinię leniwej partii. To wychodziło jako główny zarzut w badaniach fokusowych. I było widać w samorządach. Teraz to się zmieniło. Naprawdę pracują” – mówi osoba z zaplecza samorządowej polityki, niezwiązana z PO.

Nie ma lepszego momentu na budowanie struktur partyjnych niż wybory samorządowe.

Wybory prezydenckie pozwalają wypromować szyld, samorządowe – osadzić partię w terenie.

W PO nie ma żadnych wątpliwości – jeśli Tusk ma osobiste przekonanie, że KO jest w stanie w wyborach do sejmików samodzielnie pokonać PiS i nie potrzebuje do tego pomocy Czarzastego i Biedronia, to po prostu tak będzie. „Jeśli Donaldowi tak wyszło, to ja nie mam więcej pytań. W tak wielu sprawach miał rację w minionej kampanii, że tutaj też trzeba mu zaufać" – słyszymy od polityka Platformy.

;
Na zdjęciu Agata Szczęśniak
Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze