0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Po pierwsze, konstatacja oczywista – mamy obecnie czas silnego, politycznego napięcia charakterystycznego dla okresu przejściowego między jednym a drugim modelem rządzenia.

Po drugie, konstatacja oczywista być może nieco mniej – takie napięcie nie oznacza z góry politycznego chaosu i bałaganu.

I po trzecie, hipoteza w rozedrganym do granic świecie naszej debaty politycznej nieco obrazoburcza – mimo politycznego napięcia mamy w Polsce najstabilniejszą i najbardziej przewidywalną sytuację polityczną od dawna. Z silną gospodarką, z bardzo mocną większością parlamentarną, z opozycją skazaną na porażkę w najbliższej serii wyborów.

Za chwilę możliwie zwięźle podamy trzy dowody na poparcie tej hipotezy, ale nim to zrobimy, nie obędzie się bez odrobiny rozwlekłości, by zdefiniować ramy polityczne, w których toczy się spór.

Próba sił o z góry przesądzonym wyniku

Od 2015 roku przez osiem lat Polską rządziła władza w swoich ambicjach silna, sprawcza, omnipotentna, a w planach – rewolucyjna. Posługując się demokratycznym mandatem jako uniwersalnym uzasadnieniem wszelkich działań, próbowała w zaledwie kilka lat od podstaw przemodelować państwo tworzone wcześniej przez lat 26. Krytycy Prawa i Sprawiedliwości, do których zalicza się OKO.press, nazwą ten proces budową ustroju autorytarnego o demokratycznej fasadzie, zwolennicy – radykalną, ale konieczną korektą ustrojową z zachowaniem formalnej demokracji.

Jednak niezależnie od tego, jaką perspektywę przyjmiemy, zgodzimy się zapewne co do podstawowego faktu: PiS pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego nie uznając żadnych kompromisów i nie próbując zbudować jakiejkolwiek wspólnej platformy z pozostałymi siłami politycznymi, usiłował zburzyć i na zgliszczach zbudować od nowa cały gmach instytucjonalny III RP. Czyli stosunki gospodarcze i własnościowe, sądownictwo powszechne i konstytucyjne, system medialny, system śledczo-policyjny, wreszcie relacje między władzą wykonawczą, ustawodawczą i sądowniczą.

Taki model działania niesie za sobą potrzebę (a właściwie nieposkromioną żądzę) utrzymania władzy za wszelką cenę, przez kolejne lata i kadencje, by rewolucję ustrojową domknąć i legitymizować ją wolą obywateli wyrażaną w kolejnych wyborach.

Jeśli to się jednak nie uda, a władzę zdobędą konkurencyjne siły polityczne, jest oczywiste, że proces przejmowania rządów będzie wymagał okresu przejściowego, bo nowa większość nie będzie chciała działać według reguł ustalonych rewolucyjną metodą przez poprzedników. Natomiast elity zawdzięczające swój status starej władzy, przynajmniej przez jakiś czas będą walczyć o zachowanie uprzywilejowanej pozycji osobistej i przetrwanie – choćby w szczątkowej formie – instytucji, w których zdążyli się już rozsiąść.

Konflikt i próba sił jest immanentnym elementem tej sytuacji. Przy czym w naszym konkretnym przypadku Polski początku 2024 roku to konflikt i próba sił o z góry przesądzonym wyniku.

Stara władza jest zbyt słaba, by skutecznie stawić opór, nowa – zbyt silna, by nie wykorzystać tej sytuacji.

A taki układ sił musi prowadzić do szybkiej stabilizacji sytuacji politycznej i zakończenia okresu przejściowego. Poniżej trzy dowody na to, że dokładnie z takim procesem mamy dziś do czynienia.

Przeczytaj także:

Dowód pierwszy. Niedoceniana większość i przeceniana opozycja

Obserwatorzy życia politycznego mają skłonność do ulegania specyficznej odmianie syndromu sztokholmskiego: skoro PiS i Jarosław Kaczyński przez osiem lat skutecznie, siłowo, na granicy prawa lub poza prawem modelowali rzeczywistość, również dziś ich działania, groźby, zapowiedzi są traktowane jako potencjalnie sprawcze, a ich moc – ogromnie przeceniana.

Jeśli prezes Kaczyński mówi o wcześniejszych wyborach, zaczynamy się zastanawiać, jak może do nich doprowadzić. Kiedy mówi, że wobec jego partyjnych kolegów stosowano tortury rodem z kazamatów Gestapo, snujemy wizję budowy nowego mitu Prawa i Sprawiedliwości, który w mig rozwibruje politykę i społeczeństwo.

Tymczasem sytuacja jest taka, że wbrew woli większości parlamentarnej nic w Polsce wydarzyć się dziś nie może.

Owszem, PiS jest relatywnie silną opozycją. Pierwszą partią od 1991 roku, która zdobyła najwięcej głosów, ale nie współrządzi. I pierwszą partią opozycyjną, która ma w Sejmie aż 194 posłów i jednocześnie jeszcze przez ponad rok przychylnego sobie prezydenta.

Ale można popatrzeć na ten obrazek zupełnie inaczej.

Koalicja rządowa KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy dysponuje 241 posłami i posłankami (nie liczymy osób z partii Razem, która w połowie jest w koalicji, w połowie w opozycji, czyli zasadniczo nie bardzo wiadomo gdzie), tworząc najbardziej zasobną w mandaty większość od 2007 roku. Jest to zarazem większość z silnym liderem w fotelu premiera oraz większość w dużym stopniu programowo spójna i połączona wspólnymi negatywnymi emocjami wobec PiS.

Innymi słowy, w przewidywalnej przyszłości nie grozi jej rozpad, ani silne konflikty wewnętrzne.

Wręcz przeciwnie, można spodziewać się większej konsolidacji i współpracy, np. na osi Koalicja Obywatelska – Nowa Lewica.

W ramach tych kryteriów obecna koalicja jest silniejsza i stabilniejsza zarówno od pierwszej kadencji PiS, gdy partia prezesa Kaczyńskiego samodzielną większość uzyskała dzięki łutowi szczęścia i ordynacji wyborczej, jak i od drugiej, gdy większość rządowa Prawa i Sprawiedliwości była od początku permanentnie targana wewnętrznymi konfliktami, najpierw z Porozumieniem Jarosława Gowina, a później między Mateuszem Morawieckim a frakcją Zbigniewa Ziobry.

Najważniejszy wniosek: PiS jako opozycja nie dysponuje dziś żadnymi narzędziami, aby wstrząsnąć stabilną większością rządową. Incydentalne i spektakularne ekscesy sejmowe oraz demonstracje uliczne po pierwsze nie mają większego, realnego znaczenia, a po drugie, mają krótki okres ważności, ponieważ…

Dowód drugi. Rytualny konflikt działa na korzyść większości

W najnowszym sondażu CBOS, przeprowadzonym od 22 do 26 stycznia, Koalicja Obywatelska pierwszy raz od niepamiętnych czasów wyprzedza PiS w badaniach tej pracowni, notując poparcie w wysokości 29 proc. i 5 pkt. proc. przewagi nad swoim głównym rywalem. Również średnia sondaży z ostatnich 30 dni (PiS – 30,8 proc., KO – 29,6 proc., Trzecia Droga – 15,4 proc. Lewica – 9,2 proc., Konfederacja – 7,4 proc.), wskazuje na pogarszającą się sytuację Prawa i Sprawiedliwości – taki wynik wyborczy oznaczałby dla partii Kaczyńskiego ok. 170 mandatów, a dla koalicji rządowej ok. 260 posłów i posłanek.

Działa tutaj paradoks polegający na tym, że im bardziej desperacko PiS próbuje rozkołysać scenę polityczną, tym mocniej ją stabilizuje.

W sytuacji konfliktu politycznego, który przez mniej zaangażowanych wyborców jest postrzegany jako jednocześnie bardzo emocjonalny i mało zrozumiały, będą oni skłonni zwracać swoje sympatie ku tym siłom politycznym, które mają moc, żeby go rozwiązać. A więc ku formacjom rządzącym, zwłaszcza jeśli pozostają spójne, zwarte i zdeterminowane.

Ten mechanizm będzie tym bardziej znaczący, że już wkrótce czeka nas fundamentalny trójskok wyborczy.

Dowód trzeci. Wybory wzmocnią koalicję, a osłabią opozycję

Kalendarz polityczny ułożył się idealnie dla koalicji rządowej.

Od kwietnia 2024 roku w nieco ponad rok może dostać od wyborców pełen pakiet wsparcia dla swojej polityki:

  • najpierw w wyborach samorządowych,
  • później europejskich,
  • a następnie prezydenckich.

Wynik dwóch pierwszych głosowań potrafi przewidzieć dziś każdy. PiS w najlepszym dla siebie razie poniesie w nich porażkę, w najgorszym – klęskę. Co się stanie w wyborach prezydenckich, przewidzieć dziś trudniej, ale z całą pewnością kandydat (lub kandydatka) Prawa i Sprawiedliwości nie będzie w nich faworytem.

Tym samym potencjał opozycji pod wodzą Jarosława Kaczyńskiego, by powoływać się wolę suwerena, podnosić wagę nawet tłumnych ulicznych manifestacji, wskazywać na łamanie demokratycznych procedur jest spektakularnie niski. Wszystkie te zabiegi, twierdzenia i hasła błyskiem zweryfikują trzy procesy wyborcze. I tutaj znów zadziała wspomniany wcześniej paradoks: im mocniej, im potężniejszymi retorycznie kategoriami Prawo i Sprawiedliwość będzie podważać legitymację obecnej władzy do rządzenia, jej legalność i legalność jej poczynań, tym mocniej werdykt wyborców zadziała jak pieczęć słuszności przybita na poczynaniach koalicji KO, Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy.

Co to znaczy “stabilnie”, czyli kilka słów komentarza

W naszej analizie staraliśmy się pokazać, jak działają mechanizmy politycznego stanu przejściowego związanego ze zmianą władzy między siłami politycznymi o radykalnie odmiennej filozofii rządów i ustroju państwa. I odpowiedzieć na pytanie, czy w obecnej sytuacji grozi nam w krótkim okresie trwającej właśnie kadencji polityczna destabilizacja.

Odpowiedź wydaje się jednoznaczna – jeśli nie będziemy mieli do czynienia w najbliższych miesiącach i latach z czynnikami, które trudno dziś przewidzieć (np. ze światowym kryzysem gospodarczym, albo nową wojną u naszych granic), nowa większość rządowa ma wszystkie potrzebne instrumenty i zasoby, żeby stabilnie rządzić przez całą kadencję. Może wprowadzać zaplanowane reformy i odkręcać rewolucyjne zmiany aplikowane przez PiS od 2015 roku. A taki rozwój wypadków oznacza, że prędzej lub później zgodnie z wolą większości zakończą się konflikty wokół Kamińskiego i Wąsika, TVP, KRS, Sądu Najwyższego, etc.

Prawo i Sprawiedliwość musi natomiast dopiero wymyślić się na nowo, żeby stać się jakimkolwiek zagrożeniem dla nowej władzy.

W tym sensie pomijalne jest prawdopodobieństwo, że spory, które dziś śledzimy z zapartym tchem, coś istotnego zmienią na scenie politycznej, zachwieją rządem, skończą się chaosem.

Co innego jednak krótkookresowa stabilność polityczna, której nic dziś nie zagraża, co innego długookresowa stabilność ustrojowa. Czyli porządek instytucjonalny niepodlegający rewolucyjnym zmianom po każdej zmianie władzy. Ale jak go wprowadzić i możliwie najskuteczniej umocować, to już temat na zupełnie inną oraz o wiele bardziej skomplikowaną opowieść.

;
Na zdjęciu Michał Danielewski
Michał Danielewski

Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi

Komentarze